Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XIII - Najsilniejszy

- Peter, Cene zniknął! - Domen dosłownie wpadł do mojego pokoju, z przerażeniem na twarzy.

Zignorowałem go, dalej leżąc na łóżku i wpatrując się w sufit. Próbowałem opanować nerwy, które zebrały się we mnie na samo brzmienie tego imienia.

- Słyszysz? - młodszy brat podszedł do mojego łóżka i nachylił się nade mną - Nie ma go!

- Wiem. - odparłem obojętnie, nie patrząc na niego - Nie zniknął. Odszedł.

- Pozwoliłeś mu?!

Znów nie zareagowałem. Nawet nie miałem za bardzo pojęcia, jak powinienem przeprowadzić tę rozmowę. Moje milczenie okazało się bardzo złą strategią, bo tylko go rozwścieczyło. Uderzył mnie w ramię, choć nie za mocno i zaczął iść do drzwi.

- Gdzie idziesz? - spytałem spokojnie, podążając za nim wzrokiem.

- Szukać go! - odwarknął, nie zatrzymując się.

Głęboko westchnąłem i szybko usiadłem na łóżku.

- Domen, stój. - powiedziałem tak bardzo stanowczym i surowym tonem, na jaki tylko mnie było stać. Posłusznie stanął w miejscu, choć miał już sięgać do klamki. - Próbowałem go zatrzymać. - wyznałem, postanawiając wszystko wytłumaczyć młodszemu bratu - Ale to nie miało sensu. On wysiadł psychicznie, rozumiesz? Nie dał sobie rady. Gdyby został, Bóg jeden wie, co by mu strzeliło do głowy. Mógł skrzywdzić mnie, ciebie, najprawdopodobniej siebie samego. Już dawno chciał stąd odejść. Ja wciąż uważam, że to za duże ryzyko. On chyba też, skoro nie wziął cię ze sobą. Jeżeli teraz pójdziesz go szukać, zastrzeli cię snajper, który od rana siedzi na dachu na przeciwko. Poza tym, Cene pewnie już jest poza miastem, bo choć powiedział mi, że chce znaleźć dla nas bezpieczniejsze miejsce, zabrał przepustkę. Pogódź się z tym, że do końca wojny już go nie zobaczysz, bo najzwyczajniej w świecie uciekł. Zostaliśmy sami.

Moje słowa najwyraźniej do niego dotarły, bo pomimo tego, że wyszedł z pokoju, trzaskając drzwiami, został w domu. Nie poruszał więcej tego tematu. W ogóle przestał się do mnie odzywać. Posłusznie wykonywał wszystkie moje polecenia, ale nie mówił nic do końca dnia. Ani przez cały kolejny. Ani kolejnej nocy. Nie odpowiadał, chociaż ja mówiłem do niego bardzo dużo, żeby nie zwariować. Nic nie mogłem poradzić na to, że był na mnie zły, więc po prostu co jakiś czas przerywałem cieszę pomiędzy nami, stwierdzając jakieś fakty lub zadając mu pytania, na które nie uzyskiwałem odpowiedzi. Widziałem, że często przesiadywał przy oknie, wypatrując naszego brata i chociaż ten widok był dla mnie niesamowicie przygnębiający, nie podjąłem próby porozmawiania o tym. Nie potrafiłem.

Odezwał się dopiero dwa dni później, kiedy w końcu postanowiłem usunąć mu szwy z rany, która bardzo długo nie chciała zacząć się goić. Leżał na łóżku z rękami założonymi za głowę, podczas gdy ja siedziałem obok i najostrożniej jak tylko potrafiłem, starałem się wyciągnąć szwy, uważając, żeby rana znów nie zaczęła krwawić. Domen przez długi czas milczał, wpatrując się w ścianę, w końcu jednak przeniósł na mnie przygnębiony wzrok.

- Naprawdę myślisz, że uciekł? - spytał.

- Nie wiem. - odparłem obojętnie, chcąc jak najszybciej uciąć ten temat.

- Może wróci?

- Nie wiem.

- A chciałbyś, żeby wrócił?

- Chciałbym wiedzieć, że żyje i że wszystko z nim w porządku. Reszta mnie nie obchodzi. Wkurwiał mnie swoim zachowaniem. Tym, że uważał się za najmądrzejszego. Ze strachu chciał narażać nas na niepotrzebne ryzyko. Chciałem mu pomóc, ale nic do niego nie docierało. - zamilkłem na chwilę, głęboko wzdychając - No i jednak mamy jedną osobę do wykarmienia mniej. Jeszcze przez jakieś trzy dni nie musimy stąd wychodzić.

Domen z uwagą słuchał moich słów, wpatrując się we mnie z powagą. W końcu lekko się uśmiechnął.

- Tęsknisz za nim. - stwierdził, po czym syknął z bólu, kiedy trochę zbyt gwałtownym ruchem ręki wyciągnąłem kolejny szew. - Peter, kurwo, rób to delikatniej!

- To przestań gadać głupoty. - odparłem obojętnie.

Odwrócił ode mnie obrażony wzrok, po czym wziął głęboki oddech.

- Też za nim tęsknię.

Usunąłem ostatni i ze smutkiem spojrzałem na młodszego brata. Cholernie chciałem go jakoś pocieszyć. Próbować go przekonywać, że Cene wróci, że wszystko będzie dobrze i że niedługo znów będziemy w trójkę. Ale nie wierzyłem, że tak się stanie. Nie chciałem go okłamywać. Dawać mu złudnej nadziei na chwilę, tylko po to, by później patrzeć na jego rozczarowanie.

Dlatego po prostu zostawiłem go samego i poszedłem do kuchni, żeby się napić. Sięgając po butelkę z wodą zamarłem, słysząc kroki przy wejściu. Nawet nie przeszło mi przez głowę, że to mógłby być Cene. Chwyciłem nóż i chciałem ukryć się za ścianą, by zaatakować z zaskoczenia człowieka, który wszedł do naszego domu. Zanim zdążyłem to zrobić, zauważył mnie i strzelił, ale na szczęście niezbyt celnie. Chociaż poczułem silny ból w ramieniu, szybko zrozumiałem, że kula tylko mnie drasnęła. Natychmiastowy przypływ adrenaliny zmusił mnie do obmyślenia jakiegoś planu, jeszcze zanim napastnik mnie znajdzie. Próbowałem wymyślić w jaki sposób zabrać mu broń, żeby nie musieć go zabijać. Mijały kolejne sekundy, podczas których czułem niesamowite napięcie, ale wbrew temu, czego się spodziewałem, nie wyłonił się nagle z zza ściany. Nie pojawił się. Usłyszałem, że idzie w zupełnie przeciwnym kierunku. Chciałem na niego poczekać, dopóki nie uświadomiłem sobie, że zbliża się do Domena, który na pewno słyszał strzał i zaraz wyjdzie z pokoju. Nie myśląc wiele, poszedłem za nim, ale gdy tylko wyszedłem zza rogu, spotkałem się z nim twarzą w twarz. Momentalnie podniosłem ręce, wypuszczając nóż, który upadł na podłogę. Zrozumiałem, że mnie przechytrzył. Próbowałem rozpoznać twarz ukrytą pod kapturem od bluzy, ale nie byłem w stanie, choć miałem wrażenie, że znam tę osobę. I z jakiegoś dziwnego powodu czułem, że on wiedział jak mnie podejść. Wiedział, że wystawię się tylko w sytuacji, w której będę musiał bronić Domena.

Znów usłyszałem strzał. W zasadzie serię strzałów. Zdążyłem tylko pomyśleć, że za chwilę znowu jakaś część ciała mnie zaboli, a potem po prostu powoli się wykrwawię.

Po raz kolejny zamarłem, widząc że to on, a nie ja, upada na ziemię, a broń, którą trzymał w dłoni, upada tuż obok niego. Przez kilka chwil stałem, całkowicie zszokowany, nie mając kompletnie pojęcia co się właśnie stało. Dopiero, gdy zobaczyłem Domena, trzymającego karabin wycelowany w miejsce, gdzie przed chwilą stał ten człowiek, wszystko do mnie dotarło.

- Nic ci nie jest? - spytał szybko młodszy brat, rzucając broń na ziemię i podchodząc do mnie. - Peter, mówię do ciebie! Jesteś cały?! - pytał, chwytając mnie za ramiona i mną potrząsając.

Dopiero gdy poczułem ból wywołany tym, że dotknął rany, zacząłem trochę bardziej racjonalnie myśleć, chociaż do całkowitego powrotu do rzeczywistości, było mi jeszcze bardzo daleko.

- Tak, tak... - odparłem, nie odwracając wzroku od ciała leżącego obok nas - Tylko mnie drasnął, to nic.

- Chodź, trzeba to opatrzyć. - stwierdził, próbując pociągnąć mnie za rękę do swojego pokoju, w którym były bandaże.

- Czekaj. - stwierdziłem, wyrywając mu się.

Wciąż będąc w szoku, podszedłem do ciała człowieka zastrzelonego przez mojego brata. Przykucnąłem przy nim i wstrzymując oddech, zdjąłem mu z głowy kaptur. Dokładnie przyjrzałem się jego twarzy, po czym powoli wypuściłem powietrze z płuc.

- Znasz go? - spytał Domen, podchodząc do mnie.

- Nie. - odparłem z ulgą. - Przez chwilę myślałem, że... Że to Anže.

- No co ty. Anže jest wyższy. Chodź, trzeba coś zrobić z tą raną.

W milczeniu poszedłem za bratem, uświadamiając sobie, że go okłamałem. Że tak naprawdę przeszło mi przez myśl, że to mógł być Cene. Ale dlaczego? Skąd taki pomysł? Nie miałem pojęcia.

Chyba mi odpierdala.

Usiadłem na łóżku i pozwoliłem Domenowi zająć się raną, która choć była niewielka i niegroźna, bolała jak cholera. Nie odzywałem się, jedynie co chwilę krzywiłem się z bólu. Młodszy brat bardzo starannie ją oczyścił i opatrzył, a ja siedziałem wpatrzony w ścianę na przeciwko, czując coraz większe zdenerwowanie. On zabił człowieka. Zastrzelił osobę, która chciała zastrzelić mnie. Widziałem, że wciąż nie potrafił opanować drżenia rąk i całego ciała. Że to też było dla niego szokujące przeżycie, ale jego reakcja była nieporównywalna do reakcji Cene. Przerażała mnie myśl, że przez moją nieostrożność stanie się z nim to samo. Że on też wysiądzie psychicznie.

Gdy skończył, uważnie mi się przyjrzał i z troską oparł dłoń na moim ramieniu.

- Wszystko dobrze? - spytał.

Przeniosłem na niego niepewny wzrok i wpatrując się w jego oczy, próbowałem w nich dostrzec ten sam obłęd, który widziałem w oczach Cene. To samo przerażenie. Nic takiego nie widziałem. I chociaż powinno mnie to uspokoić, w rzeczywistości tylko bardziej mnie stresowało.

- Domen... - zacząłem, po czym wziąłem głęboki oddech - Przepraszam. Gdybym był ostrożniejszy... Przeze mnie zabiłeś człowieka, przepraszam...

- Uspokój się. - stwierdził łagodnie, przesuwając dłoń po moich plecach - On by cię zastrzelił, nie miałem wyjścia.

- Nie, ale... Cene...

- Wiem. - przerwał mi, poważniejąc - Wiem, co się stało z Cene. I to nie jest tak, że nie będę o tym myślał. Że to nie ma na mnie wpływu. Peter, wiem co zrobiłem. Ale zostałeś mi już tylko ty i nie mogę pozwolić, żeby coś ci się stało. Poradzę sobie z tym. A jeżeli nie, to przecież mi pomożesz, prawda?

Przez kilka sekund po prostu na niego patrzyłem, a gdy jego słowa do mnie dotarły, uśmiechnąłem się, czując niesamowitą ulgę.

- Oczywiście, że ci pomogę.

Dopiero wtedy uświadomiłem sobie, że od samego początku byłem w błędzie. Od chwili, w której znaleźliśmy się w tej sytuacji, byłem przekonany, że to Domen jest tym, którego powinienem chronić. Że muszę być wobec niego bardziej protekcjonalny, podczas gdy Cene będzie potrafił unieść ciężar sytuacji w jakiej się znaleźliśmy. Nagle zdałem sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest tak. To Domen jest silniejszy psychicznie. To na Cene powinienem był zwracać większą uwagę. Mogłem tego uniknąć. Nie dopuścić do jego odejścia. Ale teraz było już za późno. Teraz miałem już tylko Domena i chociaż ta myśl cholernie mnie bolała, jednocześnie czułem się nieco spokojniejszy, wiedząc, że on się dobrze trzyma. Był najsilniejszy z nas wszystkich.

Ciało zakopaliśmy za domem. Później kazałem Domenowi odpocząć, a ja kolejną noc spędziłem na pilnowaniu, żeby nikt już do nas nie przyszedł. Słysząc, jak intensywne walki toczą się na ulicach wokół nas, modliłem się, żeby nie przeniosły się bliżej. I żebyśmy w najbliższym czasie nie musieli nigdzie wychodzić. Miałem wrażenie, że z każdym dniem było coraz gorzej.

Kilka godzin po północy drzwi ponownie się otworzyły, ale tym razem nie czułem zdenerwowania. Tym razem wiedziałem kto to. Widziałem go przez okno. Dlatego po prostu wyszedłem do niego i jeszcze zanim zamknął za sobą drzwi, rzuciłem mu ponure spojrzenie.

- I co, dupku? - spytałem z lekką satysfakcją i pogardą w głosie, ignorując widok jego posiniaczonej twarzy - Nie udało ci się uciec? Szkoda. 

--------------------------------------------
Tak, teraz już oficjalnie mogę potwierdzić, że został nam jeden rozdział i epilog 🙂

Miłego dnia 💖

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro