Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XII

Skrzyp drewnianych drzwi przeciął ciszę, która panowała w korytarzu. Kelner zamykał właśnie pomieszczenie z torebkami krwi. Theresa nie była pewna, czy księciu chodzi tylko o rozmowę.

— Zachodzę w głowę od naszej ostatniej rozmowy, jak można zdradzić taką kobietę, jaką jest pani, panno Holdter. — powiedział cicho, a ona czuła przy twarzy jego oddech.

— To znaczy jaką? — spróbowała. Musiała utrzymać pozory.

— Inteligentną, przede wszystkim — chociaż bardzo nie chciała, przyznała sama przed sobą, że ten komplement zrobił na niej niemałe wrażenie. — Uroda to tylko dodatek. — sięgnął dłonią jej policzka.

— W takim razie dosięgnął mnie zaszczyt, skoro książę tak uważa. — odparła również szeptem. Wyglądali jak kochankowie, którzy uciekli z balu, żeby mieć chwilę dla siebie.

— Mów mi James, proszę — jego niski ton mógłby wprawić w obłęd niejedną damę. — W zasadzie chciałem z panią porozmawiać o pewnej kwestii... — zbliżył się do niej jeszcze bardziej. — Skoro pani jest wolna, ja...

— James — pospiesznie położyła dłoń na jego torsie. — Nie zrozum mnie źle, ale nie chcę się wiązać pierścieniem po tej sytuacji. Jest zbyt świeża. — przełknęła ślinę.

— W porządku — ucieszył się, przez co brwi wampirzycy wystrzeliły w górę. — W porządku... — powtórzył, po czym złożył pocałunek na jej szyi, żuchwie, brodzie, a kiedy chciał to zrobić z jej ustami, odchyliła głowę, żeby tego uniknąć. On jednak odczytał to w zupełnie inny sposób, niż Tessa oczekiwała.

Jego kły zalśniły w ciemnościach, a później wtopiły się w jej nagą tętnice. Nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, obezwładnił ją swoim ciałem, przypierając ją do ściany. Próbowała się szarpać, ale była tylko kobietą przy o wiele silniejszym wampirze. Złapał jej lewy nadgarstek i wykręcił jej rękę, kiedy chciała go uderzyć. Drugą wolną dłonią odnalazł jej dekolt i szybko szarpnął, rozrywając go, a później wyjął z jej włosów grzebień, żeby rozlały się falami na jej ramionam. Oderwał się od niej w końcu i chwycił dół jej sukni, aby zacząć go podwijać. Półprzytomna zdołała tylko użyć małej osikowej szpilki ukrytej w biustonoszu, aby wbić mu ją w szyję.

Jęknął z bólu, a ona wyzwoliła się z jego objęć i zaczęła biec.

— Panno Holdter! — wołał za nią. — Panno Holder, porozmawiajmy!

Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, to rozmawiać z nim. Trzymając się za miejsce, w którym ją ugryzł, wbiegła przerażona na salę z nadzieją, że zobaczy kogoś znajomego, ale przecież było tam zbyt ciemno. Z trudem zaczęła przepychać się między innymi gośćmi, chciała odnaleźć główne wejście. Ile ten sukinsyn z niej wypił? Pomyślała. W pewnym momencie, nie wiedząc dokładnie, gdzie idzie, a tracąc lekko przytomność, zrzuciła na podłogę jakąś misę z owocami. Muzyka grała jednak tak głośno, że nikt nie usłyszał.

— Tesso? — wpadła prosto w ramiona Williama i w tamtej chwili dziękowała Bogu, że to się stało.

— Zabierz mnie... stąd... — wysapała. Wyprowadził ją na zewnątrz pod ramię i dopiero wtedy mógł ujrzeć, w jakim jest stanie.

— Jezu Chryste — powiedział cicho, patrząc na jej rozdartą suknię i zakrwawioną dłoń od tamowania rany na szyi, a także rozwalone włosy. Zdjął z siebie surdut i okrył nim Theresę. — Kto ci to zrobił? — zapytał wściekły. — Rackford?

— Nie — wydyszała. — Byrne.

— Co za... — nie dokończył, wolał zachować to dla siebie. — Czy on próbował...? — wskazał palcami jej sylwetkę. Ona tylko skinęła twierdząco głową, a on już wbiegał na schody.

— Nie! — zaprotestowała. — Zdradzisz nas. — dodała już ciszej. Zamknął na chwilę oczy, jakby coś analizował i ostatecznie wrócił do niej.

— Jak się czujesz? — zapytał z troską, którą tak rzadko dało się u niego słyszeć.

— Źle — zaśmiała się bez krzty wesołości. — Słaba i upokorzona — ciągnęła. — Nie spodziewałam się, że mężczyzna, który w jednej chwili chwali moją inteligencję, w drugiej postanowi się na mnie rzucić, jak na dziwkę — wycedziła przez zęby. — Wybacz, William, ale nie mogę kontynuować zadania. Nie chcę mieć z nim...

— Oczywiście — podszedł do niej, a ona odruchowo się cofnęła, karcąc za to w myślach. — Nie prosiłbym cię nawet o to, bez przesady. — westchnął.

— Chcę wrócić do domu — wskazała za siebie kciukiem. — Możesz... — chciała go poprosić o pójście po Anthony'ego. — Mógłbyś...

— Odprowadzę cię — przerwał jej. — Masz moją część garderoby, a ja nie lubię się z nimi rozstawać. — dodał z nutą arogancji. Szli w milczeniu, ale Tessa nie miała siły na żadną rozmowę. Chciała po prostu wziąć ciepłą kąpiel i zmyć z siebie zapach księcia, a później położyć się spać. Marzyła wręcz, żeby to zrobić.

Kiedy w końcu udało jej się wspiąć po schodach na swoje piętro, mozolnym ruchem wygrzebała spod wycieraczki klucze i otworzyła zamek w drzwiach.

— Niezbyt rozsądne. — skomentował wampir, widząc poczynania Theresy.

— To jednorazowa akcja — odwróciła się do niego, kiedy przekroczyła już próg i zdjęła z siebie jego surdut, a później ręką złapała dekolt, żeby nie rozerwał się do reszty i oddała mu ubranie. — Dziękuję. — szepnęła.

— W porządku — skinął głową. — Poradzisz sobie?

— Z czym? Z gorsetem? — zażartowała i pokręciła głową z niedowierzania.

— Tesso. — upomniał ją, niczym ojciec swoją córkę.

— Poradzę sobie, spokojnie — uniosła dłoń w geście obronnym. — Wiesz może, jak długo jad będzie działał? — miała na myśli wampirzy jad. Na ludzi działał on znacznie mocniej, ale na wampiry również. Może dlatego Tessa nie zwracała uwagi na to, jak wygląda.

— Rano powinnaś się obudzić bez skutków ubocznych — zapewnił ją. — Pierwszy raz ktoś z ciebie pił? — zmarszczył czoło.

— Owszem — odparła. — Czemu cię to dziwi? I jak już tutaj jesteś, to naprawdę mógłbyś rozwiązać ten gorset. — odwróciła się do niego plecami. Zdumiony jej prośbą zabrał się do tego bardzo powoli.

— Jesteś starym wampirem — odchrząknął, stykając się z jej skóra. — Miałaś na pewno mężczyzn wampirów.

— Jednego — odpowiedziała znudzona. — I nie pił mojej krwi. Nie pozwoliłabym na to byle komu. James ją sobie wziął siłą — pogarda w jej głosie była wyczuwalna do tego stopnia, że William prawie zapomniał, że rozbiera swoją przyjaciółkę. — Dzięki — zasalutowała, kiedy skończył. — Do zobaczenia. — po prostu zamknęła mu przed nosem drzwi, ale on stał tam jeszcze dłuższą chwilę. Nie bardzo docierał do niego fakt sytuacji, która miała przed chwilą miejsce. Bez otumanienia nie poprosiłaby go o zdjęcie gorsetu, prawda?

— O czym ty w ogóle myślisz, na Boga. — potrząsnął głową i po tym, jak ostatni raz spojrzał na drzwi, zupełnie nieświadomy, że po ich drugiej stronie stoi Tessa i przetwarza to, co się przed chwilą stało, dopiero zszedł na dół.



* * *



W gabinecie Faitha panował półmrok i unosiła się woń mocnej kawy, już czwartej tego dnia. Eliot przypatrywał się zdjęciu mężczyzny na Waterloo Bridge i próbował przypasować jego wizerunek do kogoś ze znanej mu trójki, ale kiedy doszło do niego, że to nie oni, wzdychał zawiedziony.

Ciało z literą R leżało na zimnej płycie pod okiem Jane.

— Dobry wieczór. — przywitał się Crispin, wchodząc do gabinetu, gdzie czekała już Theresa. Po krótkiej chwili dołączyli również Anthony i William, na którego widok Tessa okropnie się speszyła.

— Co mamy? — zapytał od razu Levingstone i podniósł zdjęcie. — Rackford? — zmarszczył czoło.

— Znacie go? — Jerome podniósł się na równe nogi. — Fotografię zrobiono wczoraj wieczorem, ale kiedy patrol chciał go zatrzymać, coś się stało. Nie pamiętają, co. — rozłożył ręce.

— Jonathan Rackford jest wampirem, posiada umiejętność perswazji — wyjaśnił William. — Zapewne jej użył na tych biedakach. Bóg wie, co im jeszcze kazał zrobić, bardziej mnie zastanawia, co on tam robił i to dzień po balu...

— Właśnie — odchrząknął Crispin i delikatnie stuknął laską o podłogę. — Słyszałem rozmowę dwóch kobiet. Rozmawiały o tych morderstwach. Jedna z nich powiedziała, że widuje się na nich właśnie Rackforda, nie Moriattiego.

— Przy bufecie ciągle powtarzała się plotka, że był widziany w towarzystwie Jamesa Byrne'a przed pierwszym zabójstwem. — wtrącił się Anthony. Tessie zrobiło się niedobrze na samo wspomnienie o księciu, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.

— Ja nie dowiedziałam się niczego, nie dało się — wzruszyła ramionami. — Ale Jonathan tańcząc ze mną wyznał mi, że potrzebował Anny Howard tylko po to, żeby zbliżyć się do księcia.

— Za dużo nazwisk — skomentował Jerome. — Kto, co? — potrząsnął głową.

— Skup się — rozkazał Will. — James Byrne, książę, aktualnie jedyny obecny w Londynie, egocentryczny dupek. Jonathan Rackford, jakiś pachoł Victora, zabójczy i przystojny i Anna Howard, samozwańcza arystokratka, który organizuje bale co miesiąc. — sprostował. Później przeczytał myśli szeryfa i odetchnął z ulgą. Informacje zostały przez niego zakodowane i odpowiednio uporządkowane.

— No tak, po mieście włóczy się seryjny wampirzy morderca, skażeni, a wy na bale chodzicie. — żachnął się Eliot.

— Stul pysk, McAvovy. — spiorunował go William.

— Pragnę zaznaczyć, że bale w naszej społeczności są idealną okazją do spiskowania i dowiedzenia się ciekawych rzeczy. Właśnie takim balem potwierdzamy, że Rackford i Byrne współpracują z Moriattim. — odezwał się Crispin zirytowanym głosem.

— Co teraz? — Theresa czuła się bezsilna.

— Sprawdzisz ciało — spojrzał jej w oczy. Nadal miał w głowie jej zachowanie po podtruciu jadem księcia. — A tak poza tym, powinniśmy się osobiście pofatygować na mosty. Zostało ich pięć. — zakomunikował.

— Tylko skąd mamy wiedzieć, gdzie zabije znowu? — jęknął Jerome.

— Mapa — poprosił William. Zaraz została pod niego podsunięta. — Pierwsze zabójstwo to Tower Bridge, a drugie Chelsea Bridge — wskazał palcem, a reszta zaczęła się przyglądać. — To zamyka nam obszar, w którym będzie zabijał, skoro trzeci raz zrobił to na Waterloo Bridge. Czwarty most od Chelsea. Podejrzewam, że literę I  znajdziemy na Blackfriars Railway — był skupiony. — Czyli czwartym moście od Tower Bridge.

— Kurde — gwizdnął z podziwem Jerome. — To bardzo możliwe. A pozostałe cztery litery?

— Musimy poczekać na A, wtedy będzie wiadomo. Chyba, że uda nam się go schwytać już przy I. Poprosimy Yyvon, żeby nam pomogła. W końcu mostów jest pięć, a nas czwórka.

— Jest możliwość, że któryś z was nie wróci? — zagadnął niepewnie Faith, z jakimś strachem.

— To byłoby zbyt piękne. — rzucił Eliot.

Nie dopytuj się, a nikt cię nie okłamie.* — odezwał się szeptem Anthony.

— Dobra, zajmijmy się mostami — przerwał Crispin. — Blackfriars obserwuje William, bo mieszka najbliżej.

— Rzeczywiście, powalająca różnica w odległości — sarknął wampir. — Aż minuta.

— Bo jesteś najlepszy — poprawił się Crispin. — Pasuje?

— Jak najbardziej. — pokłonił się Will. Miał tego dnia na sobie ciemno turkusową kamizelkę i białą koszulę oraz czarne spodnie, przez co Theresa przypominała sobie swoje wczesne lata XIX wieku i mogła wyglądać na rozmarzoną.

— Niech Yyvon weźmie London Bridge, ja zaklepuję Lambeth, Anthony skoczy na Southwark, a Tessie zostanie Vauxhall. Zgoda? — spojrzał na wszystkich.

— Perfekcyjnie — zgodziła się Theresa. — Idę zobaczyć ciało, a później odwiedzę Yyvon i jej wszystko wyjaśnię. — zakomunikowała, po czym wstała i udała się do Jane. Na korytarzu dobiegł do niej Crispin, który zaniepokoił się informacją od Willa.

— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — zapytał ostrożnie. — Nie masz pewności, że jad z ciebie jeszcze nie uleciał. — ostrzegł ją.

— Will ci powiedział — spojrzała na niego z politowaniem, a na jej twarz wpłynął mały uśmiech. — Wasza troska o mnie czasami jest zbyt przesadna — pokazała jakąś wielkość palcami. — Na pewno uleciał, moje myśli już nie skupiają się wokół intymnych rzeczy. — zapewniła.

— Wiesz, nie trzeba do tego jadu. — zaśmiał się.

— Wiem, ale pobudza — przyznała. — Do tego stopnia, że znajdę jakąś ofiarę i wykorzystam do zaspokojenia swoich potrzeb. Odkąd nie ma Daniela, nie mam życia łóżkowego.

— Tylko go nie zabijaj. — pogroził jej palcem.

— Nazywam się Theresa Holdter, nie Stephanie Law — oburzona pchnęła drzwi i posłała Jane uśmiech, zostawiając Crispina samego. — Zbadajmy literkę.

— Proszę bardzo, Trevor czeka. — zaprezentowała nieboszczyka, a Tessa wzięła się za swoją pracę.

Po raz kolejny zobaczyła dokładnie to samo.

_____________________________________

* Charles Dickens - „Wielkie nadzieje"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro