||Štursa & Polášek|| More than brothers
Kiedy miałem dziesięć lat, pomimo płaczu i głośnych protestów rodzice postanowili, że przeprowadzimy się do nowej miejscowości. Nie chciałem zmieniać miejsca zamieszkania. W Libercu miałem przyjaciół, zarówno w klubie jak i w szkole, mnóstwo miejsc, które znałem tylko ja i wiele innych rzeczy, które uwielbiałem i nie chciałem ich zostawiać. Ale z jakiegoś powodu tym razem nikt nie miał zamiaru mnie słuchać. Zawsze zapracowana para biznesmenów zgadzała się na wszystko, byleby tylko synek dał im pracować, a tu nagle "nie i bez dyskusji." Byłem zły jak cholera. Przeszło mi dopiero kiedy zapisali mnie do nowego klubu narciarskiego, do którego już po kilku dniach czym prędzej pobiegłem, aby jak najszybciej zacząć treningi i pokazać wszystkim miejscowym dzieciakom, że przyjechał przyszły najlepszy skoczek narciarski na świecie.
To był dzień, w którym poznałem Victora.
W pierwszej chwili nie zwróciłem na niego uwagi. Zwykły dzieciak, jak inni. Dopiero po kilku treningach i zapoznaniu się z pozostałymi zauważyłem, że jednak nie. Że on nie jest jak reszta. Umiejętnościami znacznie przewyższał pozostałych. W tym mnie. A przy okazji był bardzo cichy i wycofany. Nigdy się nie odzywał, nie krzyczał, nie szalał. Ja byłem jego totalnym przeciwieństwem. Wszędzie było mnie pełno. Dlatego od momentu, w którym zrozumiałem że ten mały gnojek jest lepszy ode mnie, strasznie go znienawidziłem. Krzywiłem się jak tylko go widziałem, czasem w tajemnicy przed wszystkimi zrobiłem mu na złość. Oczywiście nie było to nic poważnego, zwykłe, wredne żarty. On doskonale wiedział, że to byłem ja. I nigdy nawet słowem się nie odezwał. Jakby kompletnie nie przeszkadzało mu to, że próbuję uprzykrzyć mu życie. To motywowało mnie jeszcze bardziej. Za swój cel obrałem sobie sprowokowanie go do okazania jakichś emocji w moim kierunku, czegokolwiek. Nie było w tym żadnego sensu, ale pamiętam że w tamtym okresie była to dla mnie rzecz niezwykle istotna. Można by rzec, dziecięcy cel życiowy.
Dopiero później zaczęło się "to". Nie jestem w stanie nadać temu zjawisku, czy może raczej relacji, żadnej pasującej nazwy. Nie wiem nawet kiedy dokładnie "to" się zaczęło.
Może był to dzień, w którym stanąłem w jego obronie, kiedy po szkole był gnojony przez jakichś starszych chłopaków? Wciąż go nie znosiłem, ale nie zmieniało to faktu, że trenował ten sam sport co ja. A to właśnie z powodu swojej pasji do skoków był poniżany i wyzywany. Jego cicha natura i wieczne trzymanie się z boku, były dodatkowym pretekstem do atakowania go. Również przeze mnie, ale ja nigdy nie zrobiłem mu poważnej krzywdy. Dlatego też wtedy mu pomogłem.
A może to było trochę później, kiedy w ramach podziękowania podzielił się ze mną swoją kanapką na przerwie śniadaniowej? Moja mama oczywiście nie pomyślała o tym, że pomiędzy śniadaniem a obiadem pasuje zapewnić dziecku coś do jedzenia.
Może początkiem tego wszystkiego był jego pierwszy poważniejszy upadek na skoczni? Miał wtedy trzynaście lat. Ja piętnaście. Nic poważnego mu się nie stało, ale długo nie wstawał. Ja byłem pierwszą osobą, która znalazła się obok i sprawdzała, czy wszystko z nim w porządku.
Być może to było podczas pierwszego zwycięstwa. Jego lub mojego, kiedy wzajemnie sobie gratulowaliśmy.
Może podczas pierwszych porażek, które również przeżywaliśmy wspólnie, pocieszając się i dodając sobie sił na kolejne konkursy.
A może kilka lat później, kiedy Viktor rozstał się ze swoją dziewczyną i oprócz mnie nie miał nikogo z kim mógłby na ten temat porozmawiać. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy bardzo długo przy jednej z tych skoczni, o które nikt już nie dbał i wokół których nikt się nie kręcił. Spędziliśmy razem cały wieczór, podczas którego on po prostu wypłakiwał mi się w ramię. Mimo iż sam później przyznał, że nigdy do tej dziewczyny nic nie czuł.
A może wtedy, gdy nasza przyjaźń przechodziła mały kryzys polegający na tym, że najzwyczajniej w świecie się pobiliśmy. Mimo że byliśmy jak bracia i świetnie się dogadywaliśmy, ten jeden raz puściły mi przy nim nerwy. Uderzyłem go, a on odpowiedział tym samym. Nie, to nie mogło być wtedy.
Jestem skłonny uwierzyć, że początek tego wszystkiego miał miejsce, kiedy zaczęły się problemy w jego domu. Wiedziałem, że jego mama umarła jeszcze zanim się poznaliśmy. Może dlatego był takim cichym i wycofanym dzieckiem. Współczułem mu, mimo iż tak naprawdę nigdy nie wiedziałem czym jest więź pomiędzy dzieckiem a rodzicami. Ze swoimi żyłem na zasadzie "Wy mnie sponsorujecie, ja Wam daję święty spokój". Dlatego kiedy tylko skończyłem osiemnaście lat i wiedziałem, że będę w stanie sam się utrzymać, wyprowadziłem się do mieszkania bliżej centrum miasta. Z nim było inaczej. Był przywiązany do swojej rodziny. Do mamy, której prawie nie pamiętał. Do ojca, który zawsze był dla niego oschły i surowy. Do starszej siostry, która w młodym wieku zaczęła ćpać i do dziś nikt nie wie co się z nią dzieje. Być może to był ten moment przełomowy. Kiedy przyszedł w środku nocy do mojego mieszkania. Cały przemoczony od deszczu, który padał od kilku godzin. Zmarznięty. Ze łzami spływającymi po jego posiniaczonej twarzy. Z rozciętą wargą. Krwawiącym nosem.
Być może to właśnie wtedy, kiedy bez chwili zawahania przygarnąłem go do siebie, pomagając mu się uwolnić od ojca alkoholika, który wyżywał się na nim przy każdej okazji. Kiedy pozwoliłem mu ze sobą zamieszkać. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. On siedemnaście. Dopiero zaczynaliśmy poznawać czym jest dorosłe życie. Dopiero zaczęliśmy wkraczać w świat topowych zawodów w skokach. Dopiero zaczęliśmy tak naprawdę poznawać siebie nawzajem. Tak, to musiało być wtedy. Nawet jeżeli zaczęło się dużo wcześniej, to wtedy się uwolniło.
Trudno było tego nie zauważyć. Patrzył na mnie inaczej. Inaczej się odzywał. Czasem zdarzało mu się "przypadkowo" dotknąć dłonią mojej dłoni. Czasem "przypadkowo" na mnie wpadał, dotykając ustami mojego policzka. W późniejszym czasie również ust. To były małe gesty, które początkowo uznawałem na przypadkowe. Później miałem pewne wątpliwości. W końcu zrozumiałem, że to jednak nie jest takie proste jak wydawało się wcześniej.
Nigdy nie okazywał tych "uczuć" przy innych. Robił to zawsze kiedy byliśmy sami. W naszym mieszkaniu. Albo pokoju, jeśli akurat byliśmy na zgrupowaniu. Postanowiłem skończyć z udawaniem, że nic nie widzę i porozmawiać z nim. Spytałem czemu to robi. Czy jestem dla niego kimś więcej niż przyjacielem. Niepewnie przyznał, że tak. Wyjaśnił mi bardzo dokładnie co do mnie czuje i jak mnie postrzega. Ja równie spokojnie wyjaśniłem, że nie odwzajemniam tych uczuć. Może u mnie mieszkać, możemy być przyjaciółmi, jest dla mnie jak młodszy brat i wiele bym dla niego zrobił. Ale nie potrafiłbym zacząć go postrzegać jako kogoś ważniejszego.
Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Wraz z czułymi gestami z jego strony, skończyły się jakiekolwiek rozmowy między nami. Jakikolwiek kontakt. Wciąż u mnie mieszkał, ale widziałem, że nie raz spędzał godziny przed laptopem, szukając mieszkania. Ciągle był przybity. Na zgrupowaniach już nie spał ze mną w pokoju. Unikał mnie. A ja tego nie rozumiałem.
Nie rozumiałem, że złamałem mu serce. Tym bardziej nie rozumiałem jakie to może mieć konsekwencje. Dotarło to do mnie dopiero kiedy zauważyłem, że z naszej kuchni zniknął jeden nóż. Domyślenie się co się z nim stało, nie zajęło mi dużo czasu. Jak najszybciej poszedłem do pokoju Vicotra i tak jak sądziłem, zastałem go siedzącego na łóżku, z ręką pokrytą krwią i nożem przyłożonym do nadgarstka. Zabrałem mu go i zacząłem jak najszybciej opatrywać jego rękę. Na szczęście nie podciął sobie żył. Nie zdążył. Chwyciłem w dłonie jego zapłakaną twarz i bardzo długo tłumaczyłem jak dziecku, że nie może robić takich rzeczy. Że to nie jest wyjście z sytuacji. Że nie może mnie zostawić samego.
Wtedy też zrobiłem coś, co prawdopodobnie dało początek jeszcze innej relacji, która trwa do dnia dzisiejszego. Nie mogąc go uspokoić i przekonać, zamknąłem oczy i czule go pocałowałem, wiedząc, że to zadziała. Zadziałało. Uspokoił się. Więc odsunąłem się od niego i chwyciłem jego dłoń, patrząc mu głęboko w załzawione oczy.
"Zrobię dla Ciebie wszystko. Tylko proszę, przestań mnie unikać. Zacznijmy rozmawiać. Śmiać się. Wygłupiać. Proszę Cię Viktor. Wróć do mnie."
Momentalnie zobaczyłem jak zmienia się wyraz jego oczu. Najpierw chyba nie wierzył w to co się dzieje. Później ogarnęło go szczęście. Bez słowa mnie przytulił, a potem pocałował. W pierwszej chwili myślałem, że zwymiotuję, kiedy wepchnął język do moich ust. Ale wytrzymałem to.
Po jakimś czasie się do tego przyzwyczaiłem. Do pocałunków, dotyków, spojrzeń... Wiedziałem, że to nie jest normalne. Wiedziałem, że to nie jest do zaakceptowania przez osoby trzecie. Ale jeżeli tylko w ten sposób mogłem uratować naszą znajomość i uratować jego, byłem na to gotowy.
Teraz, gdy spokojnie śpi wtulony we mnie, myślę że to całkiem korzystna relacja. Jesteśmy najlepszymi przyjaciółmi. Braćmi. Którzy przy okazji pozwalają sobie na coś więcej. Mimo iż początkowo nie chciałem się na to zgodzić i uważałem, że to za dużo, Viktor w końcu postawił na swoim. Nauczył się jak mnie podniecić. Jak sprawić, żebym przestał się opierać, wyłączył myślenie i pozwolił mu na robienie ze mną i moim ciałem wszystkiego na co miał ochotę. Ja też się w końcu przełamałem, co przyniosło efekty w postaci obustronnej przyjemności. Czułem, że jestem mu to winny. Czułem, że jestem mu potrzebny. Za każdym razem kiedy powtarzał, że mnie kocha. Że jestem najlepszy. Że z nikim innym by tego nie zrobił. Za każdym razem kiedy doprowadzał mnie do orgazmu, robił to tak starannie i czule, że myślałem że się rozpłynę. Dlatego mu na to pozwalałem. Dlatego właśnie taką drogę obrałem w życiu. Drogę, którą będę szedł razem z nim. Trzymając go za rękę, do samego końca.
Jedno tylko się nie zmieniło i nigdy nie zmieni.
Nigdy nie będę w stanie dostrzec w nim "kogoś więcej".
Nigdy nie będę w stanie go pokochać.
-----------------------------------------------------------------
"Więcej erotycznych, gejowskich shotów się tu nie pojawi" ... Jasne.
To miała być urocza historyjka o przyjaźni dwóch młodych, czeskich skoczków narciarskich.
Wyszło patologiczne romansidło. Ale chyba całkiem niezłe.
Obawiam się, że nie ostatnie, chociaż mam szczerą nadzieję, że na kolejne przyjdzie mi wena za długi, długi czas ^^
Zwłaszcza, że teraz mam zamiar skupić się na opowiadaniu o Prevcach. Zapewne ruszymy niedługo. Bądźcie czujni!
~ Kurolilly
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro