||T. Zajc|| Forgive me, friend [1/2]
And I, I promised you that we would never change
That you and me would always stay the same
How I let you down...
Pewne miejsce w pierwszej dziesiątce klasyfikacji Pucharu Świata. Co jakiś czas ocieranie się o podium. Kolejne osobiste rekordy osiągane podczas pierwszych w życiu lotów. Rola lidera reprezentacji w konkursach drużynowych. W końcu upragnione miejsce w pierwszej trójce, a niedługo później pierwsze zwycięstwo i hymn Słowenii odegrany dzięki mnie.
Wszystko w ciągu kilku miesięcy.
- Brawo, Timi! - słyszę za sobą, gdy na ekranie, obok mojego nazwiska pojawia się ta upragniona jedynka.
Odwracam się do źródła głosu, chcąc cieszyć się ze zwycięstwa wraz z resztą naszej ekipy, ale ich już tam nie ma. Wybiegają na zeskok, by po chwili cieszyć się razem ze mną.
Pierwszy jest obok oczywiście Anže. Obejmuje mnie mocno, ciesząc się chyba nawet bardziej niż ja. Wiedział, jak długo czekałem na tę chwilę i wspierał mnie podczas każdego konkursu. Nawet kiedy jemu zaczęło iść troszkę gorzej, nawet kiedy całkiem zepsuł swój skok, zawsze czekał na mnie, powtarzając, że w końcu mi się uda. A gdy się udało, dumnie niósł mnie na swoich ramionach, niczym młodszego brata.
Ta przyjaźń wzięła się tak naprawdę znikąd. Podczas pierwszego wspólnego zgrupowania, gdy jeszcze nie znając dobrze wszystkich, po prostu usiadłem w autokarze koło niego. Widział, że trochę się stresowałem, więc zdjął z głowy słuchawki i zaczął ze mną rozmawiać. Nie wiem, czy to jego umiejętność dotarcia do każdego człowieka, czy po prostu jakaś nić porozumienia, która wywiązała się między nami, sprawiła że już po godzinie byliśmy najlepszymi kumplami.
Wspólny pokój w hotelu podczas każdego wyjazdu, był obowiązkiem. Wspólne spędzanie czasu poza kadrą również. Czy w towarzystwie naszych dziewczyn, w większym gronie, czy we dwóch, to nie miało znaczenia. Byliśmy jak bracia, zawsze razem, zawsze wspólnie, zawsze ze wzajemnym wsparciem.
I mylnym przekonaniem, że to będzie trwać wiecznie.
And you, you've been coming closer to the edge
Wondering what goes on in my head
And so I shut you out...
Kurwa... - syknąłem, opadając na łóżko i wlepiając wzrok w sufit.
- Co ci? - spytał, niby obojętnie, unosząc wzrok znad ekranu telefonu.
- Naprawdę, Anže? - spojrzałem na niego z niedowierzaniem. - Jeszcze pytasz? Zajęliśmy szóste miejsce na Mistrzostwach Świata, to mi.
- To nie był nasz dzień i tyle - odparł, wzruszając ramionami.
- Cały tydzień nie jest nasz - mruknąłem, przewracając się na bok. - Nawet się nie zbliżyłem do najlepszych. Cały kraj liczy na to, że wrócimy z medalem, chociaż jednym. A ja w kluczowym momencie nie potrafię oddać jednego porządnego skoku...
- Timi, to że skaczesz jako lider drużyny, nie znaczy, że masz brać na siebie całą odpowiedzialność. Wynik nie zależał od ciebie. Jak wszyscy skaczą źle, to ty sam nic nie poradzisz, choćbyś bił rekord za rekordem.
- No wiem, ale... - westchnąłem. - Ale ja bym chciał...
Anže tylko się zaśmiał i przedrzeźnił moje ostatnie zdanie, wypowiadając je tonem dziecka na chwilę przed rozpłakaniem się. Pozostawiłem to bez reakcji, więc po chwili czymś we mnie rzucił. Później znowu. I znowu. W końcu trafił w moją głowę pustą butelką po wodzie mineralnej.
- Ała... - mruknąłem, nie ruszając się.
Znowu usłyszałem jego cichy śmiech. Wstał, podszedł do łóżka i chwycił moje ramię, ciągnąc mnie w stronę podłogi.
- Chodź.
- Gdzie..? - spytałem niechętnie.
- No chodź i nie marudź.
Niechętnie zwlokłem się z łóżka i poszedłem za nim, uprzednio biorąc kurtkę, tak jak on to zrobił. Wyszliśmy z pokoju, a później z hotelu i choć rozpoznawałem już okolicę, nie miałem pojęcia dokąd idziemy. Anže też nie silił się na jakieś wyjaśnienia, po prostu szedł przed siebie z zadowoleniem, ignorując moje pytania.
- Naprawdę? - spytałem z jakąś formą zażenowania, gdy z szerokim uśmiechem zatrzymał się przy pizzerii.
- Przecież lubisz pizzę.
- Ale nie w środku Mistrzostw Świata. Trener nas zabije i...
- Trener się nie dowie - stwierdził, przewracając oczami i ciągnąc mnie za rękaw do środka przytulnie wyglądającej knajpy.
Zamówiliśmy austriacką wersję naszej ulubionej pizzy i zjedliśmy ją już bez jakichkolwiek wyrzutów sumienia. Mój nastrój od razu uległ poprawie, sam nie wiem, czy przez jedzenie czy Anže, który robił wszystko, żeby mnie rozśmieszyć. Zastanawiałem się wtedy, co to za błogosławieństwo na mnie spadło, że to właśnie ja mogłem się nazywać jego przyjacielem.
***
- Timi, czy ty jesteś normalny?
- O co ci chodzi? - spytałem, marszcząc brwi i wbijając wzrok w okno.
- Nie masz co robić, tylko chodzić na pizzę po tak gównianym konkursie?
Westchnąłem głęboko, zły na siebie, że jestem taką paplą. Powinienem bardziej uważać na to co mówię, zwłaszcza do swojej dziewczyny, która bardzo przejmowała się moimi sportowymi wynikami. Czasem chyba nawet bardziej ode mnie.
- Przecież... - próbowałem wymyślić jakiś argument na swoją obronę, ale zanim mi się udało, ona już wytoczyła swój.
- To był pomysł Laniška, tak? Jak zwykle.
- Tak, i co z tego?
- To, że... - zaczęła jeszcze tym samym, pretensjonalnym tonem głosu, który szybko zmieniła na smutny i przybity, wiedząc że to zadziała na mnie najlepiej. - On cię ściąga na złą drogę... Nie ma za grosz ambicji i ma wszystko w dupie, a Ty robisz to samo... Kochanie, masz możliwość osiągnięcia mnóstwa rzeczy, tylko że on cię blokuje. Wiesz o co mi chodzi?
- Nie do końca... - odparłem niepewnie.
- Sam mówiłeś, że on się nigdy nie przejmuje, nawet jak coś zawali. Sądzisz, że to jest takie fajne? I co on osiągnął w dorosłej kadrze z takim podejściem? Jest starszy od ciebie, a zachowuje się jak dzieciak i ty zaczynasz robić to samo.
- Ale... To mój przyjaciel i...
- A jak któregoś dnia ci powie, żebyście poszli chlać, zamiast na konkurs, to też z nim pójdziesz?
Na to już nie odpowiedziałem. Nawet nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. Lena dokończyła swój monolog, przekonując mnie jeszcze bardziej, a później zakończyła rozmowę standardowym 'kocham Cię' i się rozłączyła.
Jej słowa dały mi dużo do myślenia. Przyznałem jej rację i choć nie rozmawiałem o tym otwarcie z Anže, który wrócił do pokoju niedługo później, zacząłem się zastanawiać, co mógłbym zmienić, by osiągnąć więcej. Mistrzostwa już były dla mnie spisane na straty, ale zbliżał się Raw Air. Było o co walczyć.
***
Nie odciąłem się od niego całkowicie. Nie przestałem z nim rozmawiać i spędzać czasu, ale większą uwagę przykuwałem do siebie, swoich treningów, swojego trybu życia i przede wszystkim do tych chłopaków z naszej reprezentacji, którzy wykazywali się większą ambicją, niż on. Peter imponował mi najbardziej z nich wszystkich. Chociaż cały sezon był dla niego raczej nieudany, zdawał się powoli odzyskiwać formę. Co więcej, doskonale motywował przy tym swojego brata, który również osiągał coraz lepsze wyniki. A Anže? Zdawał się iść w zupełnie drugą stronę. Po dobrym początku sezonu, teraz spadał coraz niżej w klasyfikacji generalnej. Po kilku próbach podjęcia z nim rozmowy na ten temat, udzielenia mu jakiegoś wsparcia i czysto przyjacielskiej pomocy, zrozumiałem, że to nie ma sensu. On tego nie potrzebował. Nawet brak awansu do drugiej serii nie był dla niego żadnym powodem do zmartwień. Ciągle się śmiał, żartował, robił wszystko po swojemu i irytował mnie coraz bardziej.
Nie słuchałem, gdy na kolejnym treningu mówił o jakiejś wycieczce po mieście. Nie przyznawałem mu racji, gdy twierdził, że skoro w Seefeld i tak już zawaliliśmy, to możemy robić co chcemy. To był koniec kolejnego weekendu, a nie całego sezonu. Poza tym, nie zasłużyliśmy sobie na przerwę.
- Žiga... - Zaraz po treningu Peter podszedł do Jelara, który wciąż nie mógł pogodzić się z utratą trzeciego miejsca w tym szalonym konkursie indywidualnym.
Trochę mu zazdrościłem. Nie tego, że stracił szansę na sukces życia, ale tego, że w ogóle ją miał. Mi było do niej bardzo daleko, ale o mnie nikt nie myślał. Wszyscy sądzili, że podobnie jak Anže, nie przejmuję się niczym. Dlatego musiałem sam zawalczyć o ich uwagę.
Kątem oka spojrzałem, jak Žiga rzuca Prevcowi pytające spojrzenie i czekałem na rozwój sytuacji.
- Nie chcesz ze mną pobiegać wieczorem? Jest tu kilka fajnych spokojnych miejsc, odpoczniesz psychicznie od tego wszystkiego.
Chociaż oficjalnie kapitanem reprezentacji, tym naturalnym opiekunem wszystkich, wciąż był Kranjec, Peter pod jego nieobecność, wyrastał na godnego następcę. Interesował się, zwłaszcza tymi, którzy niektóre momenty w swojej karierze, niekoniecznie pozytywne, przeżywali pierwszy raz. Podziwiałem go. I potrzebowałem.
Dlatego, gdy Žiga chętnie się zgodził, podszedłem do nich, pełen nadziei.
- Mógłbym też z wami iść? - spytałem, wywołując zdziwienie na twarzy Prevca.
- A nie idziecie z Anže na miasto?
- Nie... To znaczy on chyba idzie, nie wiem. Ja nie mam ochoty - mruknąłem, odwracając wzrok.
- Macie kryzys? - spytał z rozbawieniem, pakując swoje rzeczy do torby.
- Po prostu wkurza mnie jego brak ambicji i traktowanie przyjazdów na kadrę jak zabawę - stwierdziłem, krzyżując ręce na piersi. - Ja chcę coś osiągnąć, a on ma wszystko w dupie. Wolę spędzać czas z kimś, kto traktuje ten sport poważnie.
Dokładne zacytowanie słów Leny wywołało efekt, który początkowo ciężko było mi zinterpretować. Peter spojrzał na mnie, marszcząc brwi i przez sekundę, czy dwie, intensywnie nad czymś myślał. Później uniósł wzrok wyżej i spojrzał na coś znajdującego się za mną, a jego brwi powędrowały w górę. Zaintrygowany tym gestem, odwróciłem się, by spotkać pełne zaskoczenia, ale też wyrzutu, spojrzenie Anže. Gdy tylko nawiązaliśmy kontakt wzrokowy, on zaśmiał się cicho, pokręcił głową i odszedł, zostawiając mnie z niesamowicie nieprzyjemnym uczuciem złości na samego siebie.
Nie chciałem, żeby to usłyszał. Chociaż... Może tak naprawdę chciałem?
- Jasne, chodź z nami - stwierdził w końcu Peter, chyba rozumiejąc, że nawet nie miałbym żadnej alternatywy na spędzenie reszty tego dnia.
Nasza wielka przyjaźń dobiegła końca.
-------------------------------------------
Mam ostatnio jakieś dobre, pełne weny dni, toteż dostajecie kolejnego shota 😁 Magia świąt ❤
Druga część jest w trakcie pisania, ale w sumie to nie wiem kiedy uda mi się ją wrzucić 🤔 Pewnie jakoś niedługo 😊
A tymczasem miłego i wesołych świąt 💖
P.s. Hm... w sumie tak tematycznie, nie? Tam Wielkanoc, u nas Zajączek... 🐰😜
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro