Rozdział XXXIX
— Zabieram jej ciało. — powiedział wampir o ciemnych oczach, tak ciemnych, jak ciemna była noc i włosach tak jasnych, jak te Jonathana Rackforda. William patrzył na niego zdezorientowany, nie mógł wypowiedzieć nawet słowa, ani nie potrafił odczytać myśli nieznajomego.
— Jestem jej stwórcą. — wyjaśnił. Crispin potrząsnął głową.
— Słucham?
— Ugryzłem ją. Przemieniłem. Nie wiem, jak bardziej mam być dosadny? — uniósł brew. — Zabieram wszystkie dwoje dzieci po ich śmierci. Swoją drogą, Theresa była najdłużej żyjącym wampirem, którego przemieniłem.
— Kim ty jesteś? — Will wreszcie zdołała otworzyć usta i cokolwiek wydukać.
— Mam na imię Mikel. — podniósł Tessę i w ciszy ruszył w nieznaną im stronę. William wymienił spojrzenie z Crispinem i od razu poszli za nim. Nikt jednak nie czuł potrzeby odzywania się po drodze, mimo faktu, że nie do końca każdy sobie ufał.
Tessa została ułożona na chwilę na ławce w taki sposób, jakby składano jej ciało do trumny i gdyby nie ślady krwi, mogłoby się wydawać, że po prostu śpi.
— Wyjaśnisz łaskawie, co tu się wyprawia? — zapytał William rozdrażniony.
— Oczywiście — Mikel wzruszył ramionami. — Po co te nerwy, Williamie? — zmrużył oczy. Will nie mógł wejść do jego głowy, za to Mikel zrobił to bez trudu. — Jestem w Londynie odkąd dowiedziałem się, co tu wyprawia Victor, a raczej... co grozi Theresie — wskazał na nią brodą. — Wiedziałem, że w końcu do tego dojdzie, dlatego się nie wychylałem, ale już czas rozprawić się z naszym wspólnym wrogiem na dobre. — westchnął ciężko. — Theresa jest ostatnim przemienionym przeze mnie wampirem, a było ich jeszcze pięciu. — po jego twarzy przemknął cień smutku.
— To chyba nie problem, możesz ugryźć kogokolwiek. — Crispin nie rozumiał, co się dzieje.
— To jest problem. Mogę przemienić tylko jedną osobę na sto lat. — wycedził przez zęby.
— Słodki Jezu... — William zatoczył się w tył, jakby zasłabł. — Ty jesteś...
— Wnioski zachowaj dla siebie, kochany — przerwał mu. — Wszystko w swoim czasie. Wróćcie po resztę swojej cudownej ekipy ratunkowej — spojrzał na Tessę. — Ironia losu — rzucił z nutą sarkazmu. — Potem spotkamy się u ciebie — zwrócił się do Williama.
— Chcesz zabrać ciało naszej przyjaciółki i rozkazujesz nam tak, jakbyś był...
— Panie Vicoletti — Mikel rozmasował czoło. — Żyje pan prawie dwieście czterdzieści lat i jeszcze nie przyzwyczaił się do utraty?
Crispin nie wiedział, co powiedzieć.
— Właśnie — kontynuował Mikel. — Jak tylko złożę ciało Theresy razem z resztą jej braci i sióstr, zawitam do was. Jestem wam potrzebny, nawet nie macie pojęcia, jak bardzo.
— A co z resztą? Nie mogą jej pożegnać? — pytał.
— Ile wy macie lat? — potrząsnął głową. — Zresztą, miała piękne pożegnanie i piękną śmierć. Róbcie co mówię. Teraz.
William czuł jakieś niewytłumaczalne przekonanie, że muszą tak postąpić. Bez słowa zacisnął dłoń na ramieniu Crispina i zaczął go prowadzić do swojego mieszkania.
Obaj utracili tej nocy cząstkę siebie.
* * *
Kiedy Mikel bez pukania wszedł do mieszkania, zastał garstkę wampirów w kompletnej rozpaczy.
— Cholera — wydukała Celine. Nie mogła uwierzyć, że go widzi. Zdumiona zrobiła krok w jego stronę, a później pocałowała jego pierścień.
Yyvon i Anthony próbowali odnaleźć się w sytuacji. Śmierć Theresy wstrząsnęła każdym tak bardzo, że nikt nie potrafił myśleć logicznie. Każdy chciał przebić serce Victora.
— Wy się znacie? — pytanie padło z ust Yyvon.
— Oczywiście — oburzył się Mikel. — Celine też przemieniłem. I tylko ona ma tutaj prawo do załamywania się, bo jest młoda. Wy — omiótł wzrokiem pozostałych. — Zawodzicie mnie.
— Jesteście spokrewnieni? — żachnęła się, wskazując na Williama. Spojrzał na nią spod byka, a później oparła się o ścianę, krzyżując nogi w kostkach.
— Jako jej stwórca czuję, jak bardzo byliście dla niej ważni — wzrok utkwił w Willu. — Zwłaszcza ty. Muszę jednak was prosić, żebyście ochłonęli.
— Tessa na balu powiedziała mi, że Victor chce wskrzesić Deborah — wyznał.
— Dobry Boże — Mikel westchnął długo. — Jakby bycie wampirem nie było już wystarczającym pogrywaniem ze śmiercią. Nie wiedziałem, że o to mu chodzi.
— Teraz już wiesz. Powiedziałeś, że musimy pokonać wspólnego wroga. Jak to zrobić?
— Victora nie da się zabić na dobre. Niestety — położył dłoń na lewej piersi. — Da się go uśpić. Tak jak kilka lat temu. Dopóki kolejny idiota nie postanowi wyjąć z niego kołka.
— Kołek? — prychnął Crispin. — Naprawdę wystarczy osik?
— Czy ja coś mówiłem o osiku? — potrząsnął głową. — Potrzebujemy kołka z Wolemii Szlachetnej. Najlepiej kilku, bo Victor jest silny i trzeba go osłabić.
— Jego ludzie mają wytatuowane drzewo — odezwał się Anthony. — To Wolemia Szlachetna, prawda?
— Widzę, że Victor nadal szanuje rodzinne tradycje.
— Rodzinne tradycje? — niemal krzyknęła Celine.
— Aha — potwierdził. — Dajcie spokój, nikt nie pomyślał, że w tym świecie musi być równowaga dla niego? Zawsze jest zły i dobry. Ja to ten dobry — uśmiechnął się. — Mikel Moriatti. — zaprezentowała się dłonią.
Wszyscy, poza Willem, wciągnęli powietrze ze świstem.
— Nasza rodzina pochodziła z terenów Australii, w XVI wieku przeniosła się do Londynu. Nie mam pojęcia, dlaczego — wzruszył ramionami. — Aborygeńskie korzenie sprawiły, że naszym mottem jest fraza, którą wyrecytuje wam Celine.
— Rozglądaj się wokół, miej oczy szeroko otwarte, uważaj — mruknęła.
— Czyli Wolemia. Potrzebujemy rodzimych drzew, aby zadziałało. Żywe skamieliny rosną w Nowej Południowej Walli w Australii.
— Rany boskie, musimy...
— Nie — przerwał Willowi. — Zadbałem o to lata temu, jak inaczej Henry pokonałby Victora? Muszę się jednak udać w podroż do Paryża, bo tam zwykle przebywam. Zrobię to jutro, Celine i Yyvon pojadą ze mną.
— Ja? — zdziwiła się.
— Tak. Pasujesz do Francji — puścił jej oczko. — I wolę towarzystwo kobiet, bez urazy — zwrócił się do reszty. — Victor nie będzie w stanie dokończyć rytuału. Potrzebuje do tego krwi Tessy, ale nie miał o tym zielonego pojęcia.
— Chociaż tyle — stwierdził Crispin.
— Muszę jednak uprzedzić, że po uśpieniu Victora, Skażeni nie umrą. Rozpęta się pewnie jedna wielka walka, ale poradzimy sobie z tym.
— Mam pytanie — Celine podniosła rękę.
— Mów, dziecko.
— To ty jesz niemowlaki? — pokręciła nosem. Ta kwestia nie dawała jej spokoju.
— Odkryliście mój ołtarz? — był zdumiony. — Owszem, muszę to robić. W sensie pić ich krew, nie zjadać w całości — sprostował. — Nie patrzcie tak na mnie, bycie kimś takim, jak ja, ma swoją cenę.
— Jezu Chryste... — William wzniósł oczy ku sufitowi.
— Mamy pociąg jutro popołudniu — podał bilety wampirzycom. — Reszta niech się postara nie wpaść w kłopoty.
— Co z Rackfordem? Jego też przemieniłeś, prawda?
— Zgadza się, William. Jak na to wpadłeś? I wybaczcie, że powiedziałem, że Theresa była ostatnim przemienionym wampirem. Muszę chronić tajemnicę tak długo, ile się da.
— Jak tylko usłyszałem historię Henry'ego, połączyłem kropki. Zresztą, pomagał nam, więc musiał mieć coś wspólnego z Tessą.
— Owszem — potwierdził. — Zdawał mi raporty z działań mojego idiotycznego braciszka, ale o wskrzeszeniu Deborah nawet nie wspomniał.
— Wydaje mi się, że nie wiedział.
— W takim razie Theresa spisała się lepiej, niż oczekiwałem. Była świetnym wampirem, zabolała mnie jej śmierć.
— Widać — prychnęła Yyvon.
— Urodziłem się w XVI wieku. Wierz mi, że przez ten wszystkie lata nauczyłem się zyskiwać, ale też tracić i nie mrugać przy tym okiem. Nieśmiertelność ma swoje plusy i minusy. To, że nie okazuję uczuć, nie znaczy, że ich nie posiadam. Wręcz przeciwnie. Po co miałbym zapobiegać okropnemu planowi Victora, gdybym miał wszystkich gdzieś?
— Wiedziałeś, że to wszystko się tak potoczy, odkąd cię przemienił, prawda? — spróbował William. — Dlatego upozorowałeś własną śmierć.
— Tak było.
— Dobra, ja mam kolejne pytanie — wtrącił się Crispin. — Skąd wiesz, że możesz przemieniać tylko jednego wampira na sto lat?
— Próbowałem przemieniać wielu, ale każdy rozsypywał się w proch. Kiedy wybił XVII wiek, kolejny przemieniony przeżył. Domyśliłem się, że skoro wraz z przemianą przekazuję również pewne cechy, których żadny inny wampir nie może posiadać, musi być tego ograniczenie.
— Ja chyba napiszę książkę po tym wszystkim — stwierdziła Celine.
— Tessa miała tych zdolności multum — zauważył William.
— Rany — przeczesał włosy. — Czy ona cię kochała? Milczysz, więc albo nie chcesz potwierdzić, albo nie wiesz. W każdym razie wiele ci zdradziła.
— Kochała... — Yyvon się zaśmiała. Dla niej ten pomysł był niedorzeczny.
— Nieważne — Mikel odchrząknął. — Theresa przejęła po prostu cechy poprzednich wampirów, które przemieniłem.
— To znaczy, że Jonathan teraz...
— Dostał paczkę cech, tak.
— Skoro Victor potrzebuje krwi Tessy ze względu na jej właściwości, nie domyśli się, że teraz może wziąć ją od Jonathana, skoro wszystko to przejął? — dopytywał Crispin.
— Koniec pytań na dziś. Muszę odpocząć — uciął.
Następnie wyszedł.
— Co o tym myślicie? — pierwsza odezwała się Yyvon.
— Myślę, że musimy go słuchać — odparł Anthony.
— Zgadzam się — zawtórował mu William. — Celine, może się wypowiesz?
— Chciałabym, ale widziałam go drugi raz w życiu na oczy — wydęła usta. — Przemienił mnie, pożegnał Wolemią i kilkoma innymi zasadami, które najwyraźniej przestały mieć rację bytu. Później skontaktował się ze mną listownie, żebym sprawdziła, czy Jonathan nie przeszedł na stronę Victora.
— A ja myślałam, że to Crispin jest do kitu stwórcą...
— Daruj sobie, Yyvon — spiorunował ją.
— Okay, okay. Przepraszam — uniosła dłonie w geście obronnym. — Odbija mi, tak? Nie obchodzi mnie, co uważa Mikel, Tessa nie żyje i nie potrafię się z tym pogodzić — ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
— Jak? — szepnął Anthony. — Bolało ją? Gdzie ją znaleźliście?
— Victor przebił jej serce kołkiem na naszych oczach — Crispin zdecydował się wyręczyć przyjaciela. — Upadła prosto w ręce Willa.
— Boże... — Yyvon zaniosła się szlochem. Celine czule ją objęła.
— Powiedziała mi, że wiedziała, że umrze — dodał William. — Na pewno bardzo ją bolało, ale była spokojna. Odeszła spokojna.
— Wybaczcie, ale potrzebuję zostać sama — Yyvon pociągnęła nosem i wyszła z mieszkania. Anthony pobiegł zaraz za nią.
Crispin ścisnął ramię Williama i również wyszedł, pociągając za sobą Celine.
Nie wiedziała, czy powinna coś powiedzieć. Sytuacja była koszmarna. Najpierw stracił wychowanka, a teraz przyjaciółkę.
Ujęła więc jego dłoń, kiedy znaleźli się bliżej jej mieszkania, dając mu do zrozumienia, że przy nim jest. Stanął w miejscu, a jego twarz wydawała się kompletnie tekturowa.
Wiatr delikatnie rozwiewał im obojgu włosy.
— Kiedy straciłaś rodzinę? — zapytał łagodnie.
— Chwilę po moim przyjeździe do Londynu. Nie mieli szczęścia. Chcieli tylko coś zjeść na mieście.
— To niedawno — zauważył. — I jak sobie radzisz?
— Nie radzę — zaśmiała się bez krzty wesołości. — Łaziłam po barach, umawiałam się na randki, chodziłam sypiać z różnymi mężczyznami, dopóki nie poznałam was. Daliście mi cel, zadania — wzruszyła ramionami. — A teraz stoję w balowej sukni na środku chodnika, chociaż powinnam założyć czerń.
— Szukałaś pocieszenia.
— Tak — skinęła głową, a kiedy spostrzegła, w jaki sposób na nią patrzy, odezwała się ponownie. — Ale nie chcę być twoim.
— Nie śmiałbym nawet...
— Wiem — przerwała mu, unosząc w górę wyprostowaną dłoń. — Jesteś dżentelmenem. Miałeś to jednak na myśli — uśmiechnęła się słabo. — Lecę na ciebie odkąd rozwaliłeś tą laską moje łańcuchy — palcami dotknęła jej główki. — Nie będę wykorzystywała faktu, że jesteś w rozsypce. Nie jestem taką osobą. — ruszyła dalej.
Dopiero po dłuższej chwili usłyszała znajomy stukot laski.
Mogła zaciągnąć go do łóżka, uwieść, ale co by z tego miała? Tylko jedno wspomnienie i żal, że nic więcej się nie wydarzyło.
_____________________________________
________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro