Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XIV

Kiedy Tessa wróciła do swojego mieszkania, poza Winstonem i Williamem, znaleźli się już tam także Anthony i Crispin. Nie miała jednak dobrych wieści i wiedziała, że ugodzi nimi dumę jednego z wampirów.

Spojrzała na każdego nerwowo i stwierdziła, że najlepiej będzie, jeśli zacznie od czegoś innego.

— Wiedzą, co się stało? — zagadnęła, kierując to pytanie do Williama. Skinął tylko głową, żeby potwierdzić, więc ona odchrząknęła. — Tylko się nie denerwuj — poprosiła wampira, ale nie rozumiał o co jej chodzi. — Teoria Williama się sprawdza, znaleziono wczoraj ciało na Blackfriarse.

— Do jasnej cholery! — warknął Levingstone, uderzając w ścianę z taką siłą, że pozostawił w niej ślad. — Zapłacę za remont, spokojnie — uprzedził skargi Tessy. — Wiedziałem, że tak będzie. Mogłem tam zostać te kilka minut dłużej.

— Wtedy oglądaliśmy literę I wyrytą na twojej piersi — upomniał go Crispin. — Sprawdzałaś ciało? Widziałaś coś?

— Ten sam obraz za każdym razem. — wzruszyła ramionami bezradnie.

— Trzeba się zająć bronią na Skażonych, skoro osik już nie działa. W czwórkę tego nie ogarniemy. — powiedział Crispin.

— Masz rację — zgodził się z nim William. — Trzeba się spotkać z Yyvon, najlepiej jeszcze dzisiaj i u niej. A, tych idiotów ze Scotland Yard też musimy ze sobą zabrać.

— Na cholerę ci tam Jerome i Eliot? — zdziwił się Crispin.

— Jak dobrze nie czuć zapachu lawendy. Miła odmiana. — westchnął Anthony, głaszcząc Winstona.

— Uwielbiam cię, Anthony — William klasnął w dłonie. — Nie odzywasz się prawie wcale, a jak już to robisz, to kompletnie nie na temat. — wampir poprawił tylko okulary na nosie i zbył te uwagę.

— To? — ponaglił Vicoletti.

— Zajmują się tym od strony ludzkiej, muszą wiedzieć co i jak. Adeline też trzeba zabrać, oswoi się ze swoim trenerem dosadniej — Will wykonał jakiś dziwny ruch dłonią. — Skoro Anthony tam niedługo idzie, poinformuje ją o wszystkim. Wyślij tego swojego dzieciaka na posterunek, żeby się nie fatygować — polecił Crispinowi. — Zaczekamy aż się ściemni i ruszymy do Hyde Parku.

— Zrobione. — zawiadomił Crispin, kiedy skończył pisać SMS-a. To było tak rzadkie wśród tak starych wampirów, że Theresa prawie zapomniała o istnieniu telefonu.

— A teraz zajmijmy się tym — William podniósł ze stołu pięć listów od księcia Jamesa Byrne'a adresowanych do Tessy. — Czemu nic nie mówiłaś?

— Co to? — zainteresował się Crispin.

— Przeprosiny, błagania, wyznania, zaproszenia — wymieniała blondynka. — Nawet posłała do mnie swoich służących. Nic nie mówiłam, bo uznałam, że to niepotrzebne. W końcu da sobie spokój.

— Tesso — zaczął William. — Jesteś w wielkim błędzie. Nie da sobie spokoju, trzeba mu dać do zrozumienia, że stracił jakiekolwiek szanse na cokolwiek z tobą, najlepiej wykorzystując oczywiście innego mężczyznę.

— Potrzebny ci ktoś taki, jak... — zaczął Crispin, jednak przyjaciel szybko mu przerwał.

— Jonathan Rackford.

— Oszalałeś? — założyła ręce na krzyż. — Nie mogę posłużyć się Rackfordem, żeby odstraszyć księcia, skoro razem współpracują. Jeszcze pomyśli, że zbliżyłam się do niego tylko po to, żeby zajść się Jonathanem i będę mieć problemy, a nie chcę ich mieć. Tym bardziej, że Rackford w rzeczywistości jest nikim. Nie ma tytułów, historii, nic.

— Jest wampirem kompletnym — wtrącił Anthony. — Ale to wciąż nie wystarcza.

— Mogę coś powiedzieć? — Crispin podniósł dłoń, zwracając uwagę wszystkich. — Miałem na myśli ciebie, Will. — jego słowa brzmiały dosyć niepewnie.

— Dobry żart. — skomentowała Tessa. Miała nadzieję, że Levingstone jej zawtóruje, jednak nic takiego się nie wydarzyło.

— Dlaczego nie? — zastanowił się, siadając na ramię krzesła. — Reputacji mi nie brak, nazwiska także, majątku... — wyliczał na palcach.

— Jak to będzie wyglądało? — wzniosła oczy ku niebu. — Najpierw zaręczona z Crispinem, twoim przyjacielem. Wszyscy doskonale się orientują, że nasza czwórka trzyma się blisko siebie. To nie przejdzie. — odchrząknęła.

— Przeszłoby, gdyby było tajemnicą. — stwierdził Anthony.

— Siedź cicho, tak jak zwykle — zganiła go wampirzyca. — Jak w tajemnicy mamy niby to zrobić?

— James musiałby was przyłapać, albo ktoś z jego ludzi. — powiedział Crispin spokojnie. Dobrze wiedział, jak z tym pomysłem się czuje jego przyjaciółka.

— Przyłapać? — powtórzyła cicho. — Na czym, na Boga?

— No wiesz. — William zabawnie poruszył brwiami.

— Wolę przeczekać, aż mu się znudzi posyłanie listów. Koniec tematu, nie wracamy do tego. — drżała jej szczęka. Uciekła więc do kuchni, żeby przywołać się do porządku. Obmyła wodą twarz.

— Wczoraj przepędziłem stąd kochanka na jedną noc, a dziś ma problem zagrać. — William cmoknął z dezaprobatą.

— Wiesz przecież, że nie o to chodzi — odparł Crispin. — Ona...

— Nic o mnie, beze mnie! — zawołała. — Słyszę was, kretyni. — ściszyła ton, żeby przypomnieć im o wampirzym słuchu.



* * *



Wieczór był nieprzyjemnie deszczowy i wietrzny i choć każdy już przywykł do londyńskiej pogody, wciąż znalazł się taki, który na nią narzekał, bo nawet herbata nie poprawiała humoru, kiedy ochlapał cię jakiś ancymon kałużą, po której właśnie przejechał, oczywiście nie zwalniając.

Deszcz zalewał także wejście do schronu Yyvon, przez co zachowanie czystości butów było niemożliwe z uwagi na błoto.

— Uważajcie, jest ślisko. — zawiadomił Crispin, który zdecydował się iść pierwszy.

— Daj mi rękę, Adeline. — rozkazał Jerome, na co dziewczyna wywróciła oczami. Czuła się jak ośmiolatka, chociaż miała osiemnaście.

— Pieprzone wampiry, jak szczury po kanałach się ukrywają. — prychnął Eliot, kiedy jego noga ugrzęzła w rozmoczonej ziemi.

— Dobrze, że są takie wybredne i nie tkną byle czego. — skomentowała Theresa, oglądając się na mężczyznę.

— Och, pan za mną najwyraźniej lubi się żywić byle czym. — odparł złośliwie.

— Już mówiłem, że twoja krew jest ohydna. To była konieczność, ale spokojnie, znajdę koneserów chętnych żeby cię wypoić. — William uśmiechnął się serdecznie i wskazał dłonią wejście, dając mu do zrozumienia, że ma wchodzić. Sam zirytowany był już trzymaniem parasola.

Wkrótce wszyscy znaleźli się na dole, przy biurku Yyvon, która czekała na nich wraz z Anthony'm przerażona. Zdążył jej wszystko opowiedzieć, dlatego nerwowo obgryzała paznokcie.

— Dlaczego wszyscy macie miny, jakby stało się jakieś okropne nieszczęście i co tutaj robimy? — zapytał zmartwiony Jerome.

— Bo stało się okropne nieszczęście — zaczął Will. — Skażonych nie da się już zabić osikiem.

— A więc czym? — założył ręce na krzyż.

— Tego nie wiemy. — szepnął Levingstone. Faith poczuł ból w lewej piersi i gdyby nie stojąca u jego boku córka, osunąłby się na podłogę.

— Świetnie — zaśmiał się perliście Eliot. — Z dnia na dzień, jest coraz gorzej. Brawo! — zaczął klaskać. — Może wybierzcie się na kolejny bal, co?

— Zaraz stracisz zęby, przysięgam. — wycedził William.

— Spróbuj. — rzucił śmiało Eliot, robiąc krok w stronę wampira, jednak Crispin zatrzymał go swoją laską, którą podniósł na wysokość szyi McAvoy'a.

— Życie ci niemiłe? — uniósł brew, odsuwając go w tył.

— Możecie zostawić swoje konflikty na zewnątrz? Mamy ważniejsze sprawy — westchnęła Theresa. — Nie wiemy czym zabijać skażonych, ale nadal działa oderwanie głowy. To jest pewne — przeczesała włosy dłonią. — To jest priorytet, żeby się dowiedzieć.

— A woda święcona? — zasugerował cicho Jerome. Odkąd Londyn został oblężony przez Skażonych, z dnia na dzień światło, którym niegdyś emanował gasło.

— Nie działała wcześniej, więc teraz na pewno nie zadziała — stwierdził Anthony. Wszyscy skierowali więc na niego wzrok. — Nie uważacie, że to wszystko ma związek z tymi morderstwami?

— Jakby jakiś rytuał... — zastanowił się William. — Tylko jaki? — srebro w jego oczach stało się jakby matowe. Nie wiedział, co robić.

— Co mają ze sobą wspólnego te mosty? — spróbowała Tessa.

— Nie co mają wspólnego ze sobą, a co mają wspólnego z Victorem — poprawił ją Crispin. — Skoro on jest autorem tych zabójstw, a jeśli nie autorem, na pewno je zleca, to musi mieć związek z nim.

— Jak mamy się tego dowiedzieć? — jęknęła blondynka.

— Musimy dotrzeć do jakiegoś starego wampira, albo takiego, który zajmuje się historią — wtrąciła się Yyvon. — Wiem nawet, gdzie można takiego spotkać.

— Czy to pozwoli nam się dowiedzieć, czego Moriatti chce od naszego miasta?

— Taką mam nadzieję, Jerome — posłała mu ciepły uśmiech. — Jednak należy brać pod uwagę fakt, że teraz Londyn jest jeszcze niebezpieczniejszy, niż był do tej pory. — spojrzała znacząco na Adeline.

— Nigdzie się nie wybieram. Nie zostawię ojca. — zadarła głowę. Nic nie mogło zmienić jej zdania.

— Nie wiem, czyś głupia czy taka odważna. — pokręcił głową William.

— Może złapiemy jakiegoś Skażonego i będziemy na nim testować broń? — zaproponował Eliot. — Wiem, jak to idiotycznie brzmi, ale nie bardzo chyba mamy wyjście.

— Świetnie. Eliot się tym zajmie, skoro taki chętny — zarządził William. — Jego nie będzie szkoda, jak przypadkiem zginie.

— William... — spiorunował go Crispin. — Eran ci pomoże. — oświadczył, patrząc na zastępcę z troską. Również nie pałał do niego sympatią, ale posyłanie człowieka samego na skażonego było nieodpowiedzialne.

— Ten dzieciak? — zamrugał kilka razy.

— Ten dzieciak, skręciłby ci kark jednym ruchem. — powiedział pewnie Crispin, opierając łokieć na lasce.

— Też chcę jakoś pomóc — odezwała się Adeline. — Chociażby szukając jakichś informacji w kronikach. Może jakieś wzmianki, cokolwiek... bo wiem, że nie sięgają XVI wieku.

— W zasadzie dobry pomysł — zgodziła się Yyvon. — A nuż coś się znajdzie?

— Na pewno teksty o tym, jaki jestem czarujący. — William puścił jej oczko.

— Jezu Chryste... — Tessa uderzyła się w czoło otwartą dłonią. — Wracając do tego starego wampira, jakie miejsce miałaś na myśli, Yyvon?

— Kojarzycie bankiety organizowane przez tego oblecha, Benneta? — skinęli twierdząco głowami. — Tam się zbiera taka śmietanka. Anna Howard nawet tam chodzi, podobno książę też.

— Idealnie! — ucieszył się William. — Kiedy najbliższy?

— W niedzielę, wieczorem rzecz jasna. Załatwię nam zaproszenia. Pójdziemy wszyscy. — omiotła ręką siebie, Theresę, Crispina, Anthony'ego i Williama. — Zaczekajcie trochę z powrotem, teraz godzina ataków. — poleciła.

— Pokażę wam salę. — zaoferował się Anthony, a po chwili szeryf wraz z jego córką i zastępcą ruszyli za wampirem.

— Jeśli na bankiecie będzie książę, możemy załatwić tę sprawę z nim. — Crispin oblizał suche usta.

— Nie chcę o tym słyszeć. — Tessa uniosła palec w górę.

— O czym mówicie? — zainteresowała się Yyvon, wstając zza biurka z uśmiechem. — Czyżbyś oddała serce księciu? — dźgnęła Tessę palcem w żebra.

— Boże, uchowaj. — zrobiła wielkie oczy na ten zarzut.

— Jesteś pewna? Ładnie razem wyglądaliście. — zaraz po tych słowach Tessa się wzdrygnęła. Do tego stopnia, że poczuła smak krwi, którą wczoraj wypiła. Odruchowo przyłożyła palce do ust, żeby sprawdzić, czy za metaliczny posmak nie odpowiada jakaś rana. W jej głowie automatycznie odtworzyła się scena, w której została tak paskudnie potraktowana.

— Książe upatrzył sobie Tessę i nie daje jej spokój, że tak to ujmę. — sprostował William. Yyvon posłała mu podejrzliwe spojrzenie. Nie potrafiła mu zaufać, mimo tego, że jej droga przyjaciółka robiła to bezgranicznie.

— W czym problem? — zdziwiła się kobieta. — Powszechnie wiadome jest, że nic tak nie denerwuje drugiego mężczyzny, jak inny mężczyzna. Zwłaszcza wśród wampirów.

— To jest książę! — przypomniała jej Theresa. — Jeśli stanie się bardziej zaborczy, odbije mu z zazdrości, cokolwiek, do cholery... — zamknęła oczy.

— Ty się boisz. — zauważył William.

— Jasne, że się boi — Crispin potwierdził jego obawy. — Zazdrosny James może być niebezpieczny, niektóre panny się już o tym przekonały.

— Nie, jeśli będzie przy niej odpowiedni wampir — zaoponowała Yyvon. — Niechętnie to przyznaje, ale stoi obok ciebie, Tesso.

— Mam dość tego niedorzecznego pomysłu — zirytowała się. — Wracam do domu — wysapała. — Sama. — spojrzała w oczy Crispina, który wyrywał się do odprowadzenia jej.

— No chyba jej na to nie pozwolicie? — Yyvon wskazała palcem kierunek wyjścia.

— Ja pójdę. — zaoferował się William, chociaż doskonale wiedział, że zapewne skończy się to aferą.

Crispin wymienił z Yyvon zaniepokojone spojrzenie, jednak postanowił nie protestować.



* * *



— Ej, młody. Musimy razem złapać skażonego. — Eliot szturchnął delikatnie Erana za ramię, kiedy ten kończył wykonywać jakiś cios.

— Bardzo ładny ruch. — pochwalił go Anthony, przez co się szeroko uśmiechnął i dopiero wtedy spostrzegł, że w pobliżu stoi także Adeline ze zmartwioną miną.

— Razem? — zaintrygował się Eran. — Niech zgadnę — zastanowił się. — Ciebie wkopał William, a mnie Crispin.

— Bingo. — westchnął długo, a następnie obaj dołączyli do Jerome'a i jego córki.

— Dużo was. — wydukał Jerome, lustrując wzrokiem wszystkich nowo przemienionych, jakby wcześniej nie docierał do niego fakt, że wampiry nadal powstają.

— Dużo, dużo, ale większość się jeszcze nie kontroluje — odparł Anthony. — Ten tutaj to ogólnie jakiś ewenement, jeżeli chodzi o przemianę. — objął czule ramieniem Erana.

— W takim razie wiem, że córka jest przynajmniej w dobrych rękach. — Jerome uścisnął dłoń Adeline, a ona nieco speszona skierowała wzrok na swoje buty.

— Z pewnością — prychnął pod nosem Eliot, ale reszta puściła to mimochodem. — Dlaczego wszyscy się tak gapią?

— To młode wampiry, a wy jesteście jak chodzący worek z krwią. Chociaż pewnie gapią się na pana Faith i panienkę Adeline, bo mają dobrą grupę krwi. — wyjaśnił Anthony.

— Mało pocieszające. — burknęła dziewczyna.



* * *





William wybiegł na zewnątrz nieco rozbawiony zachowaniem Tessy i z ulgą przyjął fakt, że przestało padać. Dogonił wampirzycę niemal w dziesięć sekund, ale ona niewzruszona szła dalej, nawet na niego nie patrząc.

— Rozumiem, że zostaliśmy przemienieni jako nastolatki, ale to nie znaczy, że mamy się tak zachowywać, Thereso. — zaczął pobłażliwie.

— Ciężko mi wyjść z roli, bo całe życie gram właśnie nastolatkę — odparła naburmuszona. — Czego nie rozumiecie, kiedy dama mówi, że wróci sama?

— Niemożliwe jest puszczanie damy samej, dobrze o tym wiesz. Zwłaszcza po tym, co się stało — rozłożył ręce bezradnie. — Naprawdę wściekasz się o ten pomysł na Jamesa?

— Tak! — wyrwała się. — Przecież to absurd. Nie potrafię tak po prostu... — sama nie wiedziała, co chciała powiedzieć. — Nie powołuj się na George'a, z nieznajomym łatwiej.

— Jakiego George'a? — zmarszczył czoło. — Nieważne; przecież nie zmuszam cię do popadania ze mną w miłosne uniesienie. Będziemy tylko udawać. Nawet cię nie dotknę, jeśli sobie tego nie życzysz, a wierz mi. To skutecznie go odstraszy. Nawet ta przeklęta Yyvon to wie. — wyprzedził ją, żeby spojrzeć jej w oczy. Szukał odpowiedzi, jednak jak zwykle bezskutecznie.

Mógł jej się przyglądać godzinami, ale nigdy nie dowiedziałby się wszystkiego, o co nie mógł zapytać.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro