Rozdział XXVII
Deszcz okrutnie uderzał o szyby komisariatu, boleśnie przypominając o tym, że wszystko się sypało.
Wszelkie ludzkie nadzieje, a nawet i te wampirze, po prostu zaczynały zmieniać się w popiół.
Kiedy Yyvon, William, Anthony i Crispin udali się trzy dni temu do posiadłości Księcia Byrne'a, nie zastali nikogo. Opustoszała, jakby spakował wszystkich i wszystko, później uciekł.
— Nie chciałbym być niegrzeczny, ale co z tymi wampirami od rytuału? — zapytał Jerome. Przede wszystkim miał na uwadze losy miasta.
Adeline obgryzała paznokcie, nie mogąc się uspokoić, chociaż Eran próbował przynieść jej ukojenie ciągłym wpychaniem w jej ręce czekoladek.
Anthony stał w kącie i nie odezwał się słowem od trzech dni.
William opierał czoło o drewniane biurko i próbował ułożyć jakikolwiek plan, jednak wciąż nie miał nic.
— Zostali zabici wczoraj wieczorem — powiedział cicho Crispin. Miał wrażenie, że gdyby nie laska, upadłby. — Osobiście ich ściąłem. Świadkowie: Celine Martin, Eran Tall.
— Dobrze.
— Możemy wam jakoś pomóc? — odezwał się Eliot. William podniósł głowę i spojrzał na niego tak, jakby właśnie powiedział coś strasznie głupiego.
— Do tej pory wasza pomoc nie przydała się na nic — warknął. — Tylko Adeline cokolwiek znaczącego zrobiła. Ona może być wszędzie, nawet na innym kontynencie. — wstał gwałtownie.
— Uważam, że powinniście się zajmować w dalszym ciągu Victorem. Z waszej czwórki Theresa była najmniej znacząca.
— Eliot... — spiorunował go Jerome. Adeline przestała obgryzała paznokcie i zaczęła się gapić tępo na zastępcę jej ojca.
— Jeszcze raz — szepnął Will, nie ruszając się z miejsca. — powiesz o niej coś takiego... rzucę cię Skażonym na pożarcie i zostaniesz jednym z nich.
Później wyszedł, trzaskając drzwiami.
— Cudem cię jeszcze nie zabił — westchnął Crispin. — Nie prowokuj go więcej, jeśli ci życie miłe.
— Powiedziałem prawdę. — założył ręce na krzyż.
— Albo ktoś cię bardzo skrzywdził, albo nie masz pojęcia, czym jest przyjaźń, miłość i tak dalej. — stwierdził Eran, mierząc wzrokiem McAvoy'a.
— Dosyć — przerwał Anthony. — Musimy się spotkać z Rackfordem. On musi coś wiedzieć. Skoro pomógł nam wtedy, może...
— Tylko jak się z nim skontaktować? — zapytała Adeline. Zniknięcie Tessy wpłynęło również na nią.
— Margaret — oświeciło Crispina. — Może ona coś słyszała, gdzie bywa, kiedy nie są to bale. Bo na książęce herbatki nie ma co już liczyć.
— Świetna myśl, chodźmy tam. — zadecydował Tony. Oboje wyruszyli natychmiast.
— Eran, odprowadź proszę moją córkę do domu. — Jerome rozmasował czoło dłonią.
Dziewczyna nie protestowała. Wiedziała, że spory z jej ojcem nie pomogą. Podejrzewała też, że chce się rozmówić z Eliotem w cztery oczy, dlatego ze smutną miną opuściła gabinet.
* * *
Theresa czuła się osłabiona tak bardzo, że nie potrafiła nawet usiąść. Miała wrażenie, jakby przez cały czas w jej ciele krążył wampirzy jad księcia.
Słusznie, gdyż kąsał ją codziennie. Niektórych rzeczy nawet nie pamiętała, ale wiedziała, że nie pozostała nietknięta.
Drzwi uchylały się czasami, kiedy ktoś przychodził ją nakarmić, umyć i pozwolić skorzystać z toalety. Miała nawet pomysł, żeby wtedy uciec, ale była zbyt słaba.
Teraz drzwi również się uchyliły. Zobaczyła, że na korytarzy prócz księcia, stoi również jasnowłosy wampir, którego już miała okazję poznać. Kiedy jego niebieskie oczy napotkały jej, zdziwiony szepnął coś na ucho Jamesa, a później drzwi się zatrzasnęły.
— Tak mi przykro — powiedziała młoda dziewczyna, podając jej do ust zupę. — Masz jakichś przyjaciół? Mogę jakoś pomóc? Nie wypuszczają mnie z domu, ale mam kontekst z ludźmi, którzy...
— Dość tego — do środka wparował James, złapał ją za kark i brutalnie wyciągnął z pokoju. — Jakbyś mógł, nakarm naszego gościa. — zwrócił się do Jonathana.
Bez słowa skinął głową i zajął miejsce tamtej wampirzycy.
— Dobry Boże. — wyrwało mu się, na szczęście szeptem. Zwykle widywał ją w znakomitej formie, a teraz leżała na łóżku w czarownej satynowej sukience, a jej włosy rozlewały się na poduszce. Zwrócił uwagę na ukąszenia na szyi.
— Nie chcę tego jeść. — wysapała.
— Musisz — prawie na siłę wepchnął jej łyżkę do ust, a później się do niej nachylił. Zaczął mieszać cały czas zupę. — Nie powinno cię tutaj być. — mówił tak cicho, że książę nie mógł tego usłyszeć.
— Pomóż mi. — jęknęła.
Pomóż mi. Pomóż mi. Pomóż mi.
Powtarzała w myślach, nawet nie wiedziała, ile czasu.
— Pomogę — oznajmił i błyskawicznie wstał, bo drzwi znów się otworzyły. — Zawsze tak opornie je? — rzucił do księcia, na co się roześmiał.
— Najwyraźniej chce umrzeć, zanim pozna Victora. Dziękuję, Jonathanie. Widzimy się jutro.
Tessa chciała krzyczeć, żeby jej nie zostawiał, żeby coś zrobił, ale wiedziała, że nie może.
* * *
Celine nie sądziła, że ostatnie wydarzenia tak na nią wpłyną.
Nadam miała przed oczami maleńkie czaszki, krew i głowy dwóch wampirów, które potoczyły się pod jej nogi po tym, jak Crispin z zimną krwią je ściął.
Nie mogła uwierzyć, że nie mrugnął przy tym nawet okiem, ale później Eran wytłumaczył jej, że porwanie Tessy mocno zaburzyło funkcjonowanie całej trójki.
Teraz mknęła szybko ulicą, bo miała umówione spotkanie w jednej z restauracji. Musiała trzymać się normalnych rzeczy, a randkowanie było jedną z nich.
— No nie wierzę — zatrzepotała rzęsami, patrząc z niedowierzaniem na jej partnera. — To jakiś żart? — usiadła naprzeciwko, kładąc dłonie płasko na stole.
— Nie — zaoponował Jonathan. — Masz — podsunął jej jakąś maleńką karteczkę. — Musisz to dać Williamowi.
— Naprawdę założyłeś profil randkowy z fałszywym zdjęciem i imieniem, żeby dać mi to? — zadrwiła. — Co to jest?
— Musiałem działać ostrożnie. Po prostu przekaż. Miłego wieczoru. — wstał i opuścił lokal. Warknęła zirytowana, schowała kartkę do portmonetki i zamówiła ogromny stek.
Przyszła na kolację i zamierzała ją zjeść.
Po posiłku uznała, że dobrym pomysłem będzie odwiedzenie Margaret, bo nie miała żadnego numeru telefonu, a pójście z tym na Scotland Yard jej nie odpowiadało.
Jakże się ucieszyła, kiedy ujrzała znajome twarze.
— Jest z wami Levingstone?
— Woah — Crispin odwrócił się do niej zaskoczony. — Może jakieś cześć?
— Tak, siema. Jest, czy nie?
Anthony wyczuł, że jest nerwowa.
— Czyżbyś była kolejną biedną kobietą, którą uwiódł? — Celine przeniosła wzrok na kelnerkę.
To było jej pierwsze spotkanie z Margaret, ale wiedziała, że to ona.
— Nie mogę tutaj rozmawiać, za dużo ludzi. — wyjaśniła Celine, gorączkowo się rozglądając.
Crispin położył dłoń na jej plecach i spokojnie wyprowadził, a ona zaskoczona tym gestem, szukała wyjaśnień w oczach Anthony'ego. On tylko jednak się uśmiechnął, uciekając wzrokiem.
— Widziałam się z Rackfordem — szeptała. — Dał mi coś, co mam dać Williamowi.
— Co to jest? — ożywił się Crispin. Jego szmaragdowe oczy znów przypominały szlachetne barwy.
— Nie sprawdzałam. Najwyraźniej to tajemnicą. Do rąk własnych Levingstone'a — wyjaśniła. — Gdybym mogła wam pokazać, na pewno by mi o tym powiedział.
— Pójdę do jego mieszkania. — oświadczył Anthony.
— To my możemy sprawdzić ten dworek Rackforda. — zaproponował Crispin, ale kiedy Celine tylko sobie przypomniała, co tam znaleźli, zbladła bardziej, niż może wampir.
— Myślę, że poradzisz sobie sam — poklepała go po ramieniu. — Mógł pójść do jej mieszkania, więc tam pójdę — wskazała za siebie kciukiem. — Będę tam czekać, jakby któryś z was go znalazł.
— W porządku. — zgodził się Vicoletti.
Ich drogi rozeszły się w trzy różne kierunki.
* * *
— Dziękuję za czekoladki. — powiedziała Adeline, kiedy Eran oparł się o ścianę przy drzwiach do jej mieszkania.
— Bałem się, że pogryziesz sobie w końcu palce — zaśmiał się. — Do zobaczenia. — zasalutował.
Naciskała już klamkę, kiedy coś nią ruszyło.
— Eran? — odwrócił się i rzucił jej pytające spojrzenie. — Posiedzisz ze mną, dopóki tata nie wróci? — spróbowała.
Ostatnie, czego chciała, to zostawać sama. Zwłaszcza po porwaniu Tessy. Wiedziała, że ona na nic nie przydałaby się Victorowi, ale z tyłu głowy wciąż pamiętała, że jest córką szeryfa i kto wie, czy nagle nie zapragną pozbyć się jego za jej pośrednictwem.
— Jasne. — skinął głową i niepewnie wszedł do środka. Do tej pory spędzali ze sobą czas głównie trenując, a teraz oczekiwała od niego zapewne rozmowy. Nie wiedziała jednak, jak ją zacząć i o czym mówić, dlatego powlókł się za nią do jej pokoju.
Uśmiechnął się delikatnie, widząc puchate pomarańczowe poduszki i dywan w tym samym kolorze. Pomyślała nawet, że kiedy kładzie głowę na tych poduszkach, pewnie jej włosy się z nimi zlewają, ale zaraz się opamiętał, kiedy na chwilę zniknęła.
Usiadł na krześle przed biurkiem i zaczął się przyglądać zdjęciom z jej przyjaciółmi, jak się domyślał.
— Wszyscy wyjechali, kiedy to wszystko się zaczęło. — wyjaśniła. Wróciła przebrana w wygodniejsze ciuchy.
— Masz z nimi kontakt?
Pokiwała głową przecząco.
— Słabo — skomentował. — Jeżeli cię to pocieszy, ja nie miałem znajomych. — wzruszył ramionami.
— Marne pocieszenie — wywróciła oczami. Uważała, że to dziwne, że Eran nikogo nie miał. Może mówił tak tylko, żeby mu nie współczuła? — Myślisz, że Tessa żyje?
— Na pewno. Jest specyficznym wampirem, nie bez powodu Moriatti jej szukał. Bóg jeden wie, o co mu chodzi — cmoknął. — Tylko... ciężko się znosi nawet Crispina. Jest okropny, bo Will jest okropny.
— Uważam, że między nimi coś jest — oblizała usta. — Sama nie wiem, jakieś takie przeczucie. Zawsze na nią patrzył, kiedy się spotykali, wiele razy wychodzili od taty tylko we dwoje... — zamyśliła się. — Wcale mnie nie dziwi, że bez niej wariuje.
— Oni wszyscy wariują. Anthony podobno nawet krzyczał — przypomniał sobie, jak Crispin mu o tym powiedział. — Treningi też są inne bez niego. Yyvon ledwo daje radę.
— A Celine? Nie może wam pomóc?
Roześmiał się głośno.
— Celine nie potrafi walczyć.
Adeline wybałuszyła oczy, a potem uśmiechnęła się z satysfakcją. W końcu potrafiła coś, czego nie potrafił wampir, którego znała.
— Mam pytanie — ożywiła się. — Już trochę jesteś wampirem, więc wiesz. Czy wy... eee... jak pijecie krew, wasze... — palcem wskazała na swoje oczy.
— To nie Pamiętniki Wampirów — odparł rozbawiony. — Nie zmienia nam się wygląd. Chyba, że wpadniesz w amok i nie potrafisz przestać pić, wtedy oczy robią się czarne, jak te Skażonych. Crispin mówił, że bardzo stare wampiry nawet wtedy wyglądają normalnie. Tylko kły się wysuwają. — uśmiechnął się, pokazując jej zęby. Zdziwiła się. Pierwszy raz widziała kły z takiego bliska.
— Muszą być ostre.
— Brawo, panno Faith — zaklaskał w dłonie. — Masz jeszcze jakieś pytania?
— Cóż... — zalała się rumieńcem. To, o co chciała zapytać, wykraczało poza jej strefę komfortu, więc zamiast tego wybrała coś innego. — To prawda, że wasz jad uzależnia?
— Tylko ludzi. Ale wiesz, musiałabyś być kąsana bardzo często — zmrużył oczy. — Chyba nie chcesz zostać workiem krwi dla jakiegoś wampira?
— Nie! Boże, nie! — machała rękami.
Wzięła głęboki oddech i powoli wypuściła powietrze z ust, co Eran obserwował z wielką uwagą.
— Słyszycie nawet taki szept, prawda? — zapytała tak cicho, że zwykły człowiek nie mógłby nic zrozumieć.
— Wyraźnie. — przełknął ślinę.
— Tylko słuch i węch macie wyostrzony? — odważyła się spojrzeć mu w oczy. Dostrzegła w nich jakiś błysk, którego nie potrafiła odczytać.
Wydawało jej się, że ta chwila trwa tysiące lat, tak intensywnie się w nią wpatrywał. Miała wrażenie, że czuje to na skórze, a przecież to nie było możliwe.
Oprzytomniała, kiedy usłyszała otwieranie drzwi.
— Jak szybko potrafisz się stąd zabrać?
Oboje wiedzieli, że gdyby Jerome go zobaczył, w życiu nie pozwoliłby więcej im zostawać sam na sam. Zresztą, był przekonany, że ich treningi odbywają się pod obecność Crispina.
— Zamknij oczy — potrząsnęła głową w niezrozumieniu, ale spełniła prośbę. — Ciekawy ten wywiad z wampirem. — rzucił, zanim kciukiem musnął jej dolną wargę.
— Jestem — otworzyła oczy. Erana nigdzie nie było, za to zobaczyła swojego ojca. — Wszystko gra? — uniósł brew.
— Oczywiście. — kiedy wyszedł, opadła na poduszki z płonącymi policzkami.
_____________________________________
_________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro