Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXXIX

— Zabieram jej ciało. — powiedział wampir o ciemnych oczach, tak ciemnych, jak ciemna była noc i włosach tak jasnych, jak te Jonathana Rackforda. William patrzył na niego zdezorientowany, nie mógł wypowiedzieć nawet słowa, ani nie potrafił odczytać myśli nieznajomego.

— Jestem jej stwórcą. — wyjaśnił. Crispin potrząsnął głową.

— Słucham?

— Ugryzłem ją. Przemieniłem. Nie wiem, jak bardziej mam być dosadny? — uniósł brew. — Zabieram wszystkie dwoje dzieci po ich śmierci. Swoją drogą, Theresa była najdłużej żyjącym wampirem, którego przemieniłem.

— Kim ty jesteś? — Will wreszcie zdołała otworzyć usta i cokolwiek wydukać.

— Mam na imię Mikel. — podniósł Tessę i w ciszy ruszył w nieznaną im stronę. William wymienił spojrzenie z Crispinem i od razu poszli za nim. Nikt jednak nie czuł potrzeby odzywania się po drodze, mimo faktu, że nie do końca każdy sobie ufał.

Tessa została ułożona na chwilę na ławce w taki sposób, jakby składano jej ciało do trumny i gdyby nie ślady krwi, mogłoby się wydawać, że po prostu śpi.

— Wyjaśnisz łaskawie, co tu się wyprawia? — zapytał William rozdrażniony.

— Oczywiście — Mikel wzruszył ramionami. — Po co te nerwy, Williamie? — zmrużył oczy. Will nie mógł wejść do jego głowy, za to Mikel zrobił to bez trudu. — Jestem w Londynie odkąd dowiedziałem się, co tu wyprawia Victor, a raczej... co grozi Theresie — wskazał na nią brodą. — Wiedziałem, że w końcu do tego dojdzie, dlatego się nie wychylałem, ale już czas rozprawić się z naszym wspólnym wrogiem na dobre. — westchnął ciężko. — Theresa jest ostatnim przemienionym przeze mnie wampirem, a było ich jeszcze pięciu. — po jego twarzy przemknął cień smutku.

— To chyba nie problem, możesz ugryźć kogokolwiek. — Crispin nie rozumiał, co się dzieje.

— To jest problem. Mogę przemienić tylko jedną osobę na sto lat. — wycedził przez zęby.

— Słodki Jezu... — William zatoczył się w tył, jakby zasłabł. — Ty jesteś...

— Wnioski zachowaj dla siebie, kochany — przerwał mu. — Wszystko w swoim czasie. Wróćcie po resztę swojej cudownej ekipy ratunkowej — spojrzał na Tessę. — Ironia losu — rzucił z nutą sarkazmu. — Potem spotkamy się u ciebie — zwrócił się do Williama.

— Chcesz zabrać ciało naszej przyjaciółki i rozkazujesz nam tak, jakbyś był...

— Panie Vicoletti — Mikel rozmasował czoło. — Żyje pan prawie dwieście czterdzieści lat i jeszcze nie przyzwyczaił się do utraty?

Crispin nie wiedział, co powiedzieć.

— Właśnie — kontynuował Mikel. — Jak tylko złożę ciało Theresy razem z resztą jej braci i sióstr, zawitam do was. Jestem wam potrzebny, nawet nie macie pojęcia, jak bardzo.

— A co z resztą? Nie mogą jej pożegnać? — pytał.

— Ile wy macie lat? — potrząsnął głową. — Zresztą, miała piękne pożegnanie i piękną śmierć. Róbcie co mówię. Teraz.

William czuł jakieś niewytłumaczalne przekonanie, że muszą tak postąpić. Bez słowa zacisnął dłoń na ramieniu Crispina i zaczął go prowadzić do swojego mieszkania.

Obaj utracili tej nocy cząstkę siebie.


* * *


Kiedy Mikel bez pukania wszedł do mieszkania, zastał garstkę wampirów w kompletnej rozpaczy.

— Cholera — wydukała Celine. Nie mogła uwierzyć, że go widzi. Zdumiona zrobiła krok w jego stronę, a później pocałowała jego pierścień.

Yyvon i Anthony próbowali odnaleźć się w sytuacji. Śmierć Theresy wstrząsnęła każdym tak bardzo, że nikt nie potrafił myśleć logicznie. Każdy chciał przebić serce Victora.

— Wy się znacie? — pytanie padło z ust Yyvon.

— Oczywiście — oburzył się Mikel. — Celine też przemieniłem. I tylko ona ma tutaj prawo do załamywania się, bo jest młoda. Wy — omiótł wzrokiem pozostałych. — Zawodzicie mnie.

— Jesteście spokrewnieni? — żachnęła się, wskazując na Williama. Spojrzał na nią spod byka, a później oparła się o ścianę, krzyżując nogi w kostkach.

— Jako jej stwórca czuję, jak bardzo byliście dla niej ważni — wzrok utkwił w Willu. — Zwłaszcza ty. Muszę jednak was prosić, żebyście ochłonęli.

— Tessa na balu powiedziała mi, że Victor chce wskrzesić Deborah — wyznał.

— Dobry Boże — Mikel westchnął długo. — Jakby bycie wampirem nie było już wystarczającym pogrywaniem ze śmiercią. Nie wiedziałem, że o to mu chodzi.

— Teraz już wiesz. Powiedziałeś, że musimy pokonać wspólnego wroga. Jak to zrobić?

— Victora nie da się zabić na dobre. Niestety — położył dłoń na lewej piersi. — Da się go uśpić. Tak jak kilka lat temu. Dopóki kolejny idiota nie postanowi wyjąć z niego kołka.

— Kołek? — prychnął Crispin. — Naprawdę wystarczy osik?

— Czy ja coś mówiłem o osiku? — potrząsnął głową. — Potrzebujemy kołka z Wolemii Szlachetnej. Najlepiej kilku, bo Victor jest silny i trzeba go osłabić.

— Jego ludzie mają wytatuowane drzewo — odezwał się Anthony. — To Wolemia Szlachetna, prawda?

— Widzę, że Victor nadal szanuje rodzinne tradycje.

— Rodzinne tradycje? — niemal krzyknęła Celine.

— Aha — potwierdził. — Dajcie spokój, nikt nie pomyślał, że w tym świecie musi być równowaga dla niego? Zawsze jest zły i dobry. Ja to ten dobry — uśmiechnął się. — Mikel Moriatti. — zaprezentowała się dłonią.

Wszyscy, poza Willem, wciągnęli powietrze ze świstem.

— Nasza rodzina pochodziła z terenów Australii, w XVI wieku przeniosła się do Londynu. Nie mam pojęcia, dlaczego — wzruszył ramionami. — Aborygeńskie korzenie sprawiły, że naszym mottem jest fraza, którą wyrecytuje wam Celine.

Rozglądaj się wokół, miej oczy szeroko otwarte, uważaj — mruknęła.

— Czyli Wolemia. Potrzebujemy rodzimych drzew, aby zadziałało. Żywe skamieliny rosną w Nowej Południowej Walli w Australii.

— Rany boskie, musimy...

— Nie — przerwał Willowi. — Zadbałem o to lata temu, jak inaczej Henry pokonałby Victora? Muszę się jednak udać w podroż do Paryża, bo tam zwykle przebywam. Zrobię to jutro, Celine i Yyvon pojadą ze mną.

— Ja? — zdziwiła się.

— Tak. Pasujesz do Francji — puścił jej oczko. — I wolę towarzystwo kobiet, bez urazy — zwrócił się do reszty. — Victor nie będzie w stanie dokończyć rytuału. Potrzebuje do tego krwi Tessy, ale nie miał o tym zielonego pojęcia.

— Chociaż tyle — stwierdził Crispin.

— Muszę jednak uprzedzić, że po uśpieniu Victora, Skażeni nie umrą. Rozpęta się pewnie jedna wielka walka, ale poradzimy sobie z tym.

— Mam pytanie — Celine podniosła rękę.

— Mów, dziecko.

— To ty jesz niemowlaki? — pokręciła nosem. Ta kwestia nie dawała jej spokoju.

— Odkryliście mój ołtarz? — był zdumiony. — Owszem, muszę to robić. W sensie pić ich krew, nie zjadać w całości — sprostował. — Nie patrzcie tak na mnie, bycie kimś takim, jak ja, ma swoją cenę.

— Jezu Chryste... — William wzniósł oczy ku sufitowi.

— Mamy pociąg jutro popołudniu — podał bilety wampirzycom. — Reszta niech się postara nie wpaść w kłopoty.

— Co z Rackfordem? Jego też przemieniłeś, prawda?

— Zgadza się, William. Jak na to wpadłeś? I wybaczcie, że powiedziałem, że Theresa była ostatnim przemienionym wampirem. Muszę chronić tajemnicę tak długo, ile się da.

— Jak tylko usłyszałem historię Henry'ego, połączyłem kropki. Zresztą, pomagał nam, więc musiał mieć coś wspólnego z Tessą.

— Owszem — potwierdził. — Zdawał mi raporty z działań mojego idiotycznego braciszka, ale o wskrzeszeniu Deborah nawet nie wspomniał.

— Wydaje mi się, że nie wiedział.

— W takim razie Theresa spisała się lepiej, niż oczekiwałem. Była świetnym wampirem, zabolała mnie jej śmierć.

— Widać — prychnęła Yyvon.

— Urodziłem się w XVI wieku. Wierz mi, że przez ten wszystkie lata nauczyłem się zyskiwać, ale też tracić i nie mrugać przy tym okiem. Nieśmiertelność ma swoje plusy i minusy. To, że nie okazuję uczuć, nie znaczy, że ich nie posiadam. Wręcz przeciwnie. Po co miałbym zapobiegać okropnemu planowi Victora, gdybym miał wszystkich gdzieś?

— Wiedziałeś, że to wszystko się tak potoczy, odkąd cię przemienił, prawda? — spróbował William. — Dlatego upozorowałeś własną śmierć.

— Tak było.

— Dobra, ja mam kolejne pytanie — wtrącił się Crispin. — Skąd wiesz, że możesz przemieniać tylko jednego wampira na sto lat?

— Próbowałem przemieniać wielu, ale każdy rozsypywał się w proch. Kiedy wybił XVII wiek, kolejny przemieniony przeżył. Domyśliłem się, że skoro wraz z przemianą przekazuję również pewne cechy, których żadny inny wampir nie może posiadać, musi być tego ograniczenie.

— Ja chyba napiszę książkę po tym wszystkim — stwierdziła Celine.

— Tessa miała tych zdolności multum — zauważył William.

— Rany — przeczesał włosy. — Czy ona cię kochała? Milczysz, więc albo nie chcesz potwierdzić, albo nie wiesz. W każdym razie wiele ci zdradziła.

— Kochała... — Yyvon się zaśmiała. Dla niej ten pomysł był niedorzeczny.

— Nieważne — Mikel odchrząknął. — Theresa przejęła po prostu cechy poprzednich wampirów, które przemieniłem.

— To znaczy, że Jonathan teraz...

— Dostał paczkę cech, tak.

— Skoro Victor potrzebuje krwi Tessy ze względu na jej właściwości, nie domyśli się, że teraz może wziąć ją od Jonathana, skoro wszystko to przejął? — dopytywał Crispin.

— Koniec pytań na dziś. Muszę odpocząć — uciął.

Następnie wyszedł.

— Co o tym myślicie? — pierwsza odezwała się Yyvon.

— Myślę, że musimy go słuchać — odparł Anthony.

— Zgadzam się — zawtórował mu William. — Celine, może się wypowiesz?

— Chciałabym, ale widziałam go drugi raz w życiu na oczy — wydęła usta. — Przemienił mnie, pożegnał Wolemią i kilkoma innymi zasadami, które najwyraźniej przestały mieć rację bytu. Później skontaktował się ze mną listownie, żebym sprawdziła, czy Jonathan nie przeszedł na stronę Victora.

— A ja myślałam, że to Crispin jest do kitu stwórcą...

— Daruj sobie, Yyvon — spiorunował ją.

— Okay, okay. Przepraszam — uniosła dłonie w geście obronnym. — Odbija mi, tak? Nie obchodzi mnie, co uważa Mikel, Tessa nie żyje i nie potrafię się z tym pogodzić — ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.

— Jak? — szepnął Anthony. — Bolało ją? Gdzie ją znaleźliście?

— Victor przebił jej serce kołkiem na naszych oczach — Crispin zdecydował się wyręczyć przyjaciela. — Upadła prosto w ręce Willa.

— Boże... — Yyvon zaniosła się szlochem. Celine czule ją objęła.

— Powiedziała mi, że wiedziała, że umrze — dodał William. — Na pewno bardzo ją bolało, ale była spokojna. Odeszła spokojna.

— Wybaczcie, ale potrzebuję zostać sama — Yyvon pociągnęła nosem i wyszła z mieszkania. Anthony pobiegł zaraz za nią.

Crispin ścisnął ramię Williama i również wyszedł, pociągając za sobą Celine.

Nie wiedziała, czy powinna coś powiedzieć. Sytuacja była koszmarna. Najpierw stracił wychowanka, a teraz przyjaciółkę.

Ujęła więc jego dłoń, kiedy znaleźli się bliżej jej mieszkania, dając mu do zrozumienia, że przy nim jest. Stanął w miejscu, a jego twarz wydawała się kompletnie tekturowa.

Wiatr delikatnie rozwiewał im obojgu włosy.

— Kiedy straciłaś rodzinę? — zapytał łagodnie.

— Chwilę po moim przyjeździe do Londynu. Nie mieli szczęścia. Chcieli tylko coś zjeść na mieście.

— To niedawno — zauważył. — I jak sobie radzisz?

— Nie radzę — zaśmiała się bez krzty wesołości. — Łaziłam po barach, umawiałam się na randki, chodziłam sypiać z różnymi mężczyznami, dopóki nie poznałam was. Daliście mi cel, zadania — wzruszyła ramionami. — A teraz stoję w balowej sukni na środku chodnika, chociaż powinnam założyć czerń.

— Szukałaś pocieszenia.

— Tak — skinęła głową, a kiedy spostrzegła, w jaki sposób na nią patrzy, odezwała się ponownie. — Ale nie chcę być twoim.

— Nie śmiałbym nawet...

— Wiem — przerwała mu, unosząc w górę wyprostowaną dłoń. — Jesteś dżentelmenem. Miałeś to jednak na myśli — uśmiechnęła się słabo. — Lecę na ciebie odkąd rozwaliłeś tą laską moje łańcuchy — palcami dotknęła jej główki. — Nie będę wykorzystywała faktu, że jesteś w rozsypce. Nie jestem taką osobą. — ruszyła dalej.

Dopiero po dłuższej chwili usłyszała znajomy stukot laski.

Mogła zaciągnąć go do łóżka, uwieść, ale co by z tego miała? Tylko jedno wspomnienie i żal, że nic więcej się nie wydarzyło.

_____________________________________

________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro