Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

1

Przetarłem twarz i spojrzałem w swoje odbicie w łazience. Przy każdym ruchu skaza na twarzy naciągała się i lekko swędziała, mimo że minęło już tyle lat od jej powstania. Palcem prześledziłem jej długość sięgającą niemal przez całą twarz, od skroni aż do drugiego policzka. Wyglądałem jak potwór. Efekt nasilił wynik mojej decyzji, kiedy zdecydowałem się ogolić na łyso. Za każdym razem, gdy spoglądam na siebie w lustrze, przypominam sobie słowa mojej matki, która wielokrotnie delikatnie przeczesywała palcami moje gęste ciemne włosy i szeptała pod nosem, że jestem podobny do ojca. Gdy podrosłem, mówiła, że spokojnie mógłbym być modelem. Na samo to wspomnienie miałem ochotę parsknąć. Mój wyjazd z domu był koniecznością, tym bardziej że była to jedyna możliwość, by wspomóc rodzinę i uchronić ich przed ulicą. Nie żałuję żadnej decyzji, nawet tych, które bolą najbardziej i nawiedzają mnie w koszmarach.

— Vasco, gość czeka pod drzwiami. — mruknął jeden z moich ludzi. Opłukałem twarz, a resztki wspomnień zostały w odpływie. Otarłem twarz ręcznikiem, który rzuciłem za siebie, i zapiąłem ostatnie guziki koszuli.

— Zaprowadź go do mojego gabinetu. — odparłem, wychodząc z łazienki. W ostatnim momencie powstrzymałem się przed przeczesaniem włosów. Mój człowiek odwrócił wzrok, gdy tylko zamknąłem drzwi łazienki. Wiedziałem, że mój wygląd budził odrazę i strach. Nie miałem mu tego za złe, choć z drugiej strony byłem po części ciekaw jego reakcji na błyszczące blizny na moich plecach. Jego reakcja nie powinna być zaskoczeniem.

W całym budynku było tylko jedno lustro. W mojej łazience, bo nawet ja musiałem sobie czasem przypomnieć, kim jestem. Lustro nie oszuka, nie okłamie jak to robią inni ludzie, tylko po prostu pokaże ci bezczelnie prawdę na nasze własne żądanie.

Zacisnąłem palce na klamce, gdy mój telefon się rozdzwonił, niszcząc ciszę w pokoju. Nie patrząc na numer, odebrałem połączenie. Po drugiej stronie słyszałem dyszenie i szybkie kroki.

— Ethan, to ty? — pierwszy raz od dawna zapomniałem języka, więc tylko stałem i słuchałem jej przyśpieszonego oddechu. Nawet po upłynięciu chwili nie mogłem uwierzyć, kto jest po drugiej stronie połączenia.

— Alysso, skąd masz mój numer?

— Sam mi go kiedyś dałeś, po prostu go nie usunęłam, gdy nas zostawiłeś.

— Dlaczego do mnie dzwonisz?

— Potrzebuję pomocy. — z oddali usłyszałem wrzask mężczyzny. — Mój chłopak, a właściwie już były chłopak, chce mnie zabić, bo nie... — urwała, jakby nie potrafiła znaleźć słów.

Nie wiem, co mnie podkusiło, ale chciałem jej pomóc.

— Gdzie jesteś?

— Biegnę przez pola za swoim domem.

— Schowaj się w opuszczonej fabryce, będę za kwadrans.

Zakończyłem połączenie i wezwałem Mike'a, by przełożył spotkanie. Nagle przypomniała mi się chwila, gdy pewna młodsza o dziesięć lat dziewczyna postanowiła mi dotrzymać towarzystwa podczas pogrzebu mojego brata, a później pojawiała się zawsze, gdy potrzebowałem jej spokojnego tonu. Gdy usłyszałem jej głos, poczułem wyrzuty sumienia, bo nigdy tak naprawdę nie odwdzięczyłem się jej za to wszystko. Sądziłem, że już nigdy nie usłyszę tego głosu.

Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy zaparkowałem na skraju lasu niedaleko miejsca, gdzie kazałem się skryć Alyssie. Z całych sił starałem się nie myśleć, jak niewiele kroków dzieliło mnie od rodzinnego domu. Jednak miałem całkowitą pewność, że mnie nie rozpoznają. Pobiegłem w stronę źródła przekleństw.

— Tak trudno pójść za nim, suko? To tylko chwila, a mielibyśmy towar. Otwieraj. — przed oczami coraz wyraźniej rysowała się sylwetka wkurzonego mężczyzny kopiącego w stalowe drzwi fabryki. Z tej odległości i po jego słowach wiedziałem, że facet był naćpany świństwem, które nie spełniało jego wymagań. Moja prawa dłoń pobiegła do broni, gdy usłyszałem jej przerażony krzyk. Przed oczami stanął mi obraz nastolatki skulonej i zapłakanej Alyssy w brudnym kącie tej ruiny. Nagle zniknęła chęć by go zastrzelić. Chciałem osobiście skręcić mu kark.

Ćpun obrócił się, słysząc moje kroki.

— Czego tu chcesz? — cofnął się, gdy się zbliżyłem. — Boże, jaki jesteś szkaradny.

— Odejdź stąd. — powiedziałem, a gdy tego nie zrobił, złapałem go za koszulkę i siłą odciągnąłem od drzwi.

— Spadaj, brzydalu. — odparł, zataczając się w moim kierunku. Warknąłem pod nosem, mając tego dupka już serdecznie dość. — Alyss, wyłaź stamtąd do cholery!

— Nie. — dobiegł mnie jej zmęczony i przerażony głos. 

Gdy blondyn zamierzał się na mnie, ubiegłem go. Minąłem go i, stojąc za nim, w jednej chwili skręciłem mu kark z przekleństwem zamierającym na ustach. Upadł do moich stóp, jak marionetka, której ucięto sznurki. Szybko wysłałem wiadomość do jednego z moich ludzi, by pozbyli się ciała blondyna, a sądząc po jego wychudzonym ciele, nie będzie kosztować to dużo wysiłku.

— Możesz już wyjść. — zapukałem w stalowe drzwi. Po chwili drzwi się otworzyły i wybiegła z nich piękna brunetka, która bez chwili wahania przytuliła się do mnie. Przez moment nie wiedziałem, co zrobić, ale mimo wszystko odwzajemniłem uścisk. Dawno nikt mnie tak nie obejmował. Nie wiem czemu, ale poczułem się dobrze, słysząc jej głos, chyba brakowało mi tego przez te wszystkie lata. Spojrzała w górę, a krzyk zamarł jej na ustach i odsunęła się, widząc moją twarz.

— Ethan? — szepnęła. Jej źrenice były nienaturalnie powiększone, ale nie sądziłem, by wzięła tyle narkotyków co trup za nami.

Alyss, w coś ty, do cholery, się wpakowała?

— Alyss, jesteś bezpieczna i możesz wracać do domu. — powiedziałem, widząc szok na jej twarzy, gdy zauważyła swojego byłego. Stanąłem między nimi. Odwróciła głowę, jakby nie mogła na mnie patrzeć. Nie dziwiłem się jej.

— Ethan, ja... ja nie mam domu. Uciekłam rok temu. Dziękuję za pomoc, ja już pójdę.

— Chcesz przenocować u mnie?

Stanęła w połowie kroku.

— Dlaczego chcesz mi pomóc?

To było bardzo dobre pytanie, a ja nie znałem dobrej odpowiedzi.

— Dlaczego wtedy do mnie zadzwoniłaś?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro