Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IX

— Pan wielki musi się oczywiście spóźniać. — prychnął Eliot, zakładając ręce na krzyż i wlepiając wzrok w widok za oknem. Londyn nocą był piękny i niebezpieczny.

Drzwi otworzyły się z impetem.

— W przeciwieństwie do ciebie, moje powody spóźniania się ratują twoje życie, więc zamilcz, a najlepiej to wyjdź — warknął William zirytowany. Po drodze spotkał narwanych skażonych i niekoniecznie miał ochotę na towarzystwo Eliota. — Znalazłeś coś, jak już zaczynamy?

— Nie. Żadnych nazwisk, ani imion. — odparł zrezygnowany Jerome.

— Jak zwykle bezużyteczni — skwitował wampir, machnął dłonią w powietrzu i przeniósł spojrzenie na Theresę, która obejmowała siebie samą i tępo wpatrywała się w swoje czarne szpilki. — Woah, udawane narzeczeństwo poskutkowało zerwaniem z modą zakonną? — miał na myśli rozcięcie na nodze jej sukni i dekolt.

Nie odpowiedziała. Nie miała siły.

— Ktoś coś powie, czy mam czytać w myślach? Jak nie chce wam się rozmawiać, nie zwołujcie spotkań i mnie nie męczcie. — jęknął i usiadł na biurku. Jerome udręczony nerwowo ruszał nogą siedząc na fotelu, Anthony sam nic nie wiedział.

— Nie udało nam się dowiedzieć niczego o Skażonych. Kiedy tylko próbowałem, Rackford od razu zmieniał temat. Ewidentnie musi mieć z tym jakiś związek. — podkreślił to.

— Co za spostrzegawczość. — skomentował William.

— On w ogóle jakiś podejrzany jest. — dodał po chwili zielonooki.

— To znaczy? Wygląda jak jaszczurka? — drwił Levingstone.

— Nie, wygląda jak bardzo zamożny wampir — przerwała Tessa. — I jest taki. To wampir kompletny, tak jak ty. — spojrzała mu w oczy, a on gwizdnął.

— Czyli przystojny — dziwnie poruszył brwiami. — Skoro nic nie wiemy, można się rozejść. To spotkanie nie miało sensu.

— Ale Wi...

— Nie macie żadnych informacji o Moriattim, więc na dziś koniec. To nasz priorytet. — powtórzył, znacząco patrząc na Tessę, której przed chwilą przerwał.

— Will — głos Jerome'a był tak żałośnie płaczliwie. Wampir nawet nie zareagował na to, że zwrócił się do niego nie tak, jak trzeba, tylko spojrzał na niego z politowaniem. — Wierzę, że go znajdziesz.

— Znajdę — zapewnił. — Chodźmy do domów — powiedział cicho. — Ty ze mną. — wskazał na Tessę. Nie protestowała, uniosła dłonie w geście kapitulacji i założyła płaszcz.

— Chodź błędzie słabości, może natkniemy się po drodze na żywy trening. — zawołał pieszczotliwie Crispin, kierując te słowa do Erana.

— Jestem już błędem młodości, teraz błędem słabości... ciekawe co następne? — zażartował i zniknęli z Crispinem w wampirzym tempie. Tony też ulotnił się raz dwa.

— Muszę zapalić. — westchnął William, kiedy dotarli do jego mieszkania. Tessa zmęczona dzisiejszym dniem oklapła na fotel, w którym zawsze przesiadywał Vicoletti.

— Kopć, kopć... — ponagliła. — Nie zapomnij o whisky — zmarszczył czoło na te uwagę. — Tylko powiedz mi, jaki jest sens rozmawiania o tym na osobności.

— Nie zauważyłaś, że niektórych rzeczy nie mówi się na posterunku? — jego twarz zza dymu wydawała się jeszcze bledsza. Zwłaszcza w stosunku do jego białej koszuli. Na krześle powiesił czarny surdut. Tessa nie widziała tej części garderoby od wieku. Dosłownie. — Jak wygląda ten cały Jonathan, chodzi mi o wygląd. Dosłownie.

— Jakie to ma znaczenie? — spojrzała na niego karcąco. Zachęcił ją gestem. — Jasne włosy, prawie szare, może trochę srebrne? Niebieskie oczy, bardzo niebieskie.

— Czyli nie w twoim typie. — pokręcił głową i ugasił w popielniczce papierosa.

— Naprawdę? — wzniosła oczy ku sufitowi. — Przejdźmy do rzeczy; Crispin powiedział, że ty na pewno o tym coś więcej wiesz. Rozmawiając z nim, czułam się tak, jakbym była w transie, pod wpływem czegoś... — tłumaczyła. — Czułam, że miesza mi w głowie. Czy to w ogóle jest możliwe, ma jakiś sens?

— Owszem — przytaknął, wkładając ręce do kieszeni spodni. — Wampiry czystej krwi mogą wpływać na emocje. Nawet uczucia. Perswadować. — sprostował.

— Ty też to potrafisz? — przeraziła się.

— Nie. Albo czytanie w myślach, albo perswazja. Zależy, od losu — wzruszył ramionami. — Zważając na to, że Jonathan nie jest mężczyzną w jakich gustujesz, musiał tego używać. Tylko pytanie, Tesso... jakim cudem dał radę?

— Nie udawało mu się to przez cały czas — wyjaśniła. — Ale...

— Jesteś rozchwiana emocjonalnie. Zagubiona, co się dzieje?

Była tak skołowana i wyczerpana wpływem Jonathana na jej umysł i bronieniem się przed tym, że nie starczyłoby jej teraz sił na kłamstwa.

— Uważasz, że nie mam do zaoferowania nic więcej, niż wampiryzm? — sama nie wierzyła, że zadała to pytanie.

— Słyszałaś — uświadomił sobie. Oczywiście, że słyszała, pomyślał. — Nie, nie uważam tak. Po prostu Daniel to idiota.

— Dlaczego koniecznie musiałeś ukryć, że przejawiasz czasami jakąś dobroć? — poczuła ulgę, że w końcu to wypłynęło. — Gdybyś mi powiedział, nie odeszłabym, może wszystko poszłoby szybciej, może... — zacięła się, bo tak właściwie sama nie wiedziała, co zamierza powiedzieć. — Nieważne. Co teraz zrobimy?

— Będziemy czekać na kolejne wydarzenie towarzyskie. Teraz to nasz priorytet — odparł z wyraźnym niezadowoleniem. — W międzyczasie godząc z glebą truciaki.

— Truciaki? — rozłożyła ręce.

— Skażeni. Musiałem nadać im jakąś kochaną ksywkę — udał rozczulenie. — Tyle ich już wymordowałem, że trochę się przywiązałem — położył dłoń na lewej piersi. — Gdzie masz pierścień Crispina?

— Crispin mnie zdradza, więc zaręczyny zerwane — prychnęła. Ten teatrzyk bardzo ją bawił. — James się na to złapał. A, boli mnie coś — przypomniała sobie. — Wymusiliście na mnie udawanie, że mam narzeczonego, kiedy kilka miesięcy temu naprawdę go miałam — posmutniała. — Wybaczam wam tylko dlatego, że... że teraz wiem, czemu go straciłam. Tak naprawdę.

— Masz rację, nie myślałem o tym — podszedł do szuflady i wyjął z niej jakiś wisiorek z ametystem. — Teraz kolejny akt miłosierdzia. Tylko nie pomyśl sobie za dużo. — upomniał ją.

— O nie, fantazjować też nie mogę? — wstała i wzięła wisiorek.

Wtedy poczuła coś dziwnego i zobaczyła kobietę z czekoladowymi włosami i równie ciemnymi oczami, w pięknej jasnej sukni. Uśmiechała się, a na jej szyi spoczywał właśnie ten ametyst.

— Nie flirtuj ze mną, Tesso, bo to się tragicznie kończy — wymienili spojrzenie. — Będzie cię chronił przed wpływem perswazji czytania w myślach, kiedy nie będziesz w stanie bronić się sama. — dotknął ametystu.

— Will... — odchrząknęła. — William — poprawiła się. — To jakaś pamiątka, nie mogę tego przyjąć. — nie dało się nie zauważyć inicjałów.

W.L & R.W

— Możesz i to zrobisz — zdziwił się. — Rozumiem, że nie jest zbyt ładny i nie w twoim stylu, ale... to cię ochroni. — zapewnił ją.

— Nie mogę go nosić. — powtórzyła i odłożyła wisiorek na stół, na którym walały się różne mapy Londynu, papierosy, cygara i listy. Różne listy.

— Dlaczego? — Nie było go stać na nic bardziej elokwentnego. Nie spodziewał się, co zaraz usłyszy.

— Należał do niej. — bała się poruszać tego tematu. Wszyscy się bali. Crispin kiedyś spróbował i dostał kulkę w ramię. Nikt nie wiedział, o co dokładnie chodziło, bo William nigdy nie zdradził. Każdy miał tylko to, co wyjawił. Chodziło o jego miłość. Kobietę, którą kochał. Rose.

— Skąd... — podniósł dłoń, ale zaraz po tym ją opuścił wraz z głową w dół. Odczekał chwilę i nalał do szklanki whisky. — Coś tam wcześniej wspominałaś, żebym o tym nie zapomniał — wzniósł alkohol w geście toastu. — Tobie też nalać?

— Dobrze wiesz, że ja i jakiekolwiek trunek to złe połączenie. — przypomniała mu.

— Nie wiem, bo nigdy nie widziałem, żebyś cokolwiek piła. — prychnął. Zgarnął jakiś list i zaczął go czytać, ale to było na nic. Podwinął rękawy białej koszuli, rozmasował czoło i doszedł do wniosku, że sam sobie to zrobił.

— Musisz to nosić — powiedział. — Nieważne, do kogo należał. Będziesz spotykała się z nim często, a to... — podniósł wisiorek drżącą dłonią. — to zapewni ci bezpieczeństwo.

— Nie chcę wchodzić w twoje intymne sekrety, a nosząc go, będę je poznawała. Wiem, bo kiedy go dotknęłam, zobaczyłam ją. Była piękna. — musiała przyznać.

— Kluczowe słowo, Tesso. Była — napił się whisky, która nieprzyjemnie dzisiaj paliła mu gardło. — Skoro nie chcesz naruszać moich wspomnień, to postaram się skombinować dla ciebie inny.

— Dziękuję, ale nie musisz tego robić. To nie jest twój obow...

— Moim obowiązkiem jest chronić Londyn. W tym także ciebie. Ty, Anthony i Crispin jesteście moim priorytetem, zdobędę go.

Tessa nie wiedziała, co powinna powiedzieć. Zamiast tego, pokonała odległość, która dzieliła ją od stołu i łapczywie złapała butelkę z whisky, aby wypełnić pustą szklankę, która stała bliżej niej. Potem wypiła zawartość duszkiem i dolała sobie znowu.

— Będę tego żałowała — zbeształa samą siebie. — Albo, odprowadzisz mnie teraz do domu. — odwróciła się do niego. Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.

— Jakżebym mógł zrezygnować z szansy deprawowania cię? — stuknął swoją szklanką o jej. — Będę się świetnie bawił.


* * *


Młode wampiry zbierały się już do snu, kiedy Anthony przyszedł do Yyvon. Nie wiedział, jaki jest cel wizyty o tak później porze, tym badziej, że wcześniej przecież prowadził tam trening, ale nie mógł odmówić damie. Chociaż Yyvon w jego oczach do damy było daleko.

— Witaj, Tony. Jak poszło spotkanie? — zagadnęła wesoło. Zastał ją siedzącą na biurku. On zajął miejsce na krześle. Z jednego gabinetu do drugiego, pomyślał.

— Było krótkie — odparł beznamiętnie. — Po co chciałaś mnie widzieć?

— Nie będę owijała w bawełnę, za bardzo cię lubię — przyznała. — Chodzi mi o Erana — westchnęła ciężko, a Anthony nie rozumiał, co może z nim mieć wspólnego. — Czy on będzie bezpieczny u Crispina?

— Oczywiście, że tak — oburzył się z lekka. — Wątpisz w kwestię bezpieczeństwa przy jednym z najlepszych wampirów tutaj?

— Ten jeden z lepszych wampirów rzucił się na chłopaka w biały dzień z głodu — poderwała się na nogi. — Jaką mam gwarancję, że nie skrzywdzi go po raz drugi? Nie wykorzysta do jakichś szemranych rzeczy?

— Nie mogę uwierzyć, że to od ciebie słyszę — pokręcił głową zawiedziony. — Myślisz, że gdyby taki był, Tessa by mu ufała?

— Kwestię Tessy pozostawię jednak na sprzeczki z panem Levingstone — żachnęła się. — W dobie szalejących Skażonych, które zaczynają zachowywać się normalnie, nie chcę się martwić o to, że mój przybranek zostanie zniszczony przez zachcianki wiekowego wampira. Szacunek to nie tylko lata.

— Kto nie ma szacunku do moich przyjaciół, nie ma go też dla mnie, Yyvon — wstał gwałtownie i zmierzył ją wzrokiem. — Nigdy więcej nie wątp w Crispina. Nigdy przy mnie. — wyszedł z gabinetu trzaskając drzwiami tak mocno, że Yyvon aż podskoczyła. Nie tak miała przebiec ta rozmowa. Klęła się w duchu, że pokierowała się emocjami, a nie rozsądkiem.


* * *




Adeline od śmierci swojej matki zawsze starała się wesprzeć ojca, jak tylko mogła. Czasami wydawało jej się, że jej starania nie są jednak doceniane. Codziennie rano i wieczorem przynosiła tacie kawę i kanapki, a on tylko uśmiechał się słabo i szeptał „dziękuję", żeby zaraz po tym jego twarz znów zalała się bólem i zmarszczkami.

Teraz oboje siedzieli w pokoju dziennym. Ona przeglądała internet, on zdjęcia kolejnych ofiar.

— To zaczyna wyglądać jak rzeź. — pożalił się. Adeline uniosła na niego wzrok zaniepokojona.

— To jest rzeź — stwierdziła. — Wierzysz, że Will i reszta są w stanie to wszystko zakończyć?

— Nie wiem już, w co wierzę, kochanie — ukrył twarz w dłoniach. — To moja jedyna i ostatnia nadzieja. Już i tak wiele zrobili — podniósł się ociężale razem z kubkiem kawy. — Pora się kłaść, jest już tak późno. — pogłaskał jej rude włosy i zniknął w swojej sypialni, a ona odprowadziła go smutnym wzrokiem. Powróciła do przeglądania social mediów i poczuła się bardzo dziwnie, kiedy natrafiła na artykuł o chłopaku, którego dzisiaj poznała. Oficjalnie przecież zaginął, a jednak miał na tyle odwagi, żeby pokazać się na posterunku? Jakim cudem nikt, nawet jej ojciec, nie rozpoznał go?

Miała tak wiele pytań, a tak mało odpowiedzi. Może znajomość z Eranem zaowocowałaby dawką wiedzy? Bijąc się z myślami odchyliła głowę w tył i jęknęła zdesperowana.

____________________________________

________________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro