Rozdział XI
„W najbliższy piątek tego tygodnia, pod osłoną nocy, tam gdzie zawsze i o tej samej, co zawsze, przy najlepszej muzyce, wśród najlepszych strojów. Obecności proszę nie potwierdzać. Nieznana liczba gości, dodaje tajemniczości.
Anna Howard. "
William właśnie przeczytał zaproszenie, którego litery były złote, a tło czarne. Do koperty dołączono również fiolkę z krwią, którą wypił jednym duszkiem i wlepił wzrok w deszcz za oknem.
Od znalezienia ciała Ricka minął prawie miesiąc, ale w przeciągu tych wszystkich długich i nudnych dni, nic się nie działo. Nic, co mogłoby przykuć uwagę, lub pomóc.
Theresa w tym czasie zaszyła się w domu z Winstonem, niezbyt często wychodziła z mieszkania, nie miała na to ochoty. Pewnie dlatego, że nie lubiła deszczu, a on nie dawał miastu spokoju od tygodni. Jej spotkania ograniczały się do odwiedzenia czasem Yyvon, gdzie spotykała również Anthony'ego, jednak nie rozmawiała z nim. Był zajęty szkoleniem nowych.
A jeśli już o szkoleniu mowa...
Adeline okazała się chłonną uczennicą.
— Jeszcze trochę i będziesz miała wyrobiony odruch obronny. — powiedział z entuzjazmem Eran, chwaląc dziewczynę. Znajdowali się w mieszkaniu Crispina, który wychodził za każdym razem, kiedy przychodziła Adeline. Nie chciał, żeby coś sobie pomyślała.
— I będę mogła — zaczęła, ale wypowiedź przerwał jej chłopak, blokując jej cios drewnianą pałką. — Zabijać takich, jak ty. — dokończyła, patrząc mu w oczy.
— Takich jak ja nie musisz — odparł rozbawiony. — Takich jak oni, owszem — sztyletem wycelował w zdjęcie podglądowe Skażonego, które wisiało na tablicy korkowej, trafiając między oczy. — Przerwa.
— Przerwa?! — jęknęła. Opadała już z sił. — Myślałam, że powiesz „koniec"... — wymamrotała, siadając na podłodze.
— Żyjesz w niebezpiecznym mieście i musisz mieć przyspieszony kurs. — przypomniał, a ona spiorunowała go wzrokiem.
— Sam się nadal szkolisz.
— Tak, ale mam przewagę z wrogiem, nie zauważyłaś? — zaprezentował się dłonią. Spojrzała na jego ciężkie czarne buty, następnie na czarne spodnie, czarną koszulkę, aż w końcu dotarła do jego oczu. Sama miała na sobie szare dresy i potrząsnęła głową, bo zaczęła w myślach lamentować, że nie wygląda jak dziewczyna.
Uczysz się bronić, idiotko.
— Dlatego powinniśmy na dzisiaj skończyć — ożywiła się. — Crispin zaraz wróci, a moje zmysły nie są ani wyostrzone, ani nie mam też super zdolności fizycznych. — podniosła się. Wtedy jej telefon zaczął dzwonić. Odebrała zaskoczona. — Tato?
Eran obserwował jej mimikę, ale nie musiał pytać. Wszystko przecież słyszał.
Kolejno ciało oznakowane literą.
* * *
— Nie chcę jej dotykać. — oświadczyła Theresa, kiedy wszyscy patrzyli na zwłoki młodej kobiety.
— Ja nie chcę oglądać ciał, a muszę — odparł William. — Zrób to, po coś masz te swoje... zdolności. — wykonał jakiś dziwny gest ręką.
— William ma rację. — zgodził się z nim Crispin. Westchnęła ciężko, wzniosła oczy ku sufitowi i przeczesała swoje jasne włosy, których nawet nie ułożyła. Nie widziała w tym sensu przy tym wietrze i deszczu.
— Nie zobaczę pewnie nic nowego — wymamrotała i położyła dłoń na literze o. Tym razem to był Chelsea Bridge. Dokładnie takie samo zabójstwo, tylko inna ofiara i silniejsze odczucia. Pociekła jej aż krew z nosa. Przyłożyła palce do ust, a później odwróciła się do reszty. — Dokładnie to samo. — wzięła od Anthony'ego chustkę, którą jej podał. Wytarła krew i rozłożyła ręce bezradnie.
— Cóż, nic więcej tutaj nie zdziałamy — stwierdził William. — Idziemy do mnie — zarządził. — Powiedz Faithowi, żeby zrobił jakieś patrole na innych mostach. — zwrócił się do Jane, a później cała czwórka opuściła komisariat i kierowała się na Darmouth Street.
W mieszkaniu Willa wypalała się właśnie jedna ze świec, a wampir uśmiechnął się pod nosem, słysząc myśli Anthony'ego, które krytykowały zapach lawendy. Crispin laską przysunął sobie szklankę i nalał do niej whisky, Tessa opadła bez sił na krzesło i zawiesiła na nim torebkę, Anthony zajął miejsce na parapecie, bo wolał oglądać niebo, a Will stał z rękami włożonymi w kieszenie spodni.
— Następne będzie R? — zagadnął z ironią Cirspin. — Mało oryginalne, Victor.
— Wydaje mi się, że nie chodzi mu o oryginalność — odparł Will z konsternacją. — Może to jakaś forma wiadomości dla nas? W stylu, dajcie mi spokój.
— Tylko co to ma na celu w ogóle? Horda skażonych, które grasują po ulicach i mordują, tylko w Londynie, a teraz ostrzeżenie? Przed czym, do diabła i co ten cały Moriatti chce w ogóle uczynić... — narzekała Tessa. Kręciło jej się trochę w głowie.
— Nie wiem. — wyznał szczerze.
— Dlatego trzeba iść na urodziny Anny — westchnął Crispin i zalał gardło miedzianym, palącym alkoholem. — Bo dostaliście zaproszenia, tak?
— Tak. — potwierdził Tony. Tessa skinęła głową, a Will uniósł swoje, które leżało na stole.
— Jak zwykle z rymowanką na końcu. Kto jej to pisze? — zmarszczył czoło brunet. — Myślicie, że będzie tam Rackford?
— Nie pojawiał się wcześniej na balach, a przecież jest tutaj szmat czasu, więc nie wydaje mi się — zaprzeczył Vicoletti. — Ale będzie James Byrne, a Tessa jest oficjalnie singielką.
— Chyba zwymiotuję na tym balu — skomentowała. — Flirt z nim przyprawia mnie o mdłości. — jej słowa spotkały się ze śmiechem wszystkich pozostałych. Nie sądziła, że to ich tak rozbawi.
— Muszę tam iść? — wtrącił Anthony.
— Doskonale rozumiem niechęć do tych szopek, ale przyda się każda para zaufanych kłów. — powiedział William.
— Wiedziałem, ale i tak wolałem spróbować się wymigać. — cmoknął z dezaprobatą.
— Yyvon też tam będzie — zakomunikowała Tessa. — Bierzesz Erana?
— Po jakie licho? — zdziwił się Crispin. — Nie narażę go. Yyvon udusiłaby mnie we śnie.
— Myślałam, że będziesz wprowadzał go na salony — wzruszyła ramionami. — Ale on chyba ma ważniejsze zajęcie. — poruszyła brwiami znacząco.
— Lepsze, czy nie, na pewno skutecznie sobie radzi — odpowiedział z uśmiechem. — Spotykamy się, bo masz jakiś plan? — pytanie padło do Willa.
— Chciałbym, żebyś wbił się w towarzystwo Anny. Słyszałem, że jak wypije, to papla na prawo i lewo, a może wypaplać coś istotnego — złożył dłonie, jak do modlitwy. — Anthony, twoja rola to obserwacje plotkar przy bufecie. Ja się skupię na sali, może Victor się pojawi, kto wie? — patrzył gdzieś w ścianę. — Tesso, nie muszę chyba mówić.
— Niestety. — skinęła głową twierdząco. Gdyby James był w jej typie, zadanie osiągnęłoby o wiele milszy wymiar.
— Obiecany naszyjnik. — William podał jej podłużne, ciemnofioletowe pudełko, w którym spoczywał ametyst na zawieszony na białym złocie. Wyrzeźbiony subtelniej, niż ten należący do Rose. Naszyjnik Tessy miał kształt łezki.
— Piękny jest — uznała. — W zamian za niego, czego ode mnie chcesz? — Crispin parsknął śmiechem po jej pytaniu, a William pokręcił głową.
— Nic — zaśmiał się. Zdziwiona schowała prezent do torebki. — Na bal przychodzimy osobno, żeby nie było podejrzeń i staramy się ze sobą nie rozmawiać. Tylko, jak zauważcie coś podejrzanego — spojrzał na wszystkich. — Możecie iść.
Crispin szybko dopił whisky, Anthony nawet się nie pożegnał i w wampirzym tempie wybiegł z mieszkania, rozwiewając włosy Theresy, która czekała na przyjaciela.
— Nie graj za długo, sąsiadki będą się skarżyć. — rzucił Crispin na pożegnanie, bo Levingstone już zasiadał do pianina.
— Ich myśli ani razu nie zahaczały o skargi. — mrugnął do przyjaciela porozumiewawczo, a później zaczął grać melodię, której nikt poza nim nie znał.
* * *
Sala wypełniała się płynnie gośćmi, kiedy Anna stała przy drzwiach i wszystkich witała w złotej sukni z perłami przy dekolcie. Świętowanie jej urodzin było ulubioną imprezą wampirzycy, nigdy nie organizowała ich bez rozmachu. Zresztą, przecież jej bale słynęły ze swojej wielkości, a ktoś musiał zrzeszać wampirzą szlachtę i resztę społeczności w jednym miejscu, do pożywki i plotek.
— Słyszałam, co się wydarzyło, Thereso. Tak mi przykro — Anna złapała dłoń Tessy i szczerze jej współczuła. — Wyglądasz dzisiaj tak pięknie, że na pewno znajdziesz kogoś innego.
— Dziękuję — Tessa dygnęła lekko. — Jednak nikt nie wygląda piękniej, niż ty. Nawet Stephanie. — nachyliła się do jej ucha, przez co Anna zachichotała. Kiedy Theresa weszła w głąb sali, nie widziała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać, więc płynęła po parkiecie w kierunku bufetu. Anthony'ego jeszcze nie było. Wygładziła materiał swojej granatowej sukni i zaczęła się rozglądać.
— Mogę prosić do tańca? — spojrzała na wyciągniętą w jej kierunku dłoń, która należała do Jonathana. Zaskoczona jego obecnością tego wieczora, przyjrzała mu się niepewnie, jednak ostatecznie zgodziła się na taniec.
— Nikt się pana nie spodziewał. — powiedziała.
— To urodziny Anny, wypadało przyjść — odparł spokojnie, a później jego usta drgnęły w małym uśmiechu, kiedy skierował wzrok na dekolt Tessy. Ametystowy naszyjnik. — Ty się mnie spodziewałaś. — stwierdził.
— Zawsze wolę zapobiegać. — uśmiechnęła się sztucznie, rozumiejąc jego aluzję. Odetchnęła również z ulgą, kiedy przy stole Anny zobaczyła Crispina, który z łatwością zagadywał trzy wampirzyce.
— Dlatego przyszłaś sama? — uniósł brwi. — To chyba niebezpieczne w obliczu ostatnich wydarzeń.
— Jakich ostatnich wydarzeń? — próbowała grać głupią. Skąd wiedział o morderstwach?
— Oboje wiemy — obrócił nią. — jakich.
Zerknęła ukradkiem na jego prawą dłoń w tym czasie, ale nie spoczywał na niej pierścień z literą M.
— W takim razie powinieneś wiedzieć, że nic mi nie grozi — skrzyżowała z nim spojrzenie. Nawet z naszyjnikiem musiała przyznać, że posiadał piękne oczy. — Dlaczego do tańca wybrałeś mnie?
— Rzuciłaś mi się w oczy — odpowiedział normalnie. — Nawet Stephanie dzisiaj wypada przy tobie blado. — czy on z nią flirtował?
— Trudno, żeby nie wypadała. Nie żyje — mruknęła Tessa, wywołując śmiech Jonathana. — Nie boisz się, że Anna... wyciągnie z tego jakieś konsekwencje?
— Anna nie jest mi już potrzebna. — Thersa przystanęła w miejscu.
— O czym ty mówisz? — potrząsnęła głową. Dobrze, że włosy miała upięte grzebykiem, bo inaczej by się jej rozwaliły.
— Chciałem się tylko zbliżyć do księcia.
— I tak po prostu mi o tym mówisz?
— Nie widzę powodu, żebym musiał to przed tobą ukrywać.
Wtedy muzyka ustała, światła zgasły, a wszyscy usłyszeli stukanie łyżeczki o kieliszek. Sala została oświetlona tylko na środku, gdzie znikąd pojawiła się ogromną fontanna z krwią. Jak każdy się domyślał, najlepszej jakości.
— Moi drodzy, niech zabawa oficjalnie się rozpocznie. Będzie trwała jednak po ciemku. — zapowiedziała Anna, a wszyscy wydali się z siebie odgłosy aprobaty i zaczęli klaskać. No, może nie do końca wszyscy, ale znaczna część.
— Podsłuchałeś coś? — zapytał William, stając obok Anthony'ego. Wampir poprawił tylko okulary na nosie i kiwnął przecząco głową, a później przypomniał sobie, że przecież prawie nic nie widać.
— Nie — powiedział cicho. — Widziałem tylko Rackforda.
— Co on tutaj robi?
— Nie mam pojęcia, William, ale tańczył z Tessą. — wzruszył ramionami i zajął się dalszym przysłuchiwaniem plotek. Znaczna część z nich dotyczyła rozpadu związku Crispina i Theresy, co nieznacznie Tony'ego bawiło.
— Vicoletti. — przywitał się Jonathan, dołączając do stołu Anny.
— Rackford. — pokłonił lekko głowę. Tak samo, jak reszta, zaskoczył się obecnością Jonathana.
— Jonathan, kochany! — Anna wyciągnęła do niego ręce. — Nic nie widzę, alkohol zaćmiewa zdolności widzenia nocą. — zaniosła się śmiechem.
— Nikt nie widzi teraz perfekcyjnie. — odparł Jonathan z nutą irytacji w głosie. Towarzystwo Anny, które musiał znosić tak długi czas zaczynało mu przeszkadzać.
— ... mosty? Może to jacyś samobójcy? — ukradkiem usłyszał Crispin, więc odsunął się trochę w bok, aby słyszeć lepiej.
— Mówi się, że to Victor Moriatti jest za to odpowiedzialny. — szeptała jakaś wampirzyca.
— Nie byłabym tego taka pewna — odparła druga. — Na tych mostach widziano Jonathana Rackforda. Co on tam robił, jeśli nie zabił?
— Ciekawe... — mruknął sam do siebie Crispin.
— Książę! — z rozmyślań wyrwał go krzyk Anny.
— Cóż to za cudaczny pomysł imprezy po ciemku? — zapytał rozbawiony.
— Nada to sensualnego klimatu. Przecież wiadomo, że najciekawsze rzeczy dzieją się pod osłoną nocy i mroku. — szeptała Anna, a James Byrne oblizał jeden kieł i zrozumiał dokładnie, co miała na myśli.
Yyvon niespecjalnie lubiła bale, ale korzystając z czasów, w jakich żyła, mogła założyć na siebie smoking i nikt nie miał z tym najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach odnalazła Tessę, która stała pod ścianą i delikatnie szturchnęła ją w ramię.
— Jak mnie znalazłaś? — zdziwiła się blondynka.
— Po zapachu. — odparła figlarnie.
— Och... — skołowała się trochę. — Will czasami mówi, że wylałam na siebie cały flakon, może ma rację. — wzruszyła ramionami.
— Levingstone się nie zna, albo nie lubi róż. — prychnęła Yyvon.
— Za to ja kocham — obie zdumione odwróciły się w stronę, z której rozbrzmiał głos. — Panno Holdter, można prosić na słowo?
— Oczywiście, książę. — to był moment, w którym musiała włączyć swoją rolę, a bardzo nie miała na to ochoty. Zwłaszcza, kiedy zorientowała się, że wcale nie będą rozmawiać na sali, a jednym z korytarzy przeznaczonych dla służby.
* * *
Upadek. Podniesienie się. Upadek. Ból, zakwasy, siniaki i tak wkoło. Adeline miała już serdecznie dość. Nie widziała u siebie żadnych postępów odkąd tylko zaczęli, mimo faktu, że Eran nieustannie ją chwalił. W pewnym momencie nie miała już tak bardzo siły, że wylądowała na podłodze plecami z hukiem, a wampir nad nią, opierając dłonie po bokach jej głowy.
— Sporo potrafisz, ale szybko się męczysz. — zauważył Eran, nadal nad nią wisząc.
— Jestem człowiekiem — warknęła. — W dodatku kobietą. — przypomniała mu.
Jestem kobietą, bingo! Pomyślała.
— Więc mógłbyś mi... — palcem zaczęła wodzić po jego szyi. — trochę odpuścić. — kiedy jej palec zjechał niżej, na obojczyk, jej wzrok powędrował na jego lekko rozwarte usta. Patrzył na nią niezrozumiale.
— Co robisz? — szepnął, a wtedy odepchnęła go na bok nogami i teraz to ona górowała nad nim.
— Używam bycia kobietą — pokazała mu język. — Tessa tak złapała jednego Skażonego. Przydatna umiejętność. — powiedziała z satysfakcją i podniosła się z podłogi. Usiadła na krześle i wypiła całą szklankę wody, która czekała na nią od jakichś dwóch godzin.
— Nie każdy Skażony jest świadomy — westchnął, siadając naprzeciw niej. — Pamiętaj o tym.
— Wiem... — wywróciła oczami. — O której wróci Crispin?
— Nie mam pojęcia, poszli na bal — wzruszył ramionami. — Do wampirzej szychy, więc wiesz — uśmiechnął się półgębkiem. — Nie wiem, czy zdążysz go zobaczyć.
— Nie chcę go zobaczyć — zaoponowała. — Pytam, bo nie chcę się z nim minąć. — sprostowała.
— Woah. — założył ręce na krzyż. Słyszał jej przyspieszony puls i wiedział, że za chwilę usłyszy coś przełomowego.
— Mieliście rację — przyznała. — Uganiałam się za kimś, z kim nigdy nie miałabym szans. Nie jestem pewna, czy Crispin interesował się kiedykolwiek jakąkolwiek kobietą. — oblizała usta.
— Nie no, zdarzają się romanse wampirów z ludźmi, już nie przesadzaj — machnął dłonią. — po prostu wybrałaś takiego, co nie jest do nich chętny.
— Któryś z nich by był? — zadrwiła. — Anthony wygląda, jakby przez całe swoje życie nie miał styczności z płcią przeciwną, a może jest gejem? I na cholerę nosi okulary? — rozłożyła ręce.
— A wiesz, że też o to pytałem? — ożywił się. — Powiedział mi na treningu, że przypominają mu o tym, że kiedyś był człowiekiem.
— Racja. Muszą za tym bardzo tęsknić — przyznała. — No i został William. Romans z nim byłyby mocny, ale równie niemożliwy — prychnęła. — Nie znam młodszych wampirów — pokręciła głową. — Poza tobą. — wskazała na niego butelką wody.
Posłał jej słaby uśmiech.
— A ty? Tęsknisz za byciem człowiekiem? — oparła twarz rękę zgiętą w łokciu, którą trzymała na stole. Spocone włosy kleiły jej się do czoła, a nadal zaczerwieniona twarz od wysiłku delikatnie ją paliła, ale nie zwracała na to kompletnie uwagi.
— Nie jestem wampirem długo, ale tak — wyznał. — Ciężko mi się pogodzić z tym, że nie dorosnę, nie pójdę na studia... I trochę tęsknię za odczuwaniem zimna — przygryzł wargę. — Ale cóż, zostałem wampirem i nie zamierzam się z tego powodu zabijać.
— Przerąbane. — skomentowała.
— Dziwi mnie, że córka szeryfa jeszcze jest żywa. — stwierdził.
— Hej! Tylko bez takich przepowiedni — zmrużyła oczy. — Mam talent. — pstryknęła palcami.
Tylko czy talent wystarczył w tym mieście, by utrzymać się przy życiu?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro