Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

||Prevc|| Zbyt późno...

  Everyone gather around for a show
Watch as this man disappears as we know
Do me a favor and try to ignore
As you watch him fall through a bleeding trapdoor  


Deszcz. Hektolitry pierdolonej wody spadają z nieba, zalewając wszystko wokół. Masz wrażenie, że niedługo cały świat utonie. Ziemia, która tak cierpliwie znosi pogrążone w żałobie, płaczące niebo. Zupełnie jakby chciała przyjąć na siebie cały żal. Przejąć smutek i rozpacz wylewające się z góry. Pomóc, pocieszyć. Ale wiesz, że to nic nie da. Że to tak nie działa. Niebo będzie płakało wciąż. I nie przestanie. A ziemia w końcu osiągnie swój limit. I nie przyjmie więcej łez. Podda się. 

Ty nie płaczesz. Już dawno wylałeś wszystkie łzy. Wraz z ich końcem, zakończyło się Twoje życie. Teraz już tylko siedzisz, zamknięty w swoim pokoju, wsłuchując się w przejmującą ciszę panującą w Twoim domu. 

Jest stanowczo za cicho.

Już dawno przestali się przejmować. Początkowo próbowali postawić Cię na nogi. Robili co w ich mocy. Teraz jedynie mama co jakiś czas wchodziła do pokoju, przynosząc Ci ciepły posiłek, na który i tak nie zwracałeś uwagi. Gdy czułeś zapach obiadu, zaczynał boleć Cię żołądek. Nie mogłeś patrzeć na jedzenie. Obrzydzało Cię. Wpychałeś je sobie na siłę tylko w ostateczności, kiedy z głodu robiło Ci się słabo.

Czasem przychodził też Cene. Już dawno zrozumiał, że jakiekolwiek próby podjęcia rozmowy są bez sensu. Odpuścił. Poddał się. Wiedział, że nie jest w stanie Ci pomóc. Ale przychodził. Pomimo, iż widok tego emocjonalnego wraku, który kiedyś był jego bratem łamał mu serce, rozrywał je na szczątki drobniejsze niż ziarenka piasku. Siadał obok Ciebie, obejmował Cię ramieniem i tulił do siebie. Po czym zaczynał płakać. Skóra wokół jego oczu była już sina od ciągłego wylewania łez. 

Czy nie uważasz, że zachowujesz się jak skończony kretyn? Na litość boską, jesteś najstarszy. Powinieneś robić wszystko, żeby trzymać tę rodzinę razem. Żeby pomóc młodszym stanąć na nogi. Żeby pomóc rodzicom się z tym pogodzić. Natomiast Ty doprowadzasz do tego, że wszystko jest na jego głowie. A przecież on się do tego nie nadaje. Wiesz o tym. Jest zbyt wrażliwy. Widzisz, że nie daje już rady, mimo że bardzo się stara. Widzisz, że powoli umiera, tak jak Ty umarłeś już dawno. Przychodzi do Ciebie, żeby ukryć to przed resztą. Bo wie, że Ty nikomu nie powiesz. 

Bo już dawno przestałeś się odzywać. 

Jesteś świadomy tego, co dzieje się wokół Ciebie. Ale to zaszło za daleko. Wpadłeś do zbyt głębokiej dziury. Już nie potrafisz z niej wyjść. Więc siedzisz w niej, zamknięty, z każdym dniem pogrążając się coraz bardziej. Nie potrafisz myśleć racjonalnie. Jedyne o czym myślisz, to ten cholerny, marcowy wieczór. 

Analizujesz każdą, pojedynczą klatkę tego wspomnienia, zupełnie jakby był to jakiś film, odtwarzany w Twojej głowie w kółko. Wciąż od nowa. I za każdym razem boli tak samo. Za każdym razem rozrywało Twoje serce na coraz mniejsze kawałki, aż w końcu nic z niego nie zostało. Za każdym razem rozrywało Twój umysł. Duszę. Aż w końcu znalazłeś się w takim stanie w jakim jesteś teraz. I wciąż zadajesz sobie to samo pytanie.

Dlaczego?

No właśnie Peter. Dlaczego? Opowiedz nam.  

Dlaczego zawsze musiałeś unosić się dumą i za wszelką cenę wygrywać każdą sprzeczkę? Dlaczego ten jeden raz nie mogłeś odpuścić? Dobrze wiedziałeś co on czuje. Przecież dopiero co się rozstali. Cierpiał. Płakał po nocach. Tęsknił za nią. Wiedziałeś o tym. Przecież sam do niego przychodziłeś. Kiedy miałeś pewność, że wszyscy już śpią. Że nikt się nie dowie, że jednak masz uczucia. Przychodziłeś i rozmawiałeś z nim godzinami. Pocieszałeś, słuchałeś, albo po prostu milczałeś, kiedy wypłakiwał Ci się w ramię. 

Potrafiłeś być dla niego bratem. 

I Spierdoliłeś to. 

Bo bratem się jest cały czas. A nie wtedy, kiedy nikt nie widzi. Zachowywałeś się jak skończony skurwysyn. Powtarzałeś, że jesteś przy nim, że pomożesz mu się pozbierać, że go rozumiesz... A kilka godzin później, znów mieszałeś go z błotem, tylko po to, żeby się popisać przed resztą rodziny. Żeby pokazać, że to Ty jesteś najstarszy i najważniejszy. 

Czy to dziwne, że w końcu nie wytrzymał? Jak długo można dawać sobą pomiatać? Zwłaszcza mając taki charakter jaki on miał. Taki sam jak Twój. 

Ale Ty powinieneś być mądrzejszy. Wiedzieć, kiedy odpuścić. Kiedy się zamknąć i pozwolić mu się wyżyć. Pozwolić mu wyrzucić z siebie wszystkie negatywne emocje. 

Nie byłeś. 

Zaczęliście się kłócić. Byliście sami w domu, więc nikt nie mógł Was uspokoić. Coraz bardziej dawałeś ponosić się nerwom, aż w końcu przestałeś się kontrolować. Wykrzyczałeś wiele słów, których normalnie nigdy byś mu nie powiedział. Nigdy nawet tak o nim nie pomyślałeś. Ale wtedy Twoje słowa były o całe lata świetlne przed Twoimi myślami. 

Zamilkł. W jego oczach pojawiły się łzy. Zwiesił głowę i się uspokoił. Zraniłeś go. Kurewsko go zraniłeś. Ale mogłeś to naprawić. Wystarczyło zrobić kilka kroków do przodu. Przytulić. Przeprosić. Porozmawiać. Przecież byliście sami, nikt by nie zobaczył, że okazujesz uczucia. 

Ale Ty nie odpuściłeś. Nie widziałeś, że coś w nim pękło. Że właśnie po wielu dniach upadania, uderzył o twardą ziemię. Że przekroczył swój limit. Nie widziałeś. Nie chciałeś tego widzieć. Nie rozumiałeś tego. Postanowiłeś za wszelką cenę mieć ostatnie słowo. 

Więc powiedziałeś. Teraz jest Ci wstyd. Żałujesz tych słów. Wiesz, że świadomie nigdy byś mu czegoś takiego nie powiedział. Brzydzisz się sobą, kiedy znów słyszysz w swoich myślach swój głos, który je wypowiada. 

Ale wiesz co? 

Teraz już jest za późno.

Bo dla niego to było jedno zdanie za dużo. Więc wyszedł z domu, trzaskając drzwiami. Momentalnie ochłonąłeś i pobiegłeś za nim. Bo nagle wrócił Ci zdrowy rozsądek. Zrozumiałeś co właśnie zrobiłeś. Biegłeś go przeprosić. Obiecać, że to się więcej nie powtórzy. Powiedzieć, że jesteś przy nim i zawsze będziesz, że pomożesz mu z tego wyjść. Może nawet szepnąć, że Ci na nim zależy. Mimo, że takich rzeczy nie mówi się do własnego brata. Takie rzeczy są oczywiste i nie trzeba ich mówić. Ale czułeś, że to co właśnie zrobiłeś, wywołało w nim wątpliwości. Więc chciałeś go o tym zapewnić. Żeby wiedział, że nie jest sam. Że wciąż ma kogoś, kto mu pomoże. 

Twoje intencje były szczere. 

Ale było już za późno. 

Ledwo zdążyłeś wykrzyczeć jego imię, kiedy zobaczyłeś jak uderza w niego samochód. Może gdyby kierowca miał włączone światła, Domen by go zauważył. Może gdyby nie padał deszcz, auto zdążyłoby wyhamować. Ale czy to była wina kierowcy lub pogody? Nie.

To była Twoja wina, Peter. 

Nawet jeżeli on widział ten samochód. I wyszedł na drogę z pełną świadomością tego, co robi.

To wciąż była Twoja wina. 

Zamarłeś. Wstrzymałeś oddech. Twoje serce stanęło. Poczułeś mocny ból w żołądku. Zawroty głowy. Dreszcz na całym ciele. Dopiero po chwili byłeś w stanie do niego podbiec. Klęknąć obok, próbować zatrzymać krwotok. Podnieść, oprzeć na swoich kolanach i przytulić, przepraszając przez płacz. Obiecując, że się zmienisz. Że będziesz idealnym bratem. Przyjacielem. Błagając jednocześnie, żeby otworzył oczy. 

Ale to wszystko było zbyt późno.

Zginął na miejscu. 


Na pogrzebie było mnóstwo ludzi. Cała Wasza rodzina, jego znajomi, przyjaciele, wszyscy, którzy pracowali z Wami w kadrze, a także kilku znanych ci skoczków. 

Była również ona. Stała z boku, zalewając się łzami. Zapewne uważała, że to wszystko jej wina. Że gdyby nie zerwała, on wciąż by żył. Głupia. 

Wszyscy płakali. Tylko Ty stałeś otępiały, wpatrując się pustym wzrokiem w trumnę. Nie zwracałeś uwagi na ludzi wokół Ciebie. Byłeś jak w transie. Minęły trzy dni, a do Ciebie to wciąż nie docierało. Byłeś jak dziecko, które nie rozumie czym jest śmierć. Jak Wasza najmłodsza siostra, która wciąż pytała mamy "kiedy Domen wróci do domu". Ty nie pytałeś. Ale zastanawiałeś się nad tym. 

Ocknąłeś się, kiedy zaczęli zakopywać trumnę. Odwróciłeś wzrok, a po chwili po prostu odszedłeś. Zacząłeś iść w stronę domu. Ale ona Cię zatrzymała. Stanęła na Twojej drodze. Łzy spływały po jej delikatnej twarzy, którą doskonale znałeś, mimo iż nie była dla Ciebie ważna. Jej jasne blond włosy były w kompletnym nieładzie. Chciała tylko porozmawiać. Spytać jak to się stało. Czy uważasz, że to jej wina. Wyżalić się, wypłakać. Znaleźć w Tobie pocieszenie. Czysto przyjacielskie. 

Ale nie umiałeś skupić się na jej słowach. Więc odpowiedziałeś jej od niechcenia i odszedłeś. 

I dopiero kiedy dotarłeś do domu i wszedłeś do jego pokoju, poczułeś jakby ktoś właśnie skradł Ci duszę. Jakby przebił Ci głowę i serce. Wszystko nagle do Ciebie dotarło. Nagle zrozumiałeś, że Domen już nie wróci do domu. Że jego pokój już zawsze będzie stał pusty. Przez Ciebie. 

Upadłeś na kolana i zacząłeś płakać. Nie umiałeś i nie chciałeś się powstrzymać. Płakałeś tak bardzo i tak głośno, jak jeszcze nigdy. Czułeś się jakbyś umierał. Chciałeś umrzeć. Wiedziałeś, że gdybyś tylko mógł, oddałbyś swoje życie, żeby sprowadzić go z powrotem. Przecież zawsze byłeś na to przygotowany. Zawsze chroniłeś swojego młodszego braciszka i dbałeś, żeby nie spotkało go nic złego. Przyprowadzałeś pijanego do domu, kryłeś przed rodzicami, trzymałeś z dala od wszelkich używek i niebezpieczeństw. Także na zgrupowaniach zawsze dbałeś, żeby nic mu się nie stało. Przed każdym konkursem zamieniałeś z nim kilka zdań, żeby zorientować się, jak się czuje. Czy na pewno jest w stanie oddać dobry, bezpieczny skok. Zawsze się o niego troszczyłeś. I teraz rozumiałeś, dlaczego musiałeś się troszczyć. Los zbyt dobitnie pokazał Ci co się dzieje, kiedy spuszczasz młodszego brata z oczu. I dlaczego nigdy nie powinieneś był tego robić.

 Minęło mnóstwo czasu zanim znalazł Cię Cene. Nic nie mówił. Dołączył do Ciebie. Płakaliście razem. Wtedy jeszcze nie wiedział, że tak naprawdę tamtego dnia stracił dwóch braci. 

Nikt nigdy Cię o to nie obwiniał. Nikt nie dopytywał o szczegóły. Nie chcieli i nie mieli zamiaru, widząc w jakim stanie jesteś. Nikt nie powiedział, że to przez Ciebie. Nie nazwał Cię mordercą. Ale nie dlatego, że nie chcieli. Dlatego, że nigdy nie powiedziałeś im prawdy. Nie wyjaśniłeś dlaczego Domen nagle wyszedł z domu i znalazł się na ulicy. Dlaczego był tak zdenerwowany, że nie widział nadjeżdżającego samochodu. Nigdy się nie przyznałeś. 

Jesteś tchórzem Peter. Pierdolonym tchórzem. 

A teraz, dwa miesiące później, siedzisz, wtulony w młodszego brata. Już nie myślisz o niczym. Nie płaczesz, nie funkcjonujesz. W końcu Cene się uspokaja. Nie mówi nic. Po prostu wyciera łzy i wychodzi. Znów zostajesz sam. I wiesz, że to jest ten moment. 

Więc resztkami sił, jakie Ci pozostały, sięgasz do szuflady. Wyciągasz z niej żyletkę, po czym kładziesz się na łóżku i bez dłuższego namysłu rozcinasz swoją rękę. Czujesz mocny ból, ale ignorujesz go. Rozcinasz ją jeszcze raz, głębiej. Żeby mieć pewność, że nikt Cię nie uratuje. Przekładasz żyletkę do drugiej ręki i robisz to samo. Wyobrażasz sobie, że idziesz spotkać się z Domenem, chociaż wiesz, że to nie prawda. Jeżeli Bóg istnieje, to Domen obserwuje wszystko z góry, podczas kiedy Ty skończysz w piekle. Ale nie ma to dla Ciebie znaczenia. Po prostu leżysz bez ruchu, czując jak gorąca krew wylewa się z Twoich rąk. Boli jak cholera, ale nawet nie zmieniasz wyrazu twarzy. Jest Ci tak bardzo wszystko jedno. 

Aż nagle wracasz do rzeczywistości. Zupełnie jakby ktoś Cię uderzył. Albo znalazł Twoją zagubioną duszę i wepchnął ją z powrotem w Twoje ciało. Zaczynasz rozumieć jakie będą konsekwencje tego, co właśnie zrobiłeś. Widzisz mamę, ojca, dwie młodsze siostry, które stracą dwóch braci w ciągu dwóch miesięcy. Widzisz Cene... Który zostaje sam... I po jakimś czasie robi to samo co Ty... Nie chcesz tego. 

Znów zaczynasz płakać. Łapiesz się za ręce, próbując zatamować krwotok. Próbujesz zawołać o pomoc, ale jesteś zbyt osłabiony. Czujesz jak powoli ogarnia Cię przejmujący chłód. Czujesz jak tracisz kontrolę nad swoim ciałem. Jak powoli słabniesz, zasypiasz. Łzy wciąż spływają po Twojej twarzy. Chcesz to zatrzymać za wszelką cenę. Chcesz żyć i naprawić wszystko, co spierdoliłeś, mimo iż tej najważniejszej rzeczy nie da się naprawić. 

Ale wiesz co Peter?

Jest już na to zdecydowanie za późno.

 -------------------------------------------------------------------

Daaaaaamnnnnn... Cóż to za depresyjny twór :O 

Kolejny szorcik, kolejna historyjka o Prevcach. Ależ ja ich dręczę >D

Chciałam ten wątek wpleść do głównego opowiadania (którego wciąż nie ma xD), ale uznałam, że jako osobna historia będzie bardziej klimatyczny. Co sądzicie? Będą ze mnie ludzie?

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro