Rozdział XXXIV
Adeline przekonała się, że może mieć uczulenie na kurz, kiedy dokopywała się do starych akt. Albo jej kichanie było po prostu skutkiem nadmiaru tego kurzu.
Postawiła wielkie pudło na stoliczku w nieużywanym pomieszczeniu, które znajdywało się niedaleko gabinetu Jerome'a i od dwóch godzin starała się znaleźć coś konkretnego.
Podniosła wzrok, kiedy usłyszała delikatne pukanie w drzwi.
— Przyszedłeś mi przypomnieć o treningu?
— Przyszedłem go odwołać — oparł się o futrynę, nogi krzyżując w kostkach, a ręce wsadzając do kieszeni dresów.
— Jak to? — otworzyła usta zdumiona.
— Muszę iść z Crispinem na jakiś idiotyczny wampirzy wieczorek — wywrócił oczami. — Jest dopiero za cztery godziny, ale wolę cię nie forsować.
— Jasne, dzięki — uśmiechnęła się słabo. — Szukam i szukam i czuję, że tym razem to nie ma sensu — rozłożyła ręce z bezsilności. — Przecież gdyby ktoś próbował zabić Victora, to już dawno byłoby to odnotowane.
— Masz rację — zacisnął usta w wąska kreskę. Wiedział, że dostała to zadanie, żeby mogła zająć czymś głowę.
— Przynajmniej tata nie znajduje już ciał. Przerażenie wśród ludzi trochę zmalało — przeczesała włosy dłoniami, rozwalając je w taki sposób, że zakryła nimi pół twarzy.
— A ty?
— Ja? — zmarszczyła czoło.
— Jesteś przerażona? — wszedł do środka i zamknął na sobą drzwi.
— Eran, boję się jak cholera. Myślałam, że już to wiesz — zaśmiała się nerwowo. Przysiadł na rogu stoliczka i odgarnął z jej twarzy rude kosmyki.
— Niedługo go dorwiemy. To wszystko się skończy — starał się ją pocieszyć. Nawet jeśli sam nie wierzył w swoje słowa.
— Chciałabym — powiodła smutnym wzrokiem na okno. Był pochmurny dzień. — Musisz założyć garniak? — zmieniła temat.
— Gorzej, frak — rozmasował czoło. — Przeżyję. Na pewno bardziej, niż oni nasze ciuchy.
— Tessa też narzekała. Stwierdziła, że wygląda jak prostytutka.
— Kwestia sporna — bawił się palcami, dłonie trzymając na udzie. — Dobrze wyglądałyście. Pasuje ci zielony — skrzyżowali spojrzenie.
— My, rudzi — wskazała na swoje włosy — chyba już tak mamy. Wyjątkowo kłopotliwy kolor.
— Nie wiem, czy kłopotliwy, ale na pewno wyjątkowy.
— Szkoda, że nie było widać, że tak ci się podoba w klubie — rzuciła z przekąsem, a on się uśmiechnął, kręcąc głową.
— Adeline, co drugi facet się na ciebie oglądał. Nie poczułaś się mimo to atrakcyjna? Bo powinnaś — spoważniał.
— Nie obchodzą mnie inni — wstała i odłożyła dokumenty, które do niczego się nie nadawały.
Obchodzisz mnie ty.
— Byliśmy na misji — odchrząknął. — Nie mogłem sobie pozwolić na rozpraszanie się. A nie masz pojęcia, jak było mi ciężko.
— Ciężko? — odwróciła się do niego z rękami skrzyżowanymi na piersi. — Co jest ciężkiego w...
— Nie pożerać cię wzrokiem — przerwał jej, cały czas patrząc w jej oczy. — Nie wodzić nim po twoich ustach — zrobił to teraz. — Nie móc cię dotknąć tak, jakby wokół nikogo nie było. — znów powrócił do jej oczu.
— Ja... — nie wiedziała, co chce powiedzieć. Po prostu poczuła, że musi się odezwać. — Przepraszam. Wiem, że to zły pomysł...
— To fatalny pomysł — poderwał się z miejsca i zrobił krok w jej stronę. — Bardzo fatalny.
Nie zdążyła odpowiedzieć. Jego zimne usta wylądowały na jej wargach, a ręce błądziły gdzieś po jej plecach. Smakował krwią i cytrusami, a chłód, który bił od jego ciała powodował tylko dodatkowe dreszcze.
Złapała się jego ramion, podskoczyła i oplotła jego biodra nogami, a swoje dłonie przeniosła na jego kark. Nadal ją całując, delikatnie ułożył Adeline na stoliczku, zrzucając z niego wszystkie archiwa.
Oderwał się na moment, żeby kciukami narysować na jej policzkach kółka, a kiedy drzwi się otworzyły, odskoczył jak oparzony.
— Adel... — Jerome przeniósł spojrzenie na Erana i zmarszczył czoło. — Co tu się wydarzyło? — miał na myśli bałagan.
— Wkurzyłam się — bąknęła. Wiedziała, że jej policzki płoną zaróżowione, a włosy ma poplątane tak, jak chłopak obok niej, ale starała się stworzyć pozory. — Bo... bo nic tutaj nie ma! Dlaczego nikt nie próbował go zabić?!
— Pamiętasz, jak zapisałem cię na zajęcia teatralne?
— Co? — prawie parsknęła śmiechem.
— Nieważne. Widzę, że niczego z nich nie wyniosłaś — wskazał na Erana. — Porozmawiamy sobie, chłopcze. — wyszedł, a Eran oparł się przedramieniem o ścianę i posłał Adeline rozbawione spojrzenie.
— Powinienem się bać?
— Mojego ojca? To najmilszy człowiek, jakiego znam. Po prostu musi wypełnić ojcowski obowiązek — otrzepała się z kurzu.
— A więc pójdę przyjąć to na klatę — puścił jej oczko, złapał za rękę, przyciągnął do siebie i musnął szybko jej usta. Zachichotała i zaraz go nie było.
* * *
Wieczór zapowiadał się spokojnie. Przynajmniej takie nadzieje żywiła Theresa, bo była zmęczona ciągłymi akcjami. Martwił ją tylko fakt, że do tej pory nadajniki nie wskazały nadal żadnego miejsca. Miała nawet obawy, że przestały działać.
— Jakbym paliła cygaro, wyglądałabym jak epicka postać filmowa — stwierdziła Celine. Siedziała w mieszkaniu Tessy w ciemnozielonej sukni do kostek z kopertowym dekoltem i rozcięciem na prawym udzie, a jej ręce zdobiły rękawiczki w tym samym kolorze.
Theresa postawiła na zabudowaną górę sukni i granatowy. Właśnie zakładała swoje rękawiczki.
— Znów jedziemy powozem?
— Owszem.
— Dalej nie mogę zrozumieć, jakim cudem ludzie tego nie widzą, a samochody co? Przenikają przez to? — podniosła się i założyła płaszcz. — Ładnie pachniesz, swoją drogą.
— Dla mnie to też jest magia, ale już się przyzwyczaiłam — machnęła dłonią lekceważąco. — Musimy jechać na dwa, bo mieszczą cztery osoby.
— Przecież na bal jechaliśmy w piątkę.
— Bo się upchaliśmy. A zabiera się z nami jeszcze Yyvon — wyjaśniła. Narzuciła płaszcz i zeszły na dół, gdzie czekała na nich wcześniej wspomniana wampirzyca.
— Nie będzie tak nudno, skoro jedziesz ty i Eran — powiedziała na wstępie. Celine nie mogła uwierzyć, że widzi ją we fraku.
— Kto z kim jedzie? — zapytała Celine.
— Bez znaczenia — odparł William, wychodząc z powozu. Z drugiego wyszedł Crispin. Tessa automatycznie pokierowała się oczywiście do Willa, ale w porę udało jej się zatrzymać, co musiało wyglądać komicznie. Zawróciła i z pomocą Crispina wsiadła właśnie do tamtego powozu.
— Nie wiem, co to miało być, ale dowiem się w drodze — zapowiedziała Yyvon i zajęła miejsce w drugim powozie. W środku był również Anthony. Celine również wybrała powóz Crispina.
Oba ruszyły w drogę.
— Jak się czujesz w tym czymś? — zagadnęła Celine, patrząc na Erana.
— Może być — wzruszył ramionami. — Gorsze rzeczy miałem na sobie.
— Nawet nie wiesz, jak mi ulżyło, że jedziesz. Nie jestem jedyna zielona w takich rzeczach, więc mi raźniej — zaśmiała się.
— To nic trudnego — pocieszyła ją Tessa.
Eran również zapytał o powozy, a Crispin wytłumaczył mu ogólnikowo, jak to działa. Mówił coś o tym, że te powozy są powozami widmo, bo wiszą między życiem, a śmiercią, tak jak wampiry, jednak są dostrzegalne tylko dla wampirów.
Dla Celine nie miało to w ogóle sensu, ale przekonała się już dawno, że wiele innych aspektów wampirzego życia również jest go pozbawionych.
— Więc — zaczęła Yyvon. — Dlaczego Tessa cię olała? — założyła ręce na krzyż.
— To sprawa między mną, a Tessą — odpowiedział z uśmiechem. — Jeśli będzie chciała, sama ci powie. Ja nie mam takiego zamiaru.
— Przysięgam, że jeśli ją skrzywdziłeś, nie będzie mnie obchodził twój książęcy tytuł.
— Gdybym ją skrzywdził, nie byłoby nas tutaj, a mój książęcy tytuł i bez tego nie powinien cię obchodzić, bo go nie mam.
— Mówiłeś, że dzięki niemu znasz listę gości — Anthony zmarszczył czoło.
— Tak — skinął głową. — Wspomniałem Annie, że po śmierci Jamesa należy się mnie, ale go nie przyjmę. Dla niej nawet niedoszły książę jest czymś absolutnie fascynującym.
— Czemu mnie to nie dziwi... — Yyvon pokręciła głową.
Po dotarciu na miejsce, tylko Anthony wykazywał jakikolwiek zapał, żeby uczestniczyć w tym wszystkim.
Po kolei ustawili się w kolejce, aż w końcu drzwi się otworzyły, a służący zaczął wpuszczać gości. Przedstawiał ich po kolei, co Eranowi wydało się śmiesznie, jednak za prośbą Crispina starał się nie pokazywać po sobie, że te zwyczaje wywołują w nim falę żenady.
Celine poczuła się dziwnie, kiedy wyczytano jej nazwisko. Zabrano od niej płaszcz, tak jak od Tessy i obie przemieściły się dalej. Kelner zaczął rozdawać szampana, którego wszyscy wzięli, bo nie zrobienie tego byłoby zniewagą dla Anny.
Pojawiła się od razu w czarującej mocno wyciętej sukni.
— To jest twój wychowanek — zachwyciła się Eranem.
— Tak — potwierdził Crispin. — Anno Howard, to jest Eran Tall. — chłopak pocałował wierzch jej dłoni, tak jak go uczono.
— Przesłodki! — przeniosła wzrok na Celine. — Wyglądasz obłędnie.
— Nigdy nie dorównamy tobie — odparła z uśmiechem, ujmując pod ramię Theresę.
— Oh — zachichotała. — Anthony, Yyvon. — im również podała dłonie. — A z tobą chcę zamienić słówko. — wskazała palcem Willa. Niechętnie zgodził się to zrobić.
— Dobra, co robimy? — pytanie padło z ust Celine.
— Nic, dzisiaj po prostu udajemy, że chcemy tutaj być — Crispin wzruszył ramionami.
— Pójdę zwiedzić rezydencję — oznajmił Anthony i odszedł.
— A ja po więcej szampana — Yyvon skierowała się prosto do kelnera.
Oczy wszystkich przeniosły się na Jonathana Rackforda, który właśnie wszedł.
— Dobry Boże, czy on musi we wszystkim tak dobrze wyglądać? — jęknęła Celine, stukając palcem o kieliszek.
— I kto to mówi? — Tessa odrzuciła ją spojrzeniem pełnym aprobaty. — Ale fakt, Rackford jest...
— Boski! — dokończyła za nią.
— Możemy przestać sakralizować Rackforda? — wtrącił się Crispin z nutą irytacji w głosie.
— Bez przesady, nikt go nie sakralizuje — zaoponowała.
— Właśnie nazwałaś go boskim.
— Czemu tak ci to przeszkadza? — uniosła brew. Tessa zagryzła wargi, żeby nie zacząć się uśmiechach, a Eran wcale się z tym nie krył.
— Jestem po prostu zmęczony tematem Jonathana — po jego słowach zaczęła grać muzyka.
— Słyszałam, że taniec relaksuje — podsunęła Tessa. Crispin otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ostatecznie jednak mruknął pod nosem jakieś niecenzuralne słowo i oddał laskę Eranowi.
— Mogę prosić? — wyciągnął dłoń w stronę Celine.
— Woah — odstawiła kieliszek na pustą tackę, którą trzymała kelnerka obok niej. — Tego się nie spodziewałam. — złapała jego dłoń.
Tessa przysunęła się do Erana, zastępując miejsce Crispina.
— Myślisz, że coś z tego będzie?
— Eran, nie jestem dobra w przewidywaniu — zaśmiała się. — Ale uroczo razem wyglądają. Tak jak ty i Adeline.
— Urocza nie jest moja nieśmiertelność — wymamrotał. Westchnęła ciężko na to wyznanie, ale doskonale go rozumiała. Sama miała takie obawy, kiedy była zaręczona z Danielem i wydawało jej się, że go kocha.
Dla niej miłość jednak była niemożliwa bez względu na to. Przecież oddała serce komuś, kto nigdy nie odda go jej. Było już zajęte.
— Musimy pogadać — znikąd u jej boku pojawił się Jonathan. — Teraz.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro