Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXVI

Celine starała się nie nadepnąć już na żadne kości, kiedy powoli przesuwali się z Crispinem do wyrytych na ścianie liter. Miała łzy w oczach na samą myśl, że ktoś wymordował tyle niemowląt.

— Co, do diabła, ten napis oznacza? — zapytała cicho, cały czas się rozglądając.

— Gdybym wiedział, podzieliłbym się z tobą. Nie jestem Willem — odparł z nutą ironii. — W kącie jest jakiś ołtarzyk.

— Ohyda. — skrzywiła się. Ubrudzony był krwią, a obok kurzył się jakiś kielich. Domyśliła się, że to pozostałości po tym, co się tutaj wyprawiało. Potem przeniosła wzrok wyżej i dostrzegła wnękę.

Teraz już nie patrząc na szacunek do niemowląt, pokonała szybko odległość, którą ją dzieliła od ołtarza i położyła dłoń płasko na wnęce.

Wsunęła się do środka, ukazując korytarz.

— Dobra robota. — pochwalił ją. Teraz już zaczekała, aż ruszy przodem, ale kiedy Crispin zniknął w ciemnościach, ona nie potrafiła zrobić kroku.

Po dłuższej chwili do niej wrócił.

— Boisz się?

— Jak cholera. — przełknęła ślinę.

— Złap mnie za rękę — zasugerował. — Będziesz się czuła lepiej ze świadomością, że jestem cały czas obok.

W milczeniu wykonała polecenie i rzeczywiście czuła się lepiej. Szli powoli i dosyć długo. Przynajmniej nie musieli skręcać, aż w końcu dotarli do wielkich drzwi.

Crispin spróbował je otworzyć, a wtedy posypały się na nich drobne kamienie.

— Nie zwracaj uwagi, otwieraj. — ponagliła go. Chciała się jak najszybciej stamtąd wydostać.

Pchnął barkiem drzwi raz, drugi, trzeci, aż w końcu za czwartym razem puściły.

Nie pamiętał, kiedy ostatni raz był tak zdziwiony.

— Will?

— Co wy tutaj robicie?

Piątka wampirów wpatrywała się w siebie zdezorientowana. Celine zaczęła się nawet śmiać.

— Zabrałeś Erana?! — spiorunował go. — Co tu się dzieje, u licha?

— Myśleliśmy, że to kryjówka Victora, ale się pomyliliśmy. To tylko Rackford tutaj się ukrywa. — William skazał brodą jakiś kierunek.

— Nie wierzę, że Jonathan Rackford jest odpowiedzialny za to, co jest po drugiej stornie korytarza — Celine odchrząknęła. — Jest tam cała masa niemowlęcych kości, ołtarzyk, na którym były zabijane i kielich, w którym zostały resztki krwi.

— Jeszcze napis — przypomniał Crispin. — Non omnis moria.

Anthony wypuścił powietrze z ust z piskiem.

— Chwileczkę... — Eran pokręcił głową. — Próbujecie powiedzieć, że Rackford żywi się krwią małych bobasów?

— Niedorzeczne, prawda? Sam wygląda jak bobas — szydził William. — Chyba, że to jakiś sekret młodego wyglądu.

— Jesteśmy wampirami, na litość boską — Crispin oparł się o laskę. — To już zapewnia nam młodość.

— Co teraz zrobimy? — Celine nie potrafiła przestać mrugać. — Nie pójdziemy chyba do niego i nie powiemy: hej, Jonathan. Po co ci krew noworodków?

— Nie mamy chyba innego wyjścia. — stwierdził Anthony.

— Dobra, musimy stąd wyjść — westchnął Crispin. — Tylko chwila. Skoro wszyscy jesteśmy tutaj, Jonathan też, a Victor nie...

— Tessa — wyrwał się William. — Boże, jak mogłem być tak głupi. — przeczesał włosy dłonią.

* * *


Kiedy Theresa usłyszała dzwonek do drzwi, od razu nabrała podejrzeń. Każdy, kogo znała, pukał do drzwi i nie używał dzwonka.

Uzbroiła się w osikowy kołek, sztylet z żelaza, wzięła głęboki oddech i czekała.

Cholera.

Przemknęło jej przez myśl. Nie zamknęła okna. Zapomniała. A teraz słyszała czyjeś kroki i już wiedziała, że będzie musiała walczyć.

Dzwonek przerodził się w uporczywe walenie z przesadną siłą. Zadrżały jej ręce. Zrozumiała, że dobijają się do niej Skażeni, kiedy do jej uszu dotarły przeraźliwe wycia i skomlenia.

— Panno Holdter, naprawdę mogła pani wcześniej przyjąć moje zaproszenie. Uniknęlibyśmy takich sytuacji. — przed nią stanął James Byrne. Uśmiechał się przebiegle, a ona nie mogła się ruszyć.

W dłoni trzymał strzykawkę. Kiedy zdołał jej podać środek? Nie wiedziała. Wiedziała tylko, że upada prosto w jego ramiona.


* * *


William, Crispin i Anthony przybiegli na Abbey Orchard tak szybko, że każdy z nich potrzebował krwi, ale to było ich ostatnie zmartwienia.

Nowe drzwi, za które Levingstone zapłacił, były pokryte tysiącami śladów paznokci. Paznokci Skażonych.

Weszli do środka, jednak zastali tylko firankę, która powiewała przez wiatr.

— Nie ma jej...

— Może po prostu wyszła? — Crispin starał się trzymać najlepszej myśli.

— Oszalałeś? Tam są ślady! — wrzasnął Anthony. — To było lekkomyślne. Jak mogliśmy ją zostawić samą z wiedzą, że Moriatti jej szuka... — złapał się za głowę i skulił pod ścianą.

— Nie ma śladów walki. — skołował się Vicoletti.

— Chciała walczyć — zauważył Will, podnosząc z podłogi kołek i sztylet. — Gdzie jest ten przeklęty kot? — zaczął się rozglądać.

— Po co ci Winston? — jęknął Anthony.

— Może coś widział.

— To kot, Will — Crispin położył mu dłoń na ramieniu. — Musimy się uspokoić i przemyśleć działanie.

— Przemyśleć?! — wrzasnął, a jego srebrne oczy zmatowiały. — Nie jestem w stanie myśleć, Crispin. Trzeba iść do tego pieprzonego księcia, bo Rackford nie miał z tym nic wspólnego.

— Chodźmy. Teraz. Zabiję go. — oświadczył Anthony, podnosząc się gwałtownie. Otarł łzy i na jego twarz wpłynęła wściekłość.

— Nie możesz go zabić, jest księciem. — przypomniał mu surowe Crispin.

— Ja mogę. — syknął William.

— Zaczekajcie, do cholery! — zatrzymał obu. Zielone oczy skrzyły się teraz blaskiem. — Zaraz wzejdzie słońce, nic nie zdziałamy we dwóch — patrzył na Anthony'ego. — Chcecie, czy nie, musimy zaczekać do wieczora.

— Spłonę na tym słońcu, ale ją znajdę.

— William, ochłoń — poprosił przyjaciela. — Theresa jest silną osobą, na pewno sobie poradzi.

Posłuchał. W głębi duszy wiedział, że zachowuje się irracjonalnie i gdyby nie Crispin, byłby zdolny do popełnienia wielkich głupstw.

— Pójdę do Yyvon. Ona nam pomoże. — zakomunikował Anthony i zniknął w mgnieniu oka. Crispin bez słowa również wyszedł.

William poczuł, że do oczu napływają mu łzy. Tak dawno nie płakał, że wypalały mu ślady na policzkach.

Oddam za ciebie życie, jeśli będzie trzeba. Powiedział jej kiedyś. Obiecał jej to, a teraz pozostał mu tylko jej zapach. Zapach wody różanej, którego tak nie znosił.

A może tylko mu się wydawało, że tak jest? Chciał go poczuć intensywnie, znów. Chciał, ale nie mógł.

Podszedł do szafy, wyjął z niej pierwszą rzecz, którą napotkały jego ręce. To była ta sama koszula nocna, którą miała na sobie, kiedy ratowała mu życie.

Nagle poczuł, że coś puszystego ociera mu się o nogi.

— Gdzie twoja pani, hmm? — podniósł Winstona, a ten pierwszy raz na niego nie syknął. Wydał z siebie tylko rozpaczliwie miauknięcie.

* * *

Tessa powoli podniosła powieki i poruszyła się niespokojnie. Leżała na wielkim łóżku z aksamitną pościelą.

Wsparła się na łokciach, analizując sytuację. Znajdowała się w jakimś pokoju, chociaż dla niej bardziej przypominał królewską komnatę.

Czuła otępiały ból głowy, ale nie miała pojęcia, gdzie jest.

— Obudziłaś się — usłyszała tuż po tym, jak drzwi się otworzyły i stanął w nich James. — Świetnie, musimy omówić kilka kwestii. — poszedł do niej i usiadł na brzegu łóżka.

— Kilka kwestii? Porwałeś mnie — wycedziła przez zęby. — I odurzyłeś, Bóg wie czym.

— Nic szkodliwego — machnął dłonią. — Spałaś tylko szesnaście godzin.

— Słucham? — chciało jej się płakać. — Co ja tutaj robię, do cholery?

— Rany, a gdzie twoje maniery? — uśmiechnął się szeroko. — Naprawdę myślałaś, że moim jedynym powodem zauroczenia się tobą była twoja uroda? — uniósł brew.

— Czego ode mnie chce Victor? To przez niego tutaj jestem, prawda?

— Widzisz, on niespecjalnie lubi się dzielić swoimi planami. Po prostu każe działać — cmoknął z dezaprobatą. — Kogoś to przypomina, nie?

Milczała.

— W każdym razie. Miałem cię tutaj przyprowadzić już dawno, ale nie chciałaś iść po dobroci. Oto rezultat — rozłożył ręce. — Pan Moriatti zaprosi cię na audiencję, jak tylko wróci z podróży.

— Nie ma go w Londynie? — jej głos był niepewny.

— Nie. Wróci dopiero w przyszłym tygodniu. Cokolwiek dla ciebie szykuje, radzę się przyłączyć. — palcem dotknął czubka jej nosa, a ona cofnęła głowę zdegustowana.

— Nigdy — syknęła. Chciała unieś nogi, ale były przykute do łóżka. Tak samo, jak ręce. — Gdzie jestem?

— Nie martw się o to. Nie znajdą cię tutaj. Nikt nie usłyszy twoich krzyków, nie poczuje twojego zapachu, ani krwi, więc nawet nie wpadaj na to, żeby się podcinać. Utknęłaś tutaj ze mną, Tess.

— Nigdy więcej nie mów do mnie Tess.

— On też cię nie znajdzie — zmrużył oczy. — Nie mam pojęcia, czym się wkupiłaś w łaski Levingstone'a, ale to nie on ma cię teraz na wyłączność. — złapał brutalnie jej twarz i skierował ku swojej, kiedy się odwróciła. Potem pocałował ją gwałtownie, a ona prawie rozgryzła własne usta, broniąc się przed nim tylko nimi.

— Będziemy się razem świetnie bawić. — zapowiedział, a później wtopił swoje kły w jej bladą, delikatną szyję.

_____________________________________

______________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro