Rozdział XXIX
— Możesz powtórzyć? — poprosił Crispin, bo to, co przed chwilą usłyszał, ani trochę do niego nie docierało.
Ledwie dwadzieścia minut temu przybył do posiadłości Levingstone wraz z Celine, Yyvon, Anthony'm oraz Eranem.
— Czemu mnie to nie dziwi? — dodała Yyvon.
— Jak to: jesteś TYM Levingstone'm, z niebieską krwią? Czemu nic nie mówiłeś wcześniej? — dopytywał Crispin.
— Czy to naprawdę jest ważniejsze od zdrowia Tessy? — odchrząknął Tony.
— Tessa jest teraz nieprzytomna, więc mogę wam to wyjaśnić pokrótce — westchnął William, a później usiadł na fotelu.
— No słuchamy, książę — Celine wymownie poruszyła brwiami.
— A więc tak. Moja rodzina i rodzina Byrne'ów, od pokoleń była ze sobą związana. Mężczyźni z mojego rodu żenili się z kobietami z ich rodu i na odwrót. Sprawy się trochę pokomplikowały, bo zostałem ugryziony. W dodatku w pierwszy dzień Wiosny — wywrócił oczami. — Mój ojciec i ojciec Vivian, czyli przodkini Jamesa, ustalili nasz ożenek. Nie doszło do niego oczywiście, bo nie mógłbym... — zawiesił głos.
— Dobra, ale to nie tłumaczy, jakim cudem zostałeś wampirzym księciem — wtrąciła Yyvon.
— Bo jak się okazało, mój ojciec był wampirem. Nie mam pojęcia jakim cudem tego nie zauważyłem. Tak samo ojciec Vivian. Nasze rody od zawsze były wampirami, a przemieniało się nas wtedy, kiedy pojawił się zdrowy potomek. Żeby była pewność, że ród zostanie przedłużony. Więc zrzekłem się tytułu księcia, aby Vivian nie musiała za mnie wychodzić.
— Nie tylko dlatego — oczy Willa powędrowały do Erana. Skinął mu tylko głową, żeby potwierdzić jego tezę. Zrezygnował dla Rose.
— Z uwagi na jakiś dług, który miała wobec naszej rodziny rodzina Byrne'ów, jeszcze z XVI wieku, sporządzono jakąś umowę, która ustala główny tytuł potomkowi Byrne'a. Dlatego, że ja byłem jedynym synem. Musiałem zatwardzać od tego czasu związki, pilnować, żeby tradycja pozostała niezmieniona, ale cóż. Jak w każdej książęcej rodzinie, pojawiają się bękarty. Takim był James, a że ja zrzekłem się tytułu i nie było innej opcji, on został następnym księciem. I byłby ostatnim, bo nie ma potomków. — rozłoży ręce, a później podrapał się w tył głowy.
— A co z twoim ojcem, poprzednimi? — zainteresowała się Celine.
— Zostali zabici. Przez Łowców, mnie się udało przeżyć i nauczyć walczyć. Miałem znajomości przez wzgląd na pochodzenie, dlatego zostałem ważny. I dlatego nie będę sądzony za zabicie Jamesa. Miałem do tego prawo z uwagi na umowę.
— Nie mogę uwierzyć, że nie połączyłem kropek wcześniej — roześmiał się Crispin. — Przecież wyglądasz dokładnie jak ich portrety.
— A może sobie wmawiałeś, że to zbieżność nazwisk, jak ja — prychnęła Yyvon. — Skoro kwestię Williama mamy wyjaśnioną, możemy przejść dalej. Dlaczego nie podałeś Tessie swojej krwi, skoro widziałeś, że traci przytomność?
— Nie mogłem. I nigdy tego nie zrobię.
— Co? — wydukał Anthony. — Jak to?
— Nie mogę, ponieważ jakiś czas temu Tessa żeby mi pomóc, napoiła mnie — wiele go kosztowało przyznanie się do tego, ale musieli wiedzieć.
— Wystarczy jakieś pół roku i będziesz mógł.
— Ja mam pytanie — Celine podniosła dłoń. — Skoro książę nie żyje, a ty się zrzekłeś, to kto teraz będzie księciem?
— Powinienem przyjąć tytuł, ale tego nie zrobię. Możemy do tego nie wracać? — ukrył twarz w dłoniach. — Trzeba się zająć Rackfordem i jego niemowlakami. Aha, jeszcze coś. Victora nie ma w Europie. Podobno ma wrócić w przyszłym tygodniu.
— To by wyjaśniało, dlaczego jest tak mało Skażonych — zauważył Eran.
— A ja już miałam nadzieję, że się tego gówna pozbywamy — Yyvon pokręciła głową.
— Myślę, że jedynymi osobami, które mogą się dowiedzieć, dlaczego Jonathan pije krew noworodków jestem ja i Theresa — powiedziała pewnie Celine, a pozostali spojrzeli na nią podejrzliwie.
— Dlaczego? — zbulwersował się Will.
— Jeszcze nie zauważyliście, jak jest nam przychylny? Najpierw pomógł z moją ucieczką, a teraz pomógł Tessie.
— Coś w tym jest — zgodził się Crispin. — Może to jakiś przodek Tessy?
— Nie sądzę — zaoponował William. — Skoro Victora nie ma w Londynie, ogłaszam małą przerwę. Theresa dojdzie do siebie i będziemy mogli zacząć działać na nowo. Idźcie, randkujcie, łamcie serca, upijajcie się, ale nikogo nie przemieniajcie — tutaj spojrzał na Crispina, a ten wymienił spojrzenie z Eranem, który tylko wzruszył ramionami. Nie ruszyła go ta uwaga.
— Pójdę ją przebrać — oznajmił Yyvon, podrzucając w powietrzu torbę z ubraniami Tessy.
— Pomogę ci — Celine pobiegła za nią.
Eran wypuścił powietrze z ust ze świstem i zaczął chodzić po salonie, żeby przyswoić informacje.
— Co zamierzasz? Zostaniesz tutaj? — pytał Crispin.
— Do czasu, aż Tessa nie odzyska sił — odparł spokojnie. — Victor nie będzie jej tutaj szukała, bo służba złożyła przysięgi krwi i nic nie powiedzą. I jestem pewien, że Rackford też jej nie wyda. Ale możecie mu złożyć wizytę i się upewnić.
— Taki miałem zamiar. Eran, zbieraj się — zawołał do swojego podopiecznego. Chłopak wesoło poszedł za Vicolettim. Anthony skinął głową na pożegnanie i również się ulotnił. Po dłuższej chwili zeszła również Yyvon wraz z Celine.
— Dałam jej trochę swojej krwi, powinna się za moment obudzić.
— Dziękuję, Yyvon.
— Do usług, książę — pokłoniła się teatralnie, a kiedy zobaczyła wyraz jego twarzy, zaśmiała się i wyszła. Celine zaraz za nią.
Siedział jeszcze przez moment, opierając czoło o dłoń i przygryzając wargę, zanim podniósł się i ruszył na górę. Nie mógł jej stąd zabrać, bo zostawienie jej w posiadłości było najlepszą opcją. Przeniósł ją tylko do innej sypialni, żeby po przebudzeniu nie czuła się nieswojo.
Złapał złote klamki białych drzwi i pchnął je delikatnie do środka. Kiedy podchodził do łóżka, ona otwierała oczy.
— Co się dzieje...? — wymamrotała. Rozglądała się leniwie po pomieszczeniu i dotarło do niej, że nadal jest w tym samym domu, przez co się skrzywiła.
Nadal czuła w sobie jad Jamesa, a co gorsza, jego krew. Pili swoją krew nawzajem.
— Jesteś już bezpieczna — powiedział tylko, przysuwając sobie krzesło do łóżka, żeby usiąść obok niej.
Ze zdziwieniem dotarło do niej, że nie ma już ma sobie czerwonej sukienki, tylko własną koszulę nocną, więc z przerażeniem spojrzała na Willa.
— Spokojnie — uniósł dłonie w geście obronnym. — Yyvon z Celine cię przebrały, właśnie przed chwilą wyszły.
— Były tutaj? — wsparła się na łokciach, co sprawiło jej trud z uwagi na wycieńczenie.
Przemknął wzrokiem po jej szyi, na której wciąż były ślady ukąszeń. Nie goiły się przez wzgląd na to, jak często to robił.
— Wszyscy tutaj byli — odpowiedział w końcu. — Musieli wiedzieć, co się stało. Wezwałem ich więc.
— Oh.
Miała nadzieję ich zobaczyć, ale skoro tak się sprawy układały, musiała przyjąć to, co dał jej los.
— Jak się czujesz?
— Jakbym położyła się na ulicy i przejechał po mnie powóz, a później jeszcze jeden — starała się uśmiechnąć, ale wyszedł z tego grymas. — Gdzie... gdzie jest teraz książę? — przełknęła gulę śliny. — I dlaczego wciąż jestem w jego domu?
— Cóż, to nie jest jego posiadłość i nigdy nie była. To miejsce należy do mnie — spojrzał jej w oczy.
Nie był pewien, czy powinien jej od razu mówić o śmierci Jamesa. Doskonale wiedział, jakie ma podejście do wymierzania kary.
— William, ja piłam jego krew — zaciskała oczy, żeby pohamować łzy.
— Wiem — skinął głową. — Nie martw się o więź, została przerwana.
Otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale tylko pokręciła głową. Później się zaniepokoiła.
— Ty chyba nie... O mój Boże, William! Przecież zapłacisz za to głową, to był książę! — gorączkowo przeczesała włosy.
— Nic mi nie będzie — zamknął oczy. — Zamilcz i posłuchaj. — rozkazał. Powtórzył jej dokładnie to samo, co niedawno reszcie przyjaciół.
Theresa nie była pewna, co o tym wszystkim sądzić i chociaż nigdy nie chciała, żeby przez nią ktoś stracił życie, nienawidziła całym sercem księcia i niezdrowo cieszyła się, że już nigdy go nie zobaczy.
— Czyli Jonathan pomógł — dotarło do niej. Will posłał jej pytające spojrzenie. — Powiedział mi, że mi pomoże, kiedy tutaj był. — wyjaśniła.
— Dostarczył Celine adres, a ona mnie.
— Dziękuję — oblizała suche wargi. — Że przyszedłeś.
— Nadal masz omamy? Nie powinnaś mi za to dziękować, to mój obowiązek — rozpiął górny guzik koszuli, jakby poczuł, że kołnierz za bardzo go ściska.
Obowiązek. No tak, dla niego to był obowiązek, a już miała nadzieję...
Wtedy przypomniała sobie, jak się do niej zwrócił. Mam cię, chérie.
— Czy jad wpływa też na słuch? — zdecydowała się zapytać.
— Owszem — potwierdził. — Możesz słyszeć głosy nawet tych, którzy dawno odeszli. Wiem, dlaczego pytasz.
Chociaż na zewnątrz zaczynało się robić jasno, wszystkie okna zasłonięte były granatowymi zasłonami, przez co w pokoju panował półmrok. Rzęsy Willa były tak długie, że rzucały cienie na jego blade policzki, a Tessa pomyślała, że w innej rzeczywistości sięgnęłaby palcem i dotknęła tych miejsc.
— Ale zachowam to dla siebie — dodał po chwili. Poczułam się rozczarowana i sfrustrowana. Doskonale wiedział, że teraz będzie o tym myślała w te wszystkie noce, w które nie zmruży oka.
— Muszę cię o coś prosić, William — jej ton był poważny. — Nie oczekuję, że się zgodzisz, ale jesteś jedynym zaufanym wampirem pod ręką.
— Chyba wiem, do czego zmierzasz — znów patrzył na ślady ukąszeń. — Pójdę po torebki krwi. — oświadczył i na dłuższą chwilę zostawił ją samą.
Zdumiona zatrze rzęsami, a kiedy wrócił, wpatrywała się w niego z niedowierzaniem.
— Chwila, dlaczego nie próbujesz mi tego wyperswadować, nie rzucasz sarkastycznym komentarzem... czemu się zgodziłeś? — potrząsnęła głową, kiedy podawał jej jedną z torebek.
— Może twoich myśli nie mogę przeczytać, ale mogłem przeczytać myśli Jamesa — drżała mu broda. — Zdaję sobie sprawę z tego, że masz w sobie nie tyle jego jad, ale i krew. Doskonale rozumiem, że nie chcesz się tego pozbywać naturalnie, bo potrwa to kilka dni, a... lepiej, żeby się odurzyła mną, niż...
Nie odpowiedziała na to. Po prostu wypiła wszystkie trzy torebki, starając się to zrobić w miarę szybko, bo tak naprawdę mdlił ją smak krwi.
Każdy wampir mógł wyssać z drugiego jad i krew innego wampira, który wcześniej ją tam pozostawił. Wystarczyło tylko, aby wypił odpowiednią ilość.
— Wiesz, że będę musiał — wskazał dłonią jej szyję.
— Wiem — przekręciła głowę w bok. — Po prostu to zrób.
— Będzie bolało — ostrzegł, zanim wsunął dłoń pod jej potylicę. Wzdrygnęła się na ten dotyk.
— Przepraszam — szepnęła.
— W porządku — mówił spokojnie. Też nie czułby się komfortowo po tym, co przeszła.
Nachylił się i delikatnie wbił kły dokładnie w to samo miejsce, w które wcześniej wpijał się James. Cały czas podtrzymywał przy tym jej głowę, żeby ułatwić sobie dostęp.
Jej krew była jak sama słodycz, bez metalicznego posmaku. Nie zauważył tego, kiedy ratowała mu życie, ale tym razem zwrócił na to uwagę.
Przypomniał sobie, jak kiedyś mu powiedziała, że nie pozwoliłaby pić jej krwi byle komu. Sam nie wiedział, czy to miało w tej chwili jakiekolwiek znaczenie, ale przez to poczuł coś, czego się bał.
Odsunął się od niej i wierzchem dłoni otarł usta, a później westchnął długo.
— Powinienem najpierw wyrwać mu kły, a później coś jeszcze — stwierdził.
Przyłożyła dłoń do ranek i wreszcie się rozluźniła.
— Dziwne.
— Moja brutalność? — uniósł brew.
— Nie — wywróciła oczami. — To akurat naturalne w twoim przypadku. A przynajmniej kiedy mówisz o zemście. — zaśmiała się. — Bolało tylko na początku, ale... nie wiem, ty to zrobiłeś zupełnie inaczej.
Gdyby była człowiekiem, na pewno oblałaby się rumieńcem.
— Tak powinien cię kąsać mężczyzna, gdybyś kiedyś... — był rozbawiony. — Już przestaję, nie jestem Crispinem, wiem. — odsunął się jeszcze bardziej, żeby się wyprostować na krześle.
— Nie, nie jesteś — zamknęła oczy, bo poczułam, że zaraz odpłynie. — Jego bym o to nie poprosiła.
Czy możliwe jest, aby wampirowi zrobiło się gorąco? William nie miał pojęcia.
* * *
Eran był wykończony i niezwłocznie potrzebował uzupełnić krew, ale doskonale wiedział, że odwiedzenie Rackforda to rzecz pierwszorzędna, dlatego też w drodze do niego milczał.
Wsłuchiwał się tylko w stukot laski Crispina. Zaczynało świtać, dlatego oboje mrużyli oczy.
— Chcesz tam po prostu zastukać? — zapytał w końcu chłopak, kiedy stanęli przed drzwiami.
— Owszem — skinął głową i użył w tym celu laski. — Victora nie ma, więc chyba może nas przyjąć normalnie. Mam dosyć zakradania się do cudzych domów.
Rzeczywiście drzwi się otworzyły, a w progu stanął zblazowany Jonathan. Ramieniem oparł się o framugę, a nogi skrzyżował w kostkach.
— Nie jesteś zdziwiony naszą wizytą.
— Nie, Crispinie. Jestem tylko trochę rozczarowany, że tak ostentacyjnie to robicie — rozejrzał się. — Może i Moriattiego nie ma w Londynie, ale jestem obserwowany.
— Cholera — Eran uniósł brwi i też się zaczął rozglądać.
— Jakoś to wyjaśnię. Szczerze mówiąc, spodziewałem się Williama albo Celine, o co chodzi?
— Przede wszystkim jesteśmy wdzięczni za pomoc — zaczął Crispin. — Ale musimy cię prosić, żebyś nie zdradzał Victorowi lokalizacji Theresy.
— A jeśli nie spełnię waszej prośby? — uśmiechnął się prowokująco.
— Będziemy w dupie — stwierdził Eran. Crispin i Jonathan posłali mu spojrzenia, na co tylko pokazał im swoje dołeczki.
— Z jakiegoś powodu nam pomagasz, za cholerę nie mam zielonego pojęcia, dlaczego, ale przez wzgląd na to tutaj jesteśmy — przeczesał włosy dłonią. Jego zielone oczy bacznie studiowały twarz Rackforda.
— Nic nie powiem — wyjął z kieszeni nożyk i naciął nim swój palec wskazujący, a później bez pytania to samo zrobił z palcem Crispina. — Przysięgam. — powiedział, przytykając swoją krew do jego krwi. — A teraz zmykajcie. — zamknął drzwi.
— Czy on właśnie złożył przysięgę krwi?
— Zgadza się — odparł zaskoczony Crispin. — Cóż, poszło łatwiej, niż się spodziewałem. Wracajmy do domu, chłopcze.
— Chłopcze — powtórzył ze śmiechem.
— Wolałbyś synu? — spojrzałam na niego z ukosa, kiedy szli obok siebie.
Dobry humor Erana zniknął w mgnieniu oka.
— Wybacz — odchrząknął Vicoletti. — Eran, chcę żebyś wiedział, że teraz masz rodzinę. Może nie jestem najlepszym wampirzym wzorcem, na jakiego mogłeś trafić, ale stworzyłem cię. Przypadkiem, owszem. I cieszę się z tego przypadku. — przystanęli na moment w miejscu, żeby mógł uścisnąć jego ramię.
— Jesteś zajebistym tatą-wampirem — odpowiedział Eran na powrót ze swoim uśmiechem.
Crispin roześmiał się głośno. Zapewne każdy wampir wokół to usłyszał, ale nic go to nie obchodziło.
____________________________________
________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro