~~Rozdział 79~~
Ile trzeba strat ponieść, by jedną duszę uratować? Ile innych musi sprzedać, aby wykupić specjalną dla siebie? Nie wie, nie chce wiedzieć, ani liczyć, ani myśleć.
Dlaczego życie skraca o głowy każdego? Dlaczego w swej istocie nienawidzi siebie? Tak jak my, mimo piękna nie doceniamy własnej osoby.
Dokładnie jak my... Wspaniali, idealni, ale przez siebie samych znienawidzeni, jakbyśmy zrobili największą krzywdę całej ludzkości! To talerz rozbity, czemu płaczesz? To mleko wylane, nie łkaj już tyle.
Jednak się nie da, każdy błąd za porażkę uznawany, śmierci własnej niekiedy żądamy. Boże miły, ile jeszcze cierpień nas czeka? Boże miły, dlaczego wciąż z naszym zgonem zwlekasz? Pozwól w pył się obrócić, do ziemi, z której stworzeni, powrócić.
Pozwól, o pozwól Panie Miły.
Szkarłat wylany, przelany za grzechów co niemiara, za zabójstwa rękami zabitego, za krzywdy skrzywdzonego. Karma wraca, nie zawsze pierwsza, nie zawsze prędko, lecz wraca. Ma czas, bez końca i wszędzie, po śmierci chwycić też zdoła. Nie do niej słowa błagania, nie do niej przekupstwa i łaski. Za cel obierze - nigdy nie opuści, aż nie dotknie swego.
To ona okrutniejsza od wroga świata całego, od samego księcia piekieł. Jej się bać należy, nie śmierci zwykłej, która ma tylko jedną możliwość, choć w kreatywny sposób ją rozwija.
Karma ma wiele zaś wcieleń. Niejednym bowiem się posługuje. Człowiek, zwierzę, rzecz. Materialnie, fizycznie, ale też psychicznie, mentalnie... Boże... Sprawiedliwość w jej postaci wymierzasz, bo gromić nie zamierzasz? Jednak okrutnyś w tej istocie, nawet po przekroczeniu bram skąpanych w złocie.
Stracił kolejnego towarzysza swojego, brata miłego, przyjaciela niezastąpionego.
Człowiek stoi przed nim w tej głupiej chwale. Stoi i patrzy z dumą na już dokonane! Bohater co sprawiedliwość śmiercią wymierza, bohater co śmieje się ze zgonu przeciwnika. Już nawet oni, źli dla opinii publicznej, więcej mają człowieka w sobie. Więcej morali, zasad, honoru dla wroga, choćby i ten po drugiej stronie barykady stał.
Gdzie dążysz świecie? Do zagłady, na psy schodzisz. Idiotów co niemiara, wariatów jak grzybów po deszczu.
- Trzeba wyrwać, wyplenić jak chwasty.- głos ociekający spokojem i delikatnym rozbawieniem, choć zamrażający krew w żyłach. Nie wyglądał na wściekłego, mimo iż złość z niego się wylewała. Przypominał bardziej lalkę z porcelany, która zrzucona przez kota z półki, potłukła się na niezliczoną ilość kawałków, rozrzucając swoje części po twardej, zabójczej powierzchni.
Jednak kukiełka ta wciąż stoi, wciąż prezentuje się, jakoby nic się nie stało. Zdolna do ruchu, słów kilku... Dlaczego, więc złamana? Potłuczona? Jak, skoro nic tego nie sugeruje?
Iluzja, czysta iluzja.
- Uśmiechnij się!- zażądał zielonowłosy, a głos jego, mimo pustki na twarzy, ocieka dziecięcą radością. Rozciąga poliki trupa, zmuszając go do ułożenia ust w wesołą mimikę. Martwy, zimny, krwią okryty.
- Wracamy.- słowa te nie dotarły do zabójcy, gdy wciąż ciągnął za policzki, jak babcia swoim wnukom, gdy widzi je po długiej rozłące (która dla niej nawet w postaci kilku dni trwa, jak wieki). Nie zaprzestał żadnej ze swoich czynności, gdy nieżywego do uśmiechu namawiał. Nagle pod pachy wzięty i siłą odciągnięty od martwego ciała. Potok protestu wyszedł z ust mordercy, ale został on zignorowany, jakby to było nic więcej, jak tylko bzyczenie muchy, która właśnie wyleciała z pokoju.
~~~
Siedział spokojnie, noga na nogę założona, a duszący zapach szpitalny sprawiał, że chciał krzyczeć ile sił miał w płucach. Pragnął płakać, aż nie będzie do tego zdolny, uderzać, aż sił własnych nie straci, przeklinać i zaklinać, aż pod presją gróźb nie dostanie upragnionej rzeczy.
Jednak pozostał spokojny, nawet nie drgnął, gdy przez jego ciało przechodził wodospad emocji.
Oczy zamknięte, oddech stabilny, dłonie złączone z sobą, ułożone luźno na udach, a sylwetka wyprostowana. Czeka cierpliwie, maska na maskę założona, na pokaz wszystkie odłamki sklejone. Nie pozwoli, aby ktoś zobaczył go załamanego, nie wydał zgody swojemu ciału, aby pokazać ból, który zżera go od środka.
Weź ich na księżyc, dla mnie, okej?
Dłonie mocniej zacisnęły się na sobie, gdy wspomnienie martwego głosu, przeszło przez jego myśl, jak strzała zawiadowcy - nie wiadomo skąd, ani kiedy, ale jej istnienie jest niezaprzeczalne.
Chciałbym, aby wiodły szczęśliwe życie...
Usta w prostej linii, polik zagryziony od wewnątrz. Oddech naruszony, próbuje go ustabilizować.
... Zaprowadzisz ich ku światłu, prawda?
Otworzył oczy, gdy słona ciecz zapiekła go w kącikach oczu. Nie pozwolił im spłynąć.
Oczywiście, że to zrobisz, kocham ich, są dla mnie jak-
Przeciął potok myśli, wstając z krzesła ustawionego na korytarzu. Ręce swe założył za siebie, gdy ruszył w stronę wyjścia, nie spoglądając nawet na drzwi, ignorując pytania współpracownika, który woła za nim.
Nie ma czasu teraz na te brednie, nie ma sił, aby zajmować się czymś tak trywialnym, jak odzewem.
~~~
- Jin Bubaigawara jest martwy.- oznajmił spokojnym i zimnym tonem Izuku, stojąc przed gromadką dzieci, które tylko spoglądały na niego, jak na największego świra, jakiego mogły spotkać. Nie wierzyły mu, to zrozumiałe. Przychodzi jakiś niski aktor, który głosi o śmierci kogoś, kogo uwielbiały nad życie, kogoś kto był dla nich jak...- Składam najszczersze kondolencje.- znana maska, została rzucona między nich, a głos jego nie załamał się ani na minutę. Spojrzenie tak samo puste, jak wcześniej, postawa nie wyrażała właściwie nic, jak robot.
Bez uczuć, myśli, wspomnień.
Uderzenie z małej pięści prosto w brzuch, krzyk niedowierzania, płacz wszystkich młodych istot. Skrzywdził ich prawdą, wiedząc, że kłamstwo pogorszy wszystko. Nie mógł pozwolić sobie na oszczerstwa, na łganie. Jego dłoń delikatnie opadła na czuprynę chłopaka, powoli gładząc jego włosy, gdy ten wciąż w nagłym napływie emocji, wyładowywał na nim swój gniew. Nie rzekł ni słowa więcej, powtarzając tylko swój gest.
Ciepły, obiecujący bezpieczeństwo, tak komfortowy, rodzinny...
Inne dziecko rzuciło się by przytulić się do aktora, wypłakując się na nim, nie potrafiąc znieść myśli, że najważniejsza osoba w jego życiu po prostu... Zmarła, przestała istnieć.
Położył drugą swoją dłoń na przytulającego się do niego osobnika, jednak nie patrzył na nikogo. Swoje spojrzenie sam nakierował na sufit, opuszczając się w myślach, aby nie uronić łzy, aby nie pokazać żadnej słabości. Nie teraz, nie tu, nie nigdy.
Jeśli to zrobi, to wie, że już nigdy nie odbuduje swoich murów, ścian swoich, bezpiecznego domu. Dla nich pozostanie silny, dla nich wszystkich, których nie mógł uratować, dla tych, którzy mu pozostali, choć stoją w zagrożeniu śmierci.
Umrą, bo tak robią ludzie, ale nie znaczy to, że Midoriya ma już nie próbować ich uratować, sprawić, aby pozostałe ich życie stało się jak najlepszym, aby nie żałowali ani jednego popełnionego przez siebie czynu, nawet jeśli do osiągnięcia tego, zmuszony będzie dopuścić się manipulacji. Nie jest to dla niego problem, zwykłe nagięcie faktów, namieszanie w głowie...
Zabij.
Namawiał Deku, ale zielonowłosy tego nie słuchał. Na kogo miał sprowadzić teraz śmierć? Na dzieci, których opiekę powierzył mu Twice? Na starszą Panię, która pilnuje tych pociech, jak własnych wnuków? Sąsiada obok, który gotów zrobić wszystko, aby dzieci mogły zaznać choć trochę normalności?
Głupie, nie ma nikogo w pobliżu, kogo chciałby ukatrupić, nie ma nikogo, kto zasługuje na śmierć.
Nie licząc n a s.
Skrył grymas za grubą maską, choć nie potrafił powstrzymać delikatnego uśmiechu, który w mgnieniu oka przebił się przez założony materiał. Chciał się śmiać i płakać, krzyczeć i zachować ciszę, załamać się i być silnym. Tak wiele sprzecznych, choć jednocześnie tak mało.
Kompromis? On nie wchodzi w grę, nie może tego zrobić. Dla niego to jak ucieczka, jak porzucenie celu, który sobie ustawił, do czego nie jest zdolny. Zbyt dumny, zbyt zmotywowany, zbyt przerażony wizją, odpuszczenia sobie. Jeśli to uczyni zdradzi siebie, swoje uczucia, poglądy i wszystko w co gotów był wierzyć, ponieważ nie pozostało mu nic innego, jak nadzieja, choć ona matką zmarłych.
Tak, oni zasługują na śmierć.
~~~
Licznik Słów: 1202
Data napisania: 06.08.2022
Data publikacji: 06.08.2022
Notka:
Dawno mnie nie było, co nie? Mam idealny pomysł na zakończenie tego, ale muszę jeszcze rozdział, albo dwa napisać, nim zacznie się wątek spowiedzi
Postanowiłam zrezygnować z wielu rzeczy, wiecie, taich nudniejszych i niepotrzebnych.
Miejsce na komentarz i wszystko inne, zostawcie jakiś znak, nie bądźcie tacy==>
>Miłego Dnia/Nocy
-Ciao!
~~Autor nie ma czego żałować~~
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro