Rozdział IX
— Pan wielki musi się oczywiście spóźniać. — prychnął Eliot, zakładając ręce na krzyż i wlepiając wzrok w widok za oknem. Londyn nocą był piękny i niebezpieczny.
Drzwi otworzyły się z impetem.
— W przeciwieństwie do ciebie, moje powody spóźniania się ratują twoje życie, więc zamilcz, a najlepiej to wyjdź — warknął William zirytowany. Po drodze spotkał narwanych skażonych i niekoniecznie miał ochotę na towarzystwo Eliota. — Znalazłeś coś, jak już zaczynamy?
— Nie. Żadnych nazwisk, ani imion. — odparł zrezygnowany Jerome.
— Jak zwykle bezużyteczni — skwitował wampir, machnął dłonią w powietrzu i przeniósł spojrzenie na Theresę, która obejmowała siebie samą i tępo wpatrywała się w swoje czarne szpilki. — Woah, udawane narzeczeństwo poskutkowało zerwaniem z modą zakonną? — miał na myśli rozcięcie na nodze jej sukni i dekolt.
Nie odpowiedziała. Nie miała siły.
— Ktoś coś powie, czy mam czytać w myślach? Jak nie chce wam się rozmawiać, nie zwołujcie spotkań i mnie nie męczcie. — jęknął i usiadł na biurku. Jerome udręczony nerwowo ruszał nogą siedząc na fotelu, Anthony sam nic nie wiedział.
— Nie udało nam się dowiedzieć niczego o Skażonych. Kiedy tylko próbowałem, Rackford od razu zmieniał temat. Ewidentnie musi mieć z tym jakiś związek. — podkreślił to.
— Co za spostrzegawczość. — skomentował William.
— On w ogóle jakiś podejrzany jest. — dodał po chwili zielonooki.
— To znaczy? Wygląda jak jaszczurka? — drwił Levingstone.
— Nie, wygląda jak bardzo zamożny wampir — przerwała Tessa. — I jest taki. To wampir kompletny, tak jak ty. — spojrzała mu w oczy, a on gwizdnął.
— Czyli przystojny — dziwnie poruszył brwiami. — Skoro nic nie wiemy, można się rozejść. To spotkanie nie miało sensu.
— Ale Wi...
— Nie macie żadnych informacji o Moriattim, więc na dziś koniec. To nasz priorytet. — powtórzył, znacząco patrząc na Tessę, której przed chwilą przerwał.
— Will — głos Jerome'a był tak żałośnie płaczliwie. Wampir nawet nie zareagował na to, że zwrócił się do niego nie tak, jak trzeba, tylko spojrzał na niego z politowaniem. — Wierzę, że go znajdziesz.
— Znajdę — zapewnił. — Chodźmy do domów — powiedział cicho. — Ty ze mną. — wskazał na Tessę. Nie protestowała, uniosła dłonie w geście kapitulacji i założyła płaszcz.
— Chodź błędzie słabości, może natkniemy się po drodze na żywy trening. — zawołał pieszczotliwie Crispin, kierując te słowa do Erana.
— Jestem już błędem młodości, teraz błędem słabości... ciekawe co następne? — zażartował i zniknęli z Crispinem w wampirzym tempie. Tony też ulotnił się raz dwa.
— Muszę zapalić. — westchnął William, kiedy dotarli do jego mieszkania. Tessa zmęczona dzisiejszym dniem oklapła na fotel, w którym zawsze przesiadywał Vicoletti.
— Kopć, kopć... — ponagliła. — Nie zapomnij o whisky — zmarszczył czoło na te uwagę. — Tylko powiedz mi, jaki jest sens rozmawiania o tym na osobności.
— Nie zauważyłaś, że niektórych rzeczy nie mówi się na posterunku? — jego twarz zza dymu wydawała się jeszcze bledsza. Zwłaszcza w stosunku do jego białej koszuli. Na krześle powiesił czarny surdut. Tessa nie widziała tej części garderoby od wieku. Dosłownie. — Jak wygląda ten cały Jonathan, chodzi mi o wygląd. Dosłownie.
— Jakie to ma znaczenie? — spojrzała na niego karcąco. Zachęcił ją gestem. — Jasne włosy, prawie szare, może trochę srebrne? Niebieskie oczy, bardzo niebieskie.
— Czyli nie w twoim typie. — pokręcił głową i ugasił w popielniczce papierosa.
— Naprawdę? — wzniosła oczy ku sufitowi. — Przejdźmy do rzeczy; Crispin powiedział, że ty na pewno o tym coś więcej wiesz. Rozmawiając z nim, czułam się tak, jakbym była w transie, pod wpływem czegoś... — tłumaczyła. — Czułam, że miesza mi w głowie. Czy to w ogóle jest możliwe, ma jakiś sens?
— Owszem — przytaknął, wkładając ręce do kieszeni spodni. — Wampiry czystej krwi mogą wpływać na emocje. Nawet uczucia. Perswadować. — sprostował.
— Ty też to potrafisz? — przeraziła się.
— Nie. Albo czytanie w myślach, albo perswazja. Zależy, od losu — wzruszył ramionami. — Zważając na to, że Jonathan nie jest mężczyzną w jakich gustujesz, musiał tego używać. Tylko pytanie, Tesso... jakim cudem dał radę?
— Nie udawało mu się to przez cały czas — wyjaśniła. — Ale...
— Jesteś rozchwiana emocjonalnie. Zagubiona, co się dzieje?
Była tak skołowana i wyczerpana wpływem Jonathana na jej umysł i bronieniem się przed tym, że nie starczyłoby jej teraz sił na kłamstwa.
— Uważasz, że nie mam do zaoferowania nic więcej, niż wampiryzm? — sama nie wierzyła, że zadała to pytanie.
— Słyszałaś — uświadomił sobie. Oczywiście, że słyszała, pomyślał. — Nie, nie uważam tak. Po prostu Daniel to idiota.
— Dlaczego koniecznie musiałeś ukryć, że przejawiasz czasami jakąś dobroć? — poczuła ulgę, że w końcu to wypłynęło. — Gdybyś mi powiedział, nie odeszłabym, może wszystko poszłoby szybciej, może... — zacięła się, bo tak właściwie sama nie wiedziała, co zamierza powiedzieć. — Nieważne. Co teraz zrobimy?
— Będziemy czekać na kolejne wydarzenie towarzyskie. Teraz to nasz priorytet — odparł z wyraźnym niezadowoleniem. — W międzyczasie godząc z glebą truciaki.
— Truciaki? — rozłożyła ręce.
— Skażeni. Musiałem nadać im jakąś kochaną ksywkę — udał rozczulenie. — Tyle ich już wymordowałem, że trochę się przywiązałem — położył dłoń na lewej piersi. — Gdzie masz pierścień Crispina?
— Crispin mnie zdradza, więc zaręczyny zerwane — prychnęła. Ten teatrzyk bardzo ją bawił. — James się na to złapał. A, boli mnie coś — przypomniała sobie. — Wymusiliście na mnie udawanie, że mam narzeczonego, kiedy kilka miesięcy temu naprawdę go miałam — posmutniała. — Wybaczam wam tylko dlatego, że... że teraz wiem, czemu go straciłam. Tak naprawdę.
— Masz rację, nie myślałem o tym — podszedł do szuflady i wyjął z niej jakiś wisiorek z ametystem. — Teraz kolejny akt miłosierdzia. Tylko nie pomyśl sobie za dużo. — upomniał ją.
— O nie, fantazjować też nie mogę? — wstała i wzięła wisiorek.
Wtedy poczuła coś dziwnego i zobaczyła kobietę z czekoladowymi włosami i równie ciemnymi oczami, w pięknej jasnej sukni. Uśmiechała się, a na jej szyi spoczywał właśnie ten ametyst.
— Nie flirtuj ze mną, Tesso, bo to się tragicznie kończy — wymienili spojrzenie. — Będzie cię chronił przed wpływem perswazji czytania w myślach, kiedy nie będziesz w stanie bronić się sama. — dotknął ametystu.
— Will... — odchrząknęła. — William — poprawiła się. — To jakaś pamiątka, nie mogę tego przyjąć. — nie dało się nie zauważyć inicjałów.
W.L & R.W
— Możesz i to zrobisz — zdziwił się. — Rozumiem, że nie jest zbyt ładny i nie w twoim stylu, ale... to cię ochroni. — zapewnił ją.
— Nie mogę go nosić. — powtórzyła i odłożyła wisiorek na stół, na którym walały się różne mapy Londynu, papierosy, cygara i listy. Różne listy.
— Dlaczego? — Nie było go stać na nic bardziej elokwentnego. Nie spodziewał się, co zaraz usłyszy.
— Należał do niej. — bała się poruszać tego tematu. Wszyscy się bali. Crispin kiedyś spróbował i dostał kulkę w ramię. Nikt nie wiedział, o co dokładnie chodziło, bo William nigdy nie zdradził. Każdy miał tylko to, co wyjawił. Chodziło o jego miłość. Kobietę, którą kochał. Rose.
— Skąd... — podniósł dłoń, ale zaraz po tym ją opuścił wraz z głową w dół. Odczekał chwilę i nalał do szklanki whisky. — Coś tam wcześniej wspominałaś, żebym o tym nie zapomniał — wzniósł alkohol w geście toastu. — Tobie też nalać?
— Dobrze wiesz, że ja i jakiekolwiek trunek to złe połączenie. — przypomniała mu.
— Nie wiem, bo nigdy nie widziałem, żebyś cokolwiek piła. — prychnął. Zgarnął jakiś list i zaczął go czytać, ale to było na nic. Podwinął rękawy białej koszuli, rozmasował czoło i doszedł do wniosku, że sam sobie to zrobił.
— Musisz to nosić — powiedział. — Nieważne, do kogo należał. Będziesz spotykała się z nim często, a to... — podniósł wisiorek drżącą dłonią. — to zapewni ci bezpieczeństwo.
— Nie chcę wchodzić w twoje intymne sekrety, a nosząc go, będę je poznawała. Wiem, bo kiedy go dotknęłam, zobaczyłam ją. Była piękna. — musiała przyznać.
— Kluczowe słowo, Tesso. Była — napił się whisky, która nieprzyjemnie dzisiaj paliła mu gardło. — Skoro nie chcesz naruszać moich wspomnień, to postaram się skombinować dla ciebie inny.
— Dziękuję, ale nie musisz tego robić. To nie jest twój obow...
— Moim obowiązkiem jest chronić Londyn. W tym także ciebie. Ty, Anthony i Crispin jesteście moim priorytetem, zdobędę go.
Tessa nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Zamiast tego, pokonała odległość, która dzieliła ją od stołu i łapczywie złapała butelkę z whisky, aby wypełnić pustą szklankę, która stała bliżej niej. Potem wypiła zawartość duszkiem i dolała sobie znowu.
— Będę tego żałowała — zbeształa samą siebie. — Albo, odprowadzisz mnie teraz do domu. — odwróciła się do niego. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
— Jakżebym mógł zrezygnować z szansy deprawowania cię? — stuknął swoją szklanką o jej. — Będę się świetnie bawił.
* * *
Młode wampiry zbierały się już do snu, kiedy Anthony przyszedł do Yyvon. Nie wiedział, jaki jest cel wizyty o tak później porze, tym badziej, że wcześniej przecież prowadził tam trening, ale nie mógł odmówić damie. Chociaż Yyvon w jego oczach do damy było daleko.
— Witaj, Tony. Jak poszło spotkanie? — zagadnęła wesoło. Zastał ją siedzącą na biurku. On zajął miejsce na krześle. Z jednego gabinetu do drugiego, pomyślał.
— Było krótkie — odparł beznamiętnie. — Po co chciałaś mnie widzieć?
— Nie będę owijała w bawełnę, za bardzo cię lubię — przyznała. — Chodzi mi o Erana — westchnęła ciężko, a Anthony nie rozumiał, co może z nim mieć wspólnego. — Czy on będzie bezpieczny u Crispina?
— Oczywiście, że tak — oburzył się z lekka. — Wątpisz w kwestię bezpieczeństwa przy jednym z najlepszych wampirów tutaj?
— Ten jeden z lepszych wampirów rzucił się na chłopaka w biały dzień z głodu — poderwała się na nogi. — Jaką mam gwarancję, że nie skrzywdzi go po raz drugi? Nie wykorzysta do jakichś szemranych rzeczy?
— Nie mogę uwierzyć, że to od ciebie słyszę — pokręcił głową zawiedziony. — Myślisz, że gdyby taki był, Tessa by mu ufała?
— Kwestię Tessy pozostawię jednak na sprzeczki z panem Levingstone — żachnęła się. — W dobie szalejących Skażonych, które zaczynają zachowywać się normalnie, nie chcę się martwić o to, że mój przybranek zostanie zniszczony przez zachcianki wiekowego wampira. Szacunek to nie tylko lata.
— Kto nie ma szacunku do moich przyjaciół, nie ma go też dla mnie, Yyvon — wstał gwałtownie i zmierzył ją wzrokiem. — Nigdy więcej nie wątp w Crispina. Nigdy przy mnie. — wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami tak mocno, że Yyvon aż podskoczyła. Nie tak miała przebiec ta rozmowa. Klęła się w duchu, że pokierowała się emocjami, a nie rozsądkiem.
* * *
Adeline od śmierci swojej matki zawsze starała się wesprzeć ojca, jak tylko mogła. Czasami wydawało jej się, że jej starania nie są jednak doceniane. Codziennie rano i wieczorem przynosiła tacie kawę i kanapki, a on tylko uśmiechał się słabo i szeptał „dziękuję", żeby zaraz po tym jego twarz znów zalała się bólem i zmarszczkami.
Teraz oboje siedzieli w pokoju dziennym. Ona przeglądała internet, on zdjęcia kolejnych ofiar.
— To zaczyna wyglądać jak rzeź. — pożalił się. Adeline uniosła na niego wzrok zaniepokojona.
— To jest rzeź — stwierdziła. — Wierzysz, że Will i reszta są w stanie to wszystko zakończyć?
— Nie wiem już, w co wierzę, kochanie — ukrył twarz w dłoniach. — To moja jedyna i ostatnia nadzieja. Już i tak wiele zrobili — podniósł się ociężale razem z kubkiem kawy. — Pora się kłaść, jest już tak późno. — pogłaskał jej rude włosy i zniknął w swojej sypialni, a ona odprowadziła go smutnym wzrokiem. Powróciła do przeglądania social mediów i poczuła się bardzo dziwnie, kiedy natrafiła na artykuł o chłopaku, którego dzisiaj poznała. Oficjalnie przecież zaginął, a jednak miał na tyle odwagi, żeby pokazać się na posterunku? Jakim cudem nikt, nawet jej ojciec, nie rozpoznał go?
Miała tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Może znajomość z Eranem zaowocowałaby dawką wiedzy? Bijąc się z myślami odchyliła głowę w tył i jęknęła zdesperowana.
____________________________________
________________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro