Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział IV

— Nie ulegaj emocjom, nie przez Williama. — poprosił Anthony, kiedy udało mu się złapać Theresę na schodach klatki. Schodziła po nich wzburzona, załamana, smutna. Dokładnie taka, jaką widział ją wampir.

— To wszystko, co powiedział... nie było potrzebne. — warknęła. Powietrze trochę ją orzeźwiło, kiedy otuliło jej twarz.

— Owszem, ale wiesz jaki on jest. — żachnął się nieumarły.

— Spuściłem mu opieprz godny jego samego, możecie być dumni — powiedział Crispin, dobiegając do nich. — Czy teraz tak to będzie wyglądało? Wasza dwójka nie da rady przebywać ze sobą dłużej, niż pięć minut? — zastanowił się.

— Nie biel się, to po części też twoja wina — wypomniała mu. — Mój luby. — rzuciła z ironią, mając na myśli ich pomysł z narzeczeństwem.

— Uspokój się trochę, ochłoń. Jutro jest bal, skombinuj jakąś ładną suknię. Będę po ciebie o szóstej. — zapowiedział.

— Och, no dobra! — wyrzuciła ręce w górę. — Co miał na myśli Will, kiedy mówił o tym, że jest dużo spraw?

— Ach, no tak... — Crispin spuścił głowę.

— Crispin ukąsił jakiegoś chłopaka. — wypalił Anthony.

— Co?! — krzyknęła Theresa. Rozmawianie o tym pod oknami Williama nie było najlepszym pomysłem, ale żadne z nich o tym nie pomyślało.

— Zawsze siedzisz cicho, teraz musiałeś się odezwać... — syknął Crispin. — Byłem pewny, że on umarł. Tak na dobre. Miałem... gorszy dzień, przesadziłem z głodówką i to skończyło się atakiem na tego biedaka. Wyssałem z niego tyle, że myślałem, że przemiana nie jest możliwa. — tłumaczył.

— Nie sprawdziłeś go potem?! — Tessa nie mogła w to uwierzyć. — I jaka głodówka? Jako półwampir potrzebujesz zaledwie łyżeczki krwi na dzień, ile jej nie piłeś?

— To było po tej walce na Baker Street z tymi pajacami, wiecie o kim mówię — miał na myśli grupę wampirów, które bez powodu atakowały ludzi. — Kilka dni nie jadłem krwi, bo miałem dość jej widoku. Wpadłem w szał z jej braku, tak totalnie w losowym momencie, a on tam był i... wstyd mi za to bardzo. Spotkaliśmy go wczoraj u Yyvon.

— Domyślam się, że spotkanie nie przebiegło pomyślnie. — podrapała się w głowę.

— Wręcz przeciwnie — wtrącił Anthony. — Chłopcze spokojne jak anioł. Zawiesił topór między nimi. W imię wyższej sprawy. — uśmiechnął się nieznacznie.

— Czy Will wie? — zapytała Tessa, zerkając na jego okna.

— Oczywiście, że wie — prychnął wampir. — Nie powiedziałem mu, ale sama się chyba domyślasz, jak zdobył te informacje. Czasami boję się nawet przy nim oddychać.

— Dlatego tak mało mówię — odezwał się Tony. — Wydaje mi się, że kiedy siedzę cicho, nie obchodzą go moje myśli.

— Użyczyłabym wam swojego daru, gdybym mogła. — westchnęła długo.

* * *



Anna Howard słynęła ze swoich wampirzych bali, które organizowała w swojej posiadłości w każdy pierwszy piątek miesiąca. Zapraszany był każdy, kto należał do wampirzej elity. Oczywiście ci mniej znani również zjawiali się na balach jako osoby towarzyszące, a czasami stawali się nawet kimś, kogo imię wymawiane było później wiele razy między sobą.

Sala balowa nie przypominała typowo krwiopijcowej, bowiem utrzymana była w kolorach beżu i wanilii. Ogromne i długie kryształowe żyrandole zwisały swobodnie w równych odstępach z sufitu, wielkie okna z witrażami, które w dzień zasłanianie były bordowym materiałem, teraz cieszyły oko miłośników sztuki. Na końcu tej sali rozłożony był długi stół, a na nim bufet. To właśnie tam Anna stała, rozmawiając z jakimś wampirem, w złotej sukni z wyciętym mocno dekoltem, białą aksamitką na szyi z wplecionym rubinem i równie rubinowym diademie na głowie pełnej lisio pomarańczowych loków. Jej blade policzka zdobił róż, którego zawsze używała z przesadą.

— Żałuję, że to nie bal maskowy. — wyznała Tessa, kiedy Crispin podawał jej dłoń, aby mogła wysiąść swobodnie z powozu. Korzystano z nich przez wzgląd na wygodę, bowiem śmiertelnicy nie mogli ich zobaczyć, ani dotknąć. 

— Oni nie będą żałowali. Wyglądasz przepięknie, Tesso. — odparł zgodnie z prawdą. Chociaż Theresa nie wyróżniała się w swoim wyglądzie niczym szczególnym, kiedy jej blond falowane włosy okalały nagie ramiona, odsłonięte przez jasnoniebieską suknię z jedwabiu, na rękach miała białe długie rękawiczki, a na palcu serdecznym lewej dłoni pierścień rodowy Vicolettich i patrzyła swoimi ciemnobrązowymi oczami z wyraźną inteligencją, robiła wrażenie.

— Twój frak też niczego sobie. — uśmiechnęła się do niego i kiedy wziął ją pod ramię, od razu weszli na salę.

— Pan Vicoletti, panna Holdter. — wampir na wejściu w białym stroju ukłonił się nisko. Oni zrobili to samo, tylko mniej ostentacyjnie. Sala była przepełniona, od czego Tessie kręciło się w głowie.

— Jak znajdziemy Willa? — zapytała zaniepokojona.

— Sam nas znajdzie. — przeszli dalej, w prawy róg sali.

— A kogoż to licho przywiało na bal po tylu latach! — zawołał wesoło podstarzały z wyglądu wampir, Frederick Bennett. — Panienko. — ujął dłoń Theresy i ucałował jej wierzch.

— Postanowiliśmy celebrować zaręczyny. — odpowiedział Crispin, nie pozbywając się uśmiechu. Frederick odsunął się niepewnie, popatrzył na Tessę i cmoknął z dezaprobatą.

— To grzech być taką wampirzycą i przychodzić na bal, by łamać serca. — pokręcił głową, potem odszedł.

— Kto to był?

— Frederick Bennet, buc, ale jak dla mnie, to zachował się wyjątkowo ładnie. Zwykle przylepia się na cały wieczór i obmacuje biedne kobiety. — wyjaśnił William, który właśnie stanął obok nich. Tessa pomyślała wtedy, że wygląda bardzo dobrze w oficjalnym stroju i zaraz musiała się uszczypnąć, żeby przestać się tym zajmować.

— Dajcie znać, jak zobaczycie Stephanie. Na ten moment jej nie widzę. — poprosił.

— Jak ona w ogóle wygląda? — zagadnął Crispin. Theresa rzuciła mu spojrzenie pełne zaskoczenia.

— Z całą pewnością zorientujesz się, kiedy wejdzie. Mówi się, że nie ma piękniejszej wampirzycy w Anglii. — sprostowała.

— Polemizowałbym. — mruknął Levingstone.

— Tam. — ożywił się Crispin. Kroczyła w ametystowej sukni, jej ciemne lśniące włosy upięte były w starannego koka, a twarz zdobiły dwa pasma pozostawione wolno. Usta pomalowane miała ciemnoczerwoną pomadką, a niebieski kolor jej oczu dało się dostrzec nawet z końca sali.

— Na miejscu Anny nie zapraszałbym kogoś, kto może ją przyćmić. — dodał żartem.

— W takim wypadku musiałaby nie zapraszać żadnej damy — odparł William. — Sara Hawkins patrzy na ciebie odkąd tutaj przybyłem. Zatańcz z nią, Crispinie i dowiedz się czegoś. — polecił mu.

— Tak wypada? Trochę dziwnie zostawiać Tessę. — wzburzył się.

— Nie martw się o Tessę, wykonaj zadanie — rozkazał mu. Wampir posłusznie skinął głową i przemierzył parkiet, aby spełnić swoją rolę. — Wampir z którym zatańczysz ty, jeszcze nie przyszedł.

— A z kim mam zatańczyć? — zaciekawiła się. Do tej pory była pewna, że będzie tylko ozdobą i wabikiem Crispina, dlatego myśl o tańcu z kimś ją ekscytowała.

— James Byrne — powiedział twardo. — Mówi ci to coś?

— Oszalałeś? Jak mam zmusić księcia do tańca ze mną? — szeptała.

— Bądź kokietką. — poruszył zabawnie brwiami.

— Nie potrafię. — pokręciła głową.

— Owszem, potrafisz — patrzył przed siebie, ale potem przeniósł wzrok na nią. — Londyn nie jest pierwszym miejscem, w którym się spotkaliśmy. Widziałem cię już w akcji. Paryż, początek XX wieku. — poprawił sobie rękawy.

— Och, miałam nadzieję, że uda mi się wybić ci z głowy ten absurdalny pomysł. Książę nawet na mnie nie spojrzy. Poza tym, jestem zaręczona. — uniosła w górę lewą dłoń i pomachała mu przed oczami.

— On lubi zajęte — zapewnił ją. — Bardziej, niż te wolne. To od początku miała być twoja rola, ale nie zdążyłem ci tego objaśnić, sama wiesz, czemu.

— Oczywiście — prychnęła. — Nie zachowuj się tak, jakby to była moja wina.

— Przepraszam, Tesso — zdumiona odwróciła się w jego stronę. — Nie powinienem przedstawiać ci tego w tak ostry sposób. Nie zasłużyłaś na to. Zapisz ten dzień w kalendarzu, bo to może moje trzecie przeprosiny w ciągu tych ponad dwustu lat — odchrząknął. — Teraz się skup, James wszedł na salę i się rozgląda. — Tessa dłonią przejechała po białym obrusie, którym przykryty był stolik obok niej i kiedy William odchodził w stronę Stephanie, zrzuciła na podłogę kryształowy kielich, który roztrzaskał się z takim hukiem, że wszyscy na nią spojrzeli. Levingstone uśmiechnął się pod nosem ze spokojem.

— Najmocniej przepraszam, niezdara ze mnie. — powiedziała Tessa, kiedy służący sprzątał.

— Nic się nie stało, panienko. To się zdarza zawsze. Pewnie jeszcze dziesięć razy tego wieczoru. — odgarnęła włosy w tył i powachlowała sobie dłonią, a potem niby to przypadkowo spojrzała na Jamesa. Nie czekał zbyt długo, aby do niej podejść i wyciągnąć dłoń.

— Mogę prosić do tańca? — zgodziła się subtelnie i zaraz wirowali walcem po parkiecie. — Pokładam nadzieję, że ten stłuczony kielich miał czemuś służyć. — szepnął jej na ucho. Książę był typowym księciem z bajki; brązowe włosy odgarnięte w tył, delikatne rysy twarzy i ciepłe spojrzenie brązowych oczu.

— Jeżeli każdy kielich, który stłukę będzie owocował tańcem z księciem to owszem, miał temu służyć. — odparła cicho, a on zaśmiał się szczerze.

W tym samym czasie Crispin próbował wyciągnąć z Sary coś więcej, niż jej westchnięcia, ale z marnym skutkiem, dlatego kiedy obok niego zjawił się William ze Stephanie, rzucił mu spojrzenie wołające o pomoc.

— Jak to się stało, że jeszcze się nie spotkaliśmy — zastanowiła się Stephanie. — Dziwi mnie to bardzo, William. Zwłaszcza, że znam prawie każdego w Londynie, a ty? Ukrywałeś się przede mną, czy gustujesz w mężczyznach? — oblizała usta, przysuwając się bliżej niego.

— Może po prostu ty źle szukałaś. — zasugerował.

— Może — zgodziła się. William wiedział, że Stephanie Law była typem kobiety, który zdobywa, ale nie interesowało go skończenie z nią w łóżku. — Skoro Theresa Holdter jest zaręczona z Vicolettim, dlaczego tańczy z księciem? — zagadnęła.

— Ponieważ jej narzeczony tańczy z kimś innym. — skinął głową w bok.

— Och, stąd ta scena z kielichem — zaśmiała się. — Po co jej narzeczony, jeśli łaknie tańca z innymi?

— Tak zdobywasz informacje? — Will uśmiechnął się przebiegle. — Mamy takie czasy w Londynie, że nawet ja nie jestem bezpieczny. Nic dziwnego, że niektórzy chcą spełnić niektóre ze swoich ukrytych pragnień.

— Boisz się panoszących się Skażonych? — zmrużyła oczy. — To przez ten atak ubiegłego wieczoru?

— Nie boję się ich. Po prostu martwi mnie fakt, co się z nimi dzieje. — wzruszył ramionami.

— Słyszałam, że ktoś to zorganizował. — odchrząknęła.

— Ty nie wiesz. — powiedział na głos.

— Czego? — zdziwiła się. Nie wiedziała, kto jest za atak odpowiedzialny, a to zgasiło w Williamie płomień. Przymknął oczy na chwilę, żeby poukładać swoje myśli i usłyszał swoje imię. Odwrócił się, ale nikt obok niego nie stał.

William — usłyszał je raz jeszcze, bardziej wyraźnie i wtedy zrozumiał, do kogo ten głos należy. — Nie wiem, czy to zadziała, ale pora zdradzić ci jeden sekret o mnie  — mówiła Tessa. — Jest nim właśnie to. Obyś mnie słyszał, w innym przypadku będzie źle. James przypadkowo wygadał mi, że krążą pogłoski o powrocie Moriattiego i podobno są prawdziwe.

— Co... — nie docierało to do niego.

— Wszystko w porządku? — zmartwiła się Stephanie. — William?

Jeszcze jedno. Powiedz Crispinowi, że potrzebuję jego pomocy. James nie zna odmowy. Chce mnie zabrać za chwilę do siebie.

— Chryste... — wywrócił oczami, puścił Stephanie, która poczuła się urażona tym pozostawieniem, więc odeszła na bok, a sam przejął Sarę.

— Odbijany — rzucił nonszalancko. — Ratuj Tessę. — powiedział bezgłośnie do przyjaciela. Od razu ruszył z odsieczą, która się powiodła, a William próbował zrozumieć, jakim cudem Theresa mogła odezwać się w jego głowie. Otrząsnąć się z tego zdołał dopiero po wyjściu z balu. Do domu wracał oszołomiony, a dzień zakończył z butelką whisky.

_____________________________________


_______________________________________

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro