Rozdział XII
Skrzyp drewnianych drzwi przeciął ciszę, która panowała w korytarzu. Kelner zamykał właśnie pomieszczenie z torebkami krwi. Theresa nie była pewna, czy księciu chodzi tylko o rozmowę.
— Zachodzę w głowę od naszej ostatniej rozmowy, jak można zdradzić taką kobietę, jaką jest pani, panno Holdter. — powiedział cicho, a ona czuła przy twarzy jego oddech.
— To znaczy jaką? — spróbowała. Musiała utrzymać pozory.
— Inteligentną, przede wszystkim — chociaż bardzo nie chciała, przyznała sama przed sobą, że ten komplement zrobił na niej niemałe wrażenie. — Uroda to tylko dodatek. — sięgnął dłonią jej policzka.
— W takim razie dosięgnął mnie zaszczyt, skoro książę tak uważa. — odparła również szeptem. Wyglądali jak kochankowie, którzy uciekli z balu, żeby mieć chwilę dla siebie.
— Mów mi James, proszę — jego niski ton mógłby wprawić w obłęd niejedną damę. — W zasadzie chciałem z panią porozmawiać o pewnej kwestii... — zbliżył się do niej jeszcze bardziej. — Skoro pani jest wolna, ja...
— James — pospiesznie położyła dłoń na jego torsie. — Nie zrozum mnie źle, ale nie chcę się wiązać pierścieniem po tej sytuacji. Jest zbyt świeża. — przełknęła ślinę.
— W porządku — ucieszył się, przez co brwi wampirzycy wystrzeliły w górę. — W porządku... — powtórzył, po czym złożył pocałunek na jej szyi, żuchwie, brodzie, a kiedy chciał to zrobić z jej ustami, odchyliła głowę, żeby tego uniknąć. On jednak odczytał to w zupełnie inny sposób, niż Tessa oczekiwała.
Jego kły zalśniły w ciemnościach, a później wtopiły się w jej nagą tętnice. Nim zdążyła wykonać jakikolwiek ruch, obezwładnił ją swoim ciałem, przypierając ją do ściany. Próbowała się szarpać, ale była tylko kobietą przy o wiele silniejszym wampirze. Złapał jej lewy nadgarstek i wykręcił jej rękę, kiedy chciała go uderzyć. Drugą wolną dłonią odnalazł jej dekolt i szybko szarpnął, rozrywając go, a później wyjął z jej włosów grzebień, żeby rozlały się falami na jej ramionam. Oderwał się od niej w końcu i chwycił dół jej sukni, aby zacząć go podwijać. Półprzytomna zdołała tylko użyć małej osikowej szpilki ukrytej w biustonoszu, aby wbić mu ją w szyję.
Jęknął z bólu, a ona wyzwoliła się z jego objęć i zaczęła biec.
— Panno Holdter! — wołał za nią. — Panno Holder, porozmawiajmy!
Ostatnią rzeczą, jaką chciała zrobić, to rozmawiać z nim. Trzymając się za miejsce, w którym ją ugryzł, wbiegła przerażona na salę z nadzieją, że zobaczy kogoś znajomego, ale przecież było tam zbyt ciemno. Z trudem zaczęła przepychać się między innymi gośćmi, chciała odnaleźć główne wejście. Ile ten sukinsyn z niej wypił? Pomyślała. W pewnym momencie, nie wiedząc dokładnie, gdzie idzie, a tracąc lekko przytomność, zrzuciła na podłogę jakąś misę z owocami. Muzyka grała jednak tak głośno, że nikt nie usłyszał.
— Tesso? — wpadła prosto w ramiona Williama i w tamtej chwili dziękowała Bogu, że to się stało.
— Zabierz mnie... stąd... — wysapała. Wyprowadził ją na zewnątrz pod ramię i dopiero wtedy mógł ujrzeć, w jakim jest stanie.
— Jezu Chryste — powiedział cicho, patrząc na jej rozdartą suknię i zakrwawioną dłoń od tamowania rany na szyi, a także rozwalone włosy. Zdjął z siebie surdut i okrył nim Theresę. — Kto ci to zrobił? — zapytał wściekły. — Rackford?
— Nie — wydyszała. — Byrne.
— Co za... — nie dokończył, wolał zachować to dla siebie. — Czy on próbował...? — wskazał palcami jej sylwetkę. Ona tylko skinęła twierdząco głową, a on już wbiegał na schody.
— Nie! — zaprotestowała. — Zdradzisz nas. — dodała już ciszej. Zamknął na chwilę oczy, jakby coś analizował i ostatecznie wrócił do niej.
— Jak się czujesz? — zapytał z troską, którą tak rzadko dało się u niego słyszeć.
— Źle — zaśmiała się bez krzty wesołości. — Słaba i upokorzona — ciągnęła. — Nie spodziewałam się, że mężczyzna, który w jednej chwili chwali moją inteligencję, w drugiej postanowi się na mnie rzucić, jak na dziwkę — wycedziła przez zęby. — Wybacz, William, ale nie mogę kontynuować zadania. Nie chcę mieć z nim...
— Oczywiście — podszedł do niej, a ona odruchowo się cofnęła, karcąc za to w myślach. — Nie prosiłbym cię nawet o to, bez przesady. — westchnął.
— Chcę wrócić do domu — wskazała za siebie kciukiem. — Możesz... — chciała go poprosić o pójście po Anthony'ego. — Mógłbyś...
— Odprowadzę cię — przerwał jej. — Masz moją część garderoby, a ja nie lubię się z nimi rozstawać. — dodał z nutą arogancji. Szli w milczeniu, ale Tessa nie miała siły na żadną rozmowę. Chciała po prostu wziąć ciepłą kąpiel i zmyć z siebie zapach księcia, a później położyć się spać. Marzyła wręcz, żeby to zrobić.
Kiedy w końcu udało jej się wspiąć po schodach na swoje piętro, mozolnym ruchem wygrzebała spod wycieraczki klucze i otworzyła zamek w drzwiach.
— Niezbyt rozsądne. — skomentował wampir, widząc poczynania Theresy.
— To jednorazowa akcja — odwróciła się do niego, kiedy przekroczyła już próg i zdjęła z siebie jego surdut, a później ręką złapała dekolt, żeby nie rozerwał się do reszty i oddała mu ubranie. — Dziękuję. — szepnęła.
— W porządku — skinął głową. — Poradzisz sobie?
— Z czym? Z gorsetem? — zażartowała i pokręciła głową z niedowierzania.
— Tesso. — upomniał ją, niczym ojciec swoją córkę.
— Poradzę sobie, spokojnie — uniosła dłoń w geście obronnym. — Wiesz może, jak długo jad będzie działał? — miała na myśli wampirzy jad. Na ludzi działał on znacznie mocniej, ale na wampiry również. Może dlatego Tessa nie zwracała uwagi na to, jak wygląda.
— Rano powinnaś się obudzić bez skutków ubocznych — zapewnił ją. — Pierwszy raz ktoś z ciebie pił? — zmarszczył czoło.
— Owszem — odparła. — Czemu cię to dziwi? I jak już tutaj jesteś, to naprawdę mógłbyś rozwiązać ten gorset. — odwróciła się do niego plecami. Zdumiony jej prośbą zabrał się do tego bardzo powoli.
— Jesteś starym wampirem — odchrząknął, stykając się z jej skóra. — Miałaś na pewno mężczyzn wampirów.
— Jednego — odpowiedziała znudzona. — I nie pił mojej krwi. Nie pozwoliłabym na to byle komu. James ją sobie wziął siłą — pogarda w jej głosie była wyczuwalna do tego stopnia, że William prawie zapomniał, że rozbiera swoją przyjaciółkę. — Dzięki — zasalutowała, kiedy skończył. — Do zobaczenia. — po prostu zamknęła mu przed nosem drzwi, ale on stał tam jeszcze dłuższą chwilę. Nie bardzo docierał do niego fakt sytuacji, która miała przed chwilą miejsce. Bez otumanienia nie poprosiłaby go o zdjęcie gorsetu, prawda?
— O czym ty w ogóle myślisz, na Boga. — potrząsnął głową i po tym, jak ostatni raz spojrzał na drzwi, zupełnie nieświadomy, że po ich drugiej stronie stoi Tessa i przetwarza to, co się przed chwilą stało, dopiero zszedł na dół.
* * *
W gabinecie Faitha panował półmrok i unosiła się woń mocnej kawy, już czwartej tego dnia. Eliot przypatrywał się zdjęciu mężczyzny na Waterloo Bridge i próbował przypasować jego wizerunek do kogoś ze znanej mu trójki, ale kiedy doszło do niego, że to nie oni, wzdychał zawiedziony.
Ciało z literą R leżało na zimnej płycie pod okiem Jane.
— Dobry wieczór. — przywitał się Crispin, wchodząc do gabinetu, gdzie czekała już Theresa. Po krótkiej chwili dołączyli również Anthony i William, na którego widok Tessa okropnie się speszyła.
— Co mamy? — zapytał od razu Levingstone i podniósł zdjęcie. — Rackford? — zmarszczył czoło.
— Znacie go? — Jerome podniósł się na równe nogi. — Fotografię zrobiono wczoraj wieczorem, ale kiedy patrol chciał go zatrzymać, coś się stało. Nie pamiętają, co. — rozłożył ręce.
— Jonathan Rackford jest wampirem, posiada umiejętność perswazji — wyjaśnił William. — Zapewne jej użył na tych biedakach. Bóg wie, co im jeszcze kazał zrobić, bardziej mnie zastanawia, co on tam robił i to dzień po balu...
— Właśnie — odchrząknął Crispin i delikatnie stuknął laską o podłogę. — Słyszałem rozmowę dwóch kobiet. Rozmawiały o tych morderstwach. Jedna z nich powiedziała, że widuje się na nich właśnie Rackforda, nie Moriattiego.
— Przy bufecie ciągle powtarzała się plotka, że był widziany w towarzystwie Jamesa Byrne'a przed pierwszym zabójstwem. — wtrącił się Anthony. Tessie zrobiło się niedobrze na samo wspomnienie o księciu, ale starała się nie dać tego po sobie poznać.
— Ja nie dowiedziałam się niczego, nie dało się — wzruszyła ramionami. — Ale Jonathan tańcząc ze mną wyznał mi, że potrzebował Anny Howard tylko po to, żeby zbliżyć się do księcia.
— Za dużo nazwisk — skomentował Jerome. — Kto, co? — potrząsnął głową.
— Skup się — rozkazał Will. — James Byrne, książę, aktualnie jedyny obecny w Londynie, egocentryczny dupek. Jonathan Rackford, jakiś pachoł Victora, zabójczy i przystojny i Anna Howard, samozwańcza arystokratka, który organizuje bale co miesiąc. — sprostował. Później przeczytał myśli szeryfa i odetchnął z ulgą. Informacje zostały przez niego zakodowane i odpowiednio uporządkowane.
— No tak, po mieście włóczy się seryjny wampirzy morderca, skażeni, a wy na bale chodzicie. — żachnął się Eliot.
— Stul pysk, McAvovy. — spiorunował go William.
— Pragnę zaznaczyć, że bale w naszej społeczności są idealną okazją do spiskowania i dowiedzenia się ciekawych rzeczy. Właśnie takim balem potwierdzamy, że Rackford i Byrne współpracują z Moriattim. — odezwał się Crispin zirytowanym głosem.
— Co teraz? — Theresa czuła się bezsilna.
— Sprawdzisz ciało — spojrzał jej w oczy. Nadal miał w głowie jej zachowanie po podtruciu jadem księcia. — A tak poza tym, powinniśmy się osobiście pofatygować na mosty. Zostało ich pięć. — zakomunikował.
— Tylko skąd mamy wiedzieć, gdzie zabije znowu? — jęknął Jerome.
— Mapa — poprosił William. Zaraz została pod niego podsunięta. — Pierwsze zabójstwo to Tower Bridge, a drugie Chelsea Bridge — wskazał palcem, a reszta zaczęła się przyglądać. — To zamyka nam obszar, w którym będzie zabijał, skoro trzeci raz zrobił to na Waterloo Bridge. Czwarty most od Chelsea. Podejrzewam, że literę I znajdziemy na Blackfriars Railway — był skupiony. — Czyli czwartym moście od Tower Bridge.
— Kurde — gwizdnął z podziwem Jerome. — To bardzo możliwe. A pozostałe cztery litery?
— Musimy poczekać na A, wtedy będzie wiadomo. Chyba, że uda nam się go schwytać już przy I. Poprosimy Yyvon, żeby nam pomogła. W końcu mostów jest pięć, a nas czwórka.
— Jest możliwość, że któryś z was nie wróci? — zagadnął niepewnie Faith, z jakimś strachem.
— To byłoby zbyt piękne. — rzucił Eliot.
— Nie dopytuj się, a nikt cię nie okłamie.* — odezwał się szeptem Anthony.
— Dobra, zajmijmy się mostami — przerwał Crispin. — Blackfriars obserwuje William, bo mieszka najbliżej.
— Rzeczywiście, powalająca różnica w odległości — sarknął wampir. — Aż minuta.
— Bo jesteś najlepszy — poprawił się Crispin. — Pasuje?
— Jak najbardziej. — pokłonił się Will. Miał tego dnia na sobie ciemno turkusową kamizelkę i białą koszulę oraz czarne spodnie, przez co Theresa przypominała sobie swoje wczesne lata XIX wieku i mogła wyglądać na rozmarzoną.
— Niech Yyvon weźmie London Bridge, ja zaklepuję Lambeth, Anthony skoczy na Southwark, a Tessie zostanie Vauxhall. Zgoda? — spojrzał na wszystkich.
— Perfekcyjnie — zgodziła się Theresa. — Idę zobaczyć ciało, a później odwiedzę Yyvon i jej wszystko wyjaśnię. — zakomunikowała, po czym wstała i udała się do Jane. Na korytarzu dobiegł do niej Crispin, który zaniepokoił się informacją od Willa.
— Jesteś pewna, że chcesz to zrobić? — zapytał ostrożnie. — Nie masz pewności, że jad z ciebie jeszcze nie uleciał. — ostrzegł ją.
— Will ci powiedział — spojrzała na niego z politowaniem, a na jej twarz wpłynął mały uśmiech. — Wasza troska o mnie czasami jest zbyt przesadna — pokazała jakąś wielkość palcami. — Na pewno uleciał, moje myśli już nie skupiają się wokół intymnych rzeczy. — zapewniła.
— Wiesz, nie trzeba do tego jadu. — zaśmiał się.
— Wiem, ale pobudza — przyznała. — Do tego stopnia, że znajdę jakąś ofiarę i wykorzystam do zaspokojenia swoich potrzeb. Odkąd nie ma Daniela, nie mam życia łóżkowego.
— Tylko go nie zabijaj. — pogroził jej palcem.
— Nazywam się Theresa Holdter, nie Stephanie Law — oburzona pchnęła drzwi i posłała Jane uśmiech, zostawiając Crispina samego. — Zbadajmy literkę.
— Proszę bardzo, Trevor czeka. — zaprezentowała nieboszczyka, a Tessa wzięła się za swoją pracę.
Po raz kolejny zobaczyła dokładnie to samo.
_____________________________________
* Charles Dickens - „Wielkie nadzieje"
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro