Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

||Lellinger|| Your guardian angel

  I will never let you fall
I'll stand up with you forever
I'll be there for you through it all
Even if saving you sends me to heaven  

Z Andreasem znaliśmy się praktycznie od zawsze. Od dziecka. Początkowo po prostu kojarzyłem, że w jednym z młodszych roczników w mojej szkole jest taka blond chudzina, wesoło biegająca po korytarzu. Zapamiętałem go po tym, jak raz przypadkowo na mnie wpadł. Szybko przeprosił i pobiegł dalej, a ja zastanawiałem się skąd w nim tyle energii.

Później spotkaliśmy się na jednym z treningów w klubie narciarskim. Z jakiegoś powodu zarówno moi, jak i jego rodzice tego dnia zapomnieli o której godzinie mają nas odebrać, więc przez dwie albo trzy godziny byliśmy na siebie skazani. Z nudów zagadałem do niego i zaczęliśmy się razem bawić.

Od tamtej pory ciągle trzymaliśmy się razem. W szkole, poza nią, na treningach, na zawodach. Na każdym kolejnym szczeblu kariery sportowej, aż do pierwszej, dorosłej kadry. Byliśmy nierozłączni. On zawsze trzymał się blisko mnie, a ja, ze względu na jego wręcz dziewczęcą wrażliwość, traktowałem go jak młodszego brata, którego trzeba chronić przed złem. 

Pamiętam jedno zgrupowanie, jeszcze w młodzieżówce, na którym Andi zachowywał się inaczej niż zwykle. Jego nieskończone pokłady energii wydawały się w końcu wyczerpać, nigdy nie zamykające się usta, zaczęły podejrzanie długo milczeć, a wiecznie radosne spojrzenie było puste i przygnębione. Dwa dni zajęło mi wyciągnięcie z niego przyczyny takiego zachowania. Po kolejnej długiej rozmowie, podczas której na zmianę traciłem i odzyskiwałem do niego cierpliwość, ze łzami w oczach przyznał się, że jest gejem.

- No i? - spytałem, przerywając ciszę, która od dłuższej chwili trwała między nami.

- Nie mów, że ci to nie przeszkadza. 

- A czujesz coś do mnie? 

- Nie wiem. - stwierdził, odwracając wzrok - Może. Nie ważne. Nie powinienem był ci mówić, przepraszam. - wstał i próbował wyjść z pokoju, a ja momentalnie ruszyłem za nim, by go zatrzymać.

- Wracaj tu, panienko. - chwyciłem go za rękę i przyciągnąłem do siebie, mocno go tuląc. Wiedziałem, że to się skończy płaczem. 

- Ale ja jestem chłopcem... - odparł płacząc, na co ja się roześmiałem. Lubiłem go tak nazywać. To do niego pasowało. Miał charakter typowej dziewczynki. I zawsze mnie bawiło, gdy odpowiadał tymi słowami, ubierając je w smutny, płaczliwy ton, chociaż tym razem nie był udawany. 

- Tak, tak... - stwierdziłem, głaszcząc go dłonią po głowie - Tylko mentalność masz panienki. Słuchaj... - Odsunąłem go do siebie i znów się uśmiechnąłem, na widok jego zapłakanego spojrzenia. Chociaż powinienem mu raczej współczuć, bo przeżywał istną rozwałkę emocjonalną, niesamowicie mnie to bawiło - Ja gejem nie jestem. A przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Ale jakie to ma w ogóle znaczenie? Za długo się przyjaźnimy, żeby coś takiego nam tę przyjaźń zniszczyło.

Wbrew temu czego Andreas się obawiał, to nas jeszcze bardziej do siebie zbliżyło. Tak jak podejrzewałem, jego obawy, że mógłby coś do mnie czuć, wzięły się z chwilowej fascynacji wszystkimi facetami. Po jakimś czasie mu przeszło. W końcu postanowił przyznać się również innym kolegom z kadry, a że nie wszyscy to akceptowali, czułem jeszcze większą potrzebę opiekowania się nim. Pilnowałem go, broniłem, byłem jak anioł stróż dla tej emocjonalnej kruszyny. 

W końcu nadszedł czas dorosłej kadry. Andreas szybko zaczął osiągać sukcesy w najważniejszych konkursach, podczas gdy ja większość czasu spędzałem w kadrze B. Ale zamiast się od siebie oddalić, każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem, czy to na jakichś imprezach, czy po prostu spotykając się w mieszkaniu któregoś z nas i grając w gry. Obaj byliśmy na etapie szukania sobie drugich połówek i obaj chętnie korzystaliśmy ze swojej wzajemnej pomocy. Udawanie geja, żeby znaleźć Andiemu towarzystwo, było dla mnie nawet fajną zabawą. On za to bardzo dobrze dogadywał się z dziewczynami, co wiązało się z korzyściami dla mnie. I chociaż nigdy nie wychodziło z tego nic poważniejszego, nie poddawaliśmy się.

W pewnym momencie kluby i przypadkowe znajomości przestały być dla Andreasa interesujące. Podczas jednego z kolejnych spotkań wyznał mi, że poznał kogoś w pierwszej kadrze. O przystojnym, ciemnookim Markusie nasłuchałem się tylu rzeczy, że bez problemu mógłbym napisać o nim książkę. Oczywiście znałem Eisenbichlera, ale nie z tej strony, od której poznał go Andi. Za każdym razem gdy poruszał jego temat (a robił to bez przerwy), na jego twarzy pojawiał się najsłodszy uśmiech, jaki dane mi było kiedykolwiek zobaczyć. A jego oczy lśniły jak dwie gwiazdki. Cieszyłem się jego szczęściem. Miałem nadzieję, że będą razem szczęśliwi.

Niedługo później również i ja na stałe zagościłem w elicie niemieckich skoków. Początkowo ciężko było mi się przyzwyczaić, że jestem z Andreasem na jednym zgrupowaniu, a nie dzielimy razem pokoju, ale gdyby moja dziewczyna (gdybym jakąś miał), jeździła z nami na zgrupowania, też pozbyłbym się kolegi z pokoju na jej rzecz, mimo, że z Richim świetnie się dogadywaliśmy.

Przez pierwsze tygodnie nie miałem powodów do jakichkolwiek podejrzeń. Andreas miał dla mnie mniej czasu, ale to było zrozumiałe. Razem z Marskusem wyglądali na bardzo zakochanych. Wszędzie chodzili razem. Jeden drugiego nie odstępował na krok. Zupełnie tak jak ze mną, kilka lat wcześniej. Gdy po dwóch miesiącach postanowili zamieszkać razem u Andiego, coś zaczęło się zmieniać. Ten zakochany, wiecznie uśmiechnięty i pełen energii blondynek powoli stawał się zupełnie innym człowiekiem. Z tygodnia na tydzień był coraz bardziej smutny. Przygnębiony, przybity, czasem wręcz wystraszony. Kilkakrotnie próbowałem z nim porozmawiać, ale nie chciał mi nic powiedzieć.

Jakiś czas później, gdy przebieraliśmy się po treningu, mimowolnie spojrzałem w kierunku Wellingera i zauważyłem sine ślady na jego ciele. Początkowo sądziłem, że to zwykłe malinki, ale ich barwa i wielkość wskazywała na coś innego. On, widząc, że mu się przypatruję, szybko się ubrał i wyszedł z szatni. Zrobiłem to samo. Poszedłem za nim, a ponieważ nie reagował na moje wołanie, podbiegłem do niego i zatrzymałem.

- Zaczekaj. Nie słyszysz jak cię wołam?

- Hm? O co chodzi? - spytał, jakby zdziwiony, że w ogóle do niego podszedłem. Miałem okazję lepiej mu się przyjrzeć i szybko zauważyłem, że nie wyglądał dobrze. Miał podkrążone oczy, jakby nie spał od dłuższego czasu. Albo płakał. Po jego uśmiechu nie było śladu. Ten widok bardzo mnie zmartwił.

- Co się z tobą dzieje, Andi? Wszystko dobrze? 

- Tak, czemu pytasz? 

- Dziwnie się zachowujesz. Powiedz mi co jest nie tak. Pomogę ci. 

- Wszystko jest dobrze. Niepotrzebnie się martwisz. - stwierdził, wymuszając na sobie uśmiech. 

- Andreas!

Obaj spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegł nas głos Markusa. Przywołał do siebie Andiego, który na pożegnanie rzucił mi jeszcze lekki uśmiech i poszedł w jego stronę. Eisenbichler przez krótką chwilę patrzył na mnie chłodnym spojrzeniem, a później razem poszli do samochodu.

Na kolejnym zgrupowaniu Andreas unikał kontaktu ze mną. A gdy tylko ja próbowałem z nim porozmawiać, zaraz gdzieś w pobliżu pojawiał się Markus i skutecznie utrzymywał go ode mnie z daleka. Udało mi się jednak wykorzystać chwilę, gdy po konkursie omawiał z Wernerem swój skok i poszedłem do ich pokoju. Tak jak podejrzewałem, Andi tam był. Gdy tylko mnie zobaczył, wydawał się być bardzo zdenerwowany.

- Co tu robisz? Po co tu przyszedłeś? 

- Chciałem z tobą porozmawiać. Nie mogę? - spytałem spokojnie.

- Nie, musisz stąd wyjść. Idź, zanim on wróci. - podszedł do mnie i próbował mnie wyrzucić za drzwi, ale byłem silniejszy i potrafiłem mu się postawić. Gdy stanął blisko mnie, zobaczyłem rozcięcie na jego ustach i zamarłem.

- Uderzył cię? 

- Co? Nie... - odparł niepewnie - Ja... sam to zrobiłem. Przez przypadek. 

- Andreas, powiedz prawdę. On cię bije, tak? Dlatego tak się go boisz. 

- Nie! Nie boję się, kocham go! - krzyknął i wyrzucił mnie z pokoju, zamykając drzwi na klucz.

Nie mogąc zrobić nic więcej, zacząłem iść do siebie. Zanim jednak doszedłem do pokoju, który dzieliłem z Richardem, zobaczyłem idącego w mojego stronę Markusa. Gdy przechodził obok mnie, poczułem jak opanowuje mnie wściekłość. Chwyciłem go za bluzę i przyparłem do ściany.

- Jeżeli się dowiem, że zrobiłeś mu krzywdę... Że go uderzyłeś, albo że przez ciebie chociaż płakał, nie daruję ci tego. 

Nie czekając na jego odpowiedź, puściłem go i poszedłem w swoją stronę. Nie miałem pojęcia do czego doprowadzi moje zachowanie. Do końca zgrupowania nie stało się nic, poza faktem, że mój przyjaciel, którego uważałem za jedną z najbliższych mi osób, całkowicie się ode mnie odciął. Było mi z tym niesamowicie źle. Nie pomagały słowa Richiego, który znał Markusa lepiej niż ja, i kilkakrotnie podkreślał, że on świetnie manipuluje ludźmi, i że potrafi być bardzo zaborczy. 

Na kolejnym treningu Andreas już się nie pojawił. Schuster wydawał się być niemniej zaskoczony tym faktem niż ja, dlatego jak tylko miałem taką okazję, napisałem do niego sms'a. Gdy po kilkunastu minutach nie uzyskałem odpowiedzi, próbowałem do niego zadzwonić. Nie odebrał. Ani za pierwszym, ani za drugim, ani za żadnym kolejnym razem. Postanowiłem więc zapytać Markusa.

- Gdzie on jest? - spytałem ostro, gdy już udało mi się go znaleźć. 

- W domu. - odparł obojętnie - Jest chory.

- Więc czemu trener nic o tym nie wie? 

- Nie muszę ci się tłumaczyć. Zejdź mi z drogi. - odepchnął mnie i poszedł, a ja jeszcze kilkakrotnie pytałem naszego trenera, czy ma jakieś informacje na temat Andreasa. Nie miał.

Jeszcze tego samego dnia, czując że Markus mnie okłamał, wsiadłem w samochód i pojechałem do ich mieszkania. Nie miałem pojęcia dlaczego, ale czułem, że Andi wcale nie jest chory. Że chodzi o coś innego. Że może mnie potrzebować. Wszedłem do bloku i szybko wyszedłem na drugie piętro, stając przed drzwiami mieszkania, w którym jeszcze nie tak dawno spędzałem praktycznie każdą wolną chwilę. Były otwarte, więc wszedłem do środka. Od razu usłyszałem płacz Andreasa i wściekły głos Markusa, który groził mu, że będzie dostawał za każdym razem, kiedy ja będę próbował się wtrącać. Wbiegłem do salonu, skąd dochodziły krzyki i zobaczyłem, że ten delikatny, wrażliwy blondynek, o którego kiedyś tak się troszczyłem, siedzi na podłodze z zakrwawioną twarzą, płacząc i prosząc Markusa, żeby dał mu spokój. Eisenbichler stał nad nim z zaciśniętymi pięściami i chyba znów chciał go uderzyć. Nie opanowałem nerwów. Odepchnąłem go zanim w ogóle zdołał mnie zauważyć, a następnie pobiłem, tak dotkliwie, że moje dłonie same zaczęły krwawić. Wyrzuciłem go z mieszkania, przekręciłem zamek w drzwiach i szybko wróciłem do Andiego.

- Boże, co on ci zrobił... - stwierdziłem z przerażeniem, patrząc na niego. Był bardzo roztrzęsiony. Jak tylko przy nim klęknąłem, od razu się do mnie przytulił - Nie bój się. Jestem tu, wszystko będzie dobrze. Zajmę się tobą. - powiedziałem, biorąc go na ręce i przenosząc na kanapę.

Ostrożnie go na niej posadziłem, po czym poszedłem do łazienki po wszystkie potrzebne mi rzeczy. Później usiadłem obok niego i zacząłem opatrywać jego rany, przy okazji próbując go uspokoić.

- Dlaczego mi nie powiedziałeś? - spytałem.

- Bo... On powiedział, że jeżeli ktoś się dowie to mnie zabije... - stwierdził przez łzy, a ja delikatnie go do siebie przytuliłem.

- To ja go zabiję, jeżeli jeszcze kiedyś go spotkam. - powiedziałem, po czym pocałowałem go w głowę. - Jak długo to trwa? Odkąd się wprowadził?

Andi przytaknął, a ja nie pytałem już o nic. Po prostu opatrywałem wszystkie jego rany, robiąc to tak ostrożnie, jak tylko potrafiłem. 

- Zostanę z tobą, dobrze? 

- Nie, Steph, proszę, zabierz mnie stąd... Nie chcę tu być. - Znów zaczął płakać, a ja miałem wrażenie, że przez ten widok zaraz pęknie mi serce. 

Ponownie go uspokoiłem, po czym spakowałem wszystkie jego rzeczy i poszliśmy do mojego samochodu, a następnie pojechaliśmy do mojego mieszkania. Tam zrobiłem mu ciepłej herbaty, którą chętnie wypił. Chciałem też zrobić mu coś do jedzenia, ale odmówił. Później pomogłem mu się przebrać z zakrwawionych ubrań i po raz kolejny się wściekłem, widząc jak bardzo jest posiniaczony. Nie mogłem uwierzyć, że ktokolwiek mógł go tak potraktować. Tak bardzo go skrzywdzić. Tę moją małą, niewinną kruszynkę. 

Wieczorem kazałem mu położyć się w moim łóżku. Chociaż sam planowałem spać na kanapie, poprosił mnie, żebym go nie zostawiał. Nie potrafiłem mu odmówić, więc położyłem się obok i przytuliłem go do siebie. 

- Przepraszam, że nie zareagowałem wcześniej. - powiedziałem cicho, kolejny raz całując go w głowę - Nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś skrzywdził moją panienkę. 

- Jestem... Zaraz, co? - spytał, patrząc na mnie z zaskoczeniem - Twoją? 

Lekko się do niego uśmiechnąłem i złączyłem nasze usta w krótkim pocałunku, wprawiając go w jeszcze większe zaskoczenie.

- Steph, co ty właśnie zrobiłeś? 

- Coś, co powinienem był zrobić już dawno temu. Kocham cię, Andreasie Wellingerze. Tylko, że dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. 

Odsunął się ode mnie i usiadł, a jego zaskoczone spojrzenie szybko stało się z powrotem smutne. Usiadłem obok, patrząc na niego ze zmartwieniem.

- Jeżeli nie chcesz...

- Chcę. - przerwał mi - Zawsze chciałem. Odkąd ci się przyznałem... Zacząłem coś czuć i to nie zniknęło. Tylko, że... Stephan, przepraszam, ale ja nie wiem, czy dam radę po tym wszystkim.

- Wiem. - odparłem spokojnie, przeczesując jego blond włosy - Wiesz, że do niczego cię nie będę zmuszał. Dam ci tyle czasu, ile tylko będziesz potrzebował. Zaopiekuję się tobą. Zrobię dla ciebie wszystko. Nie musisz się mnie bać. 

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach. Ale to nie były łzy bólu, cierpienia, czy strachu. To były łzy szczęścia. Jeszcze raz go pocałowałem i zasnęliśmy, wtuleni w siebie. 

O wszystkim powiedziałem Schusterowi. On od razu zawiesił Markusa i wyrzucił go z kadry. Nigdy więcej go nie spotkaliśmy. Andi pod moją opieką bardzo szybko doszedł do siebie, chociaż minęło dużo czasu, zanim zaufał mi w pełni. Przez długi czas nie pozwalał mi kłaść dłoni na kolanach, czy udach. Paraliżował go strach, gdy próbowałem włożyć ręce pod jego koszulkę. Zamykał oczy i odwracał głowę przy każdym gwałtowniejszym ruchu ręką, chociaż nigdy nie miałem na celu uderzenia go, nawet dla żartów. Nawet nie pytałem co jeszcze oprócz bicia robił mu Eisenbichler. Nie chciałem wiedzieć. Za każdym razem po prostu posłusznie się wycofywałem, uspokajając go. Nigdy nie zrobiłem niczego wbrew jego woli, cierpliwie czekając, aż sam będzie na to gotowy. 

W końcu wrócił do skoków, a na jego twarzy znów zagościł ten radosny uśmiech. I ta beztroska w spojrzeniu, której tak bardzo mi brakowało. Odzyskał pewność siebie i znów stał się szczęśliwym, odnoszącym sukcesy skoczkiem. A ja już na zawsze pozostałem przy nim, dbając o niego i pilnując, niczym anioł stróż. Ale już nie jako starszy brat. Jako ktoś znacznie więcej. 

-------------------------------
No i tak. Tyle się ostatnio naczytałam Lellingerów, że w końcu i mnie wzięło xD

Kurde, to jest najdłuższy shot od dawna 😮 Ale dobrze, macie lekturkę na wieczór 😁

Chciałam, żeby Leyhe stopniowo się zakochiwał w Wellingerze, nie zdając sobie z tego sprawy. Wyszło mi czy nie? 😂

Za wszystkie ewentualne błędy przepraszam, pisanie na spontanie takie jest 🤗

Miłego czytania 💖

~ Kurolilly


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro