Rozdział XXIV
Theresa nie była pewna, czy poradzi sobie z zadaniem, które postawił przed nią los, ale skoro już się to przydarzyło, nie mogła tak po prostu się odwrócić i sobie pójść.
Dlatego właśnie chwyciła dłoń wampira, a ten porwał ją do tańca.
— Powiedziałabym, że dobrze cię widzieć, Elijah, ale nie żywię takich pozytywnych odczuć. — zaszczyciła go złośliwym uśmiechem.
— Widzę, że w formie — zaśmiał się, puszczając jej słowa mimochodem. — Nie sądziłem, że spotkam cię dzisiaj na balu, więc osobiście jestem ucieszony. — przyznał. Kątem oka Tessa zauważyła, że Celine tańczy z Jonathanem. Nawet nie zarejestrowała momentu, w którym się zjawił. Księcia też ominęła.
— Przynajmniej jedno z nas się cieszy. — skwitowała.
— W zasadzie jak tylko cię ujrzałem, moje uczucia odżyły — chciała się roześmiać, ale nie wypadało. — Moja propozycja jest nadal aktualna. Wystarczy tylko, że się zgodzisz.
— Nadal ci się nie znudziło? — przymknęła oczy. — Jest tyle kobiet, dlaczego ubzdurałeś sobie właśnie mnie?
— Pierwszej miłości się nigdy nie zapomina, a już szczególnie, kiedy trwa wiecznie. — powiedział, a ona poczuła się dziwnie.
— Przecież wiesz, że ja cię nigdy nie kochałam — potrząsnęła głową. — I nigdy nie pokocham.
— Boże — pokręcił głową z niedowierzaniem. — Ty nadal liczysz na to, że zakochasz się z wzajemnością? — zadrwił. — Mogłaś mieć wszystko. Szanowane nazwisko, majątek, moje szczere uczucie, ale tego nie chciałaś. Wybrałaś hańbę — wycedził. — Obudź się wreszcie. Nigdy nikt cię nie pokocha. Jesteś zbyt wrażliwa, który facet z tobą wytrzyma? Jesteś skazana na mnie, dopóki ktoś nie wbije we mnie kołka, a to mi raczej nie grozi.
— Sama bym ci go chętnie wbiła. — odparowała, zaciskając zęby.
— Powtórzę to raz jeszcze: nigdy nikt cię nie pokocha. Do końca życia będziesz sama ze swoimi nieodwzajemnionymi uczuciami. I to wszystko przez dumę — westchnął. — Żal mi cię, Tessie. To musi być uciążliwe wiedzieć, że jedyne, co chcą robić z tobą mężczyźni, to cię przelecieć.
Zrobiła wielkie oczy.
To był jej jedyny słaby punkt i Elijah o tym doskonale wiedział. Nie mogła tam zostać i chociaż wyjście z sali równało się z czymś gorszym, niż pozostanie tam, musiała opuścić bal. Musiała dać mu wygrać.
Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz, kiedy próbowała się uspokoić i chodziła w koło przed wielkimi drzwiami.
Mogłoby się wydawać, że William miał w tym czasie do roboty dużo bardziej pożyteczne rzeczy, ale obserwował całą sytuację od momentu, kiedy Elijah poprosił Theresę do tańca. Wyszedł za wampirzycą niemal natychmiast.
— Dlaczego mężczyzna, który nazwał cię „Tessie"...
— Nazwał mnie Tessie? — przerwała mu, odwracając się do niego. Przez szybkie tempo, w jakim wychodziła z sali, kilka kosmyków jej blond włosów uwolniło się z koka i okalało jej zalaną łzami twarz.
— ... miał czelność sprawić, że płaczesz. — dokończył cicho, spoglądając na nią spod rzęs.
— Czy to ważne? — rozłożyła ręce, wznosząc wzrok ku gwiazdom na niebie.
— Myślę, że tak, skoro nie potrafisz blokować mnie w głowie. Sprawił, że mogę czytać ci w myślach, Tesso. Co się stało? — zrobił krok w przód.
— Więc przeczytaj. — rozkazała, jakby z żalem.
— Nie czytam twoich myśli nigdy, nie zrobię tego bez pozwolenia. — zaoponował.
— No czytaj! — tupnęła nogą. — Przeczytaj je! Przeczytaj, bo ja nie jestem w stanie ci opowiedzieć o tej żenującej sytuacji, żenująca w niej jestem ja. — drżały jej usta, drżała cała.
Czekała w milczeniu na osąd, jednak go nie dostała, co w dziwny sposób ją zirytowało.
— I? Jesteś nakarmiony, zadowolony, lepiej ci, kiedy wiesz? — żachnęła się. — W jaki sposób masz zamiar to wykorzystać? — wiedziała, że to wydarzenie będzie idealnym punktem do wyszydzania.
William wyjął z kieszeni fraku chusteczkę, podszedł bliżej niej i sięgnął dłonią do jej twarzy, żeby zetrzeć łzy Tessy.
— Nie powinnaś stamtąd wychodzić — westchnął. — Pozwalać, żeby czuł się zwycięzcą. Przede wszystkim nie powinnaś tracić czasu na płacz przez takiego... — wywrócił oczami. — Powstrzymam się od niepotrzebnych epitetów.
— Nic? Zero złośliwości? — przestała płakać, ale czuła się jakaś pusta. I było jej zimno.
— Nie będę sobie z ciebie żartował, kiedy widzę, że sytuacja jest poważna, na Jezusa, Tesso. — oburzył się lekko.
— Will. — złapała jego rękę, żeby się podtrzymać.
— William...
— Naprawdę jest poważnie. Zimno mi.
— Słucham? — potrząsnął głową.
— To kolejna rzecz, którą ukrywam przed wszystkimi, a ty się o niej dowiadujesz — zaśmiała się bez krzty wesołości. — Czasami zdarza mi się czuć to, co czują ludzie. Kiedy jestem rozstrojona.
— Jakim sposobem, przepraszam, ale co? — Nie mógł w to uwierzyć. Był w kompletnym szoku, a potem sam poczuł chłód. — Dlaczego mi też jest zimno?
— Ponieważ cię dotykam — wyszeptała. — Zaraz mi przejdzie. — sprostowała.
— Nie mam zielonego pojęcia, kim jesteś, Thereso Holdter, ale nie czas na rozmowę o tym. Chociaż jestem szczerze zaskoczony, bo myślałem, że cię znam — zrobił długą pauzę. — Musisz tam wrócić.
— Nie mogę, nie dam rady. On...
— On jest nikim — dokończył za nią. — A ty jesteś najbardziej odważną i inteligentną kobietą, jaką znam, a wierz mi, Tess. Znam ich wiele — odwrócił się w stronę drzwi. — Wejdziemy tam razem i wyjdziemy dzisiaj z tego balu razem, nie pozwolę, żeby ktoś tak małostkowy, jak Elijah, sprawiał ci taką przykrość tylko dlatego, że dałaś mu kosza.
— Skąd wiesz, że to właśnie o to chodzi?
— Przeczytałem jego myśli, kiedy do ciebie szedłem. — uśmiechnął się z triumfem. Tessa nawet nie zdążyła podziękować za komplement, a z powrotem znalazła się już na parkiecie.
— Patrzy i jest zadowolony z tego, że mnie zranił. Jak mam chociaż udawać, że dobrze się bawię? — zwróciła się do przyjaciela. Stanął naprzeciw niej i wyciągnął dłoń. Kolejny dzisiaj raz.
— Kto powiedział, że masz udawać? — przełknęła ślinę i dała się porwać do tańca. Tańczyła z Willem. To było dla niej bardziej nierealne, niż jej dziwaczne umiejętności. — Nie no, rumienienie się to już zbyt ludzka rzecz. — rozwarła usta zdumiona.
— O czym ty mówisz? — wystraszona nachyliła się do niego.
— Potwierdzam tylko swoją tezę, że robię na tobie wrażenie. — puścił jej perskie oczko, zanim zamienili się parami na moment. Kiedy do siebie wrócili, Tessa próbowała przeanalizować plan Levingstone'a, bo ewidentnie jego flirt był częścią planu, o którym nie wiedziała.
— Nie ma chyba na tej sali damy, na której wrażenia nie robisz, William. — postanowiła się trochę zabawić, jakby wcale to nie był William.
— Czym są te wszystkie damy w obliczu jednej, na której chcę to wrażenie robić? — zapytał między dwoma obrotami.
— Która to? — zaczęła się rozglądać teatralnie, po czym szczerze się uśmiechnęła.
— Ty, oczywiście. — muzyka przestała grać.
— Dobry jesteś — położyła dłoń na jego piersi. — Gdybym cię nie znała, uwierzyłabym. — wyznała. W głębi serca pragnęła, żeby to nie była tylko gra, ale to było przecież zbyt wiele. Nie mogła tego oczekiwać, nie od niego.
— William Levingstone. — usłyszeli, a on obudził się jakby z transu i odwrócił się. Theresa zrobiła wielkie oczy. Czego Elijah chciał od Willa?
— A ty to...? — wyciągnął dłoń.
— Elijah Hempshire — skierował wzrok na Theresę. — O, Tessie. Wróciłaś jednak?
— Musiałam się przewietrzyć. — wycedziła przez zęby.
— Tess źle znosi przebywanie dłuższych chwil w obecności jednostek o obniżonej inteligencji, stąd ta wycieczka na zewnątrz — William uśmiechnął się czarująco. — Przepraszam, nie mamy czasu. — trzymając pannę Holdter pod ramię, wyminął go i odeszli razem w stronę Crispina i Anthony'ego, który wrócił ze stolika plotkarskiego.
— Dziękuję. — zachichotała. Czuła satysfakcję.
— Co za buc — skomentował Will. — Mdli mnie przez jego myśli. Chętnie bym się nimi podzielił, ale w twoim towarzystwie nie wypada. — rzucił Tessie przepraszające spojrzenie.
— Theresa! — nagle znikąd pojawiła się Yyvon. — Panowie — pokłoniła się. — Nie chodzę na bale, bo tu nudy, a tu proszę! — złapała ją za rękę. — Chodźmy, pokażesz mi dobre partie. — i zniknęły, a złoty frak wampirzyca błyszczał w oddali.
— Co to za typ? — Crispin nie krył rozdrażnienia.
— Zdaje się, że kolejny były narzeczony Theresy. — sprostował William.
— Ma wybitne nieszczęście do tych narzeczonych — odezwał się cicho Anthony. — Niczego się nie dowiedziałem. Poza tym, że Celine robi furorę.
— Tańczyła z Jonathanem, więc rzeczywiście musi coś w niej być. — zgodził się Crispin.
— Właśnie, skoro ona już z nim skończyła, nasza kolej. — wymienił z przyjaciółmi spojrzenie i cała trójka ruszyła w stronę jasnowłosego wampira. Książę nie krył zdziwienia, kiedy zostali osaczeni, ale przez wzgląd na Williama nawet nie pisnął słówkiem.
— Musimy porozmawiać, Rackford. — rozkazał Levingstone. Jonathan westchnął ciężko i odszedł na bok.
— Tylko się streszczajcie. — rzucił nonszalancko.
— Czego Victor chce od Theresy Holdter? — zapytał ostro Will.
— Nie wiem — wzruszył ramionami. — Zapytajcie Victora. — już miał odejść, ale Crispin skutecznie zatrzymał go laską i przyciągnął z powrotem na miejsce.
— Chętnie. Zdradź tylko, gdzie się ukrywa. — zaproponował zielonooki.
— Skąd pomysł, że to wiem? — założył ręce na krzyż.
— Marny z ciebie aktorzyna — Will cmoknął z dezaprobatą. — Przynajmniej lekcje pobrałeś — skierował wzrok na jego pierścień z ametystem. — Czemu pomogłeś w ucieczce Celine Martin?
— Przeszkadzała mi tam — oblizał usta. — Nie mam pojęcia, czego Moriatti chce od Tessy, ale skoro czegoś chce, radziłbym nie spuszczać jej z oka. — powiedział tylko, zanim odszedł.
— Łże. — stwierdził William.
— Może i tak, ale w przypadku Tessy ma rację — Anthony zaczął się poważnie martwić. — Może szuka jej przez to, co potrafi? Mam na myśli widzenia.
— Może — zawtórował mu Crispin. — Na razie to tylko domysły. Skoro Rackford nam niczego nie powie, będziemy musieli sami wytropić tego psychopatę. Na pewno jest gdzieś w Londynie, to już coś. — bawił się laską, huśtając nią obok nogi. Prawie uderzył Willa, więc ten się odsunął.
— Gdzieś blisko, tylko gdzie? — zastanowił się, a jego oczy automatycznie odszukały jasną suknię Tessy.
Może Stephanie była piękna, a Celine wszystkich zachwyciła, ale to właśnie na nią tylko patrzył i się tego bał.
* * *
Margaret czyściła właśnie bardzo oblepiony stolik, kiedy do lokalu wszedł William i próbował odszukać ją wzrokiem.
Nie było to trudne, słyszał jej myśli. Z noszeniem ametystu był jeden haczyk — musiał być ze specjalnego źródła i większość wampirów nabawiała się przez niego uczulenia w postaci oparzeń, które nie chciały się goić.
Dlatego Crispin i Anthony nie mogli się chronić przed mocą Willa. Tylko dlaczego Theresa, Celine i Jonathan akurat mogli? Czy chodziło o ich specjalne zdolności?
Co do wampirzyc nie miał wątpliwości, ale czy wampir kompletny, taki jak Rackford, też był odporny na ametyst?
Odpędzając te myśli, podszedł do brunetki.
— Ty musisz być William Levingstone — wskazała na niego płynem do mycia. — Nie spieszyłeś się z przybyciem.
— Miałem trochę spraw na głowie — postanowił być wyjątkowo miły. — Anthony twierdzi, że możesz się nam przydać. Chcesz zostać informatorką?
— Woah — wsparła dłonie na biodrach. — Walisz prosto z mostu — wyszczerzyła się. — Co będę z tego miała?
— Dobre wynagrodzenie i takie znajomości, jak ja. Wierz mi, wiele znaczą. — puścił do niej perskie oczko.
— Brzmi dobrze — udała, że się zastanawia. — Czy ten, który na ciebie czeka i nas podsłuchuje to Crispin Vicoletti?
— Rozeznana jesteś. To dobrze — pochwalił ją. — Będzie nam się wyśmienicie współpracowało — podał jej dłoń do uściśnięcia. — Ktoś do ciebie będzie przychodził przynajmniej raz w tygodniu. Jeśli usłyszysz coś bardzo ważnego, skontaktuj się z Anthony'm. — polecił jej, a później wyszedł.
— Możemy jej ufać? — Crispin był niepewny.
— Myślę, że tak. Ma szczere intencje. — odparł pewnie. Szli w ciszy przez dłuższy czas, dopóki Crispin nie zdecydował się poruszyć tematu, który dręczył go odkąd odbili Celine.
— William, o co poszło z Tessą? — włożył ręce do kieszeni płaszcza. — Wyglądała, jakbyś oznajmił jej, że wymordowałeś wszystkich jej przyjaciół, kiedy wróciliśmy z Tony'm.
Gdybym chciała, żebyś był kimś innym, nie oddałabym ci serca, Will.
Zadudniło mu w głowie, wypalając w jego sercu nowe ślady.
— W dodatku lewdo na ciebie patrzyła później. Dopiero na balu się to... unormowało. — nie potrafił znaleźć bardziej odpowiednich słów.
— No widzisz. Mała kłótnia, wczoraj to wyjaśniliśmy. — wzruszył ramionami, przybierając obojętny wyraz twarzy.
— Wybacz, przyjacielu. Nie wierzę ci ani trochę — zaśmiał się. — Ale rozumiem, że ta kobieta to delikatny temat.
— Zajmij się swoją kobietą, co? — szturchnął go w ramię, śmiejąc się.
— Moją? — uniósł brwi. — Żadnej nie mam.
— Chyba mi nie powiesz, że nie zauważyłeś, jak Celine się w ciebie wpatruje — drażnił się z nim. — Dzieło sztuki jest z ciebie, Crispinie.
— To, że ją uratowałem, nie znaczy, że połączyło nas płomienne uczucie — westchnął. — Ale doceniam, że tak się przejmujesz moim życiem uczuciowym.
— Ależ nie ma za co — machinalnie machnął dłonią, a jego srebrne oczy nabrały trochę ciepła. — Wolę zawczasu wiedzieć, że już nie mam u ciebie szans.
— Jezu, Will — Crispin odchylił głowę w tył, zanosząc się śmiechem. Dotarli już pod jego mieszkanie. — Zrób coś dla mnie i zawczasu to powiedz Tessie, żeby się na nic nie nastawiała, skoro tak to widzisz.
— Właśnie jej to powiedziałem. — zacisnął usta w wąską kreskę. — Kiedy wyszliście po Celine. Użyłem innych słów, ale zrozumiała. — nie do końca mówił prawdę, jednak wołał, żeby Crispin więcej nie zaczynał insynuacji.
— Rozumiem — skinął głową. — Na początku myślałem, że do czegoś między wami doszło i stąd ta wisielcza atmosfera — wyznał. — Do zobaczenia. — zasalutował mu i wbiegł po schodach do swojego mieszkania.
William jeszcze długo stał w miejscu i zastanawiał się, co by się stało, gdyby pozwolił sobie na coś więcej.
Potrząsnął jednak głową przypominając sobie, że to pokonanie Victora jest priorytetem.
Przecież wszystko, na czym mu zależało, mogło zostać zniszczone w każdej chwili.
________________________________________
________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro