Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

2. Wolność To Niewola

O tej porze dnia w szpitalu Świętego Munga panowała cisza. Magomedycy i pielęgniarki niczym duchy przemykali między salami chorych, szepcząc do siebie polecenia i drobne uwagi. Nikt nie chciał zakłócić spokoju pacjentów, którzy jak nikt inny potrzebowali wypoczynku. Był to jeden z powodów dla którego przychodziła tu tak rzadko. Uważała że dopóki nie skończy swojego zadania, może jedynie pogorszyć stan przyjaciółki. Trzymając w dłoniach niewielki bukiet jesiennych kwiatów, zatrzymała się przed drzwiami z numerem dwieście piętnaście. Zapukała delikatnie i po chwili weszła do środka. Od razu napotkała wzrok Harry'ego który odwrócił się w stronę drzwi. 

- Cześć - powiedział szeptem i wstał z krzesła. - Niedawno zasnęła - dodał. 

- Och... - Hermiona utkwiła wzrok w twarzy przyjaciółki. Ginny po raz pierwszy od dawna wyglądała na spokojną. - To może chodźmy do pobliskiego parku? - zaproponowała jednak szybko ugryzła się w język. Wiedziała że Harry prawie w ogóle nie odchodzi od łóżka swojej dziewczyny. 

- To dobry pomysł - odparł chłopak ku zdziwieniu Hermiony. Chwilę później oboje znaleźli się przed szpitalem. 

Park znajdował się kilka minut drogi od budynku. Pełen wysokich drzew i krzewów tonął w odcieniach złota, czerwieni i brązu. Mimo wczesnej godziny słońce wyszło zza chmur i delikatnymi promieniami ucałowało zziębnięte policzki spacerowiczów. Harry i Hermiona zajęli jedną z żeliwnych ławek. 

- Ostatnio nie pakują już w nią tylu leków - zaczął Harry wyciągając ręce z kieszeni płaszcza. - Terapia zaczyna dawać efekty. Wiesz, nigdy nie przypuszczałem że połączenie magicznych eliksirów z typową, mugolską psychoterapią cokolwiek da. Miałaś rację mówiąc że powinniśmy zaufać tamtemu psychiatrze.

- Mark to naprawdę dobry specjalista - odparła Hermiona. 

- To prawda - zgodził się z nią brunet. - Szybko uporządkował sobie fakty gdy wtajemniczyliśmy go w świat magii i zaczął działać. Z początku Ginny była niechętna, ale teraz... Teraz jest lepiej. 

Hermiona spojrzała w twarz przyjaciela. Pomimo optymistycznych zapewnień wciąż błąkał się na niej smutek i strach. 

- A ty, jak sobie radzisz? - zapytał przenosząc na nią swój wzrok. Widać było jak na dłoni, że rozmowy o stanie Ginny wciąż są dla niego trudne.

Dziewczyna przez chwilę milczała. Za każdym razem gdy słyszała to pytanie oszczędzała mu szczegółów, chociaż wiedziała że i tak dowie się wszystkiego z gazet. 

- To Malfoy - powiedziała w końcu. - Draco jest ostatnim oskarżonym - dodała i wzięła głęboki wdech. Ostre, jesienne powietrze wypełniło jej płuca. Zmysły podrażnił zapach gnijących liści. 

Przez chwilę oboje milczeli. Cisza która panowała w parku powoli zaczynała być nie do zniesienia. 

- Przepraszam że cię z tym zostawiłem - odezwał się nagle Harry. W jego zielonych oczach Hermiona dostrzegła prawdziwe cierpienie. - To ja powinienem dźwigać ten ciężar. 

- Przestań - powiedziała twardo Hermiona. - Dobrze wiesz że tutaj jesteś bardziej potrzebny. 

Harry po raz kolejny przytaknął. Wiedział co przyjaciółka chciała mu przekazać i był jej za to wdzięczny. 

Chwycili się za ręce. Wzajemne ciepło wlało w ich serca nieco otuchy. Milcząc wsłuchiwali się w odgłosy parku. Mimo iż oboje byli samotni, gdy mogli choć przez chwilę pobyć razem zapominali o wszystkich złych rzeczach które im się przytrafiły. Kochali się jak rodzeństwo którym nie byli. W takich chwilach Hermiona zamykała powieki i przywoływała w wyobraźni obraz swojej rodziny. Babci Rose która zmarła pół roku wcześniej, rodziców którzy mieszkali w słonecznej, gorącej Australii, a nawet Krzywołapa, kota którego powierzyła swojej mamie. Wiedziała że pupil będzie szczęśliwy u jej rodziców. Ona na dzień dzisiejszy niczego nie mogła mu zapewnić. 

Trwali tak w bezruchu przez kilka krótkich chwil, aż nagle tuż przed nimi pojawił się mglisty obraz duchowego posłańca. Bladoniebieski kruk przemówił głosem Franka Walsh'a. 

- Oskarżony wyraził chęć współpracy. Przyjdź do biura jak najprędzej. 

Zaraz po tych słowach patronus rozmył się niczym mgła. Hermiona nie wierzyła własnym uszom. 

- Jeśli potrzebowałbyś pomocy, to wiesz gdzie mnie szukać - powiedział Harry wstając z ławeczki. 

Na twarzy dziewczyny pojawił się blady, pełen wdzięczności uśmiech. 

- Przekaż je Ginny - odparła i podała Harry'emu bukiet. Upewniwszy się iż w pobliżu nikogo nie ma, Hermiona po chwili zniknęła za sprawą teleportacji. W miejscu w którym przed sekundą stała, zawirowało kilka uschniętych liści. 

*

Gdy weszła do sali przesłuchań on już tam był. Siedział przy stole zakuty w kajdanki i obserwował każdy jej krok. Dostrzegła w wyrazie jego twarzy pewną zmianę, jednak nie wiedziała co to oznacza. Zanim weszła do środka przed drzwiami przywitał ją Frank, tłumacząc iż Draco Malfoy postanowił pójść jej na rękę, cokolwiek to oznaczało. Nie wiedziała co spowodowało tę zmianę, jednak postanowiła iść za ciosem. Nakazała by Aurorzy nie wchodzili do sali podczas sesji, chyba że ich o to poprosi. Jednocześnie sama musiała zrezygnować z różdżki. Jeśli miała być z nim sam na sam, musiała być całkowicie rozbrojona. 

- W końcu to Malfoy - odparł Walsh, gdy Hermiona zapytała czy jest to rzeczywiście konieczne. - Nie bez powodu znalazł się w celi - dodał.  

Postanowiła nie tracić czasu i nie wchodzić w pozbawione sensu dyskusje. Oddając różdżkę egzekutorowi, nacisnęła na klamkę i weszła do sali w której czekał na nią Draco. Usiadła naprzeciwko niego i położyła na stole gruby plik dokumentów. 

- Nie będę w błędzie jeśli powiem, że każda jedna strona tego tomiszcza mówi o mnie - zaczął Draco wskazując teczkę. 

Hermiona spojrzała na stos papierów i biorąc je do ręki, odparła:

- Jest tutaj zapis wszystkich twoich zbrodni jakie dokonałeś będąc na służbie u Voldemorta. Skoro zdecydowałeś się współpracować, chciałabym omówić je krok po kroku... 

- Nie - wszedł jej w słowo chłopak. Jego głos był niczym suche uderzenie bicza. 

- Słucham? - zdziwiła się dziewczyna. - Myślałam że wyraziłeś chęć do złożenia zeznań. 

- Owszem - zgodził się z nią Draco. - Ale nie będę o tym mówił. Chcę ci to pokazać - dodał i nachylił się lekko nad stołem. Jego wzrok przeszywał Hermionę na wylot. 

*

Nie miała innego wyboru. Musiała zgodzić się na jego warunek chociaż wiązało się to z wieloma krokami jakie była zmuszona przedsięwziąć. Pierwszą rzeczą jaką musiała zorganizować była myślodsiewnia. Jedyną o jakiej miała pojęcie znajdowała się w Hogwarcie, w gabinecie dyrektora. Bała się że Minerva McGonagall nie wyrazi zgody na wypożyczenie magicznego przedmiotu, jednak stara czarownica nie miała nic przeciwko. Wizyta w dawnej szkole była dla Hermiony bolesnym przeżyciem. Zamek co prawda nie nosił już fizycznych oznak wojny, jednak w jego murach wciąż było czuć ducha tragicznych wydarzeń. W jej umyśle każdy kamień, każda część zamku była przesiąknięta krwią poległych. Możliwe że tylko tak jej się wydawało. Jako jedna z nielicznych wciąż nie potrafiła pójść do przodu. Jako główny sędzia komisji do spraw wojny od kilkunastu miesięcy nieprzerwanie wracała do wszystkiego na nowo. Codziennie, każdego dnia. 

Gdy tylko myślodsiewnia wylądowała na jej biurku, kolejną sprawą było pozyskanie wspomnień Dracona. Przez kilka kolejnych dni Frank wyciągał z głowy chłopaka myśli które te chciał pokazać i zamykał je w niewielkich, szczelnie zamkniętych fiolkach. Brandon Evans uważał że to zwykła strata czasu i gdy po raz kolejny zasugerował to Hermionie, ta niewytrzymała. 

- Więc uważasz że powinnam tak po prostu, z marszu skazać go na krzesło elektryczne?! - wrzasnęła waląc rękami o blat biurka. - Może jeszcze powinnam sama pociągnąć za wajchę?! - dodała i wyszła z gabinetu trzaskając drzwiami. 

Wiedziała że nie powinna zaczynać sesji będąc tak wściekłą. Próbowała uspokoić myśli wychodząc na chwilę na zewnątrz, jednak wielkomiejski świat który malował się przed jej oczami wcale nie przynosił upragnionej ulgi. Czuła się jak zagubiony podróżnik który utknął na niewielkiej łodzi, pośrodku groźnego, wzburzonego morza. Szarpana ogromnymi falami miotała się między tym co konieczne, a tym co słuszne. Bała się że w którymś momencie jedna z fal sprawi iż zniknie. 

Gdy wróciła z powrotem do środka, idąc korytarzami Ministerstwa Magii, przypomniała sobie że zeszłej nocy padał deszcz. Zimny, wręcz lodowaty. Czuła się tak jakby przenikał wprost do jej serca. Każde mocniejsze uderzenie kropel o szybę wstrząsało jej skulonym na łóżku ciałem. Postanowiła że nie będzie dalej prowadzić spotkań w sali przesłuchań. Zeszła więc do lochów w których znajdowały się cele i oddając różdżkę stróżującemu przy wejściu Aurorowi, kazała otworzyć drzwi. 

- Nie wchodź dopóki cię nie zawołam - powiedziała w stronę nieco zdziwionego mężczyzny. - Gdy zamkną się za mną drzwi, zaklęciem otwórz kraty - dodała i zniknęła za progiem. 

Była w tym miejscu tylko raz, niemal półtora roku wcześniej. Evans oprowadzał ją z dumą i z zadowoleniem na twarzy pokazywał warunki w jakich przyjdzie żyć oskarżonym. 

- I tak zasługują jedynie na śmierdzącą norę - dodał gdy skończyli oglądać cele. 

Teraz większość pomieszczeń stała pusta. Jedynym zajętym pokojem był ten w którym spał Draco Malfoy. Chłopak leżał na wąskim łóżku, a jedna z jego długich nóg była oparta o podłogę. Jakże smutna była jego śpiąca twarz. Zupełnie jakby nikt nie mógł się do niego zbliżyć. Przez sen wyglądał tak, jakby nie wiedział gdzie się znajduje, po prostu zmierzał w swych marzeniach do celu, którego nie mógł osiągnąć. Jego widok nieco zachwiał Hermioną i jej pewnością siebie. Co takiego chciał jej pokazać? Podeszła do niego i pochyliła się lekko, jakby chciała odnaleźć na jego twarzy dowód którego nie potrafiła doszukać się w dokumentach. Cofnęła się jak oparzona, gdy poczuła przemożne pragnienie dotknięcia jego policzka. Pełna sprzecznych uczuć zapukała w kraty ciężką teczką. 

Wybudzał się powoli, niespiesznie. Spodziewał się jednego z Aurorów, stojącego po drugiej stronie krat, jednak gdy zobaczył że w progu otwartej celi stoi Hermiona Granger wydawało mu się że wciąż śni. Zmarszczył brwi gdy z każdą chwilą jej obraz zamiast znikać stawał się coraz bardziej wyraźny. 

- Dlaczego... - zaczął, lecz dziewczyna nie pozwoliła mu dokończyć. 

- Zrobimy to tutaj. Nie wiem czy zdajesz sobie z tego sprawę, ale w sali przesłuchań znajduje się lustro weneckie. Wolałabym aby nikt nas nie podglądał - powiedziała i położyła na stoliku teczkę z dokumentami. Z kieszeni eleganckich spodni wyciągnęła pierwszą z kilku fiolek i wskazała na stojącą pośrodku korytarza myślodsiewnię. Draco usiadł na łóżku i przeczesał włosy palcami. 

- W porządku - odparł i wyszedł z celi przechodząc obok stojącej w wejściu Hermiony. Ubrany był jak zwykle w dwuczęściowy, więzienny strój, jednak ręce i nogi miał wolne. Spojrzał na stojącą obok dziewczynę. Dwa pasma jej długich, lekko falujących włosów zostały spięte niewielką spinką, tak że reszta pukli swobodnie spływała po aksamitnej bluzce. Będąc tak blisko mógł poczuć zapach jej perfum, delikatnych i jednocześnie przyjemnie słodkich. Już dawno nie miał kontaktu z czymś tak pobudzającym. Cela mimo iż czysta i sucha, była niemal sterylna, pozbawiona wszelkich zapachów i bodźców. 

Jego wzrok skupił się na fiolce której zawartość Hermiona zaczęła wlewać do lewitującej przed nimi myślodsiewni. Mimo iż już za chwilę miał pokazać jej coś niezwykle intymnego, ogarnął go spokój. 

- Możemy zaczynać - powiedziała wkładając pustą fiolkę z powrotem do kieszeni. Gdy po chwili oboje zanurzyli twarze w magicznym płynie, nagle znaleźli się w zupełnie innym miejscu. 

Hermiona od razu zorientowała się gdzie wylądowali. Tę bramę widziała już w przeszłości. Wysoką, mosiężną, z licznymi zdobieniami wykutymi przez najlepszych kowali. Gdy Draco chwycił za klamkę i otworzył przejście, zaczekał aż Hermiona pójdzie przodem. Wszystko wydawało się być takie jak w rzeczywistości. Wysokie cyprysy o przeróżnych kształtach i rozmiarach zdobiły ścieżkę prowadzącą do wielkiego, starego dworu. Biały żwir pod ich nogami chrzęścił delikatnie. Hermiona pozwoliła by chłopak wyprzedził ją na schodach prowadzących do głównego wejścia i gdy otworzył drzwi, przekroczyła próg Malfoy Manor. W środku panował półmrok. Korytarz oświetlały niewielkie lampy gazowe w których płonął zaczarowany ogień. Dopiero teraz mogła spokojnie przyjrzeć się obrazom które wisiały na ścianach. Ostatnim razem gdy tu przybyła, nie miała na to czasu. 

- Większość z tych ludzi to moi przodkowie - zaczął Draco zrównując z nią swój krok. - Ojciec latami próbował wbić mi do głowy ich historię, jednak mnie nigdy to specjalnie nie interesowało - powiedział i spojrzał na jeden z największych portretów. 

Hermiona próbowała skupić na nim swój wzrok, jednak jej uwagę przyciągały dźwięki dochodzące z salonu. Było w nich coś niepokojącego. Czuła że nie ma ochoty iść dalej, jednak wiedziała że musi to zrobić. W końcu sama przystała na ten pomysł. Gdy Draco stanął w przejściu po chwili i ona weszła do salonu. 

W tym samym momencie powietrze przeciął kolejny głośny świst. 

- Lucjuszu, błagam! - krzyknęła Narcyza podbiegając do siedzącego przy stole małego chłopca. - Na dzisiaj już wystarczy. 

Ręce malca pokrywały czerwone pręgi. Mimo iż starał się być dzielny, po policzkach dziecka spływały łzy. Plamiły białą, elegancką koszulę, zapisany w połowie zeszyt i opuchnięte dłonie. 

- Wciąż nie wykonał zadania które mu poleciłem. Odsuń się - powiedział Lucjusz tonem nieznoszącym sprzeciwu. Narcyza była jednak nieugięta. 

- Przecież widzisz jak się stara! - powiedziała zacisnąwszy dłonie w bezsilności. - Dlaczego musisz być taki okrutny? - zapytała stając pomiędzy ojcem a synem. 

- Ponieważ Czarny Pan nie okaże mu litości - odparł Lucjusz ściskając cienki, bambusowy kij. - Dobrze o tym wiesz. 

Hermiona przyglądała się tej scenie bez słowa. Jej oczy utkwione były w małym, bezbronnym dziecku, które pochlipywało cicho siedząc na obitym skórą fotelu. Bezwiednie zrobiła kilka kroków w jego stronę. Ominęła kłócących się małżonków i przykucnęła przy chłopcu. Spojrzała na zeszyt który znaczyły łzy i plamy atramentu. 

"Będę posłuszny Czarnemu Panu i woli mego Ojca" głosiły wypisane na kartce hasła. 

"Będę posłuszny"

"Będę..."

Zdania robiły się coraz krótsze. Ich znaczenie powoli traciło sens. Z eleganckiego białego pióra ciekł atrament, który czarnymi kleksami plamił szmaragdowy obrus. 

- Odsuń się albo tobie też przyłożę! - wrzasnął Lucjusz i niemal odepchnął Narcyzę na pobliską ścianę. W tym samym momencie mały Draco zerwał się z krzesła i objął matkę w biodrach. Zaciskając powieki z całych sił uczepił się długiej sukni, niczym koła ratunkowego. Na chwilę otworzył oczy i gdy tylko dostrzegł trzymaną w ręku ojca rózgę zadrżał jak liść. 

- Jest taki słaby - powiedział Lucjusz z pogardą w głosie. - Tak okropnie delikatny - dodał i gdy Narcyza uklękła by zamknąć chłopca w ramionach, mężczyzna rzucił kij na stół, po czym odwrócił się na pięcie i wyszedł z salonu. 

Dużo łez wylano tamtego ranka. Obolała skóra spuchła i nabiegła krwią. Nie przeszkodziło to jednak malcowi by dotknąć zapłakanej twarzy matki. Coś jednak nagle się zmieniło. Hermiona i Draco nie znajdowali się już w pokoju gościnnym, lecz mniejszym, przytulnie urządzonym pokoiku. Dziewczyna zrozumiała że kolejne wspomnienie przeniosło ich do nowej scenerii. 

Tym razem Narcyza siedziała wraz z chłopcem na łóżku i trzymała go w objęciach. Za oknem deszcz lał jak z cebra. W jednym z kątów pokoju stał skrzat, który moczył białą, bawełnianą ściereczkę w misce bo brzegi wypełnioną wodą i lodem. Gdy podszedł do swej pani ta wzięła od niego szmatkę i przyłożyła ją synkowi do wciąż bolących ran. Odgłosy deszczu odbijającego się od szyb, mieszały się ze spokojnym śpiewem kobiety, która nucąc kołysała chłopca w kołysce z ramion. 

"Opowiem ci o chłopcu który kochał wiatr... Opowiem ci o chłopcu który sięgał gwiazd... Opowiem ci o chłopcu który wolnym był... Opowiem ci o chłopcu który jak chciał, tak żył..."

Przybliżając twarz do głowy malca, kobieta wdychała zapach ukochanego dziecka. Cisza i pozorny spokój sprawiły że Hermiona zapomniała gdzie się znajduje. Nie była matką i nie potrafiła do końca zrozumieć uczuć jakie targały tamtą Narcyzą, wiedziała jednak że kobieta zdawała sobie sprawę z faktu iż Draco jest dzieckiem niemającym o niczym pojęcia. Czy okazywała słabość postępując w ten sposób? Czy pozwalając mężowi na takie, a nie inne zachowanie pokazywała kruchość i utratę wiary we wszystko? Można było odnieść wrażenie że Narcyza pragnie chronić tych których kocha akceptując taki stan rzeczy.  

- Wracajmy - powiedział Draco na co dziewczyna krótko kiwnęła głową. Już po chwili znów stali pośrodku białego, pełnego krat korytarza.

Hermiona podążyła wzrokiem za wracającym do celi chłopakiem. Przez moment przetwarzała w myślach to czego była świadkiem, po czym ruszyła za Draconem i usiadła na krześle, gdyż on jak zwykle zajął miejsce na łóżku. Nie wiedziała czy powinna coś powiedzieć. Nie miała pojęcia od czego mogłaby zacząć. Zawsze jej się wydawało że Lucjusz hołubił syna do granic możliwości. Nigdy nie przyszło jej na myśl że może być inaczej. Tamten zimny, bezwzględny wzrok, ręka dzierżąca ostry patyk i słowa raniące bardziej niż bolesne razy. W przeciwieństwie do niego ona nigdy nie poznała czym jest uderzenie przez własnego rodzica. 

- Nie zawsze taki był... - zaczął nagle Draco przerywając ciszę. - Potrafił być niezwykle kochający, a nawet czuły, ale to było zanim Czarny Pan znów powrócił. Gdy Voldemort zniknął ojciec wyrzekł się go i tym samym poczuł że odzyskał wolność. Mówił, że wydawało mu się iż w końcu wyszedł z długiego, nieprzeniknionego mroku. Ja i matka byliśmy dla niego wszystkim... Do czasu - dodał z narastającą w głosie goryczą. - Lecz po kilku latach znów poczuł jak Mroczny Znak zaczyna go piec. Z każdym dniem coraz bardziej. Widmo powrotu Lorda Voldemorta zdawało się być realniejsze niż kiedykolwiek. Zrozumiał że kwestią czasu było aż odzyska dawną siłę. 

- Dlatego zaczął cię bić? - odezwała się w końcu Hermiona. Draco spojrzał na nią swoimi szarobłękitnymi oczami. 

- Miał nadzieję że to pomoże mi przetrwać. Wierzył że w ten sposób mnie zahartuje i sprawi że gdy nadejdzie odpowiednia chwila, stanę na wysokości zadania - odparł i znów wlepił wzrok w podłogę. - Wiem jak to musi dla ciebie wyglądać, Granger. Nie liczę że to zrozumiesz. 

Hermiona w żaden sposób na to nie odpowiedziała. W dokumentach które leżały tuż za nią nie było ani słowa o przemocy jaką stosował Lucjusz wobec własnego syna. Czy to cokolwiek zmieniało w sposobie w jaki postrzegała jego osobę? Czy mogło wpłynąć na podejmowane przez nią decyzje? Chciała dowiedzieć się więcej. Poznać go lepiej i skonfrontować ze wszystkimi zarzutami które na nim ciążyły. Jednak zanim mogła poświęcić mu więcej uwagi, miała do wykonania jeszcze jedną rzecz. 

- Przyjdę jutro - powiedziała wstając. Draco nic nie odpowiedział. 

Zabrała ze stolika plik dokumentów i zanim wyszła z celi rzuciła na chłopaka przelotne spojrzenie. Z jego twarzy nic nie dało się wyczytać. 

*

Kiedyś, dawno temu, lśniła odwagą. Była przekonana o swojej sile oraz o tym że nie przejmie się nawet wtedy, jeśli rzeczy które uznała za słuszne okazałyby się błędne. Nie, dopóki była w stanie ochronić to, w co wierzyła. Gdy dopiero zaczynała kroczyć tą ścieżką jej szklane serce rozpalał żar, o którym niemal zapomniała. Teraz jednak drobnymi, wyniszczonymi dłońmi zbierała wspomnienia pozbawione kolorów, by móc wypełnić pustkę jaka powstała w jej duszy. Za każdym razem gdy czytała wyrok, któryś fragment jej samej spopielał się tworząc z jej umysłu klatkę. I niby ktoś pogratulował jej wytrwałości, a ktoś jeszcze poklepał ją po plecach w geście uznania, jednak ona miała dosyć słuchania o trywialności tego świata. Czuła się jak kanarek zamknięty w małej, ciasnej klatce, uplecionej z oczekiwań. Miała ochotę wyfrunąć i przerwać tę nieustającą walkę, jednak lojalność wobec tych których kochała zawsze była dla niej najważniejsza. Skoro tego od niej oczekiwali, to nie miała innego wyboru. Po raz kolejny stanęła na czele komisji do spraw wojny, która tłumnie stawiła się w obskurnie wyglądającej sali. 

Przy przeciwległej od drzwi ścianie ustawiono surowe, groźnie wyglądające krzesło elektryczne, do bólu przypominające te z więzienia Auburn w stanie Nowy Jork. Na sam jego widok Hermionie zjeżyły się włosy na rękach. Poczuła nieprzyjemne dreszcze. Obok urządzenia postawiono wiadro pełne słonej wody w którym pływała żółta, nieco sterana gąbka. Gdy członkowie komisji zajęli swoje miejsca, do pokoju wprowadzono więźnia. Fenrir Greyback nie wyglądał ani na złego, ani na przestraszonego. Prawdę powiedziawszy po raz pierwszy w życiu na jego twarzy nie można było się doszukać żadnych emocji. Jak na ironię, właśnie w tym momencie zaczął przypominać prawdziwego człowieka. 

Posadzono go na krześle i przypięto do poręczy metalowymi obręczami. Jeden z Aurorów rzucił na mężczyznę zaklęcie obezwładniające. Nie mógł więc ani wstać, ani wyrwać się z więzów. Korpus oraz głowę przypięto do krzesła skórzanymi pasami, do nogi przytwierdzono metalowe elektrody. Czubek głowy ogolono tak, by lepiej przewodziła prąd. Zanim Auror założył na twarz skazanego czarną płachtę, wetknął mu w usta gumowy klocek, który zawiązał z tyłu głowy. Miało to zaoszczędzić zebranym widoku odgryzionego języka. Ostatnim etapem było założenie hełmu, umocowanego pod brodą skórzanym pasem, pod którym umieszczono nasączoną wodą gąbkę. 

Wilkołak zaczął oddychać przez nos coraz szybciej. W tym momencie żadnemu ze skazanych nie udawało się opanować emocji oraz reakcji ciała. Hermiona zauważyła jak ostre paznokcie mężczyzny wbijają się w poręcze. 

- Fenrirze Greyback! - zaczął Brandon Evans wstając ze swojego miejsca. - Prąd będzie płynął przez twoje ciało dopóki nie umrzesz, zgodnie z prawem ustanowionym przez Ministra Magii - powiedział, po czym spojrzał w prawo. W pokoju obok, tuż za niewielką ścianą z małą szybą, mieściło się pomieszczenie z całą aparaturą. Właśnie tam stał Frank Walsh, gotów ruszyć wajchą gdy tylko padnie sygnał. 

- Włączyć! - krzyknął Evans. 

Wybiła dwudziesta gdy dwa tysiące pięćset volt przepłynęło przez ponad dwumetrowe ciało mężczyzny. Dźwięk jaki temu towarzyszył był równie przyjemny co zgrzyt paznokci o tablicę. Metaliczny świst wwiercał się zebranym w uszy niczym natrętna, niedająca się odgonić osa. Greyback wiercił się na krześle szarpany elektrowstrząsami. Co gorsza włosy których wciąż miał na ciele sporo, zaczęły śmierdzieć spalenizną. Gdy po dziesięciu sekundach Frank wyłączył aparaturę, będący na miejscu magomedyk rzucił na skazańca zaklęcie diagnozujące. 

- Wciąż żyje - powiedział ku rozpaczy zebranych. Evans ponownie kiwnął głową w stronę Walsha. 

Gdy wajcha ponownie powędrowała w górę, Greyback po raz kolejny zaczął trząść się i drgać w konwulsjach. Hermiona ostatkami sił zmusiła się by nie zamknąć oczu. 

*

Sala pustoszała w szybkim tempie. Wśród przyciszonych głosów dziewczyna była w stanie dosłyszeć marudzącego Evansa. 

- Dlaczego nikt nie wpadł na pomysł by go całego ogolić? Teraz nie pozbędziemy się tego smrodu przez miesiąc - sapnął i chusteczką wytarł czoło na które wystąpił pot. 

- Na szczęście to już przedostatni - odparła kobieta należąca do komisji. 

Ta uwaga sprawiła że Hermionie żołądek podszedł do gardła. Poczuła że jeśli natychmiast nie znajdzie się na zewnątrz, to zwariuje. Zaczęła przepychać się w stronę wind i gdy pierwsza dopadła metalowych drzwiczek, nie czekając na pozostałych wcisnęła guzik najwyższego piętra. Biegła przez atrium nie zważając na ciekawskie spojrzenia, nic nie obchodziło ją zdanie innych ludzi. Poczuła się spokojniej dopiero gdy świeży powiew wiatru rozwiał jej włosy. Przetarła dłonią spoconą twarz i oparła się o najbliższe drzewo. Oddychała głęboko i głośno, z trudem łapiąc powietrze w płuca. Czuła że musi usiąść, choćby na zimnej, mokrej trawie. Nie wiedziała dlaczego w jej oczach pojawiły się łzy. Przecież zasłużył na los jaki go spotkał. Powinien był cierpieć o stokroć bardziej za to co wyrządził innym. Mimo to, fakt iż przyłożyła do tego rękę nie mógł pozostać dla niej obojętny. 

Spojrzała w górę. Na nocnym, granatowym niebie lśniły wczesnozimowe gwiazdy. Miłość... Dobroć... Współczucie... Myślała że nie przejmie się jeśli będzie musiała się ich pozbyć. Fakt iż się pomyliła był dla niej niczym najgorszy policzek. Była przerażona powrotem do dawnej słabości. Maska którą od ponad roku zakładała, zaczęła się kruszyć. Co więc powinna była zrobić? Pomyślała o ostatnim więźniu zamkniętym w jednej z cel Ministerstwa i poczuła nieopisany dotąd żal. Jeśli jego światło zgaśnie w taki sam sposób jak Greyback'a, nigdy sobie nie daruje. 

Wstała na wątłych, lekko drżących nogach. Tym razem będzie inaczej, obiecała sobie w duchu. Tym razem wszystko odbędzie się na jej zasadach. 

Na tak niskim poziomie Ministerstwa nie było żadnych okien, ani jednej najmniejszej szczeliny która mogłaby przepuścić chociaż promień światła czy podmuch wiatru. Tęsknił za tym, za pędem i nieskrępowanym lotem. Za uczuciem które towarzyszyło mu podczas nabierania prędkości. Było to nieco dziecinne wspomnienie, jednak należało do najszczęśliwszych jakie posiadał. Wciąż potrafił przywołać w pamięci emocje jakie odczuwał gdy wznosił się coraz wyżej. Oddałby wszystko za możliwość lotu. Był jednak świadomy że ta część jego życia stała się już historią. Może ktoś kiedyś o tym wspomni, może złota blaszka schowana za jedną z gablot w Hogwarcie przypomni komuś o jego miłości do dzikiego pędu pośród wiwatu tłumów. I może w istocie była to jedyna dobra rzecz jaką los mógł mu dać. 

Świadomość iż jego matka żyje sprawiła że na chwilę zapomniał o rozpaczy i beznadziei która wiązała się z jej stratą. W końcu zaczął skupiać się na własnym życiu, które nie malowało się zbyt optymistycznie. Gdy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi lekko drgnął. Już po chwili przed jego celą stanęła ta, od której wszystko zależało. Miał ochotę zacząć śmiać się niczym szaleniec. Oto ona, dziewczyna której istnienie od lat nie dawało mu spokoju. Najpierw była niczym więcej niż obiektem zainteresowania. Później stała się celem w który wymierzał swoją nienawiść i bezsilność. Jak bardzo więc kpiły z niego niebiosa skoro teraz stała się duszą którą gdzieś po drodze zagubił? Sumieniem które zagłuszał? Była sędzią wszystkich jego win. 

- Wczoraj przez chwilę nie było prądu... - zaczął niby to od niechcenia. 

- Wykonano wyrok na Greyback'u - odparła Hermiona przygaszonym tonem. - Musieli użyć nieco więcej prądu niż zazwyczaj - dodała sucho. 

Draco pokiwał głową tak, jakby informacja którą usłyszał była czymś najnormalniejszym na świecie. Musiał jednak przyznać że Fenrir był jednym z niewielu których nigdy nie było mu żal. 

- Zaczynajmy - powiedział w końcu i wstał z łóżka. Gdy przechodził obok dziewczyny po raz kolejny poczuł słodki, delikatny aromat jej perfum. 

Hermiona wyciągnęła z kieszeni kolejne fiolki. Myślodsiewnia która stała tutaj od wczoraj została opróżniona z poprzednich wspomnień przez Aurora. Gdy srebrny, przypominający iskrzącą się mgłę płyn został wlany do metalicznej konsystencji wypełniającej myślodsiewnię, Hermiona i Draco zanurzyli głowy by po raz kolejny lepiej poznać przeszłość chłopaka. 

Tym razem wylądowali na ponurym, opuszczonym przez wszystkich cmentarzu. Gdzieś ponad nim wznosiło się wzgórze na którym znajdował się piękny, lecz zaniedbany, duży dom. 

- Cmentarz w Little Hangleton... - wyszeptała Hermiona i rozejrzała się dookoła. Dom Riddle'ów straszył niczym upiorny zamek z tanich opowieści grozy. 

Był to ten sam cmentarz na który trafił Harry wraz z Cedrikiem Diggory'm, podczas wykonywania ostatniego zadania Turnieju Trójmagicznego. To właśnie tu, Peter Pettigrew zabił Cedrika różdżką Voldemorta. Hermiona nie potrafiła zliczyć ile razy Harry wyrzucał sobie śmierć kolegi. Obwiniał się za bezsilność i nienawidził tego kim wtedy był. Uważał się za słabego, małego chłopca, w którym wszyscy chcieli widzieć wybrańca.

Ciemność która otaczała Hermionę, mimo iż była jedynie wspomnieniem, wciąż wlewała w nią strach. Jakiś zwierzęcy lęk przed niezidentyfikowanym zagrożeniem kazał jej zachować czujność. Nagle, tuż obok Dracona ubranego w więzienny strój dostrzegła drugiego Malfoya. Jednak ten chłopak w przeciwieństwie do swojego sąsiada nosił czarny garnitur. Dziewczyna odwróciła się szybko za siebie i dostrzegła jak zza kamiennego nagrobka wyłania się wysoka, blada postać o nieludzkiej twarzy. Jego czerwone ślepia były hipnotyzujące. Miała ochotę sięgnąć po różdżkę jednak wiedziała że i tak jej tam nie znajdzie. Gdy Draco ze wspomnień podszedł do czarnoksiężnika, Hermiona ruszyła jego śladem. 

- Wzywałeś - powiedział chłopak bez strachu w głosie. Jego mina zdradzała zaciętość. 

Voldemort przyglądał się Draconowi obracając w szponach swoją różdżkę. 

- Twój ojciec mnie zawiódł, Draco - powiedział i zaczął krążyć wokół chłopaka niczym gotowy do ataku lew. - Miał jedno, proste zadanie, dopilnować by nikt nie mógł mi przeszkodzić podczas unicestwiania Potter'a. Jednak on pozwolił by banda Aurorów wraz z tym psem, Black'iem pokrzyżowała mi plany. Co według ciebie mam teraz zrobić? - zapytał zimnym, pełnym syku głosem. 

Draco przez chwilę stał w milczeniu, po czym odparł:

- Pozwól mu dać sobie szansę, ostatni raz... Jestem pewny, że...

- Nie, Draco - przerwał mu czarnoksiężnik. - Czasy ostatnich szans już minęły. Nie mogę znów powierzyć zadania komuś tak niekompetentnemu. 

- A więc czego oczekujesz? - zapytał chłopak marszcząc brwi. 

Voldemort zdawał się jakby czekać aż padnie to pytanie. 

- Lojalności - odparł i wyciągnął w stronę Dracona bladą, długą dłoń. - Twoja ręka... - powiedział, a czerwone oczy zalśniły złowrogo. 

Hermiona zauważyła że chłopak przez moment się wahał. Ostatecznie jednak pozwolił by czarnoksiężnik przyłożył mu do przedramienia różdżkę i naznaczył go Mrocznym Znakiem. Sam proces był niezwykle bolesny, chociaż Draco starał się znieść to dzielnie. Gdy Voldemort skończył robił co mógł by nie okazać słabości. 

- Gdybym miał wtedy wybór, uciekłbym stamtąd i nie oglądał się za siebie - powiedział teraźniejszy Draco podchodząc do Hermiony. - Jednak gdybym to zrobił, Czarny Pan zabiłby moich rodziców. Wiedziałem to aż za dobrze. 

Dziewczyna spojrzała w twarz na której malował się gniew. Chciała wierzyć że to prawda. Co więcej, coś wewnątrz niej mówiło że tak właśnie jest. 

- Wracajmy - powiedział chłopak i już po chwili oślepiło ich jasne światło białych lamp. 

Draco jak zwykle usiadł na zaścielonym łóżku, a Hermiona na krześle. Nie chciała go ciągnąć za język i zmuszać do wyznań. Była jednak ciekawa co skrywa się głęboko w umyśle Malfoya. Teczka która leżała tuż obok niej skrywała opis zbrodni niezwykle brutalnej, za którą obwiniano właśnie jego. Możliwe iż z początku nie chciał służyć Voldemortowi i opierał się jego destrukcyjnemu wpływowi, ale czy było tak do samego końca? 

- Niedługo później ten świr kazał mi zabić Dubledore'a. Podjąłem się tego bo nie miałem innego wyboru. Szło mi jednak marnie, aż w końcu całą robotę odwalił za mnie Snape, ale to już wiesz - powiedział Draco utkwiwszy swój wzrok w Hermionie. - Później przez niemal rok siedziałem we własnym domu, którego to zapis wydarzeń masz obok siebie - dodał wskazując na teczkę. 

Hermiona poczuła jak zasycha jej w gardle. 

- Od czego powinienem zacząć? - zapytał i oparł się o ścianę odpychając głowę do tyłu. 

- Najlepiej od początku - odparła kasztanowłosa i lekko pochyliła się w jego stronę. 

W jego szarobłękitnych oczach zamajaczyło widmo bólu. Dopiero teraz Hermiona zauważyła że ręce chłopaka pokrywają delikatne, niemal niewidoczne blizny. Była to pamiątka po bolesnych lekcjach które dał mu ojciec. Uwypukliło je ostre, niemal szpitalne światło lamp znajdujących się w lochach. Miała ochotę ich dotknąć. Nie była pewna czy kieruje nią ciekawość, czy prawdziwe współczucie które zakotwiczyło się w jej sercu. Chciała mu pokazać że mimo wszystko jest tu dla niego. 

Gdy zaczynała tę pracę czuła jak jej serce powoli się ochładza. W tamte dni, nie mogąc skupić się na czymkolwiek innym niż wyznaczone jej zadanie, marzyła by zniknąć. Jednak to wciąż było za mało. Nadal nie zginęło w niej pragnienie i niewinność, pomimo całego zła które widziała. Czuła że jest przesiąknięta tymi wydarzeniami i towarzyszącymi im emocjami, jakby stała w deszczu. Lecz to wciąż było za mało... Gdzieś w swojej głowie usłyszała wołanie. Tam, gdzie wznosiły się ich białe oddechy. Chciała móc ujrzeć go w głębi i oswoić się z tym co miał jej do przekazania. Pchana tym impulsem dotknęła jego zimnych, niemal lodowatych dłoni. 

Po raz pierwszy w życiu widziała by ktoś patrzył na nią z takim zaskoczeniem.

_________________________

SŁOWO OD AUTORKI:

Drugi rozdział za nami. Trzeci właśnie "się pisze". Za oknem pada śnieg, obok mnie leży puszysty kot, a ja mam w głowie jedynie udrękę która dopiero ma nadejść wraz z kolejnymi rozdziałami. Obyśmy na końcu znaleźli pocieszenie :* Przytulam mocno! 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro