Rozdział XL
William nie jadł, nie spał. Tylko pił i grał na fortepianie, ale nawet to nie zagłuszało cichego głosu w głowie, który cały czas przypominał, że wczoraj odeszła Tess.
Nie wiedział już, czy melodia, która wybrzmiewała dzięki niemu to akt rozpaczy, czy wściekłości.
W pewnym momencie przestał sunąć po klawiszach, a dłonie zacisnął w pięści. Wpatrywał się w logo Steinway & Sons przez dłuższą chwilę, aż w końcu dopił dziesiątą szklankę whisky tego dnia, cisnął nią w ścianę, a później uderzył w klawisze.
Jego pięści okładały klawiaturę fortepianu raz za razem. Ranił sobie przy tym knykcie i brudził krwią swój ukochany instrument, ale nic go to nie obchodziło.
Jednym ruchem zrzucił wszystkie nuty na podłogę, a później podszedł do parapetu, na którym stał wazon białych róż. Wyciągnął jedną, padł na kolana i zmieniając jej płatki w czerwone, zaczął płakać.
— Świat bez ciebie jest niczym... — szepnął. Rozpaczliwie pragnął, żeby to usłyszała.
Żałował każdej chwili, którą z nią miał. Żałował, że nie wykorzystał ich na powiedzenie jej, jak bardzo jest dla niego ważna.
Ściągnął z wieszaka swój płaszcz, założył go niedbale i wyszedł na ulicę. Jeżeli ktoś miał zrozumieć jego stan, był to właśnie Londyn.
Chwiejnym krokiem przemieszczał się w stronę Abbey Orchard. Potrzebował być gdzieś, gdzie wciąż żyła.
— Winston... — wymamrotał, przypominając sobie o jej kocie.
Później ktoś palnął go w łeb.
* * *
Otworzył powoli oczy, a przed sobą widział zamglone dwie sylwetki. Nie miał pojęcia, co się stało i kto go napadł, ale za to wiedział, że ma spore kłopoty.
Zrozumiał to, kiedy pochylił się nad nim Victor Moriatti.
— Nareszcie się obudziłeś.
— Trzeba było mnie pocałować. Na pewno bym się szybciej ocknął — żachnął się, a brwi Victora wystrzeliły w górę.
Spojrzał na stojącego obok Jonathana i uśmiechnął się kpiąco.
— Zapytam wprost: gdzie jest ciało Theresy?
— Nie wiem.
— To zabawne, przecież umierała w twoich ramionach, czyż nie? — zmrużył oczy. William chciał go uderzyć, ale nie miał możliwości tego zrobić.
Jonathanowi stanęła ślina w gardle. Nie miał o tym pojęcia.
— Na cholerę ci jej ciało? — syknął William. — Kręci cię nekrofilia, że tak kolekcjonujesz martwe kobiety?
Dostał w twarz tak mocno, że prawie upadł wraz z krzesłem do tyłu. Victor jednak zdążył złapać go za koszulę i przytrzymać w miejscu.
— Zabiłem ostatnią osobę — wycedził. — Ale potrzebuję jej krwi, żeby wszystko się udało. Wiesz, jak to odkryłem?
— Śmiało — ponaglił go.
— Żadne wskrzeszenie się nie uda, jeśli nie użyjesz krwi, która powoła martwego do życia. To musi być ta sama krew — tłumaczył spokojnie. — W żyłach Theresy płynęła krew mojej Deborah. Zrozumiałem to dopiero po tym, jak jej spróbowałem, kiedy wyjąłem z niej kołek. Niestety było jej mało, zaschła.
— Tak mi przykro.
— Gdzie jest jej ciało?
— Wampiry rozpadają się w popiół, nie wiedziałeś?
Kolejne uderzenie. William przez chwilę myślał, że wybito mu zęby. Nic takiego jednak się nie stało.
— Zachodzę w głowę jak ktoś, kto pochodzi z linii Deborah mógł pokochać kogoś takiego, jak ty — zlustrował go zdegustowanym spojrzeniem.
— Mają to chyba rodzinnie. Ty też nie grzeszysz cechami, które są powszechnie pożądane.
Jonathan prawie parsknął śmiechem, jednak w porę zacisnął usta w wąską kreskę.
— Jonathan — Victor się wyprostował. — Zmuś go do wyznania prawdy.
Rackford zaklął pod nosem, a później klęknął przed Willem, ujął jego twarz w dłonie i spojrzał głęboko w oczy.
— Powiesz teraz, gdzie jest ciało Tessy — rozkazał. Will nie rozumiał, jak dokładnie działa jego hipnoza, ale nie poczuł nic.
— Nie. Mam. Pojęcia.
— Panie, moja moc chyba na niego nie działa. To może być spowodowane jego kompletnością.
— No tak, czytasz w myślach — przypomniał sobie Victor. — Moje też potrafisz przeczytać?
— Nie muszę ich czytać, żeby wiedzieć, jak paskudne są.
Victor wziął zamach i po raz kolejny uderzył wampira w twarz.
Wypluwając z ust krew, William próbował poluźnić sznur na swoich nadgarstkach. Niestety woda święcona, w której ówcześnie był zanurzony skutecznie mu to utrudniała.
— Nie zadaję trudnych pytań, chłopcze — westchnął Victor, wycierając pięść w chusteczkę. — Być może nie dosłyszałeś, krew zalała uszy? Gdzie jest panna Holdter?
— Idź poprawić makijaż, bo ci spływa od potu. Zmęczyłeś się kilkoma ciosami? — Will uśmiechnął się półgębkiem, cudem nie krzywiąc się z bólu, a zaraz po tym między jego obojczykami znalazł się osikowy kołek. Zamroczyło go, jakby ktoś odciął mu dostęp do powietrza.
— Śmierć to wysoka cena za tak błahą informację. — szepnął Moriatti, przekręcając kołek raz w jedną, raz w drugą stronę.
— Już u-mierałem... nic specjalnego. — zdołał z siebie wykrztusić wampir.
Przerażenie, jakie ogarnęło Jonathana na widok umierającego ukochanego Theresy, całkowicie odebrało jego zdolność racjonalnego myślenia.
— No proszę, poszło łatwiej, niż myślałem — zaśmiał się Victor, cmokając w powietrzu. — A podobno takiś wytrzymały. — dodał z pogardą. — Rackford, wrzuć jego ciało do Tamizy. Będę u siebie. — wyszedł, w ręce trzymając zegarek.
— Uratuję cię — Jonathan padł na podłogę i drżącymi rękami wygrzebała z kieszeni płaszcza fiolkę z krwią Theresy. Otworzył ją i wlał mu do ust, a później wyjął kołek i odrzucił w bok.
— Nosisz swoją krew w kieszeniach?
— Co? Nie. To krew Tessy. Kiedy James ją więził, pobierał jej trochę do badań. Zniszczyłem zapasy, ale zachowałem kilka na wszelki wypadek. Taki jak ten.
— Przecież ona nie żyje. To twoja krew powinna być teraz cudownym lekiem.
— W momencie, w którym umarła, miałem wrażenie, że wypiłem porcję krwi z dziesięciu różnych wampirów. Nie wiedziałem, co się dzieje. Nie miałem pojęcia, że umiejętności na mnie przejdą. Nie da się tego ogarnąć w jeden dzień — tłumaczył. — Teraz będę spalony, bo ci pomogłem.
— Odporny na twoją perswazję? — żachnął się William. — Co to za teatrzyk? — rzucił Jonathanowi pytające spojrzenie. — Pracujesz dla Mikela? Od początku?
— Brawo. — ostentacyjnie zaklaskał w dłonie, a później sztyletem rozciął liny, które więziły Willa. — Musiałem improwizować. Nikt, nawet ja, nie przypuszczał, że dasz się w tak durny sposób złapać, Levingstone — wytknął mu. — Byłeś otumaniony, czy pijany?
— Oba — przyznał William z pokorą i wstał. — Dziękuję.
— Do diabła, nie wiesz, że głód i alkohol nie idą w parze? — zbeształ go. — Co ci do łba strzeliło? — nie rozumiał. Tak dobrze odgrywał rolę podwójnego agenta, a teraz prawie został spalony. Victor nie był głupi i Jonathan o tym wiedział.
— Odkrycie roku, Rackford — prychnął Will.
— Odzyskasz siły i stąd spadamy. Poza tym, skąd znasz Mikela?
— Zaszczycił nas wczoraj swoją obecnością. Właśnie jest na wycieczce w Paryżu z Yyvon i Celine. Podobno tam trzyma broń na braciszka — skinął głową w stronę drzwi, przez które wyszedł Victor.
— Są braćmi?! — zrobił wielkie oczy. — Ile rzeczy jeszcze nie wiem. — pokręcił głową.
— Najwyraźniej mnóstwo.
— Regeneruj się lepiej szybko — polecił Jonathan. — Przykro mi, że odeszła. W dodatku w taki sposób. Mam nadzieję, że będziesz tym, który wbije mu sztylet w serce. Za nią.
— Podzielam twoje nadzieje.
— Szkoda, że kiedy żyła, odtrącałeś ją. To takie rzadkie wśród wampirów, a ty udawałeś, że jej uczucia nie istnieją.
— Zginąłbym za nią, jeśli byłoby trzeba — wycedził przez zęby. — Nic o mnie nie wiesz, więc łaskawie nie wygłaszaj swoich osądów. — zaczął podwijać rękawy swojej podartej koszuli, chciał stamtąd wyjść.
— Ona cię kochała — powiedział twardo Rackford, całkowicie paraliżując ruchy drugiego wampira. Mimo faktu, że usłyszał to prawie od niej samej, kiedy umierała, głos kogoś innego wpłynął na niego bardziej. Może dlatego, że to już nie było między nim, a Theresą, a ktoś trzeci to zauważył i miał odwagę powiedzieć to na głos? William nie wiedział. Wiedział jednak, że nie może pozwolić, aby ta informacja się rozprzestrzeniła.
— Mylisz się, Jonathanie — spojrzał mu w oczy. — Jakiś czas temu Tessa podała mi swoją krew, żeby uratować mnie od ponownej śmierci — zrobił krótką pauzę. — Potem ona wypiła moją.
— Kiedy to było? — Jonathan nie dawał za wygraną.
— Dawno. Bardzo dawno. Tessie wydawało się, że mnie kocha. W rzeczywistości wpływała na to więź krwi. Nic nie jest nigdy czarno-białe, Rackford. Nic. — przeczesał spocone i ulepione krwią włosy.
— Jeżeli to się stało po tym, jak ją poznałem, nigdy nie uwierzę, że to krew. — odparł cicho, a później podał mu jego sztylety. — Nigdy, Levingstone.
— Wierz sobie w co chcesz — machnął dłonią. — Idziemy do mnie. Tam mają się wszyscy spotkać.
* * *
— Czy prośba o nie pakowanie się w kłopoty była mało wyraźna? — zapytał Mikel, kiedy wszedł do mieszkania Williama. Spojrzał na Jonathana z rozczarowaniem.
— Co ty tutaj robisz? — Celine nie kryła zdziwienia obecnością Rackforda.
— Victor wbił w Levingstone'a kołek. Pomogłem mu krwią Tessy. Gdybym tam został, a on się dowiedział, że William żyje, byłoby po mnie.
— Czyli byłeś podwójnym agentem... — mruknął Anthony.
— Był — potwierdził Mikel. — Mamy broń, ale nie będziemy szli na Victora od razu. Został sam, więc nic nie zrobi. Będzie na pewno przebywał przy ciele Deborah, trzy dni i ruszymy.
— Po co ta przerwa? — zapytał William.
— Bo Victor jest silny. Musicie wypocząć i skumulować energię. Poza tym, nie uwierzę, że mój brat nie ukrywa gdzieś następcy jego szatańskiego planu. Musimy się przygotować na to, że po uśpieniu go, ktoś będzie próbował go obudzić.
— Czy to wszystko? — odezwał się Crispin. — Trochę mi się spieszy.
— Cóż jest ważniejsze od tego? — Mikel był zdumiony.
— Twój ukochany brat przemienił w Skażonego chłopaka, którego uczyniłem wampirem i pokochałem. Idę go zabić wraz z córką komiasarza, która najwyraźniej też oddała mu serce — oczy mu się zeszkliły.
— Dobry Boże, nic z tego — zaoponował Mikel. — Jonathan, ile tych fiolek podwędziłeś Victorowi?
— Została ostatnia — wyjął ją z kieszeni.
— Świetnie — odebrał od niego krew i podał Crispinowi. — Zanim go zabijecie, podajcie mu to. Cechą, którą nabyła Theresa po przemianie była uzdrawiająca krew. To znaczy, że jest również antidotum na Skażonych. Tak sądzę.
— W takim razie teraz krew Jonathana też nim jest — wtrącił Anthony. Yyvon spojrzała na niego z nadzieją.
Mikel to przemilczał, Crispina już nie było.
— Dobrze — odchrząknął najstarszy. — Jonathan i Celine, idźcie do mojej posiadłości. Yyvon, przygotujcie z Anthony'm dzieciaki na walkę. Będzie potrzebna dużo ilość wampirów, które potrafią posługiwać się żelazem.
Cała czwórka posłusznie skinęła głowami i ruszyli w miasto.
Mikel dokładnie przyjrzał się fortepianowi. Zauważył tę katastrofę już kiedy przyszedł, postanowił jednak odłożyć tę rozmowę na moment, w którym zostaną z Willem sami.
— Słodki Jezu — pokręcił głową. — Jesteś w niej beznadziejnie zakochany, mylę się? — wskazał dłonią zepsuty instrument.
— Ona nie żyje — przypomniał cicho Will.
— To w niczym nie przeszkadza — usiadł na fotelu. — Zapytaj Victora, coś o tym wie. — wywrócił oczami. — Wiem, że łączyła was więź, ale zdajesz sobie sprawę, chłopcze, że ona nie ma prawa działać, jeśli któreś z was nie ma w sobie krztyny uczuć do drugiego?
— Tess o tym nie wiedziała — przyznał.
— Tess — powtórzył Mikel. — Czy teraz doceniłeś tę miłość? Kiedy już ją straciłeś?
Nie odpowiedział.
— Wiem, że zawsze ceniłeś. Zawsze za nią walczyłeś i dbałeś o jej bezpieczeństwo. Narażałeś się dla niej. Miłość nie czyni nas słabymi, William. Tego się bałeś?
— To, czego się bałem, właśnie się zdarzyło — przełknął gulę śliny.
— Rozumiem — spojrzał na wampira z troską. — Kochałeś kogoś w swojej młodości. Też odeszła na twoich rękach. Pierwsza miłość.
— Była pierwsza — wyszeptał. — Ale jej śmierć nie zrobiła ze mną tego, co śmierć Tessy. Moim jedynym celem jest teraz wbicie kołka w Victora, nic więcej.
— Nie — zaoponował Mikel. — Jesteś ważnym i szanowanym wampirem, a ktoś będzie musiał to wszystko posprzątać. Przyjmiesz tytuł księcia i zajmiesz się Londynem tak, jak przystało na osobę, która kocha to miasto.
— Przecież to zajmie kilka miesięcy, musiałbym się udać do twojego Paryża, uzyskać zgodę rady...
— Uzyskasz. Myślisz, że nie mam tam przyjaciół? Jak tylko wszystko się skończy, pojedziemy tam razem. Wrócisz sam, jako ten, kim powinieneś być od zawsze.
— Dlaczego aż tak ci zależy? — wplatał dłonie we włosy i odchylił głowę w tył.
— Żałuję, że nie jesteś wampirem przemienionym przeze mnie — wyznał szczerze. — Obserwowałem cię latami, bo śledzę każde legendy. Skoro Theresa uważała, że spisywałbyś się w tej roli świetnie, ja tym bardziej wierzę.
Wstał z fotela i rzucił mu ostatnie spojrzenie.
— To nie jest prośba, żebyś się zgodził. Ty masz się zgodzić.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro