Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIX

Opowieść o spotkaniu z Jacobem Russelem wypłynęła tylko i wyłącznie z ust Williama. Theresa nawet nie czuła potrzeby odzywania się, chociaż wiedziała, że reszta tego oczekuje.

Była wdzięczna Willowi, że pominął kwestię dotyczącą jej specjalnych zdolności i Henry'm.

— Którejś nocy musi nam się udać go złapać, skoro mosty są stale pilnowane — powiedział po dłuższej chwili Jerome. — Przynajmniej znamy motyw. — dodał ze skrzywioną miną.

— Genialny motyw — prychnął Eliot. — Sześć wieków temu wybili mi rodzinę, więc zemszczę się za to na ludziach, którzy nie mają z tym nic wspólnego. — celowo zmienił barwę głosu na przesadnie niską, czym rozbawił Anthony'ego.

— Wzmocnimy wartę? Czy będziemy na niego polować? — wtrącił Crispin.

— Will? — Jerome spojrzał w stalowe oczy z nadzieją.

— Otóż — odchrząknął — nie zrobimy nic.

— Co?! — wydarli się wszyscy razem tak głośno, że stojąca za drzwiami Adeline nawet to usłyszała.

— Wybacz, ale ten czterodniowy detoks chyba ci mózg za bardzo obciążył. — oburzyła się Tessa.

— Detoks? — zdziwił się Crispin.

— Mam się świetnie, Tesso. Dziękuję za troskę — odparł Will z przekąsem. — Nie musimy nic robić w związku z mostami. Zostawmy to tak, jak jest. Nie trzeba ich pilnować, ale jeśli Jerome chce, droga wolna. — przeczesał czarne włosy w tył, zmęczony dzisiejszym wieczorem.

— Przecież ludzie będą ginąć — próbowała dalej. — Jak możesz na to pozwalać?

— Codziennie ginie mnóstwo ludzi, na całym świecie, dużo gorszą śmiercią. Osiem ofiar w obliczu tych statystyk to pestka. — oblizał usta. Chciał na nich poczuć znajomy smal whisky. — Zresztą, do ośmiu nie dojdzie.

— O czym ty mówisz? — odezwał się w końcu Anthony.

— Zobaczycie — uniósł dłoń w geście stop. — Pośledzimy na kolejnym balu. — zapowiedział.

— Nie zgadzam się na to — Tessa założyła ręce na krzyż. — Nie mogę siedzieć i patrzeć, jak kolejny most zalewa się krwią przypadkowej osoby, bo Victor ma taki kaprys.

— Tesso — położył rękę na jej ramieniu, a ten gest wydał jej się tak dziwny, że odruchowo się cofnęła. — Zaufaj mi.

Problem w tym, że ufam ci za bardzo. Przemknęło przez jej myśli.

— Wszyscy mi zaufajcie. — odwrócił się.

— Brzmisz jak nie ty. — zauważył Eliot.

— Macie mi zaufać. — poprawił się William, równocześnie poprawiając także płaszcz i rękawiczki. Nic nie powiedział, kiedy wychodził. Zostawiał za sobą tylko znaki zapytania.

— Co mu strzeliło do głowy? — zastanawiał się Crispin. — Wie coś, czego my nie wiemy?

— Wydaje mi się, że tak. — potwierdziła Tessa.

— Będzie zabawnie, jak się okaże, że Moriatti dopiął swego i serio posiądzie te nadzwyczajne zdolności, o czymkolwiek mowa. — szeryf spiorunował swojego zastępcę wzrokiem.

Tak się nie godzi mówić.



* * *



Dzień był spokojny. Zero wiatru i zero deszczu, a nawet i słońce leniwie przedzierało się przez szare chmury.

Yyvon z uwagą obserwowała, jak nowo przemienione wampiry dopracowują swoje umiejętności pod jej dachem.

Założyła schron dlatego, że osobiście po przemianie została porzucona, a tego jak być wampirem, musiała się nauczyć sama.

Kiedy już osiągnęła wszystko, co było jej potrzebne do samodzielności, ścięła włosy, a kobiece ciuchy zamieniła na męskie. Tego dnia postanowiła walczyć za siebie i wszystkich tych, których kiedyś ktoś porzucił, doskonale zdając sobie sprawę, jakie to trudne.

— Garry, z takim garbem Skażeni będą jeździć na tobie konno, nie walczyć — pacnęła rudego chłopaka w głowę. — Eran, pozwól na słówko.

— Idę. — odrzucił dwie drewniane pałki na podłogę i ruszył posłusznie za wampirzycą. Miał do niej respekt. W końcu to ona się nim zajęła.

Czasem tylko się zastanawiał, jaki miałby start, gdyby od początku mógł się rozwijać pod skrzydłami Crispina.

— Co u ciebie? — zapytała, siadając na kant swojego biurka. Posłała mu ciepły uśmiech.

— Wszystko w porządku — zmarszczył czoło. — Dlaczego pytasz? Planujesz wyjechać, umierasz? Jezus Maria, nie umierasz, prawda? — mówił szybko, plącząc język.

— Nie, nie — zaśmiała się. — Nic z tych rzeczy — spoważniała. — Nie będę ukrywała, że nie ufam Crispinowi. Chcę wiedzieć, czy traktuje cię należycie i nie naraża na śmierć.

— Oczywiście, że nie — zmarszczył czoło. — Mam wszystko, co powinienem mieć. — wzruszył ramionami. — Nawet więcej, bo pieniędzy to mu nie brakuje. Skąd właściwie wampiry mają tyle szmalu?

— Większość z nich gromadzi go, odkąd zostali wampirami. Dochody z jakichś firm, akcji, same nudy. Majątek odziedziczony po rodzinie i odpowiednio zainwestowany — tłumaczyła. — Albo tak jak ja, pobieram opłaty za naukę walki od takich dzianych wampirów.

— No tak — uśmiechnął się. — Czekaj, Crispin za mnie płaci?

— Nie. Za ciebie bym nie śmiała nic brać, ale możesz mu to zasugerować jako działalność charytatywną — mrugnęła do niego porozumiewawczo. — A co z tą dziewczyną, którą szkolisz? Radzi sobie?

— Lepiej, niż myślałem — przyznał. — Chociaż... z jednej strony żałuję, że zostałem w to wkopany. — przygryzł wargi.

— Dlaczego? — zaskoczyły ją te słowa.

— Spędzam z nią dużo czasu — bawił się nożem, który dostał niedawno od Crispinia na komisariacie. — Jest człowiekiem. I to starszym. Boję się, że z moje... że coś poczuję — podrapał się w głowę. — Dobrze to w końcu komuś powiedzieć. — wypuścił powietrze z ust.

— Jesteś młody. Hormony ci buzują — wstała. — A to może być fajna przygoda — rzuciła. — Tylko zdradzę ci sekret. Naucz się już teraz żyć ze złamanym sercem, bo wiele razy ktoś ci je złamie, a ty złamiesz komuś. Po stu latach będzie łatwiej, w końcu romanse staną się rozrywką.

— Dlatego mówi się, że zakochany wampir to młody wampir... — przypomniał sobie słowa Crispina.

— Tak — potwierdziła. — Ale z doświadczenia wiem, że i wśród staruchów miłość się przytrafia.



* * *



William bezszelestnie sunął po ulicach Londynu, przesuwając się z taką płynnością, że przypadkowy przechodzień nawet nie zauważał rozmazanej przed oczami ciemnej plamy.

Kierował się na Lambeth Bridge, chociaż wartę mieli tam czynić funkcjonariusze Jerome'a.

Czasami w piersiach czuł ukłucie, które dawało mu znać, że coś jest nie tak. Impuls, który wysyłany był jakby z miasta, do którego przynależał, a ono do niego. Znał Londyn jak własną kieszeń, a może i nawet lepiej. Spędził tutaj większość swojego długiego życia.

Zdarzały mu się podróże do innych stolic, a najbardziej lubił odwiedzać Paryż. Do tego stopnia, że język francuski opanował niemal do perfekcji. Gdyby tylko nie przebijał się twardy, brytyjski akcent, Will byłby doskonałym oszustem w kwestii pochodzenia.

Zatrzymał się nieopodal, zauważając znajomą sylwetkę, chociaż wiedział, że noc bywa zdradziecka. Nie pomylił się.

Na moście Jonathan Rackford rozmawiał z policjantami, a w oddali ktoś pochylał się nad ciałem. Ciałem kobiety. Jej serce nie biło.

Był pewien, że spotkał Victora, jednak nie ruszył się z miejsca. To nie Rackford mordował. Moriatti robił to własnymi rękami i miał tego naoczny dowód. Znajdował się jednak zbyt daleko, żeby mógł dobić się do myśli Jonathana.

Odwrócił się gwałtownie, słysząc czyjeś kroki. Odetchnął z ulgą rozpoznając w nich Crispina.

Gestem nakazał mu, aby zachował ciszę. Na szczęście ani Victor, ani Jonathan nic nie zauważyli. Victor rozpłynął się w mroku, Jonathan podszedł do ciała, kucnął przy nim i dotknął czoła martwej kobiety. Później również odszedł.

— Dzwoń do Faitha. — powiedział William. Crispin posłusznie wykonał jego polecenie, a następnie obaj udali się na miejsce zbrodni.

Nadal było czuć zapach korzeni w powietrzu.

— Halo — Will pstryknął jednemu z pilnujących mężczyzn przed oczami. Jego myśli wyrażały totalne głupoty. — Nic z tego. — zwrócił się do Crispina.

— Świeża wygląda jeszcze gorzej. — skrzywił się zielonooki, wpatrując się w literę A wyrytą na dekolcie ofiary.

— Mi by było szkoda paznokci — stwierdził William. — Ciekawe jak się dowiedzieli, że nie będzie cię na moście.

— Wydaje mi się, że to mogło wypłynąć skądkolwiek — odparł niespokojnie. — Rozmawialiśmy o tym przy całej bandzie dzieciaków, nie pamiętasz?

— Uważam, że Rackford skłonił kogoś do wygadania się — zaoponował. — No, nic tu po nas — westchnął. — Jerome się tym zajmie, nie musimy przynajmniej zbierać się u niego. Tessa nie będzie dotykała i tak zwłok. Anthony będzie mógł dalej dziko flirtować z Yyvon, a ty uczyć Erana, jak zostać dupkiem.

— Na te lekcje przyślę go do ciebie — stuknął laską o kamień pod ich stopami, a Will się zaśmiał. — Powiesz mi, drogi przyjacielu, o co chodzi w twoim planie, który nim nie jest? Mam na myśli naszą bezczynność. Zaczyna mi się nudzić.

— Musisz być cierpliwy — w jego głosie dało się wyczuć pewność. — A na nudy polecam kochankę.

— A, no tak. Eran wspomniał, że w kronikach o tobie pisano — przyznał Crispin rozbawiony. — Nie potrafię sobie ciebie wyobrazić w roli kobieciarza.

— Widzisz, nawet ja nim kiedyś byłem. Deprawowałem młode dziewczyny, niczego nieświadome. — ironizował.

— Powiedzmy, że ci wierzę. — obaj zamilkli na dłuższą chwilę.

Nocny chłód wydawał się nawet zimniejszy niż zazwyczaj, chociaż żaden z nich nie mógł go czuć.

— Musisz coś wiedzieć, William — zdobył się w końcu Crispin, kiedy zbliżali się do swoich mieszkań. — Nie mam pojęcia, co powiedziałeś tamtego dnia Danielowi, ale nigdzie go nie widziałem — zrobił pauzę. — Aż do dzisiaj.

— Boże, Tesso... — wzniósł oczy ku niebu.

— Wychodził z jej ulicy — sprostował Crispin. — Myślisz, że oni...? W dodatku miasto jest teraz bardzo niebezpieczne, po co by wracał?

— Nie wiem, po co, ale myślałem, że ma więcej rozumu — pokręcił głową. Miał oczywiście na myśli Theresę. — Kiedy to było?

— Niedawno — oczy Williama zaświeciły niebezpiecznie. — Byłem na małym polowaniu z Eranem, dlatego to wiem. Sprawdzisz to? — nadzieja, jaką żywił Crispin wydawała mu się żałosna.

— Nie musisz mnie o to pytać. — odpowiedział jakby urażony, a później w minutę znalazł się przed jej drzwiami.

Trochę się zachwiał, bowiem wampirze tempo kosztowało każdego znacznej ilości energii, którą należało później uzupełnić porcją krwi.

Nic nie słyszał. Poczekaj jeszcze chwilę. Ktoś szurał krzesłem o podłogę. A może krzesło się kołysało?

Zastukał w drewno kilka razy, jednak nikt nie otwierał.

— William? — rozbrzmiało w jego głowie. — To ty? Jeżeli to ty, pomóż mi. — z impetem wyważył drzwi, chociaż miały cały grom zamków antywłamaniowych i przeszedł szybkim krokiem do jej sypialni.

Była zapłakana. Miała związane ręce, nogi w kostkach i zakneblowane usta. W lichej koszuli nocnej dygotała na krześle, do którego również została przywiązana.

Chłodno myśląc, wysunął z rękawa nożyk i rozciął liny, które ją więziły, parząc przy tym swoje dłonie.

— Sukinsyn. — syknął, kiedy zorientował się, że lina nasączona jest wodą święconą. Wyjął z ust Tessy zwiniętą w kulkę szmatę, a później kciukiem musnął jej rozcięty policzek, który wciąż się goił.

William wiedział, co powoduje takie rany.

— Ten skurwiel użył osika? — zapytał, chociaż znał odpowiedź. — Jakim cudem sobie z tobą poradził? — objął jej twarz dłoniami.

— O-on.. to Skażony — wydukała w końcu. — Przysłał go Victor. — William się przeraził.

— Po co?

— Nie wiem — szepnęła przez łzy. — Tor... — ucięła. — Powiedział, że Pan Moriatti pozdrawia.

— Zabiję go. — zapowiedział i zaraz wybiegł. Wiedział, że zostawia ją kompletnie wystraszoną, ale ukaranie Daniela było dla niego priorytetem.

Za dobrze znał smród tego psa, aby go nie zlokalizować. Zaśmiał się nawet, że dorwał go pod posiadłością Jamesa Byrne'a. Potwierdził tym tylko swoje przypuszczenia.

— Dobry wieczór. — powiedział ostro Will, przyszpilając Daniela do ściany. — Czego Victor chce od Tessy? Mów!

— Chętnie bym ci powiedział, ale nie pytałem. Wykonałem tylko polecenia. — wzruszył ramionami.

Willa dziwiło to, że może przeczytać jego myśli. Mówił prawdę, jednak i tak w jego głowę i serce wbity został sztylet. Jeden z żelaza, drugi z osika. Dla pewności, że zginie.

— Powinienem to zrobić już dawno. — splunął na truchło tego, którym tak pogardzał, zabrał swoje sztylety i ostatkiem energii wrócił do Theresy.

Nawet nie ruszyła się z miejsca. Jej oczy były puste. Jakby ktoś zabrał jej wszystko, co miała.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro