Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XI

„W najbliższy piątek tego tygodnia, pod osłoną nocy, tam gdzie zawsze i o tej samej, co zawsze, przy najlepszej muzyce, wśród najlepszych strojów. Obecności proszę nie potwierdzać. Nieznana liczba gości, dodaje tajemniczości.

Anna Howard. "

William właśnie przeczytał zaproszenie, którego litery były złote, a tło czarne. Do koperty dołączono również fiolkę z krwią, którą wypił jednym duszkiem i wlepił wzrok w deszcz za oknem.

Od znalezienia ciała Ricka minął prawie miesiąc, ale w przeciągu tych wszystkich długich i nudnych dni, nic się nie działo. Nic, co mogłoby przykuć uwagę, lub pomóc.

Theresa w tym czasie zaszyła się w domu z Winstonem, niezbyt często wychodziła z mieszkania, nie miała na to ochoty. Pewnie dlatego, że nie lubiła deszczu, a on nie dawał miastu spokoju od tygodni. Jej spotkania ograniczały się do odwiedzenia czasem Yyvon, gdzie spotykała również Anthony'ego, jednak nie rozmawiała z nim. Był zajęty szkoleniem nowych.

A jeśli już o szkoleniu mowa...

Adeline okazała się chłonną uczennicą.

— Jeszcze trochę i będziesz miała wyrobiony odruch obronny. — powiedział z entuzjazmem Eran, chwaląc dziewczynę. Znajdowali się w mieszkaniu Crispina, który wychodził za każdym razem, kiedy przychodziła Adeline. Nie chciał, żeby coś sobie pomyślała.

— I będę mogła — zaczęła, ale wypowiedź przerwał jej chłopak, blokując jej cios drewnianą pałką. — Zabijać takich, jak ty. — dokończyła, patrząc mu w oczy.

— Takich jak ja nie musisz — odparł rozbawiony. — Takich jak oni, owszem — sztyletem wycelował w zdjęcie podglądowe Skażonego, które wisiało na tablicy korkowej, trafiając między oczy. — Przerwa.

— Przerwa?! — jęknęła. Opadała już z sił. — Myślałam, że powiesz „koniec"... — wymamrotała, siadając na podłodze.

— Żyjesz w niebezpiecznym mieście i musisz mieć przyspieszony kurs. — przypomniał, a ona spiorunowała go wzrokiem.

— Sam się nadal szkolisz.

— Tak, ale mam przewagę z wrogiem, nie zauważyłaś? — zaprezentował się dłonią. Spojrzała na jego ciężkie czarne buty, następnie na czarne spodnie, czarną koszulkę, aż w końcu dotarła do jego oczu. Sama miała na sobie szare dresy i potrząsnęła głową, bo zaczęła w myślach lamentować, że nie wygląda jak dziewczyna.

Uczysz się bronić, idiotko.

— Dlatego powinniśmy na dzisiaj skończyć — ożywiła się. — Crispin zaraz wróci, a moje zmysły nie są ani wyostrzone, ani nie mam też super zdolności fizycznych. — podniosła się. Wtedy jej telefon zaczął dzwonić. Odebrała zaskoczona. — Tato?

Eran obserwował jej mimikę, ale nie musiał pytać. Wszystko przecież słyszał.

Kolejno ciało oznakowane literą.



* * *



— Nie chcę jej dotykać. — oświadczyła Theresa, kiedy wszyscy patrzyli na zwłoki młodej kobiety.

— Ja nie chcę oglądać ciał, a muszę — odparł William. — Zrób to, po coś masz te swoje... zdolności. — wykonał jakiś dziwny gest ręką.

— William ma rację. — zgodził się z nim Crispin. Westchnęła ciężko, wzniosła oczy ku sufitowi i przeczesała swoje jasne włosy, których nawet nie ułożyła. Nie widziała w tym sensu przy tym wietrze i deszczu.

— Nie zobaczę pewnie nic nowego — wymamrotała i położyła dłoń na literze o. Tym razem to był Chelsea Bridge. Dokładnie takie samo zabójstwo, tylko inna ofiara i silniejsze odczucia. Pociekła jej aż krew z nosa. Przyłożyła palce do ust, a później odwróciła się do reszty. — Dokładnie to samo. — wzięła od Anthony'ego chustkę, którą jej podał. Wytarła krew i rozłożyła ręce bezradnie.

— Cóż, nic więcej tutaj nie zdziałamy — stwierdził William. — Idziemy do mnie — zarządził. — Powiedz Faithowi, żeby zrobił jakieś patrole na innych mostach. — zwrócił się do Jane, a później cała czwórka opuściła komisariat i kierowała się na Darmouth Street.

W mieszkaniu Willa wypalała się właśnie jedna ze świec, a wampir uśmiechnął się pod nosem, słysząc myśli Anthony'ego, które krytykowały zapach lawendy. Crispin laską przysunął sobie szklankę i nalał do niej whisky, Tessa opadła bez sił na krzesło i zawiesiła na nim torebkę, Anthony zajął miejsce na parapecie, bo wolał oglądać niebo, a Will stał z rękami włożonymi w kieszenie spodni.

— Następne będzie R? — zagadnął z ironią Cirspin. — Mało oryginalne, Victor.

— Wydaje mi się, że nie chodzi mu o oryginalność — odparł Will z konsternacją. — Może to jakaś forma wiadomości dla nas? W stylu, dajcie mi spokój.

— Tylko co to ma na celu w ogóle? Horda skażonych, które grasują po ulicach i mordują, tylko w Londynie, a teraz ostrzeżenie? Przed czym, do diabła i co ten cały Moriatti chce w ogóle uczynić... — narzekała Tessa. Kręciło jej się trochę w głowie.

— Nie wiem. — wyznał szczerze.

— Dlatego trzeba iść na urodziny Anny — westchnął Crispin i zalał gardło miedzianym, palącym alkoholem. — Bo dostaliście zaproszenia, tak?

— Tak. — potwierdził Tony. Tessa skinęła głową, a Will uniósł swoje, które leżało na stole.

— Jak zwykle z rymowanką na końcu. Kto jej to pisze? — zmarszczył czoło brunet. — Myślicie, że będzie tam Rackford?

— Nie pojawiał się wcześniej na balach, a przecież jest tutaj szmat czasu, więc nie wydaje mi się — zaprzeczył Vicoletti. — Ale będzie James Byrne, a Tessa jest oficjalnie singielką.

— Chyba zwymiotuję na tym balu — skomentowała. — Flirt z nim przyprawia mnie o mdłości. — jej słowa spotkały się ze śmiechem wszystkich pozostałych. Nie sądziła, że to ich tak rozbawi.

— Muszę tam iść? — wtrącił Anthony.

— Doskonale rozumiem niechęć do tych szopek, ale przyda się każda para zaufanych kłów. — powiedział William.

— Wiedziałem, ale i tak wolałem spróbować się wymigać. — cmoknął z dezaprobatą.

— Yyvon też tam będzie — zakomunikowała Tessa. — Bierzesz Erana?

— Po jakie licho? — zdziwił się Crispin. — Nie narażę go. Yyvon udusiłaby mnie we śnie.

— Myślałam, że będziesz wprowadzał go na salony — wzruszyła ramionami. — Ale on chyba ma ważniejsze zajęcie. — poruszyła brwiami znacząco.

— Lepsze, czy nie, na pewno skutecznie sobie radzi — odpowiedział z uśmiechem. — Spotykamy się, bo masz jakiś plan? — pytanie padło do Willa.

— Chciałbym, żebyś wbił się w towarzystwo Anny. Słyszałem, że jak wypije, to papla na prawo i lewo, a może wypaplać coś istotnego — złożył dłonie, jak do modlitwy. — Anthony, twoja rola to obserwacje plotkar przy bufecie. Ja się skupię na sali, może Victor się pojawi, kto wie? — patrzył gdzieś w ścianę. — Tesso, nie muszę chyba mówić.

— Niestety. — skinęła głową twierdząco. Gdyby James był w jej typie, zadanie osiągnęłoby o wiele milszy wymiar.

— Obiecany naszyjnik. — William podał jej podłużne, ciemnofioletowe pudełko, w którym spoczywał ametyst na zawieszony na białym złocie. Wyrzeźbiony subtelniej, niż ten należący do Rose. Naszyjnik Tessy miał kształt łezki.

— Piękny jest — uznała. — W zamian za niego, czego ode mnie chcesz? — Crispin parsknął śmiechem po jej pytaniu, a William pokręcił głową.

— Nic — zaśmiał się. Zdziwiona schowała prezent do torebki. — Na bal przychodzimy osobno, żeby nie było podejrzeń i staramy się ze sobą nie rozmawiać. Tylko, jak zauważcie coś podejrzanego — spojrzał na wszystkich. — Możecie iść.

Crispin szybko dopił whisky, Anthony nawet się nie pożegnał i w wampirzym tempie wybiegł z mieszkania, rozwiewając włosy Theresy, która czekała na przyjaciela.

— Nie graj za długo, sąsiadki będą się skarżyć. — rzucił Crispin na pożegnanie, bo Levingstone już zasiadał do pianina.

— Ich myśli ani razu nie zahaczały o skargi. — mrugnął do przyjaciela porozumiewawczo, a później zaczął grać melodię, której nikt poza nim nie znał.



* * *



Sala wypełniała się płynnie gośćmi, kiedy Anna stała przy drzwiach i wszystkich witała w złotej sukni z perłami przy dekolcie. Świętowanie jej urodzin było ulubioną imprezą wampirzycy, nigdy nie organizowała ich bez rozmachu. Zresztą, przecież jej bale słynęły ze swojej wielkości, a ktoś musiał zrzeszać wampirzą szlachtę i resztę społeczności w jednym miejscu, do pożywki i plotek.

— Słyszałam, co się wydarzyło, Thereso. Tak mi przykro — Anna złapała dłoń Tessy i szczerze jej współczuła. — Wyglądasz dzisiaj tak pięknie, że na pewno znajdziesz kogoś innego.

— Dziękuję — Tessa dygnęła lekko. — Jednak nikt nie wygląda piękniej, niż ty. Nawet Stephanie. — nachyliła się do jej ucha, przez co Anna zachichotała. Kiedy Theresa weszła w głąb sali, nie widziała nikogo, z kim mogłaby porozmawiać, więc płynęła po parkiecie w kierunku bufetu. Anthony'ego jeszcze nie było. Wygładziła materiał swojej granatowej sukni i zaczęła się rozglądać.

— Mogę prosić do tańca? — spojrzała na wyciągniętą w jej kierunku dłoń, która należała do Jonathana. Zaskoczona jego obecnością tego wieczora, przyjrzała mu się niepewnie, jednak ostatecznie zgodziła się na taniec.

— Nikt się pana nie spodziewał. — powiedziała.

— To urodziny Anny, wypadało przyjść — odparł spokojnie, a później jego usta drgnęły w małym uśmiechu, kiedy skierował wzrok na dekolt Tessy. Ametystowy naszyjnik. — Ty się mnie spodziewałaś. — stwierdził.

— Zawsze wolę zapobiegać. — uśmiechnęła się sztucznie, rozumiejąc jego aluzję. Odetchnęła również z ulgą, kiedy przy stole Anny zobaczyła Crispina, który z łatwością zagadywał trzy wampirzyce.

— Dlatego przyszłaś sama? — uniósł brwi. — To chyba niebezpieczne w obliczu ostatnich wydarzeń.

— Jakich ostatnich wydarzeń? — próbowała grać głupią. Skąd wiedział o morderstwach?

— Oboje wiemy — obrócił nią. — jakich.

Zerknęła ukradkiem na jego prawą dłoń w tym czasie, ale nie spoczywał na niej pierścień z literą M.

— W takim razie powinieneś wiedzieć, że nic mi nie grozi — skrzyżowała z nim spojrzenie. Nawet z naszyjnikiem musiała przyznać, że posiadał piękne oczy. — Dlaczego do tańca wybrałeś mnie?

— Rzuciłaś mi się w oczy — odpowiedział normalnie. — Nawet Stephanie dzisiaj wypada przy tobie blado. — czy on z nią flirtował?

— Trudno, żeby nie wypadała. Nie żyje — mruknęła Tessa, wywołując śmiech Jonathana. — Nie boisz się, że Anna... wyciągnie z tego jakieś konsekwencje?

— Anna nie jest mi już potrzebna. — Thersa przystanęła w miejscu.

— O czym ty mówisz? — potrząsnęła głową. Dobrze, że włosy miała upięte grzebykiem, bo inaczej by się jej rozwaliły.

— Chciałem się tylko zbliżyć do księcia.

— I tak po prostu mi o tym mówisz?

— Nie widzę powodu, żebym musiał to przed tobą ukrywać.

Wtedy muzyka ustała, światła zgasły, a wszyscy usłyszeli stukanie łyżeczki o kieliszek. Sala została oświetlona tylko na środku, gdzie znikąd pojawiła się ogromną fontanna z krwią. Jak każdy się domyślał, najlepszej jakości.

— Moi drodzy, niech zabawa oficjalnie się rozpocznie. Będzie trwała jednak po ciemku. — zapowiedziała Anna, a wszyscy wydali się z siebie odgłosy aprobaty i zaczęli klaskać. No, może nie do końca wszyscy, ale znaczna część.

— Podsłuchałeś coś? — zapytał William, stając obok Anthony'ego. Wampir poprawił tylko okulary na nosie i kiwnął przecząco głową, a później przypomniał sobie, że przecież prawie nic nie widać.

— Nie — powiedział cicho. — Widziałem tylko Rackforda.

— Co on tutaj robi?

— Nie mam pojęcia, William, ale tańczył z Tessą. — wzruszył ramionami i zajął się dalszym przysłuchiwaniem plotek. Znaczna część z nich dotyczyła rozpadu związku Crispina i Theresy, co nieznacznie Tony'ego bawiło.

— Vicoletti. — przywitał się Jonathan, dołączając do stołu Anny.

— Rackford. — pokłonił lekko głowę. Tak samo, jak reszta, zaskoczył się obecnością Jonathana.

— Jonathan, kochany! — Anna wyciągnęła do niego ręce. — Nic nie widzę, alkohol zaćmiewa zdolności widzenia nocą. — zaniosła się śmiechem.

— Nikt nie widzi teraz perfekcyjnie. — odparł Jonathan z nutą irytacji w głosie. Towarzystwo Anny, które musiał znosić tak długi czas zaczynało mu przeszkadzać.

— ... mosty? Może to jacyś samobójcy? — ukradkiem usłyszał Crispin, więc odsunął się trochę w bok, aby słyszeć lepiej.

— Mówi się, że to Victor Moriatti jest za to odpowiedzialny. — szeptała jakaś wampirzyca.

— Nie byłabym tego taka pewna — odparła druga. — Na tych mostach widziano Jonathana Rackforda. Co on tam robił, jeśli nie zabił?

— Ciekawe... — mruknął sam do siebie Crispin.

— Książę! — z rozmyślań wyrwał go krzyk Anny.

— Cóż to za cudaczny pomysł imprezy po ciemku? — zapytał rozbawiony.

— Nada to sensualnego klimatu. Przecież wiadomo, że najciekawsze rzeczy dzieją się pod osłoną nocy i mroku. — szeptała Anna, a James Byrne oblizał jeden kieł i zrozumiał dokładnie, co miała na myśli.

Yyvon niespecjalnie lubiła bale, ale korzystając z czasów, w jakich żyła, mogła założyć na siebie smoking i nikt nie miał z tym najmniejszego problemu. Z uśmiechem na ustach odnalazła Tessę, która stała pod ścianą i delikatnie szturchnęła ją w ramię.

— Jak mnie znalazłaś? — zdziwiła się blondynka.

— Po zapachu. — odparła figlarnie.

— Och... — skołowała się trochę. — Will czasami mówi, że wylałam na siebie cały flakon, może ma rację. — wzruszyła ramionami.

— Levingstone się nie zna, albo nie lubi róż. — prychnęła Yyvon.

— Za to ja kocham — obie zdumione odwróciły się w stronę, z której rozbrzmiał głos. — Panno Holdter, można prosić na słowo?

— Oczywiście, książę. — to był moment, w którym musiała włączyć swoją rolę, a bardzo nie miała na to ochoty. Zwłaszcza, kiedy zorientowała się, że wcale nie będą rozmawiać na sali, a jednym z korytarzy przeznaczonych dla służby.



* * *



Upadek. Podniesienie się. Upadek. Ból, zakwasy, siniaki i tak wkoło. Adeline miała już serdecznie dość. Nie widziała u siebie żadnych postępów odkąd tylko zaczęli, mimo faktu, że Eran nieustannie ją chwalił. W pewnym momencie nie miała już tak bardzo siły, że wylądowała na podłodze plecami z hukiem, a wampir nad nią, opierając dłonie po bokach jej głowy.

— Sporo potrafisz, ale szybko się męczysz. — zauważył Eran, nadal nad nią wisząc.

— Jestem człowiekiem — warknęła. — W dodatku kobietą. — przypomniała mu.

Jestem kobietą, bingo! Pomyślała.

— Więc mógłbyś mi... — palcem zaczęła wodzić po jego szyi. — trochę odpuścić. — kiedy jej palec zjechał niżej, na obojczyk, jej wzrok powędrował na jego lekko rozwarte usta. Patrzył na nią niezrozumiale.

— Co robisz? — szepnął, a wtedy odepchnęła go na bok nogami i teraz to ona górowała nad nim.

— Używam bycia kobietą — pokazała mu język. — Tessa tak złapała jednego Skażonego. Przydatna umiejętność. — powiedziała z satysfakcją i podniosła się z podłogi. Usiadła na krześle i wypiła całą szklankę wody, która czekała na nią od jakichś dwóch godzin.

— Nie każdy Skażony jest świadomy — westchnął, siadając naprzeciw niej. — Pamiętaj o tym.

— Wiem... — wywróciła oczami. — O której wróci Crispin?

— Nie mam pojęcia, poszli na bal — wzruszył ramionami. — Do wampirzej szychy, więc wiesz — uśmiechnął się półgębkiem. — Nie wiem, czy zdążysz go zobaczyć.

— Nie chcę go zobaczyć — zaoponowała. — Pytam, bo nie chcę się z nim minąć. — sprostowała.

— Woah. — założył ręce na krzyż. Słyszał jej przyspieszony puls i wiedział, że za chwilę usłyszy coś przełomowego.

— Mieliście rację — przyznała. — Uganiałam się za kimś, z kim nigdy nie miałabym szans. Nie jestem pewna, czy Crispin interesował się kiedykolwiek jakąkolwiek kobietą. — oblizała usta.

— Nie no, zdarzają się romanse wampirów z ludźmi, już nie przesadzaj — machnął dłonią. — po prostu wybrałaś takiego, co nie jest do nich chętny.

— Któryś z nich by był? — zadrwiła. — Anthony wygląda, jakby przez całe swoje życie nie miał styczności z płcią przeciwną, a może jest gejem? I na cholerę nosi okulary? — rozłożyła ręce.

— A wiesz, że też o to pytałem? — ożywił się. — Powiedział mi na treningu, że przypominają mu o tym, że kiedyś był człowiekiem. 

— Racja. Muszą za tym bardzo tęsknić — przyznała. — No i został William. Romans z nim byłyby mocny, ale równie niemożliwy — prychnęła. — Nie znam młodszych wampirów — pokręciła głową. — Poza tobą. — wskazała na niego butelką wody.

Posłał jej słaby uśmiech.

— A ty? Tęsknisz za byciem człowiekiem? — oparła twarz rękę zgiętą w łokciu, którą trzymała na stole. Spocone włosy kleiły jej się do czoła, a nadal zaczerwieniona twarz od wysiłku delikatnie ją paliła, ale nie zwracała na to kompletnie uwagi.

— Nie jestem wampirem długo, ale tak — wyznał. — Ciężko mi się pogodzić z tym, że nie dorosnę, nie pójdę na studia... I trochę tęsknię za odczuwaniem zimna — przygryzł wargę. — Ale cóż, zostałem wampirem i nie zamierzam się z tego powodu zabijać.

— Przerąbane. — skomentowała.

— Dziwi mnie, że córka szeryfa jeszcze jest żywa. — stwierdził.

— Hej! Tylko bez takich przepowiedni — zmrużyła oczy. — Mam talent. — pstryknęła palcami.

Tylko czy talent wystarczył w tym mieście, by utrzymać się przy życiu?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro