XIV - "Przeżyjemy. Obiecuję."
- Wstawaj. - powiedziałem stanowczo, chwytając Domena za ramię i dosłownie ściągając go z łóżka.
- Co..? - spytał zaspanym głosem, przecierając oczy. - Czemu?
Nie odpowiadając, chwyciłem go za nadgarstek i pociągnąłem za sobą w kierunku drzwi. Szybko się od niego odwróciłem, żeby ukryć to, w jakim stanie jestem. Chociaż nie miałem wątpliwości, że od razu to zauważył. Ignorowałem jego próby opierania się, protesty i pytania o to, co się dzieję i co robię. Po prostu ciągnąłem go do pokoju obok.
- Peter, powiesz mi o co chodzi?! - spytał ze złością, wyrywając mi się.
Zatrzymałem się przed drzwiami i odruchowo na niego spojrzałem. Jego wściekłość szybko została zastąpiona przez zaskoczenie.
- Ty... - zaczął niepewnie - Jesteś cały we krwi... Co się stało?!
Sądząc po jego wyrazie twarzy, myślał że zwariowałem. Po raz pierwszy w życiu chciałbym, żeby tak było.
Zadrżałem i od razu wziąłem głęboki oddech, żeby sie opanować. Otworzyłem drzwi i dosłownie wepchnąłem go do środka. Widok jaki tam zastał, był odpowiedzią na wszystkie jego pytania. Momentalnie zamarł i przez kilka sekund stał nieruchomo, podczas gdy ja zamknąłem za nami drzwi i rozpaczliwie próbowałem powstrzymać łzy przed spłynięciem po mojej twarzy.
- Cene... - wyszeptał drżącym głosem, powoli podchodząc do łóżka, na którym leżał nasz brat. Posiniaczony i zakrwawiony.
- Hej. - Cene spojrzał na niego i lekko się uśmiechnął - Chyba... Nie wyglądam najlepiej, co?
- Co ci się stało..? - Domen z przerażeniem patrzył na jego stan. Na krew, cieknącą z jego ust. Na ranę w okolicach mostka, która krwawiła zbyt intensywnie i zbyt długo - Boże, to jest cud, że ty jeszcze żyjesz. Peter, pomóż mi! - krzyknął, patrząc na mnie ze łzami w oczach - Musimy coś zrobić, bo się wykrwawi!
- Próbowałem. - odparłem, spuszczając wzrok i zatrzymując go na swoich dłoniach, które całkowicie zmieniły barwę na ciemną czerwień - Robiłem co mogłem.
- Domen... - zaczął Cene, chwytając go za rękę - Odpuść.
Wziął kilka nerwowych, płytkich oddechów. Po chwili zaczął kaszleć krwią. Odwróciłem od niego swój wzrok i zamknąłem oczy. Dopiero po kilku sekundach zdobyłem się na to, by do nich podejść. Przykucnąłem przy łóżku i wplatając dłoń w jego włosy, starałem się sprawić, by poczuł się chociaż trochę lepiej.
- Oddychaj spokojniej. - powiedziałem cicho, po czym przeniosłem wzrok na najmłodszego brata, który rozpaczliwie próbował zatamować krwotok - Domen, to nic nie da...
- Przestań, zamknij się! - krzyknął, próbując mnie odepchnąć, ale bardzo szybko odpuścił i powrócił do uciskania krwawiącej rany Cene. Po chwili przestał, odkrywając to, co ja kilkanaście minut wcześniej. On na to nie reagował. Nie czuł żadnego bólu.
- Peter... - powiedział z trudem Cene, przenosząc wzrok na mnie - Ja nie chciałem...
- Uciec... - skończyłem za niego - Wiem, że nie chciałeś. Chciałeś mieć pewność, że będziemy tu kiedy wrócisz, wiem o tym. Nie jestem o nic na ciebie zły. Wszystko jest w porządku, jasne? Posłuchaj mnie uważnie... - powiedziałem drżącym głosem, nachylając się nad nim i przykładając dłoń do jego twarzy - Zadbam o nas. Obiecuję ci to. Przeżyjemy i wyjdziemy z tego cali, przysięgam.
Nieznacznie, prawie niezauważalnie kiwnął głową. Lekko się uśmiechnął, potem spojrzał jeszcze raz na Domena i to było ostatnie co zrobił. Przestał oddychać. Zamknął oczy, a ręka, którą jeszcze przed chwilą trzymał zaciśniętą na dłoni naszego brata, opadła bezwiednie. Po kilku sekundach, gdy to dotarło do Domena, wtulił się w niego i rozryczał. Ja po prostu się w niego wpatrywałem. Nie byłem w stanie płakać. To był za mocny cios, żeby wywołać łzy. Za bardzo bolesny i zdecydowanie zbyt przerażający.
Chwila, w której Cene umarł, była chwilą, która całkowicie mnie złamała. Przez pierwsze minuty nic nie byłem w stanie zrobić. Nie potrafiłem odwrócić od niego wzroku, wciąż mając nadzieję, że dostrzegę jakiekolwiek oznaki, że jednak żyje. Nie umiałem pomóc Domenowi. Zareagować w żaden sposób, wesprzeć go jakoś. Nie umiałem nawet myśleć. W głowie miałem kompletną pustkę. Czułem się, jakbym umarł wraz z nim.
- Dlaczego pozwoliłeś mu odejść..? - spytał po chwili Domen, po czym przeniósł na mnie pełne furii spojrzenie - Skurwysynu, dlaczego mu na to pozwoliłeś?! On nie żyje przez ciebie! Nienawidzę cię!
Rzucił się na mnie z pięściami i chociaż raz udało mu się trafić w twarz, szybko zrezygnował z drugiej próby. Zauważył, że w żaden sposób nie próbuję się bronić. Jeszcze kilka razy poczułem, że mnie uderzył, ale to już nie było bolesne. Nie miał na celu zrobienia mi krzywdy. W końcu wtulił się we mnie i ponownie rozryczał. I dopiero wtedy zdobyłem się na jakikolwiek gest wobec niego.
- Przepraszam... - wyszeptałem, obejmując go - Próbowałem go uratować... Naprawdę próbowałem.
***
Nie wiem ile czasu minęło, zanim Domen się uspokoił. A ja doszedłem do siebie i przyjąłem do wiadomości, to, co się stało. Wciąż siedzieliśmy w tym pokoju. Na podłodze, przy ścianie na przeciwko łóżka. Obejmowałem go ręką i tuliłem do siebie. Nie mogłem zrobić nic więcej.
- Jak to się stało..? - spytał cicho, jakby zupełnie bez siły, głosem drżącym nie mniej niż on sam.
- Widziałem, że wracał. - odparłem, tępo wpatrując się w przestrzeń przed sobą - Przez okno. Gdy przyszedł, był poobijany i lekko ranny. Zanim zdążył zamknąć za sobą drzwi, snajper... Nie wiem czy nie trafił, czy zrobił to specjalnie... Przestrzelił mu kręgosłup. Próbowałem mu pomóc. Ale ta rana była zbyt poważna. Miał zbyt rozległe obrażenia. Jedyne co mogłem zrobić, to przenieść go do łóżka i iść po ciebie, żeby jeszcze zdążył się z tobą zobaczyć.
Domen znów zaczął płakać. I chociaż było to dla mnie niesamowicie bolesne, nie potrafiłem zrobić tego samego. Nie potrafiłem podzielać jego rozpaczy, chociaż czułem ją w takim samym, jeśli nie większym stopniu. Mnie łzy nie były pisane. Utonąłbym w nich, gdybym je uwolnił.
- Przyniósł nam jedzenie... - zacząłem - Wodę... Przepustkę i... To. - z kieszeni bluzy wyjąłem niewielką, złożoną na pół fotografię. Naszą. Rodzinną.
Dałem ją młodszemu bratu, który z zaskoczeniem zaczął się jej przyglądać.
- Był w domu..?
- Na to wygląda.
Przez kilka długich chwil w milczeniu wpatrywał się w zdjęcie, po czym spojrzał na mnie wzrokiem, którym nigdy wcześniej mnie nie obdarzył. Przerażonym z powodu braku jakiejkolwiek nadziei. Nie bał się wojny, czy śmierci. Bał się dalszego życia. Każdego kolejnego dnia, kolejnej godziny, którą musiał przeżyć, ze świadomością, że stracił starszego brata. A mnie zabijała myśl, że mogłem tego uniknąć.
- Peter... Co teraz? - spytał, niczym dziecko, zmuszone całkowicie na kimś polegać.
- Przeżyjemy. - odparłem łagodnie, znów mocno go do siebie przytulając i opierając brodę na jego głowie. - Obiecałem mu to i mam zamiar dotrzymać słowa.
- Musimy go pochować... - stwierdził, łamiącym się głosem.
Przytaknąłem, ale dałem mu jeszcze kilka chwil na uspokojenie się.
Później pochowaliśmy go w ogrodzie. Od wschodu. W miejscu, z którego było najbliżej do naszego prawdziwego domu.
----------------------------------
TO jest najsmutniejsza, najdramatyczniejsza i w ogóle najgorsza rzecz jaką przyszło mi napisać 😢
I wiem, że teraz macie ochotę mnie zabić 😂
Czekam na hejty 🙁
Epilog jutro 💖
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro