Rozdział IV
— Nie ulegaj emocjom, nie przez Williama. — poprosił Anthony, kiedy udało mu się złapać Theresę na schodach klatki. Schodziła po nich wzburzona, załamana, smutna. Dokładnie taka, jaką widział ją wampir.
— To wszystko, co powiedział... nie było potrzebne. — warknęła. Powietrze trochę ją orzeźwiło, kiedy otuliło jej twarz.
— Owszem, ale wiesz jaki on jest. — żachnął się nieumarły.
— Spuściłem mu opieprz godny jego samego, możecie być dumni — powiedział Crispin, dobiegając do nich. — Czy teraz tak to będzie wyglądało? Wasza dwójka nie da rady przebywać ze sobą dłużej, niż pięć minut? — zastanowił się.
— Nie biel się, to po części też twoja wina — wypomniała mu. — Mój luby. — rzuciła z ironią, mając na myśli ich pomysł z narzeczeństwem.
— Uspokój się trochę, ochłoń. Jutro jest bal, skombinuj jakąś ładną suknię. Będę po ciebie o szóstej. — zapowiedział.
— Och, no dobra! — wyrzuciła ręce w górę. — Co miał na myśli Will, kiedy mówił o tym, że jest dużo spraw?
— Ach, no tak... — Crispin spuścił głowę.
— Crispin ukąsił jakiegoś chłopaka. — wypalił Anthony.
— Co?! — krzyknęła Theresa. Rozmawianie o tym pod oknami Williama nie było najlepszym pomysłem, ale żadne z nich o tym nie pomyślało.
— Zawsze siedzisz cicho, teraz musiałeś się odezwać... — syknął Crispin. — Byłem pewny, że on umarł. Tak na dobre. Miałem... gorszy dzień, przesadziłem z głodówką i to skończyło się atakiem na tego biedaka. Wyssałem z niego tyle, że myślałem, że przemiana nie jest możliwa. — tłumaczył.
— Nie sprawdziłeś go potem?! — Tessa nie mogła w to uwierzyć. — I jaka głodówka? Jako półwampir potrzebujesz zaledwie łyżeczki krwi na dzień, ile jej nie piłeś?
— To było po tej walce na Baker Street z tymi pajacami, wiecie o kim mówię — miał na myśli grupę wampirów, które bez powodu atakowały ludzi. — Kilka dni nie jadłem krwi, bo miałem dość jej widoku. Wpadłem w szał z jej braku, tak totalnie w losowym momencie, a on tam był i... wstyd mi za to bardzo. Spotkaliśmy go wczoraj u Yyvon.
— Domyślam się, że spotkanie nie przebiegło pomyślnie. — podrapała się w głowę.
— Wręcz przeciwnie — wtrącił Anthony. — Chłopcze spokojne jak anioł. Zawiesił topór między nimi. W imię wyższej sprawy. — uśmiechnął się nieznacznie.
— Czy Will wie? — zapytała Tessa, zerkając na jego okna.
— Oczywiście, że wie — prychnął wampir. — Nie powiedziałem mu, ale sama się chyba domyślasz, jak zdobył te informacje. Czasami boję się nawet przy nim oddychać.
— Dlatego tak mało mówię — odezwał się Tony. — Wydaje mi się, że kiedy siedzę cicho, nie obchodzą go moje myśli.
— Użyczyłabym wam swojego daru, gdybym mogła. — westchnęła długo.
* * *
Anna Howard słynęła ze swoich wampirzych bali, które organizowała w swojej posiadłości w każdy pierwszy piątek miesiąca. Zapraszany był każdy, kto należał do wampirzej elity. Oczywiście ci mniej znani również zjawiali się na balach jako osoby towarzyszące, a czasami stawali się nawet kimś, kogo imię wymawiane było później wiele razy między sobą.
Sala balowa nie przypominała typowo krwiopijcowej, bowiem utrzymana była w kolorach beżu i wanilii. Ogromne i długie kryształowe żyrandole zwisały swobodnie w równych odstępach z sufitu, wielkie okna z witrażami, które w dzień zasłanianie były bordowym materiałem, teraz cieszyły oko miłośników sztuki. Na końcu tej sali rozłożony był długi stół, a na nim bufet. To właśnie tam Anna stała, rozmawiając z jakimś wampirem, w złotej sukni z wyciętym mocno dekoltem, białą aksamitką na szyi z wplecionym rubinem i równie rubinowym diademie na głowie pełnej lisio pomarańczowych loków. Jej blade policzka zdobił róż, którego zawsze używała z przesadą.
— Żałuję, że to nie bal maskowy. — wyznała Tessa, kiedy Crispin podawał jej dłoń, aby mogła wysiąść swobodnie z powozu. Korzystano z nich przez wzgląd na wygodę, bowiem śmiertelnicy nie mogli ich zobaczyć, ani dotknąć.
— Oni nie będą żałowali. Wyglądasz przepięknie, Tesso. — odparł zgodnie z prawdą. Chociaż Theresa nie wyróżniała się w swoim wyglądzie niczym szczególnym, kiedy jej blond falowane włosy okalały nagie ramiona, odsłonięte przez jasnoniebieską suknię z jedwabiu, na rękach miała białe długie rękawiczki, a na palcu serdecznym lewej dłoni pierścień rodowy Vicolettich i patrzyła swoimi ciemnobrązowymi oczami z wyraźną inteligencją, robiła wrażenie.
— Twój frak też niczego sobie. — uśmiechnęła się do niego i kiedy wziął ją pod ramię, od razu weszli na salę.
— Pan Vicoletti, panna Holdter. — wampir na wejściu w białym stroju ukłonił się nisko. Oni zrobili to samo, tylko mniej ostentacyjnie. Sala była przepełniona, od czego Tessie kręciło się w głowie.
— Jak znajdziemy Willa? — zapytała zaniepokojona.
— Sam nas znajdzie. — przeszli dalej, w prawy róg sali.
— A kogoż to licho przywiało na bal po tylu latach! — zawołał wesoło podstarzały z wyglądu wampir, Frederick Bennett. — Panienko. — ujął dłoń Theresy i ucałował jej wierzch.
— Postanowiliśmy celebrować zaręczyny. — odpowiedział Crispin, nie pozbywając się uśmiechu. Frederick odsunął się niepewnie, popatrzył na Tessę i cmoknął z dezaprobatą.
— To grzech być taką wampirzycą i przychodzić na bal, by łamać serca. — pokręcił głową, potem odszedł.
— Kto to był?
— Frederick Bennet, buc, ale jak dla mnie, to zachował się wyjątkowo ładnie. Zwykle przylepia się na cały wieczór i obmacuje biedne kobiety. — wyjaśnił William, który właśnie stanął obok nich. Tessa pomyślała wtedy, że wygląda bardzo dobrze w oficjalnym stroju i zaraz musiała się uszczypnąć, żeby przestać się tym zajmować.
— Dajcie znać, jak zobaczycie Stephanie. Na ten moment jej nie widzę. — poprosił.
— Jak ona w ogóle wygląda? — zagadnął Crispin. Theresa rzuciła mu spojrzenie pełne zaskoczenia.
— Z całą pewnością zorientujesz się, kiedy wejdzie. Mówi się, że nie ma piękniejszej wampirzycy w Anglii. — sprostowała.
— Polemizowałbym. — mruknął Levingstone.
— Tam. — ożywił się Crispin. Kroczyła w ametystowej sukni, jej ciemne lśniące włosy upięte były w starannego koka, a twarz zdobiły dwa pasma pozostawione wolno. Usta pomalowane miała ciemnoczerwoną pomadką, a niebieski kolor jej oczu dało się dostrzec nawet z końca sali.
— Na miejscu Anny nie zapraszałbym kogoś, kto może ją przyćmić. — dodał żartem.
— W takim wypadku musiałaby nie zapraszać żadnej damy — odparł William. — Sara Hawkins patrzy na ciebie odkąd tutaj przybyłem. Zatańcz z nią, Crispinie i dowiedz się czegoś. — polecił mu.
— Tak wypada? Trochę dziwnie zostawiać Tessę. — wzburzył się.
— Nie martw się o Tessę, wykonaj zadanie — rozkazał mu. Wampir posłusznie skinął głową i przemierzył parkiet, aby spełnić swoją rolę. — Wampir z którym zatańczysz ty, jeszcze nie przyszedł.
— A z kim mam zatańczyć? — zaciekawiła się. Do tej pory była pewna, że będzie tylko ozdobą i wabikiem Crispina, dlatego myśl o tańcu z kimś ją ekscytowała.
— James Byrne — powiedział twardo. — Mówi ci to coś?
— Oszalałeś? Jak mam zmusić księcia do tańca ze mną? — szeptała.
— Bądź kokietką. — poruszył zabawnie brwiami.
— Nie potrafię. — pokręciła głową.
— Owszem, potrafisz — patrzył przed siebie, ale potem przeniósł wzrok na nią. — Londyn nie jest pierwszym miejscem, w którym się spotkaliśmy. Widziałem cię już w akcji. Paryż, początek XX wieku. — poprawił sobie rękawy.
— Och, miałam nadzieję, że uda mi się wybić ci z głowy ten absurdalny pomysł. Książę nawet na mnie nie spojrzy. Poza tym, jestem zaręczona. — uniosła w górę lewą dłoń i pomachała mu przed oczami.
— On lubi zajęte — zapewnił ją. — Bardziej, niż te wolne. To od początku miała być twoja rola, ale nie zdążyłem ci tego objaśnić, sama wiesz, czemu.
— Oczywiście — prychnęła. — Nie zachowuj się tak, jakby to była moja wina.
— Przepraszam, Tesso — zdumiona odwróciła się w jego stronę. — Nie powinienem przedstawiać ci tego w tak ostry sposób. Nie zasłużyłaś na to. Zapisz ten dzień w kalendarzu, bo to może moje trzecie przeprosiny w ciągu tych ponad dwustu lat — odchrząknął. — Teraz się skup, James wszedł na salę i się rozgląda. — Tessa dłonią przejechała po białym obrusie, którym przykryty był stolik obok niej i kiedy William odchodził w stronę Stephanie, zrzuciła na podłogę kryształowy kielich, który roztrzaskał się z takim hukiem, że wszyscy na nią spojrzeli. Levingstone uśmiechnął się pod nosem ze spokojem.
— Najmocniej przepraszam, niezdara ze mnie. — powiedziała Tessa, kiedy służący sprzątał.
— Nic się nie stało, panienko. To się zdarza zawsze. Pewnie jeszcze dziesięć razy tego wieczoru. — odgarnęła włosy w tył i powachlowała sobie dłonią, a potem niby to przypadkowo spojrzała na Jamesa. Nie czekał zbyt długo, aby do niej podejść i wyciągnąć dłoń.
— Mogę prosić do tańca? — zgodziła się subtelnie i zaraz wirowali walcem po parkiecie. — Pokładam nadzieję, że ten stłuczony kielich miał czemuś służyć. — szepnął jej na ucho. Książę był typowym księciem z bajki; brązowe włosy odgarnięte w tył, delikatne rysy twarzy i ciepłe spojrzenie brązowych oczu.
— Jeżeli każdy kielich, który stłukę będzie owocował tańcem z księciem to owszem, miał temu służyć. — odparła cicho, a on zaśmiał się szczerze.
W tym samym czasie Crispin próbował wyciągnąć z Sary coś więcej, niż jej westchnięcia, ale z marnym skutkiem, dlatego kiedy obok niego zjawił się William ze Stephanie, rzucił mu spojrzenie wołające o pomoc.
— Jak to się stało, że jeszcze się nie spotkaliśmy — zastanowiła się Stephanie. — Dziwi mnie to bardzo, William. Zwłaszcza, że znam prawie każdego w Londynie, a ty? Ukrywałeś się przede mną, czy gustujesz w mężczyznach? — oblizała usta, przysuwając się bliżej niego.
— Może po prostu ty źle szukałaś. — zasugerował.
— Może — zgodziła się. William wiedział, że Stephanie Law była typem kobiety, który zdobywa, ale nie interesowało go skończenie z nią w łóżku. — Skoro Theresa Holdter jest zaręczona z Vicolettim, dlaczego tańczy z księciem? — zagadnęła.
— Ponieważ jej narzeczony tańczy z kimś innym. — skinął głową w bok.
— Och, stąd ta scena z kielichem — zaśmiała się. — Po co jej narzeczony, jeśli łaknie tańca z innymi?
— Tak zdobywasz informacje? — Will uśmiechnął się przebiegle. — Mamy takie czasy w Londynie, że nawet ja nie jestem bezpieczny. Nic dziwnego, że niektórzy chcą spełnić niektóre ze swoich ukrytych pragnień.
— Boisz się panoszących się Skażonych? — zmrużyła oczy. — To przez ten atak ubiegłego wieczoru?
— Nie boję się ich. Po prostu martwi mnie fakt, co się z nimi dzieje. — wzruszył ramionami.
— Słyszałam, że ktoś to zorganizował. — odchrząknęła.
— Ty nie wiesz. — powiedział na głos.
— Czego? — zdziwiła się. Nie wiedziała, kto jest za atak odpowiedzialny, a to zgasiło w Williamie płomień. Przymknął oczy na chwilę, żeby poukładać swoje myśli i usłyszał swoje imię. Odwrócił się, ale nikt obok niego nie stał.
— William — usłyszał je raz jeszcze, bardziej wyraźnie i wtedy zrozumiał, do kogo ten głos należy. — Nie wiem, czy to zadziała, ale pora zdradzić ci jeden sekret o mnie — mówiła Tessa. — Jest nim właśnie to. Obyś mnie słyszał, w innym przypadku będzie źle. James przypadkowo wygadał mi, że krążą pogłoski o powrocie Moriattiego i podobno są prawdziwe.
— Co... — nie docierało to do niego.
— Wszystko w porządku? — zmartwiła się Stephanie. — William?
— Jeszcze jedno. Powiedz Crispinowi, że potrzebuję jego pomocy. James nie zna odmowy. Chce mnie zabrać za chwilę do siebie.
— Chryste... — wywrócił oczami, puścił Stephanie, która poczuła się urażona tym pozostawieniem, więc odeszła na bok, a sam przejął Sarę.
— Odbijany — rzucił nonszalancko. — Ratuj Tessę. — powiedział bezgłośnie do przyjaciela. Od razu ruszył z odsieczą, która się powiodła, a William próbował zrozumieć, jakim cudem Theresa mogła odezwać się w jego głowie. Otrząsnąć się z tego zdołał dopiero po wyjściu z balu. Do domu wracał oszołomiony, a dzień zakończył z butelką whisky.
_____________________________________
_______________________________________
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro