Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVIII

Theresa zmierzała właśnie na spotkanie z Jacobem Russelem. Wampirem, któremu cztery dni temu na bankiecie Benneta zdążyła na tyle zamącić w głowie, żeby zdobyć jego numer i się umówić. Jednak kiedy tylko usłyszał, że Tessa obraca się w towarzystwie Levingstone'a, zażądał jego obecności. W innym przypadku nie chciał nic powiedzieć.

Tessie wydało się to śmieszne, ale z drugiej strony Will nie był osobą, która o swojej przeszłości opowiadała przy każdej okazji. W gruncie rzeczy dawne czasy z Williamem były pewnego rodzaju tajemnicą.

Jacob zapewne chciał wymienić jakieś informacje, bądź się czegoś dowiedzieć. Powtarzała sobie.

Knajpa zamykała się ma szczęście dopiero o jedenastej, dlatego spotkanie mogło przebiec w ustalonych warunkach.

Zdziwiła się nieznacznie, kiedy na miejscu odkryła, że jest pierwsza. Kelner wskazał jej zarezerwowany wcześniej stolik, zabrał płaszcz i odprowadził na miejsce. Wtedy uznała, że to nie jest zwykła knajpa. Bardziej restauracja i to pod kontrolą wampirów, których było tam mnóstwo.

Drugi przyszedł William, wywołując niemałe zamieszanie swoją obecnością. Co on tutaj robi? Rozlegały się szepty, a kiedy usiadł naprzeciw Tessy i zmierzył każdego wzrokiem, ucichli i powrócili do swoich spraw.

— Sława jest uporczywa. — rzucił, ostentacyjnie wzdychając. Wyglądał jakoś inaczej. Musiał znać to miejsce, skoro był w stanie się ogarnąć.

Tessa przyłapała się na tym, że mu się przygląda, więc odwróciła wzrok, ale to był Will. Zauważył.

— Mam coś na twarzy? — zapytał żartem. Doskonale wiedział, skąd te próby nie gapienia się na niego. — Spokojnie, mamy jeszcze wiele wieków, żebyś mogła się we mnie wpatrywać.

— No tak, samouwielbienie wita — prychnęła, gwałtownie odwracając głowę w jego stronę. — Wyglądasz jakoś inaczej. — wyjaśniła. Zniknęły gdzieś cienie pod oczami, które wydawały się żywsze, miał ułożone włosy, a jego twarz sprawiała wrażenie odprężonej. Niczym młody szlachcic, którym niegdyś był.

— Przespałem trzy dni z rzędu, jadłem regularnie i nie tknąłem alkoholu. To dlatego. — kiedy to mówił, wydawał się jakiś smutny, co trochę zmartwiło Theresę.

— Dlaczego brzmisz, jakbyś zrobił te wszystkie rzeczy wbrew sobie, mimo tego, że wyszły ci na lepsze? — potrząsnęła głową.

— Lepsze? Jestem jeszcze bardziej atrakcyjny? Ahh, gdyby te wszystkie dziewczyny wiedziały, jaki jestem w środku paskudny. Możesz zacząć je ostrzegać. — puścił jej oczko.

— William. — wymówiła jego imię w taki sposób, że wiedział, że oczekiwała poważnej odpowiedzi. Chciał jej nawet udzielić, jednak w tym samym momencie stanął przed nimi Jacob Russel.

— Nie wierzę, że pana poznam osobiście — skierował się do Willa z przesadnym entuzjazmem. — To mój najlepszy dzień w życiu od stu lat! Jacob Russel. — podał mu dłoń.

William nie odwzajemnił tego gestu. Zmrużył oczy i skinął głową na Tessę. Jacob jakby odzyskał rezon i najpierw wymienił uprzejmości z nią, a dopiero później jego i dłoń Willa się uścisnęły.

— Willia...

—Wiem, William Levingstone. — przerwał mu i przysiadł tak, że każdy miał na siebie dokładny widok.

Theresa wciągnęła powietrze. Nie przerywa się Willowi.

— Co chcecie wiedzieć? — uśmiechał się dziwnie. Wyglądał trochę jak szaleniec.

— Wszystko — odparł wampir, przenosząc na chwilę spojrzenie na Tesse. Czuła, że bezgłośnie ją pyta, kim jest ten czubek. — Czego chcesz w zamian?

— Uzupełnienia informacji na temat osiemdziesiątego ósmego. — powiedział poważnie Jacob.

Jak to? Przecież William mówił, że nic nie pamięta, że chodziło tylko o jego czytanie w myślach. Okłamał ich ponownie? Rozmyślała Theresa.

— Panno Holdter, proszę tak nie rozmyślać. Do pani też mam kilka pytań. — przeraziła się. Czy możliwe jest, że Jacob wiedział coś o jej przeszłości?

— Zależy nam na dowiedzeniu się, dlaczego Victor morduje ludzi na tych mostach — blondynka podsunęła mu pod nos listę. — i czy to służyć czemuś konkretnemu.

— Jestem pełen podziwu, że ktoś może nie znać tej historii — oburzył się Russel. — Kiedy Victor Moriatti przemienił się w wampira, miasto okrzyknęło go jednogłośnie potworem. Chciał, żeby jego rodzina też się przemieniła. Liczył, że będą... normalni — uniósł nieznacznie brwi. — Przemienił matkę, ojca, cztery siostry i dwóch braci.

— I co w związku z tym? — ponaglił go William.

— Wiecie chyba, że ludzie w tamtych czasach, a już szczególnie, że to był XVI wiek, wierzyli w przeróżne rzeczy. Jedną z takich bajeczek był to, że kiedy zabije się wampira nad Tamizą, spadnie na kogoś manna. Wiem, głupie — zaśmiał się. — Rodzina Moriattiego była jedyną w Londynie, którą zdemaskowano. Na oczach Victora zabili każdego, poza bratem, który zmarł przy przemianie. Na jego miejsce sprowadzono miłość jego życia, Deborah — westchnął. — Właśnie w tych miejscach, w których są mosty.

— To straszne — wydukała Tessa. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co musiał wtedy czuć. — Robi to z zemsty? Każe Londyn?

— Owszem, ale to nie jest jedyny powód. Podobno te morderstwa mają sprawić, że zyska niewiarygodne zdolności, ale nie mam zielonego pojęcia, jakie. Osobiście jednak uważam, że to demonstracja siły. Victor przemienia ludzi w skażonych po to, żeby wybić cały Londyn i wszystkie zwykłe wampiry w zemście za to, że choć pragnął zostać wampirem, jego potępiono, a tacy jak my... nie chcieli tego, a żyjemy i się mamy świetnie.

— Czyli Victor po prostu jest fanem symboliki — stwierdził Will. — Żałosne. Poświęciliśmy tak wiele czasu na taką głupotę. Czuję się zawiedziony.

— Głupotę? Musimy przerwać te zabójstwa, tak jak w osiemdziesiątym ósmym! — wyrwała się Theresa. — Co do tego roku, co z nim? — zwróciła się do Jacoba, a jego oczy zapłonęły, jakby właśnie zaczęła jakiś niesamowicie interesujący temat.

— Jak to co z nim? To był rok, w którym działo się dokładnie to samo, co teraz, a on był przy tym obecny. — wskazał palcem na Levingstone'a.

— Nie miałem z tym nic wspólnego. Któregoś dnia po prostu przyszli do mnie i kazali przeczytać myśli jakiegoś wampira. — odpowiedział spokojnie.

— To nie był jakiś wampir, ignorancie — prychnął Jacob. — Przecież to on zakończył tę rzeź. Co widziałeś w jego głowie?

Tessa się wzdrygnęła. Nazwał go ignorantem, a on nie zareagował.

— Problem w tym, że nic — William tamtego dnia pierwszy raz nie mógł się przebić do czyichś myśli. Przypominając sobie o tym, wzrok utkwił w Theresie. — Nie mogłem przeczytać jego myśli. Blokował mnie.

— Ha! — Jacob klasnął w dłonie. — Wiedziałem, że takie wampiry istnieją. Wiedziałem! — odwrócił się do Tessy. — Ty też nim jesteś. Kto cię przemienił?

— Musisz być bardzo naiwny, skoro wierzyłeś, że ci to zdradzę. — zadrgała jej szczęka. Wiedziała, że nie była jedyną, jeśli chodzi o swoją linię, ale podstawowa zasada, jaką narzucił jej stwórca brzmiała:

Nie wiesz, kto jest przed tobą i nie wiesz, kto będzie po tobie.

— Kim był ten wampir, który przeszkodził Victorowi i jak to zrobił? — William postanowił ją uratować, jednak z tyłu głowy był zirytowany zatajaniem przez nią faktów.

— Rozwalił most. Konkretnie Lambeth.

— Oczywiście. W XVIII wieku rozwalił most, który powstał w ubiegłym. — zadrwił Levingstone.

— Chciałem sprawdzić, jak z waszą pamięcią.

— Mówże! — warknął.

— Henry Wood — Jacob zmienił tonację głosu na dosyć mroczna. Tessę nawiedziły ciarki na rękach, za to William miał się ochotę roześmiać. — Podobno zdradził Victora. Dlatego chcieli, żebyś go przesłuchał. Mimo to, skazano go na śmierć za to, że był po stronie Moriattiego.

— Rackford... — Will dostał olśnienia.

— Kto? — dopytywał Russel.

— Nieważne — ucięła Tessa. Doskonale zdawała sobie sprawę, że gdyby teraz padło imię Jonathana, jemu też nie dałby spokoju, a to mogłoby ich zdradzić. — Myślę, że nadszedł czas, żeby się pożegnać.

— Jak to? Ja nic nie dostałem w zamian. — usta Jacoba zacisnęły wie w wąską kreskę.

— Dostałeś — zaoponowała. — Potwierdzenie, że Henry nie był zwykłym wampirem. — uśmiechnęła się niewinnie, po czym wstała z zamiarem wyjścia.

— Może znajdzie się coś innego. — złapał jej nadgarstek, wymownie poruszając brwiami. Zadarła głowę, aby następnie sprzedać Jacobowi mocnego liścia w policzek.

— Ohyda. — skomentowała tylko pod nosem i sobie poszła. Przy drzwiach dogonił ją William.

— Nawet nic nie zamówiliśmy, trochę niekulturalne — cmoknął, kręcąc głową. — Nie uważasz?

— Uważam, że mało cię to obchodzi. — odparła zmieszana.

Przed chwilą obleciał ją strach. Nie miała podstaw, żeby obawiać się, że Will ją zdradzi, ale w głębi serca coś jej podpowiadało, że mógłby tego użyć, aby sprowokować Jacoba. Jednak on i tak sam do tego doszedł.

Żałowała, że zna imię tego, który ją przemienił.

* * *

Crispin od trzech dni wertował tekst rymowanki, którą dostarczyła im Adeline i nie do końca był pewien, czy ma pokrycie w rzeczywistości.

— Macie jakiegoś? — zapytał, podnosząc głowę na Erana, który właśnie wszedł do gabinetu Faitha.

— Tym razem dwóch. Na wypadek, gdyby pierwszy zdążył umrzeć, zanim w ogóle zaczniemy. Chociaż już nie wiem, czym mamy ich dźgać. — wzruszył ramionami, posyłając Adeline przelotne spojrzenie. Opierała się o ścianę wpatrzona w okno.

— Żelazem — powiedział Crispin z delikatnym uśmiechem. — Zaczekajmy, aż Tessa z Willem przyjdą. Gdzie Eliot?

— Próbuje wmówić Anthony'emu, że jego obecność była zbędna. — roześmiali się wszyscy.

— Uparty jest — stwierdził Jerome. — Przejdźmy więc w odpowiednie miejsce. — zaprosił wszystkich ręką pod salę przesłuchań.

Crispin w drodze wręczył Eranowi sztylet z żelaza, a chłopak razem z nowym nabytkiem wszedł do środka. Zostawili jednak uchylone drzwi.

— Macie to? — zapytał William bez zbędnych ceregieli, kiedy pojawił się wraz z Theresą.

Adeline zlustrowała go wtedy wzrokiem, bo dawno nie widziała tego wampira w takim wydaniu.

— Nie byliśmy na randce. — spojrzał jej prosto w oczy. Tessa zachichotała, a później przywitała się z resztą przyjaciół.

— To żelazo — oświadczył Crispin. — Adeline znalazła to w tym wierszyku. — podał mu pomiętą kartę. Tuż po jego słowach Eran przebił sztyletem skażonego, a ten zawył okrutnie, by po chwili zdechnąć.

Wszyscy zaczęli się cieszyć, gratulować, zalewać błogą ulgą, ale nie William. On pozostał niewzruszony.

— Powinienem cię uderzyć — wycedził przez zęby Crispin. — Wiedziałeś — Will się uśmiechnął. — Żyłeś wtedy, musiałeś wiedzieć. Czemu to zataiłeś, zmuszając biedną Adeline do bezsensownego grzebania w kronikach? — rozłożył ręce, robiąc krok w jego stronę.

— Spójrz, jaka jest jest szczęśliwa — dyskretnie wskazała dziewczynę brodą. — Ludzie są szczęśliwi, kiedy mają poczucie znaczenia. To nie była aż tak pilna sprawa, mogłem pozwolić, żeby do tego doszła.

— Niech cię — Crispin zaczął się śmiać. — Zawsze robisz dobre rzeczy bez czyjejś wiedzy? — w odpowiedzi otrzymał tylko mrugnięcie jednym okiem.

— Dobra, dobra! — William klasnął w dłonie trzy razy. — Skoro to mamy załatwione, zapraszam Jerome'a, McAvoy'a i resztę fantastycznej czwórki do gabinetu. Mamy coś do powiedzenia z Tessą. — rozporządził.

Wkrótce zniknęli za drewnianymi drzwiami.

— Jestem z siebie taka dumna. — Adeline szeroko się uśmiechała.

— Powinnaś. — zawtórował jej Eran.

— Chcę nagrodę. — założyła ręce na krzyż.

— Ode mnie? — zdziwił się. — Nie mam nic, czym mógłbym cię nagrodzić. — przekrzywił głowę w bok.

— Owszem, masz — coś w jej oczach błysnęło. — Moją nagrodą będzie odpuszczenie mi trochę na treningach, bo jesteś zbyt wymagający. — wyrecytowała, splatając dłonie za plecami i wspinając się przy tym na palce, niczym mała dziewczynka, która prosi o dodatkową porcję lodów.

— Chciałabyś. — zamrugał kilka razy oczami.

— Próbowałam. — wydęła usta i wywróciła oczami.

Eran prawie się zgodził. Wiedział jednak, że robi to dla jej dobra. Wiedział także, że im dłużej czasu będzie z nią spędzał, tym bardziej będzie chciał stać się tym wampirem, którego sobie tak ubzdurała w swoim romansie.

_______________________________________

_______________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro