Rozdział VIII
Jedną z cech, za które wdzięczna była Theresa po przemienieniu w wampira, była możliwość oglądania się w lustrze. Gdyby nie to, nie wiedziałaby, czy rozpuszczone włosy spodobają się księciu, a przecież o to chodziło.
Założyła na siebie czarną sukienkę z długimi rękawami, która sięgała do ziemi i była rozcięta na lewej nodze. Kopertowy dekolt w połączeniu z długim naszyjnikiem tylko bardziej eksponował kobiecość Tessy. Spojrzała na rodowy pierścień Crispina na swoim palcu i poczuła się jakoś dziwnie. To całe udawanie narzeczeństwa było dla niej trudne, zwłaszcza po tym, jak straciła prawdziwego narzeczonego, a teraz była w posiadaniu wiedzy, z którą nie wiedziała, co zrobić.
Z rozmyślam wyrwało ją stukanie do drzwi i wiedziała, że to jej przyjaciel. Szybko narzuciła na siebie płaszcz, zabrała torebkę i wyszła, witając go uśmiechem.
— Odważnie — skomentował od razu, widząc fason sukienki. — Will by powiedział, że za bardzo wczułaś się w rolę.
— Na szczęście Willa tutaj nie ma. — rzuciła z przekąsem i zaraz byli w drodze. To było dla niej dziwne, bo nie czuła stresu. Czuła się odprężona i pewna, jakby strój dodawał jej odwagi.
— Crispin Vicoletti wraz z narzeczoną, Theresą Holdter. — powiedział lokaj po tym, jak zastukał laską w podłogę. Książę powitał ich niemal natychmiast, najpierw ściskając dłoń Crispina, a później całując wierzch tej należącej do Tessy, która udała po tym uśmiech onieśmielenia. Pomyślała nawet, że całkiem dobra z niej aktorka. Kiedy zajęli miejsce przy stole, zorientowała się, że brakuje właśnie tych osób, dla których tutaj przyszli, a po informacjach uzyskanych dzięki Anthony'emu, nie mogli wyjść bez rozeznania.
— Anna jak zwykle zjawi się spóźniona, to już chyba taka przypadłość dam tego pokroju. — powiadomił James, zerkając na Theresą.
— Tego pokroju? — zdziwił się Crispin. — Co książę ma na myśli?
— Arystokrację. — westchnął długo, wkładając do ust czerwone winogrono.
— O ile wiem... Anna Howard nie jest arystokracją dzięki krwi. — odezwała się Tessa cicho.
— A i owszem. Niezłe rozeznanie, panno Holdter. — mrugnął do niej porozumiewawczo, a wtedy laska lokaja zastukała kolejny raz.
— Anna Howard i Jonathan Rackford. — wszystkie oczy od razu skierowane zostały na nich i Tessa wiedziała, jak wygląda Anna, ale kiedy ujrzała Jonathana, zaparło jej dech w piersiach. Piękne niebieskie oczy i niemal srebrne włosy komponowały się z wampirzą cerą w tak perfekcyjny sposób, że kiedy tylko zajął miejsce naprzeciw niej, musiała panować nad mimiką.
Anna zagryzła delikatnie wargę widząc Crispina. Wiedziała doskonale, że ich obecność może mieć związek z jej rozmową z Anthony'm w Hyde Parku. Jednak nie była świadoma, że Crispin i Theresa zaproszenie na herbatę dostali przed tym incydentem.
— Crispin Vicoletti i jego narzeczona, Theresa Holdter — przedstawił książę. — A was nie trzeba przedstawiać — zaśmiał się szczerze. — Nie jesteśmy na oficjalnym spotkaniu. — dodał.
— To zaszczyt was poznać, wiele o was słyszałem. — powiedział nagle Jonathan. Jego głos był miękki i głęboki, znacznie różnił się od wiecznie zmęczonego tonu Williama i Tessa przyłapała się na tym, że lekko ich porównuje.
— Żywię nadzieję, że same pozytywy. — odparł Crispin pewnie. Theresa przyozdobiła to uśmiechem piękniejszym, niż niejedna dama posiadała.
— Jakżeby inaczej. — jego spojrzenie skrzyżowało się ze spojrzeniem Theresy, co nie umknęło uwadze ani Anny, ani Jamesa.
— Proszę podawać! — odchrząknął książę, po czym zawołał.
Herbata została nalana, obok filiżanek po prawej stronie na skos zaś stały kieliszki, które napełniły się krwią dzięki jednej służce.
— Kiedy następny bal, Anno? Chętnie znów zatańczyłbym kilka walców z tobą. — zagadnął książę, ukradkiem sprawdzając, czy Tessa się przysłuchuje. Jednak ona nie wiedziała, co się kompletnie dzieje i dlaczego cały czas wodzi wzrokiem po twarzy Jonathana.
— Och, nie planuję teraz. Może w przyszłym miesiącu? W końcu to będą moje urodziny, nie powiem oczywiście, które. — zakryła usta dłonią i zachichotała.
— Jeżeli chodzi o kobiety wśród wampirów — zaczął Jonathan, podnosząc kieliszek z krwią — Są jak wino, chyba każdy słyszał to powiedzenie, ale odnoszę nieodparte wrażenie, że wampirzyce zdecydowanie im starsze, tym lepsze. — puścił oczko Annie, a później wzniósł teatralny toast.
Późniejsze rozmowy sprowadzały się głównie do wampirzej polityki, co Tessę potwornie nudziło. Crispin próbował nakierować wątki na Skażonych, ale bez skutku. Jonathan zręcznie zmieniał, lub płynnie przechodził do innych tematów. Wkrótce książę zaproponował zwiedzenie jego domu, co Theresa uczyniła z wielką radością, byleby już nie musieć siedzieć przy tym stole.
Wpatrywała się teraz w obraz, namalowany niewiadomo przez kogo, ale namalowany w taki sposób, że czuła to, co biedna antylopa z farb. Też cierpiała.
— Brutalny — usłyszała przy uchu i podskoczyła wystraszona. — Nie chciałem panienki wystraszyć.
— Proszę mi mówić po imieniu. — zatrzepotała rzęsami, niemal musnęła nawet palcami rękę Jamesa, ale powstrzymała się od takich wybryków. Nie chciała przesadzać.
— Więc Tesso, wydawałaś się mało zainteresowana tym, co mówił pani narzeczony. — parsknęła zduszonym śmiechem.
— Ciężko być zainteresowanym rozmową z narzeczonym, który także mnie nie interesuje. — westchnęła długo.
— Co mam przez to rozumieć? — założył ręce na krzyż i zbliżył się jeszcze bardziej.
— To było zaaranżowane, zero w tym pasji, namiętności... czysta rozsądność. Crispin to dobra partia, choć duszę się w tym pakcie — wzruszyła ramionami. — Po cichu licząc na to, że plotki, które do mnie dotarły, okażą się prawdą. — szeptała. Czy ona właśnie wrabiała Crispina w udawane zdradzanie? Oczywiście, że tak, a James łyknął to na raz.
— Jaki to rodzaj plotek? — zaciekawił się.
— Myślę, że znasz odpowiedź. — rzuciła mu spojrzenie spod rzęs.
— James! Jamie, och! Pozwól na chwilę, wybacz Thereso, porwę go. Mam pewną nudną kwestię do omówienia. — wyjaśniła Anna i ku niezadowoleniu księcia, odeszła razem z nim w zupełnie inną część domu. Tessa natomiast usłyszała powolne oklaski.
To był Jonathan.
— Użyłaś jakiegoś specjalnego daru, żeby omotać największego kochanka, jakiego znam, czy po prostu jesteś taka czarująca? — zapytał z nieodgadnioną miną.
— Mogłabym o to zapytać Annę. — odparła z nonszalancją. Co to w ogóle była za uwaga?
— Zapewniam cię, że żaden urok by na mnie nie podziałał. — nachylił się do niej i sięgnął dłonią kosmyka jej włosów, który próbowała wcześniej odgarnąć dmuchaniem, a następnie zasunął jej za ucho. Tessa nie była w stanie tego wytłumaczyć, ale czuła się jakby była odurzona. Czy w herbacie był eliksir miłosny? Takie w ogóle istniały?
Potrząsnęła głową, odganiając najróżniejsze dziwaczne myśli i zadarła głowę.
— W takim razie musisz być łasy na pieniądze, których ma mnóstwo. Nigdy nie uwierzę, że to jej uroda gra tutaj kluczową rolę.
— Sądzisz, że jesteś od niej atrakcyjniejsza? — uniósł brew.
— Nie sądzę — zaśmiała się. — Wiem to. — oblizała usta. Co się, do cholery, z nią działo?!
Wydawało jej się, że błękit jego oczu rozlewa się teraz wokół niej. Gdyby nie głos Crispina wołający ją z oddali z wiadomością, że pora na nich, utonęłaby na dobre.
— Po drodze zgarnę swojego nowego kolegę — powiadomił Vicoletti, kiedy tylko znaleźli się na zewnątrz. — Na razie nie rozmawiajmy o tym, co się działo z tobą. Myślę, że Will może wiedzieć o tym bardzo dużo.
* * *
Scotland Yard świeciło o tej porze pustkami. Anthony jak zwykle zjawił się pierwszy, jakżeby inaczej, a Jerome jak zwykle próbował uciąć z nim jakąś luźną pogawędkę, jednak bezskutecznie.
— Zaczekaj tutaj. — powiedział Crispin do Erana, kiedy tylko stawili się z Tessą pod drzwiami gabinetu. Chłopak posłusznie skinął głową i oparł się o ścianę, miał przecież swoje wielkie zadanie do wykonania.
Zza drzwi wręcz wypchana została Adeline, która próbowała się tam jeszcze dostać, ale jej próby skazane były na porażkę. Warknęła zirytowana i przeczesała włosy dłonią.
— Sprzeczka z ojcem, czy trudny dzień? — rzucił na wstępie Eran. Zaskoczona odwróciła się w jego stronę.
— Kim ty jesteś? — zadała to pytanie od razu, pewnie. W końcu była na swoich terenach.
— Ciężko mi wyjaśnić swojej położenie — cmoknął z dezaprobatą. — Crispin pewnej pięknej nocy rzucił się na mnie, zostawił, bo myślał, że nie żyję, a teraz się odnaleźliśmy i tak jakoś wyszło, że u niego zamieszkałem. — złożył razem dłonie i posłała jej uśmiech.
— Czekaj, jesteś wampirem? — na jej twarz wkradło się jakieś zafascynowanie.
— Świeżo upieczonym — pochwalił się. — Mam na imię Eran.
— Co to za imię? — zakpiła i usiadła na krześle naprzeciwko niego.
— Jak spotkasz moich rodziców to ich zapytaj, bo wyjątkowo paskudne, ale nie znam powodu nadania mi go — wyznał szczerze. — Ty jesteś Adeline i lecisz na ponad dwustuletniego wampira. — wskazał na nią palcem. Rozdziawiła usta zmieszana, a potem się oburzyła.
— Wcale nie!
— Zaprzeczasz swojemu imieniu, czy potajemnym kochaniu się w mężczyźnie nieosiągalnym?
— Skąd wiesz? — odezwała się cichutko. — Czytasz mi w myślach. — uświadomiła sobie. Adeline mało wiedziała na temat zdolności wampirów, więc nie miała także pojęcia o tym, że wampiry dzielą się na różne osobliwości.
— Nie, nie potrafię czytać w myślach. — zaprzeczył, a wtedy już totalnie była zdziwiona.
— To jak...
— Za to ja potrafię i na Jezusa, Adeline. Zajmij się kimś w swoim wieku. I nie, Eran nie jest prawiczkiem. — usłyszeli głos Williama, który właśnie przeszedł obok nich, pchnął drzwi gabinetu i zaraz za nimi zniknął.
Eran nie mógł ukryć śmiechu, a Adeline rumieńców.
— Nie mam zielonego pojęcia, o czym on mówił. — wydukała.
— William Levingstone zawsze ma pojęcie, o czym mówi. — odpowiedział tylko Eran, zanim zaczęli się wraz z Adeline przysłuchiwać rozmowom za drzwiami.
______________________________________
________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro