~~Rozdział 48~~
Poranek sobotni nigdy nie należał do ruchliwych chwil. Tym bardziej nie w niesławnej ze swojego porannego lenistwa Lidze Złoczyńców. Zwykle nikt po chlańsku nie budził się przed co najmniej czternastą.
Tym razem coś się zmieniło.
Czy to wina braku Izuku i Shigarakiego na cotygodniowym piciu wódki na umór? Czy raczej coś kompletnie innego?
Nie zważając na powód, każdy filar równo o szóstej zero trzy znalazł się w podziemiach ich zapasowego królestwa. Przygotowane zostało kilka miesięcy przed zniszczeniem przez herosów ich ukochanego, małego baru, z którym wiązali wiele wspomnień.
Jeszcze się zemszczą!
Wyglądało jak wielki hangar, w którym zamiast rzekomych pojazdów (powietrznych i wodnych) znajdowały się butle, wypełnione zieloną cieczą i czymś co kiedyś może było człowiekiem, może jakimś zwierzęciem... Może też kupką brei... Nie da się tego teraz określić, bez wcześniejszego wglądu w zapiski doktorka.
- Więc? Jak się piło bez nas?- zapytał jakby pretensjonalnie zielonowłosy, siedząc po turecku na ziemi w okręgu, składającego się z wszystkich głównych członków ich organizacji.
- Mówiłem, że będzie, wystarczyło przyjść.- wzruszył ramionami Dabi, niezbyt poruszony tym, że wczoraj spożywali procenty bez ich szefa i jego prawej ręki. Jakoś miał na to wywalone i mógłby zrobić to jeszcze raz.
Zanim wywiązała się kłótnia, w stronę zielonookiego została rzucona butelka z czystą, prawdziwą polską wódką. Niski złoczyńca złapał ją bez żadnych problemów, patrząc przez kilka chwil na szklany przedmiot. Dopiero, gdy ogarnął co to jest, spojrzał na osobnika, który mu ją dał.
- Teraz jesteśmy już kwita.- odparł ciemnowłosy haker, drapiąc się po karku jedną ręką, a w drugiej zaś trzymając kilka kartek papieru.- Możesz przejść do sedna.- dodał, chcąc tak naprawdę znać powód, dla którego został tu wezwany tak wcześnie rano i to jeszcze po tym jak "księciunio" zażyczył sobie, aby włamał się do czyjegoś telefonu i domu, nad czym pracował do czwartej nad ranem.
Uczeń UA otworzył przedmiot w swojej ręce i połknął połowę zawartości za jednym razem. Wycierając wierzchem dłoni kącik ust, w których zebrały się ostatki tego trunku. Nim był w stanie dopić resztę, jego święty napój został wyrwany z jego dłoni. Cygan, inaczej też Shigaraki Tomura wypił resztę zawartości w niecałą sekundę, uśmiechając się zwycięsko do zielonookiego, który zaś rzucił się na starszego i wywiązała się kłótnia, której miała zapobiec wódka.
Najwidoczniej nie przewidziano kilku małych szczegółów.
Ciemnowłosy niemalże złożył ręce do modlitwy, pytając się kogokolwiek kto jest tam na niebiosach, czy serio musieli go tak ukarać.
- Co to są za dokumenty?- zapytał bliznowaty, patrząc swoim typowym zimnym wzrokiem na kartki papieru, które trzymał przybyły niedawno. Zapytany zamrugał kilka razy, patrząc na posiadane przedmioty, po czym podszedł bliżej okręgu, kucając obok mężczyzny w czarnych włosach. Położył na podłodze martwe drzewa, rozkładając je tak, że z każdej z tych pięciu brystoli widać było chociażby połowę.
- Plan Świątyni Hoffnung i aktualne misje, do których zostali przydzieleni jej członkowie.- odpowiedział na zadane pytanie, wskazując po kolei odpowiednie rysunki, nazwiska i miejsca. Mniej i bardziej znane.
- Robimy napad?- zapytała Toga, nie wiedząc po co dokładnie ciemnooki to tu przytaszczył. Niby nic nie waży, ale to dalej zbędna rzecz w ekwipunku na dłuższą metę. O ile mieć to będzie swoje wyjaśnienie jest dobre, ale wzruszenie ramionami przez hakera nic takiego nie mówiło.
- Lächeln powiedział bym przyniósł to na najbliższe spotkanie.- oznajmił, ostatecznie siadając w pozycji z przyciśniętymi nogami do klatki piersiowej, aby móc jakkolwiek usadowić się na powierzchni i przeczekać, aż dwójka rodzeństwa przestanie tłuc się po mordach, aby powrócić do ich spotkania. Położył swoją głowę na kolanach przyglądając się migającym sylwetką. Raz zielony człowiek zostawał przyciśnięty do podłoża, a innym zaś niebieski i tak na zmianę.
Czym dłużej przyglądał się tym osobistością, tym bardziej kleiły mu się oczy ze zmęczenia, a jakaś monotonna rozmowa Spinnera i Dabiego nie daleko tylko wzmocniły chęć snu. Mimo wszystko powstrzymywał się, wiedząc, że jak teraz odda się w ramiona bóstwa snu (miejmy nadzieję, że nie Ikelosa*) to trochę czasu zajmie, nim ponownie wróci do stanu pełnej przytomności. Znał ryzyko, nie spał ostatnimi czasy ani zbyt dobrze, ani wystarczająco długo. Niewielkie godziny na dobę starczały, aby w miarę utrzymać się na nogach i wysłuchać wykładu nauczycieli, ale z każdym kolejnym dniem słabł na siłach, a to przeistaczało się w formie gorszych treningach praktycznych. Mimo to prześpi się później, gdy będzie już w Akademiku, we własnych czterech ścian...
Miał takie plany, ale w pewnym momencie urwał mu się film, a jedyne co usłyszał przed tym to słowa płomiennego złoczyńcy, wyrażające swoją opinię na temat jakiegoś polskiego papieża, czy coś w tym stylu.
~~~
Znajdował się w gimnazjum, a na sobie miał mundurek tej placówki oświatowej. Włosy w większym nieładzie niż zwykle, a z wargi małym strumyczkiem płynęła szkarłatna ciecz, kapiąc na niegdyś czysty ubiór. Cały mokry, jakby czymś oblany, a sama słona ciecz pozostawała w kącikach oczu, domagając się wylania.
Jednak powstrzymywał się, krocząc przed siebie ze wzrokiem umieszczonym nisko na podłodze, uważając aby na nikogo nie spojrzeć, a nóż kogoś w ten sposób wyzwie do walki? Nie zna się na tutejszej mowie ciała, jak i nie potrafi się jej nauczyć. Nie ważne ile na to daje, nie ważne ile temu poświęca, po prostu wciąż i wciąż kogoś prowokuje.
Ale to nie jego wina, że po prostu się na niego spojrzał, prawda? To nie jego wina, że dostał lepszą ocenę od niego, co nie? To nie jego wina, że wygląda lepiej od nich, mylę się?
W pewnym momencie poczuł, że ktoś za nim idzie. Kroki odbijały się po nagle uciszonym korytarzu, który jakby czekał w niecierpliwości, aż coś się wydarzy. Mijała sekunda za sekundą, minuta za minutą i...
Boom! Ni stąd ni zowąd dostał w tył głowy książką od rozszerzonej matematyki, na co zrobił przymusowe kilka kroków, aby nie przewrócić się na swoje i tak poranione ciało. Dotknął miejsca uderzenia, trochę nieśmiało i niepewnie, czując jak tworzy się tam niezbyt przyjemny guz.
I słyszał śmiech.
Śmiech diabłów.
Największych w tej szkole.
Wystartował w biegu, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bardziej bezpiecznym dla niego miejscu. Nie myślał, w którą stronę się porusza, wszystkie jego zmysły reagowały na rozbawienie w postaci rechotu, płynących (w jego mniemaniu) z całej szkoły.
Potknął się i mimo iż równie szybko się podniósł, słyszał jak śmiech wzrasta na sile.
Nic na to nie powiedział, nie mógł, nie był w stanie. Głos ugrzązł mu głęboko w gardle i nawet gdy otwierał usta, musiał je zamknąć, zapominając jak się mówi.
Minęła chwila, dla niego trwająca jak wieczność, ale uciekł. Znalazł bezludną przystań, opierając się o ścianę budynku i po niej zjeżdżając, ostatecznie siedząc na brudnej ziemi.
Brudnej jak jak on.
Nie wiedział dlaczego mu to robią, przecież nie zrobił nic złego, prawda? Uczył się, ponieważ do tego służy szkoła. Wyrażał swoje zdanie na jakiś temat, ponieważ miał do tego pełne prawo. Chodził do pielęgniarki, gdy został mocniej zraniony, ponieważ ona mogła go na nowo połatać, taka jej praca.
Jednak został odrzucony.
Czy to przez wygląd? Czy to wina jego zaostrzonych na koniuszkach uszach? A może ostrzejszym rysom twarzy? Czyżby przeszkadzał innym kolor jego włosów? Oczu?
Czy to przez charakter? Czy to wina jego nieśmiałości, której nie potrafił pokonać? A może nieumiejętności rozmowy? Czyżby przeszkadzało innym jego nastawienie do nauki? Życia?
Czy to przez myśli? Czy to wina jego dziecięcych poglądów, wierzących w ludzi? A może sposobu w jaki myśli? Czyżby przeszkadzało innym jego malutkie marzenie? Styl życia?
Nie wiedział, nie potrafił zrozumieć. To było poza nim.
Nie potrafił określić ile tak siedział, przyciskając kolana do klatki piersiowej i cicho wypłakując cały swój ból, który tym sposobem nie zawsze ucieknie cały. Może coś pozostać, może pozostać wszystko.
- Hej, co się stało?- zapytał nieznajomy głos i dopiero w tedy chłopak zwrócił uwagę na otoczenie. Przed nim klęczał mężczyzna w kitlu, a na jego twarzy malowało się widoczne zmartwienie. Nie śmiech, troska.
Pytanie zadane w sposób, który sugerował, że widział (a trudne to nie było), że coś jest definitywnie nie tak. Zaschnięta krew, siniaki, bród i woda. Wszystko wskazywało na to, że stało się coś złego i ciemnowłosy potrzebuje pomocy.
- N-Nic...- zaprzeczył, wycierając łzy suchą dłonią, miejscem, które zdążyło wyschnąć w przedsionku tych kilku chwil, które minęły od znęcania się nad nim. Ruch ręką nagły, jakby obawiający się krzywdy ze strony starszego za to, że po prostu płacze.
Nie było to dobre, w żadnym tego słowa znaczeniu. To okropne, niesprawiedliwe... Bolesne.
- Przecież widzę.- odparł dalej spokojnie białowłosy, nie mając zamiaru opuścić rannego. Nawet jeżeli to tylko rozcięta warga jest tą najgorszą z ran.- Chodź, opatrzę Ci to i wypisze zwolnienie, a jeśli będziesz chciał to Cię wysłucham.- zaproponował mężczyzna, wyciągając w stronę młodego rękę.
Dopiero po tych słowach umysł ciemnookiego się rozjaśnił. Znał go, nowy pedagog w szkole, jednocześnie dosyć umiejętny lekarz. Mimo swoich częstych prześladowań i znęcania fizycznego, od tygodnia nie postawił stopy w gabinecie pielęgniarskim, ani w pokoju nauczycielskim. Nic więc dziwnego, że trochę mu zajęło rozpoznanie tego najmilszego człowieka w tej szkole, a może i jeszcze dalej.
Z początkowym wahaniem przyjął rękę, podnosząc się na nogi i idąc, a raczej będąc ciągnącym przez miłego białowłosego mężczyznę.
Już dawno zadzwonił dzwonek, oznaczający zaczęcie się lekcji, więc korytarze wiały pustkami i ciszą, przerywaną stukotem dwóch par butów.
Z jednej sali dochodził dźwięk piszczenia kredy po tablicy i "cichych" rozmów tych popularniejszych uczniów. Zaś z innej dobiegały śmiechy i chichy, na które skrzywił się delikatnie, i jeszcze intensywniej wpatrywał się w podłogę.
Nie uciekło to czujnemu oku pedagoga, który zakodował w swoim umyśle, że musi się dowiedzieć coś więcej na temat tej biednej duszyczki.
Nie zajęło to dużo czasu, ale po dłuższej chwili ciemnowłosy był całkowicie załatany, w suchym zapasowym stroju na w-f, który trzyma szkoła i z ciepłą herbatką w ręce.
Czuł się bezpiecznie.
Wreszcie bezpiecznie...
~~~
Licznik słów: 1590
Data napisania: 04.11.2021
Data publikacji: 04.11.2021
Notka:
Ha! Mamy to i w razie gdyby ktoś jeszcze nie załapał- druga część rozdziału to wspomnienia.
Nie ma za co
Miejsce na story time i wszystko inne, błagam zostaw komentarz==>
~~Dzień x oczekiwania czytelników na memy~~
>Miłego dnia/nocy
- ❤🧶📖
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro