Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

X - Prawda

Czy nasze życie już zawsze będzie sprowadzało się do tego, że gdy przyzwyczaimy się do nowej sytuacji, stanie się coś, co znów zmusi nas do ukrywania się w piwnicy?

Siedziałem oparty o ścianę. Cene na przeciwko mnie. Domen tuż obok. Na tyle blisko, żeby czuć moją fizyczną obecność, czym najwyraźniej próbował się uspokoić. Zupełnie tak jak pół roku temu, gdy to wszystko się zaczęło. Z tą różnicą, że tym, co zmusiło nas do spędzenia nocy w piwnicy, nie były strzelaniny gdzieś w okolicy, tylko pierdolony ostrzał artyleryjski niszczący budynki wokół nas. Z każdym kolejnym wybuchem podłoga i ściany drżały, a z sufitu sypał się tynk.

W końcu jeden z pocisków spadł gdzieś na naszą ulicę. Może kilkaset metrów od nas. Domen, który od dłuższego czasu siedział z podciągniętymi do brody kolanami, schował w nich twarz i zadrżał.

- Nie bój się. - stwierdziłem łagodnie, powoli przeczesując dłonią jego włosy - Tu jesteśmy bezpieczni.

- Nigdzie nie jesteśmy bezpieczni. - odparł - Jeśli ta kamienica się zawali, nawet stąd nie wyjdziemy.

- Nie zawali się. - stwierdził Cene - Musiałoby uderzyć prosto w nią.

Kolejny wybuch również miał miejsce gdzieś w naszej okolicy. Wtedy Domen podniósł głowę i spojrzał na Cene wzrokiem pełnym pretensji.

- Mów dalej.

- To idź i poproś, żeby ominęli nasz dom, może posłuchają.

- Uspokójcie się. - rzuciłem stanowczo, patrząc surowo na jednego i drugiego.

Obaj zamilkli i spuścili wzrok, a ja zacząłem układać sobie w jedną całość wszystko, co ostatnio miało miejsce.

- Jak spotkam Tepeša, to go zajebię... - stwierdziłem ponuro po kilku chwilach.

- Myślisz, że wojsko jest za to odpowiedzialne? - spytał Cene.

- Wątpię, ale skoro już wczoraj się stąd wycofali, musieli wiedzieć. Mógł mnie przynajmniej ostrzec. Gdyby nie Anže, pewnie już gdzieś bym tam leżał.

- Wolę nie wiedzieć skąd miał takie informacje... - stwierdził cicho Domen.

Zgodziłem się z nim, kiwając twierdząco głową i szybko skupiłem myśli na czymś innym, byleby tego nie dociekać.

- Musimy się stąd wynieść. - powiedział nagle Cene, wprawiając mnie w lekkie zaskoczenie.

- Tak? - spytałem - I gdzie pójdziesz?

- Nie wiem. Ale tutaj nie jest bezpiecznie. I nie ma jedzenia.

- Teraz już na to za późno. - odparłem - W mieście nigdzie nie jest bezpiecznie, a nie wydostaniesz się poza jego granice.

- Jak mówiłem, żebyśmy nie wracali do Słowenii, to się ze mną kłóciłeś mówiąc, że przesadzam. Teraz, jak proponuję znalezienie bezpiecznego miejsca, to nagle nie chcesz się nigdzie ruszać. Zawsze musisz stawiać na swoim? - spytał, patrząc na mnie z pretensją.

- To nie jest jego wina. - wtrącił się Domen.

- Moja też nie! - odparł Cene i przeniósł na mnie zdenerwowany wzrok - Gdybyś choć raz mnie posłuchał, nie siedzielibyśmy tu teraz.

- Cene, odpierdol się ode mnie. - stwierdziłem tak spokojnie, jak tylko byłem w stanie - Tak, miałeś rację. Mam cię przepraszać? Lepiej ci się zrobi?

- Masz zacząć mi ufać.

- To idź. - powiedziałem chłodno.

- Przestań. - rzucił najmłodszy z nas.

- Nie. - odparłem i spojrzałem na Cene - Idź, jak znajdziesz jakieś bezpieczne miejsce, to po nas przyjdziesz. I tak ktoś musiałby tu zostać, żebyśmy w razie czego mieli gdzie wracać.

Cene jedynie pokręcił głową z poirytowaniem, odwracając ode mnie wzrok i tym samym zakończył temat.

- No właśnie. - stwierdziłem, nie powstrzymując chęci posiadania ostatniego słowa - Krytykujesz mnie przy każdej okazji, ale sam nic nie zrobisz.

Spodziewałem się, że to będzie o jedno zdanie za dużo z mojej strony i znów się pokłócimy, ale Cene to przemilczał. W ogóle zamilkł.

Gdy ostrzał się zakończył, dla pewności odczekaliśmy jeszcze pół godziny, po czym wyszliśmy z piwnicy i zaczęliśmy dokładnie sprawdzać, w jakim stanie znajduje się nasza kamienica. Ku naszemu zaskoczeniu, nie było tak źle, jak podejrzewaliśmy. Poza jedną, stosunkowo niewielką wyrwą w murze, którą szybko zabezpieczyliśmy, budynek zdawał się uniknąć poważniejszych uszkodzeń. W przeciągu kilku kolejnych godzin zaczęliśmy słyszeć odgłosy strzelanin na ulicach. Czasem z któregoś dachu dało się dostrzec błysk światła odbitego od lunety karabinu snajperskiego. Wojna domowa trwała dalej. Wszystko wróciło do normy.

Cene, którego dumę najwyraźniej uraziłem swoimi słowami, chciał tej nocy iść na poszukiwanie czegoś do jedzenia, ale kazałem mu zostać. Nie mieliśmy pojęcia, w które miejsca możemy się teraz zapuszczać i zwyczajnie bałem się o jego bezpieczeństwo. Dlatego to ja postanowiłem pójść. Wcześniej jednak wykorzystałem moment jego nieobecności, by przekazać Domenowi, że gdybym nie wrócił, ma słuchać starszego brata. Choć kilka tygodni wcześniej nie musiałbym mu przypominać o niczym podobnym, uznając to za oczywistość, teraz miałem wątpliwości co do jego postępowania w takiej sytuacji. Cene wydawał się coraz bardziej myśleć i działać po swojemu i widziałem, że Domenowi również niezbyt się to podobało. Ja nie mogłem im dać żadnej gwarancji na to, że wrócę. A jeżeli mieli mieć jakąkolwiek szansę na przetrwanie we dwóch, musieli trzymać się razem.

Głodny i kierowany sprzecznymi uczuciami, szedłem przed siebie, ani na chwilę nie tracąc czujności i ostrożnie stawiając każdy kolejny krok. Widok zrównanych z ziemią budynków, które jeszcze kilka dni temu służyły za schronienie innym ludziom, niesamowicie mnie przybijał. A jednocześnie dawał nadzieję, że wśród tych ruin uda mi się znaleźć coś pożytecznego. Przynajmniej w tych, do których byłem w stanie bezpiecznie wejść.

Po kolejnych godzinach bezowocnego poszukiwania, kiedy już skończyły mi się pomysły na następne ulice i miejsca, w które mógłbym się udać, dopadła mnie desperacja. Nie mogłem wrócić do domu bez niczego do jedzenia, bo po kolejnym dniu głodowania pewnie zaczęłoby nam brakować sił i to by oznaczało nasz koniec. Nie mogłem też włamać się do kogoś i próbować go okraść. Już nawet nie chodziło o moje wewnętrzne zasady moralne, które traciły znaczenie w obecnej sytuacji, po prostu to wiązało się ze zbyt dużym ryzykiem. Musiałem poprosić kogoś o pomoc. Tylko kogo? Anže wyraźnie powiedział, że mamy nie wchodzić mu w drogę. Nie zdziwiłbym się, gdyby postanowił mnie po prostu zastrzelić, zamiast uprzedzać drugi raz. Poza tym, nawet nie wiedziałem gdzie go szukać. Jurij pewnie byłby skłonny do pomocy, ale po tym, co stało się poprzedniej nocy, o czym na pewno wiedział i nie raczył mnie poinformować, straciłem do niego zaufanie.

A więc Katja - Pomyślałem, udając się w kierunku szpitala. Dzieliło mnie od niego kilka kilometrów. Po drodze kilkakrotnie chciałem zrezygnować, by zachować resztki dumy, ale za każdym razem szybko dochodziłem do wniosku, że w perspektywie śmierci z głodu, duma nie miała prawa głosu. Zastanawiałem się, czy w ogóle mam po co tam iść. Na jakiej podstawie ośmieliłem się pomyśleć, że po tym ile dla nas zrobiła, mogę prosić o więcej. Później zacząłem rozważać jej propozycję i znów poczułem pretensje do samego siebie o to, że od razu nie zadecydowałem, żebyśmy się tam przenieśli.

Wszystkie wątpliwości rozwiały się, gdy stanąłem przed szpitalem. A raczej tym, co z niego zostało. Przez kilka chwil stałem jak sparaliżowany, patrząc się na zrównany z ziemią budynek, który jeszcze kilka dni temu był pełen ludzi. Pocisk artyleryjski musiał trafić idealnie w dach, bo chociaż część zewnętrznych murów wciąż stała, nie było możliwości, by w jakikolwiek sposób wejść do środka. Rozejrzałem się dookoła, mając nadzieję, że zobaczę kogoś, kto powie mi, że przed ostrzałem lekarze, ich pacjenci i ochrona przenieśli się w inne miejsce. I powie mi dokąd. Dopiero po kilku minutach bezsensownego krążenia wokół gruzów zrozumiałem, że prawdopodobnie nikomu nie udało się stamtąd uciec. Zwiesiłem głowę, biorąc głęboki oddech i próbując opanować mimowolne drżenie swojego ciała.

Czyli miała rację mówiąc, że nie wierzy w koniec wojny. Dla niej nigdy się nie skończyła.

Nie miałem pojęcia co robić. Poczułem całkowitą bezsilność. Bałem się, a jednocześnie byłem wściekły. Te uczucia spotęgowały się, gdy usłyszałem za sobą dźwięk odbezpieczonego karabinu i tak dobrze znane mi polecenie.

- Nie ruszaj się!

Powoli odwróciłem się z podniesionymi rękami i spojrzałem na patrol wojska, stojący przede mną. Nie było wśród nich Jurija.

- Idziesz z nami.

Poszedłem bez słowa sprzeciwu, nie czując zdenerwowania, czy stresu. W pierwszej chwili byłem nawet rozczarowany tym, że nie zabili mnie od razu. Całą drogę na posterunek szedłem w milczeniu, ze zwieszoną głową, a wszystko, co działo się wokół mnie, nie mogłoby być mi bardziej obojętne.

- Co tam robiłeś? - spytał jeden z żołnierzy, gdy dotarliśmy na posterunek.

Spuściłem wzrok i przemilczałem jego pytanie.

- Odpowiadaj!

Znów się nie odezwałem. Żołnierz stwierdził do drugiego, żeby mnie zamknął, dopóki nie przyjdzie ich dowódca. Nie protestowałem. Nie odezwałem się słowem. Zamknęli mnie w jakiejś celi, a ja po prostu usiadłem przy ścianie i przez kolejne godziny wpatrywałem się tępo w jeden punkt na przeciwko mnie, nie czując żadnej woli walki, czy chęci wydostania się.

W końcu pojawił się Tepeš. Gdy mnie zobaczył, głęboko westchnął i od razu wszedł do celi, kucając przede mną.

- Co się stało, stęskniłeś się? - spytał z uśmiechem.

Przeniosłem na niego swój obojętny wzrok, a on szybko spoważniał.

- Czemu znowu pchałeś się w miejsca, w których nie powinno cię być? 

- Szukałem jedzenia. - odparłem - Jak zawsze.

- Chodź. - stwierdził, chwytając mnie za ramię i podnosząc.

Posłusznie poszedłem za nim do tego samego pomieszczenia, w którym rozmawialiśmy ostatnio, ignorując wszystkie podejrzliwe spojrzenia skierowane w moją stronę. Jak tylko Jurij zamknął za mną drzwi, spojrzał na mnie z lekkim zmartwieniem.

- Co z tobą? Źle wyglądasz.

- Kto stoi za tym ostrzałem? - spytałem, ignorując jego wypowiedź.

Widziałem, że wahał się z odpowiedzią, chociaż próbował to ukryć, nie odwracając ode mnie wzroku.

- Posłuchaj... - zaczął.

- Kto za tym stoi?! - krzyknąłem, czując jak znów zaczynam drżeć. Miałem ochotę po prostu się rozryczeć i chociaż starałem się przed tym powstrzymać, niewiele brakowało.

- Oni. - odparł Tepeš z powagą - To znaczy... Broń jest nasza. Separatyści ją przejęli. Straciłem przez to kilku ludzi...

- Kilku? Widziałeś jak wygląda to miasto? Widziałeś, co się stało ze szpitalem? Nie ma go, jedynego miejsca, w którym można było uzyskać jakąś pomoc. Tam byli ludzie, którzy zamiast uciekać, woleli pomagać rannym. Wśród nich była dziewczyna, która z własnej woli przeszła pół miasta, żeby uratować Domena, chociaż wiedziała, że w zamian nie dostanie nic, prócz wdzięczności. Teraz nie żyje, tak samo jak wszyscy, którzy tam byli. Nawet nie chcę wiedzieć ile osób w sumie straciło życie tej nocy.

- Peter, robiliśmy wszystko, żeby do tego nie dopuścić.

- Czyli wiedziałeś, że tak się stanie... - stwierdziłem z wyrzutem - I nic nie powiedziałeś.

- Nie wiedziałem. Nie sądziłem, że będą do tego zdolni.

Zwiesiłem głowę i nie odpowiedziałem. Po chwili przetarłem oczy i spojrzałem przez okno. Właśnie wschodziło słońce.

- Potrzebujesz pomocy? - spytał cicho.

W pierwszej chwili miałem ochotę powiedzieć, że tak, ale przez chwilę się przed tym powstrzymywałem. Nie ufałem mu. Nie wierzyłem w żadne jego słowo. Szybko jednak doszedłem do wniosku, że jeżeli jest chętny, by mi pomóc, a ja z tego nie skorzystam, na własne życzenie pogorszę naszą i tak beznadziejną sytuację.

- Jedzenia. - odparłem w końcu, choć z ogromnym trudem - Ja mogę głodować, ale Cene już się wkurwia. Boję się, że pójdzie w cholerę i nie wróci. A Domen musi mieć siły. Bez nich nie dam rady.

- Spróbuję coś załatwić. Ale teraz i tak nie wrócisz do domu.

- Wrócę. Dam radę.

- Zastrzelą cię.

W odpowiedzi spojrzałem mu prosto w oczy, a mój wzrok najwyraźniej uświadomił mu, że naprawdę mi nie zależy. Jeżeli wrócę - dobrze, ale jeżeli nie, Cene zadba o siebie i Domena. Może nawet lepiej niż ja. Jurij nie szukał żadnych argumentów, by przekonać mnie, że powinno mi zależeć. Odpuścił. Wziął głęboki oddech, po czym podszedł do biurka i rozłożył na nim mapę miasta z zaznaczonymi na niej, czerwonymi punktami.

- Gdzie mieszkacie? - spytał.

Podszedłem do niego i niechętnie wskazałem mu miejsce, w którym znajdowała się nasza kamienica. Widziałem, że przez krótką chwilę intensywnie nad czymś myślał. Ostatecznie jednak po prostu pokazał mi najbezpieczniejszą drogę do domu. Potem wyszedł na chwilę i wrócił z siatką jedzenia.

- Na ile wam to wystarczy?

- Dwa dni. Może trzy. - odparłem - Nie masz więcej?

- Nie. Transport zaopatrzeniowy się spóźnia.

- Tak mi przykro. - stwierdziłem tak ironicznie, jak tylko byłem w stanie, po czym głęboko westchnąłem - No trudno. Dzięki.

- Czekaj... - zaczął, powstrzymując mnie przed wyjściem - Wiesz coś o Lanišku?

Zamarłem, słysząc to pytanie i pomimo usilnych prób, nie udało mi się tego ukryć.

- Nie. - odparłem krótko. - A co?

- Podobno kręci się gdzieś w waszej okolicy. Z tego co wiem, może mieć jakieś powiązania z separatystami. Na pewno nic nie wiesz?

To dlatego wiedział o ostrzale.

- Nawet jeśli, to na jakiej podstawie miałbym ci go wydać? - spytałem pretensjonalnie.

- Peter, potrzebuję tych informacji, bo jeśli nic nie zrobię, wojsko zastrzeli go przy pierwszej okazji.

Rzuciłem mu podejrzliwe spojrzenie, dając mu do zrozumienia, że zwyczajnie mu nie wierzę, po czym odwróciłem się i zacząłem iść w stronę drzwi wyjściowych. Nie doszedłem do nich, bo to, co usłyszałem od Jurija, dosłownie mnie sparaliżowało.

- Powiedz mi co wiesz... - zaczął z poważnym, surowym tonem - To powiem ci, gdzie są wasze siostry.

------------------------------
Miało być w sobotę, więc w sumie jeszcze 15 minut 🤔 A co tam...

Bierzcie, czytajcie i rozkminiajcie, kto ma rację i komu można ufać ^^

Nie mam totalnie pomysłu co napisać, także dodam tylko, że kolejny rozdział będzie pewnie w okolicach środy/czwartku, chyba że coś się stanie i będzie wcześniej 😊

Miłego czytania!

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro