Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XX

William nakrył Theresę kocem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego dygocze, ale wiedział, że nadal jest przerażona. Drżały jej wargi, a tęczówki mieniły się od czarnej kawy, do wyblakłego brązu.

— On wie, gdzie mieszkam. — szepnęła w końcu, kiedy stał i się jej przypatrywał.

— Nie wie — powiedział twardo. — I... się nie dowie. — westchnął. Nie chciał jej wprost mówić, że przed chwilą wbił w jej byłego narzeczonego sztylety.

W końcu coś w jej głowie zaskoczyło i dopiero wtedy jej oczy odzyskały swój wyraz. Skrzyżowała z nim spojrzenie, kręcąc głową powoli.

— Zabiłeś go? — zapytała cicho. Doskonale znała odpowiedź, ale musiała to usłyszeć. Owinęła się kocem szczelniej, jakby poczuła nagle chłód. To był tylko wiatr, który odwiedził jej mieszkanie dzięki uchylonemu oknu.

— Musiałem — odparł w końcu. Słowa paliły jego gardło gorzej, niż alkohol, kiedy zaczynał pić wieki temu. — Victor nie ma pojęcia, gdzie mieszkasz. Kazał Danielowi cię tylko znaleźć i pozdrowić. Nic więcej, przeczytałem jego myśli. Wiem, że się boisz...

— Boję się? — przerwała mu. — Jestem przerażona na śmierć, William — głos jej drżał. — Czego Moriatti ode mnie chce? Czy w ogóle będę mogła chodzić po ulicy bez cienia strachu za mną, że ktoś zrobi to samo, co człowiek, którego... z którym byłam zaręczona? — zawiesiła się. Chyba nie chciała znać odpowiedzi na te wszystkie pytania.

— Dowiemy się — patrzył na obraz, który wisiał nad jej łóżkiem. Bukiet róż i lawendy. Zaczął się zastanawiać, czy jest tam przypadkowo, czy ma większe znaczenie. — Dobrze, że Crispin go widział — odzyskał rezon. — To on mi powiedział, że Daniel od ciebie wychodził.

— Bal jest w ten piątek? — przełknęła głośno ślinę. Tak głośno, że Willa zakuło to w uszy.

— Tak, w ten piątek — potwierdził. — Dasz radę się pozbierać do tego czasu?

— Oczywiście. — uśmiechnęła się smutno. — Wątpisz we mnie? Jak możesz — prychnęła, siląc się na rozbawiony ton. — Znajdę taką suknię, że cała sala się będzie zalecać i będę tak czarująca, że...

— Tesso — uniósł brwi. — Potrzebujesz czegoś? — wstała z krzesła. Poczuła nieprzyjemny dywan pod bosymi stopami, obok których leżały wciąż liny, którymi była związana.

— Przyjaciela — zamknęła oczy. — Zajdź proszę do Crispina i poproś go w moim imieniu, żeby do mnie zajrzał.

— Poważnie? — sam zamknął powieki. — Chcesz, żebym poszedł po niego, chociaż stoję przed tobą, a równie dobrze mogłem tutaj nie wracać. — rozmasował czoło.

— Wybacz, ale nie jesteś tego typu osobą — odważyła się zlustrować wzrokiem jego twarz. Wytrzymała nawet jego spojrzenie, kiedy otworzył oczy. — Dla ciebie takie rzeczy minęły. Uważasz je za dziecinne, a ja po prostu najzwyczajniej w świecie chciałabym usłyszeć jak zwyczajny człowiek, że wszystko będzie dobrze i... — zawiesiła głos.

Dlaczego mu to mówiła? Dlaczego się żaliła? Czego oczekiwała?

— Przykro mi, że tak uważasz — poprawił płaszcz, naciągając go na siebie. — A do Crispina możesz zadzwonić. — zacisnął usta w wąska kreskę i wyszedł. Dobił go jednak jej szloch, który tuż po tym usłyszał.

Zachował się podle i miał tego pełną świadomość. Kwestionował, czy powinien zawrócić. Nie chciał rozpalać w niej złudnych nadziei. Dawać powodów. Wiedział, że nie powinien. Miał ku temu całą masę argumentów. Wiedział.

Ale zawrócił.


* * *


Anthony rzadko uczestniczył w rozrywkach pokroju kart, ale czasami po prostu musiał. Nigdy nie mógł skonsultować swoich małych planów z Williamem, albo ten nie chciał go słuchać, więc tak jak w przypadku Anny, sprawę postanowił załatwić sam.

Kiedy Yyvon zarządziła, że to on będzie głównym trenerem jej podopiecznych, przeklinał się w duchu za brak asertywności, ale taką miał już naturę. Spokojną jak delikatnie kołyszące się źdźbła trawy przez lekki wietrzyk, a kiedy trzeba było zabijać, równie mocną i siejącą zniszczenie, co trąba powietrzna. Miał jednak talent do sprawiania, że kiedy huragan minął, znów pojawiają się cicha łąka.

Dzisiaj jednak śmiał się z ironii losu, bo ileż istotnych plotek można usłyszeć na sali treningowej od rozpieszczonych dzieciaków wampirów.

— Nie wiem, o co chodzi z tym naszym księżulkiem, ale podobno roi się u niego od tych szkarad. — stwierdził jeden z wampirów, którego Tony imienia nie znał. Wiedział tylko, że przegrywa właśnie wszystkie swoje pieniądze.

— Od dawna wiadomo, że Byrne poza kobietami, obraca skażonych. Podobno jest w posiadaniu jakiejś wampirzycy, która jest odporna na osik. — zaśmiał się inny.

Anthony wysunął nos zza kart z zainteresowaniem. Jak to wampir odporny na osik?

— Wiesz, że wszystko ci się odbija w okularach? — szepnęła mu na ucho kelnerka.

— To nie ma znaczenia. — potrząsnął głową.

— Masz rację — założyła ręce na krzyż. — Są tak pijani, że nawet nie zwracają uwagi — cmoknęła z dezaprobatą. Miała czarne włosy, związane w niedbałego niskiego koka i szarą sukienkę z białym fartuchem. — Za to ja owszem. Zachodzę w głowę, odkąd tutaj wszedłeś. Co Ravenshaw tutaj robi?

— Znasz mnie? — odwrócił się w jej stronę.

— Nie jesteś tak niewidzialny, jak ci się wydaje. — mrugnęła do niego porozumiewawczo po czym odeszła, jak gdyby nigdy nic.

Trochę zmieszany, poderwał się z miejsca i odbił do baru, nie zważając na to, że porzuceni uczestnicy gry go wołają.

— Skąd mnie znasz? — zapytał cicho, rozglądając się w bok. Nie bał się, że ktoś ich obserwuje, ale miał to w nawyku.

— Jestem twoją cichą wielbicielką — szepnęła, nalewając do kufla piwa i przesuwając go po ladzie baru w taki sposób, że trafił prosto do rąk zamawiającego na drugim końcu, a kiedy chciała zrobić to samo z kolejnym, Anthony złapał jej nadgarstek i uniósł brwi. — Och, żartowałam — wywróciła oczami. — Znasz to pojęcie?

— Niestety nie. — uśmiechnął się niewinnie, na co parsknęła śmiechem.

— Dobrze, już dobrze — uniosła dłonie w geście kapitulacji. — Szkolisz mojego brata. Jest tobą zachwycona przez wielkie Z. Nieustannie o tobie gada. Gęba mu się nie zamyka, a ja zapamiętuje każdy szczegół. W końcu jestem kelnerką od... bardzo wielu lat — puściła mu oczko. — Mam na imię Margaret. — podała mu dłoń. Odruchowo ujął ją i pocałował jej wierzch.

Wybałuszyła oczy na ten gest.

— Nie jestem damą. — oznajmiła ze zdziwieniem.

— Ale ja jestem dżentelmenem — wyjaśnił. — Skoro tak dobrze wszystko zapamiętujesz, wiesz coś o tym wampirze u księcia?

— Niewiele — skrzywiła się. — Po prostu się pojawiła, szukała księcia, a książę ją zamknął. Nikt nawet nie wie, jak wygląda. Każdy mówi co innego. — tłumaczyła.

— Jesteś genialna — stwierdził nagle, ale ona potrząsnęła tylko głową w niezrozumieniu. — Przyślę do ciebie Williama Levingstone'a w któryś dzień. Pracujesz tutaj kiedy?

— L-levingstone? — znała to nazwisko, ale w życiu nie pomyślała, że będzie kiedykolwiek mieć z nim do czynienia. — Codziennie od drugiej do północy.

— Świetnie — ucieszył. — Oczekuj go więc codziennie, jest wybredny co do dni tygodnia. — polecił, a później w sekundę opuścił lokal, pozostawiając Margaret kompletnie zdezorientowaną.


* * *


W jakiś pokręcony sposób Tessa miała nadzieję, że William się złamie i nie wyjdzie. Starała się ze wszystkich sił przebić się przez jego pancerz, gdy tylko nadarzała się ku temu okazja.

Ale zostawił ją samą.

Tuż po tym, jak była krzywdzona przez Daniela i wyznała mu, że tak bardzo się boi.

Zgniotła palce w maleńkie piąstki, bo jej dłonie były przecież delikatne i drobne, próbując uspokoić napad płaczu, który ją zalał. Zacisnęła powieki tak mocno, że aż bolało, ale wiedziała, że to pomoże.

Nagle ktoś położył dłoń na tyle jej głowy i przyciągnął do swojej piersi. W pierwszej chwili pomyślała, że William jednak poszedł do Crispina i że swobodnie będzie mogła narzekać przez całą noc. Później jej nozdrza wypełniła woń lawendy.

— Wszystko będzie dobrze — powiedział, a jego głos był zachrypnięty. — Jestem tu. — drugą ręką oplótł jej plecy.

Kurczowo trzymała się jego czarnej kamizelki, jakby bała się, że zaraz zniknie.

— Dlaczego wróciłeś? — wymamrotała, stopniowo uspakajając drżenie.

— Cała wasza trójka ma niezwykły dar poruszania mojego sumienia. — uśmiechnęła się na te słowa.

Stali tam sami, ona w jego objęciach. I chociaż wiedziała, że wywalczyła to litością, to był jeden z najbardziej wbijających się w jej pamięć momentów.

Odsunęła się od niego czując, że napinają mu się mięśnie. William nie przytulał po prostu innych, on w ogóle tego nie robił, dlatego chciała mu dać przestrzeń.

Otarła łzy i posłała mu spojrzenie pełne wdzięczności.

— Teraz muszę jeszcze ci zapłacić za drzwi. — rzucił na rozluźnienie. Zaśmiała się, kierując wzrok na dziurę w ścianie.

Winston dopiero teraz się obudził, zeskoczył z komody, otarł się o jej nogi, łypnął złowrogo na Willa i syknął na do widzenia, kiedy przemknął szybko do salonu.

— Twój kot ewidentnie się prosi o upieczenie. Może na wolnym ogniu? — zastanawiał się, robiąc krok w przód i w tył. — Chyba lepiej w sosie własnym.

— Rany boskie, nie mów o tym, jak w myślach przyrządzasz na obiad to biedne zwierzę — zganiła go. — Może on też słyszy twoje i dlatego cię tak nie lubi. — wsparła dłonie na biodrach.

— Jeżeli tak jest, to raczej nie to jest powodem jego niechęci. — przygryzł wargę.

Bladego pojęcia nie miała, co mu chodziło po głowie, ale wołała nie nabywać tej wiedzy.

— Zważając na to, że nie masz drzwi... zostanę tutaj, dopóki nie zacznie się robić jasno. Rano od razu musisz je załatwić, na mój rachunek, rzecz jasna — zmienił temat. — Czuję w kościach, że wieczorem się spotkamy wszyscy. — zmrużył oczy.

— W jakim celu? — zaintrygowała się.

— Jeszcze nie wiem — wzruszył ramionami. — Przeczucie.

— Takie samo, jak wtedy, kiedy powiedziałeś mi, że nadciągają ciężkie czasy? — westchnęła, przysiadając na miękkim łóżku. Skinął twierdząco głową. — Może to jakaś umiejętność specjalna.

— Nie. Doświadczenie życiowe, w końcu mam prawie trzysta lat — zajął miejsce obok niej. Dzieliła ich taka odległość, że między nimi zmieściłaby się jeszcze jedna osoba. — Dlaczego nie możesz powiedzieć, kto cię przemienił?

— Nie łamię złożonych obietnic — odparła twardo. — Z jakiegoś powodu zostało mi to zakazane. — domyślała się, że jej stwórca chciał zachować anonimowość.

— To musiał być ktoś, skoro dysponujesz takim wachlarzem dodatkowych cech. — stwierdził.

— Każdy ma jakieś trupy w szafie. Ty też.

— Och, całą masę. Niektóre zaczynają cuchnąć — wywróciła oczami, ale i tak na jej usta wpłynął uśmiech. — Ile tak właściwie ty masz lat, Tesso?

— Kobiet się o wiek nie pyta. — zbulwersowała się teatralnie. Poprawiła również koc, bo zsuwał jej się z ramion.

— Wiesz, że wśród wampirzyc, im starsza...

— Tym lepsza, jak wino. Bla, bla. Już to słyszałam na herbatce u... księcia. — odchrząknęła.

— Też ktoś próbował poznać twój wiek? — był rozbawiony.

— Nie. Anna Howard nie chciała zdradzić, które to już urodziny będzie świętować — podrapała się w kolano. — Myślałam, że wiesz, ile mam lat. Ty wszystko wiesz.

— Nie wszystko — zaoponował. — Nie mógłbym wiedzieć, twoja głowa nie jest dla mnie otwarta tak, jak reszta. — skinął brodą w stronę okien, mając na myśli pozostałych.

— Powiem ci tylko, że miałam siedemnaście lat, kiedy mnie przemieniono. Zwiałam z własnego ślubu, żeby do niego nie doszło, a później stało się co się stało. — spojrzeli na siebie.

— Komu cię obiecano, że musiała uciec? — położył dłoń na lewej piersi.

— Znaczy. Każda by się cieszyła, był majętny i to naprawdę, ale ja odkąd przeczytałam pierwsze wiersze... wierzyłam, że poślubię kogoś, kogo kocham — wyznała trochę ze wstydem. — Później wyszedł z tego jeden wielki ambaras. Rodzinie nie mogłam przecież powiedzieć, że zostałam krwiopijcą, a mój przyszły niedoszły sam stał się później wampirem i przez czterdzieści lat zabiegał o moją rękę — odchyliła głowę w tył. — Posądzono mnie o oddanie cnoty stajennemu i próbowano to zatuszować, ale się nie udało. Okryłam hańbą siebie i moich bliskich. Wkrótce umarli wszyscy, którzy o tym pamiętali, więc zostałam tylko ja i ten idiota. — zakończyła swoją opowieść prychnięciem.

— Współczuję — zamrugał oczami. — Wyobrażam sobie, co musiałaś czuć. Mnie na szczęście z nikim nie chcieli żenić na siłe — przypomniał sobie, jak ojciec błagał go, żeby znalazł sobie żonę, a raczej wybrał tę, którą była najkorzystniejsza, ale jego serce zajmowała zwykła wiejska dziewczyna. — Ja miałem dziewiętnaście. Nawet nie wiem, kto uczynił mnie wampirem. Przeklinam go tylko za to, że zrobił to w równonoc wiosenną.

— Aż tak ci ciąży bycie wampirem czystej krwi? Kompletnym? I to w dodatku takim. — zlustrowała go wzrokiem od czubka głowy po same stopy.

— Co to znaczy, takim? — przyjrzał jej się badawczo.

— Szanowanym. Znanym. Pożądanym w każdym towarzystwie. Książę ci się kłania, na Boga — pacnęła go w ramię. — Wampirzyce ustawiają kolejkami licząc, że w końcu poprosisz którąś o rękę.

— Naprawdę potrafisz sobie wyobrazić, że przed którąś klękam? — uniósł brew.

— Nie. Ty byś powiedział coś w stylu: twoje imię pasuje do mojego nazwiska — obniżyła głos, naśladując jego własny dosyć nieudolnie, ale efekt zamierzony został uzyskany, a był nim śmiech Willa. — W zasadzie mnie dziwi, że żadnej przy sobie nie masz. Zanim cię poznałam, byłam pewna, że jest ktoś, kto stoi u twego boku z równym stażem lat i reputacji.

— Ależ mam. — powiedział tylko, a ona speszona odwróciła głowę.

O kim mówił? Bo chyba nie o niej.

— Wracając — splótł ze sobą swoje palce. — Jestem ograniczony do działania tylko nocą. Muszę pić krew i nie mogę się posilić zwykłym jedzeniem, czego wam tak zazdroszczę, a czytanie w myślach to przekleństwo, nie dar — żachnął się. — Czasem słyszę ich tak wiele, że nie wyrabiam. Dwieście lat się uczyłem je od siebie oddzielać, bo tak się mieszają. To męczy — tłumaczył. — Dlatego tak bardzo lubię ciszę, którą mi dajesz. Dlatego staram się je wygłuszać, kiedy przebywamy w czwórkę.

— To tak, jakbyś wszedł w tłum i słyszał rozmowy, ale podwójnie? — spróbowała.

— Dokładnie. — zgodził się i uśmiechnął jednym z najpiękniejszych uśmiechów, jakie kiedykolwiek widziała.

Miał cudownie wykrojone usta i w snach marzyła, że kiedyś je pocałuje, ale to były tylko marzenia. Jedne z tych, które na zawsze nimi pozostaną.

_________________________________________


________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro