Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

||G. Schlierenzauer & M. Fettner|| You're not alone

Co jest najtrudniejsze w byciu dorosłym?

Na to pytanie istnieje wiele odpowiedzi. Tak naprawdę każdy ma swoją. Ktoś powie, że praca, podatki, brak czasu, odpowiedzialność, czy konieczność przetrwania w świecie, w którym ludzie dążą do celu po trupach innych. I każdy będzie miał rację.

Istnieje jednak odpowiedź, która boli i dobija bardziej, niż jakakolwiek inna. Moja odpowiedź, będąca jednocześnie moim największym lękiem już od wielu lat.

Bo dla mnie, najtrudniejsza w dorosłości jest konieczność patrzenia na swoich starzejących się rodziców.

Kończysz szkołę, osiągasz pełnoletność, świat stoi przed tobą otworem i możesz realizować swoje cele i pasje bez żadnych przeszkód. Dla ciebie życie dopiero się rozpoczyna. Lecz ten początek jest jednocześnie ich końcem.

Nim się obejrzysz, na ich twarzach pojawią się pierwsze zmarszczki. Radość i chęć życia w oczach zastąpi zmęczenie. Ich rola jako ludzi dających opiekę i poczucie bezpieczeństwa, dobiegnie końca. I większość osób nie ma z tym problemu, ot naturalna kolej rzeczy. Rodzice żyją własnym życiem, skupiając się już wyłącznie na sobie, ich dzieci rozpoczynają własne, niezależne.

A co jeżeli nie?

Co, jeżeli moja matka od zawsze była jedyną bliską mi osobą? Co jeżeli jej życie było częścią mojego? Co z tego, że dorosłem, skoro opuszczenie jej, skazałoby ją na dożywotnią samotność?

Zawsze trzymaliśmy się razem. Bez ojca, który opuścił nas lata temu. Później bez mojego rodzeństwa, gdy Gloria i Lucas już się wyprowadzili.

Zawsze mnie wspierała. Doceniała. Motywowała. Dodawała sił, gdy miałem ochotę się poddać. Sprawiła, że dom zawsze kojarzył mi się z ciepłem i bezpieczeństwem. Wpajała wartości, którymi się kierowałem i dzięki którym jestem tym, kim jestem. Jej jedynej zawsze w pełni ufałem. Ona jedyna nigdy mnie nie zawiodła. A ja robiłem wszystko, żeby nie zawieść jej.

I być może żylibyśmy sobie w ten sposób jeszcze przez wiele lat, gdyby nie choroba, która całkowicie odmieniła nasze życie. Przyspieszyła cały ten proces i postawiła mi na drodze przeszkody, na które zdecydowanie nie byłem gotów. Nagle role się odwróciły. To ja musiałem opiekować się nią. To ja musiałem motywować, wspierać, dodawać sił, być podwójnie odpowiedzialny, za siebie i za nią. Być przy niej, być dla niej, w każdej chwili, nie mając pojęcia, co przyniosą kolejne dni.

To niszczy psychicznie. Wiesz, że to nie twoja wina, a i tak się obwiniasz. Starasz się, ale to nie przynosi żadnego efektu. Kochasz ją, ale widzisz, że jej zależność i obecność w twoim życiu, rujnuje je. Rozumiesz, że jest chora, jednocześnie mając pretensje, że przez nią poświęcasz wszystko to, o czym marzyłeś. Nie wyobrażasz sobie życia bez niej, ale coraz częściej nachodzą cię myśli o ile łatwiej byłoby, gdyby już... Nie żyła.

Z dziecka, stajesz się rodzicem. Nieświadomym, przerażonym opiekunem kogoś, kto przecież miał być opiekunem dla ciebie do końca swoich dni. I nikomu nie możesz powiedzieć o tym, co czujesz. Bo przecież nikt nie zrozumie twojego strachu. Nikt nie zrozumie cierpienia, jakie odczuwasz. Ani poczucia bycia uwięzionym. Bo przecież takie jest życie. Bo przecież jesteś jej synem, masz się nią opiekować. Bo przecież jesteś jej to winien.

A gdy przychodzi moment jej odejścia, czekasz na to minimalne uczucie ulgi, które nie nadchodzi. Jest tylko pustka. Cisza. Spokój tak głęboki, że aż przerażający. I zdjęcia rozłożone na stole.

Nasze wspólne, z czasów, kiedy jeszcze wszystko było dobrze. Czasów, które już nie powrócą.

A jak jest teraz? Lepiej? Gorzej?

Sam nie wiem. Nie czuję nic. Ciepłe słowa członków rodziny nie pomogły. Podobnie jak kondolencje i wyrazy wsparcia złożone przez kolegów z drużyny i ludzi wokół naszej kadry. Po prostu siedzę i patrzę na fotografie, na których widnieją nasze roześmiane twarze. Dlaczego tak nie mogło być zawsze? Albo chociaż te kilka lat dłużej? Dlaczego etap jej choroby nie mógł nas ominąć? Dlaczego tak bardzo chciałbym z nią porozmawiać, jednocześnie czując dreszcze na samo wspomnienie ostatnich lat jej życia?

I co z tego, że byłem, starałem się, dbałem i robiłem co mogłem, skoro ostatecznie i tak stało się to, czego zawsze najbardziej się bałem?

Samotność.

Jestem sam. Sam w pustych czterech ścianach. Sam ze wszystkim. Patrzący w przyszłość nie z nadzieją, a obawą. Sparaliżowany strachem przed tym, co ma nadejść.

Przed dalszym życiem.

Niechętnie spoglądam na telefon, którego wibracje i ekran, który samoistnie się podświetlił, wyrywają mnie z tego emocjonalnego letargu. Wzdycham głęboko i niechętnie chwytam urządzenie, spoglądając na wyświetlające się imię, a po chwili wątpliwości, odbieram połączenie.

- Hej - mówię cicho, zachrypniętym głosem, podkreślającym beznamiętny ton.

- Cześć - odpowiada nieco niepewnie. - Co robisz?

- Nic. Siedzę. Oglądam zdjęcia.

Odpowiada mi długa cisza, świadcząca o tym, że mój przyjaciel nie do końca wie, co może powiedzieć.

- Trzymasz się jakoś?  - pyta w końcu.

- Tak - odpowiadam, nie do końca przekonany o prawdziwości tego stwierdzenia. - Naprawdę, nie musisz się martwić - dodaję, nawiązując do faktu, iż jest to jego piąty telefon w ciągu tygodnia.

Tym razem słyszę w słuchawce głębokie westchnienie. Czekam na kolejne słowa Manuela, na jego kolejną, nieudaną próbę zbliżenia się do mnie, przebicia przez tą barierę, którą się otoczyłem, bym w końcu, pierwszy raz przyznał się przed nim i przed sobą samym, że tak naprawdę nie trzymam się wcale.

Zamiast słów, słyszę kroki. Nie w słuchawce. Za sobą. Zamieram, jednak nie odwracam się, by spojrzeć na ich właściciela. I wstrzymuję oddech, gdy następne słowa słyszę zarówno z telefonu, jak i drugiego końca pokoju.

- Zapomniałeś zamknąć drzwi - mówi cicho, wyraźnie smutnym, przybitym tonem.

Odwracam się nerwowo, by na niego spojrzeć, gdyż wciąż nie mogę uwierzyć, że to prawda. Ale tak, jest, stoi i patrzy na mnie, odsuwając swój telefon od głowy. Nie zważając na moje zaskoczenie, podchodzi bliżej i nim udaje mi się cokolwiek zrobić, siada obok mnie.

- Musisz pamiętać o takich rzeczach - mówi, przytulając mnie i zamykając szczelnie w swoich ramionach, jedną dłoń opierając na mojej głowie.

- Nie prosiłem, żebyś przychodził - mruczę w jego ramię, trzymając wzrok wbity w podłogę.

- Wiem.

- Nie musisz tego robić, Manu... - kontynuuję, próbując się odsunąć, jednak nie pozwala mi na to, tuląc mnie mocniej.

- Musisz cholernie cierpieć - odpowiada spokojnym tonem, jakby chciał mi przekazać, że doskonale mnie rozumie.

Wtedy coś we mnie pęka. Ta bariera, którą się otoczyłem, i za którą nie wpuszczałem nikogo, udając silnego, kruszy się doszczętnie, pozostawiając po sobie jedynie zgliszcza i... Mnie. Całkowicie odsłoniętego. Bezbronnego. Wystawionego na ataki z każdej możliwej strony.

Łzy mimowolnie napływają mi do oczu, zupełnie jakby dopiero teraz dotarły do mnie wszystkie wydarzenia z ostatnich dni. Śmierć mamy, pogrzeb, to fałszywe współczucie i w końcu ta cholerna, przerażająca samotność. I tęsknota.

Walczę ze sobą, by żadna strużka nie spłynęła mi po twarzy, by głos nie zaczął mi się łamać, a ciało nie zaczęło mimowolnie drżeć. Zaciskam zęby i dłonie, mocno trzymające ramię drugiego chłopaka.

- Powiedziałem, że wszystko w porządku! - mówię głośno, nieudolnie powstrzymując drżenie głosu.

- Wiem - odpowiada półszeptem, przesuwając dłoń po moich plecach.

Nie odsuwa się, nie daje za wygraną. Walczy z moją udawaną obojętnością, na którą ja już nie mam siły.

I w końcu się poddaję.

Płaczę, wtulając się w niego i uwalniam wszystkie te emocje, które tłumiłem w sobie przez ostatnie dni. Tygodnie. Może nawet lata. A on siedzi cierpliwie, nie mówiąc nic. Po prostu czeka, pozwalając mi na to i być może nawet nie zdając sobie sprawy z tego, jak zbawienne to jest dla mnie.

Po chwili wypowiada trzy słowa, które mają dla mnie wartość większą, niż cokolwiek innego. Mówi cicho, powoli, ale wyraźnie, aby mieć pewność, ze ich sens do mnie dotrze. Wierzę w nie, bo wierzę jemu i darzę go ogromnym zaufaniem, za które niejednokrotnie się odwdzięczał.

I wiem, że te trzy proste słowa, są jednocześnie obietnicą, która sprawia, że strach powoli zaczyna mnie opuszczać. Że tę beznadziejną sytuację, przestaję uważać za swój koniec.

- Nie jesteś sam.

***

November mood 🙄

.

.

.

Ilekroć przepraszam za milczenie, tłumaczę się i obiecuję, nic z tego nie wychodzi, dlatego tym razem nie napiszę nic i zobaczymy co się stanie. 

Miłego wieczoru ❤

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro