Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

VI - Stara znajomość

Kolejnej nocy to ja poszedłem poszukać czegokolwiek, co moglibyśmy zjeść. Po wielu godzinach bezowocnego krążenia po kolejnych opuszczonych budynkach, z coraz mniejszą nadzieją na znalezienie czegokolwiek i z coraz większym zmęczeniem, postanowiłem sprawdzić ostatnie miejsce, jakie nasunęło mi się na myśl. Był nim duży supermarket, o dziwo wciąż stojący, kilka kilometrów od naszej kamienicy. Rozważyłem wszystkie za i przeciw i chociaż znalazłem więcej argumentów za tym, by jednak tam nie iść, desperacja i głód wygrały. Świadomy, że oprócz jedzenia i picia mogę tam znaleźć ludzi, którzy nie będą czekać, aż wyjaśnię im, że nie mam złych zamiarów, cicho wszedłem do środka i od razu schowałem się za jedną z półek, w celu sprawdzenia, czy na pewno jestem sam. Moje oczy już dawno przyzwyczaiły się do panującej wokół ciemności, więc brak jakiegokolwiek oświetlenia nie był dla mnie problemem. Po kilku długich chwilach zacząłem powoli przemieszczać się pomiędzy kolejnymi regałami, rozglądając się za czymś przydatnym, jednocześnie cały czas nasłuchując ewentualnych odgłosów świadczących o obecności innych ludzi. 

Kilka minut później znalazłem butelkę wody. Nie zastanawiałem się zbytnio nad tym, jak to możliwe, że jeszcze nikt jej nie zabrał, po prostu spakowałem ją do plecaka. Kawałek dalej moim oczom ukazała się reklamówka ze świeżą żywnością. To już było dla mnie zaskoczeniem. Szybko zdałem sobie sprawę z tego, że mogła się tu znaleźć na dwa sposoby. Albo była to pomoc humanitarna, szybko zagarnięta przez tych, którzy mieli szczęście znaleźć się najbliżej zrzutu, albo należała do wojska. Obydwie opcje wpędzały mnie w wątpliwości co do słuszności zabierania reklamówki, ale po raz kolejny desperacja wygrała. Chwyciłem ją, szybko włożyłem do plecaka i jeszcze szybciej zacząłem iść w stronę wyjścia, słysząc jakieś głosy po drugiej stronie sklepu. Pośpiech szedł w parze z nieostrożnością. Przypadkowo uderzyłem ramieniem w jeden z regałów, z którego natychmiast posypał się gruz i resztki szkła z rozbitych żarówek, powodując niewielki, ale jednak słyszalny hałas. Wiedząc, że i tak jestem w dupie, przyspieszyłem jeszcze bardziej, ale zanim udało mi się wyjść ze sklepu, na przeciwko mnie stanęło trzech żołnierzy z karabinami wymierzonymi prosto we mnie. 

- Nie ruszaj się! - krzyknął jeden z nich.

No to koniec. Już jestem martwy.

- Jestem Słoweńcem, szukam jedzenia i nigdy nikogo nie zabiłem. - powiedziałem spokojnie, unosząc ręce do góry i mając nadzieję, że jakoś uda mi się z tego wybrnąć. 

Żaden z nich nie wydawał się szczególnie przejmować moimi słowami i z każdą sekundą byłem coraz bardziej pewien, że za chwilę po prostu mnie zastrzelą. Zanim jednak któryś z nich się na to odważył, pojawił się czwarty żołnierz. Spojrzał na mnie i zamarł.

- Prevc...?

Spojrzałem na niego z zaskoczeniem, a jego głos wydawał mi się dziwnie znajomy. Dopiero kiedy zsunął z twarzy kominiarkę, zorientowałem się z kim mam do czynienia. 

- Tepeš?

- Co ty tu do cholery robisz? 

- Mógłbym spytać o to samo. - stwierdziłem, powoli opuszczając ręce i czując, jak wypełnia mnie poczucie ulgi. A jednak jakiś wewnętrzny instynkt nakazywał mi zachować ostrożność. - Może ci powiem, jak twoi koledzy przestaną we mnie celować.

Jurij gestem ręki nakazał pozostałym żołnierzom opuścić broń, a oni bez słowa wykonali polecenie. Chyba dowodził tą grupą. To sprawiało, że moje szanse na przeżycie powoli rosły. 

- Byłem pewien, że wyjechałeś z miasta. - stwierdził, podchodząc do mnie. 

- Zamknęli granice zaraz po moim powrocie. - odparłem - A ty co? Nie masz co robić ze swoim życiem, tylko się bawić w żołnierzyka? 

- Dostałem wezwanie do wojska zaraz po ogłoszeniu stanu wojennego. Próbuję opanować ten rozpierdol, który się teraz dzieje. 

- No jasne. Pierdolony Słoweński patriota... - stwierdziłem niechętnie, odwracając wzrok. - To co, robimy wyliczankę, który z was mnie zastrzeli, czy jednak z racji tego, że trochę się znamy, pozwolisz mi wrócić do domu? 

Jurij spojrzał na mnie z zaskoczeniem, zupełnie jakby nie rozumiał mojego negatywnego nastawienia. Po chwili ponownie spojrzał na resztę żołnierzy. 

- Wracamy. 

- Dziękuję. - powiedziałem i zacząłem iść w stronę wyjścia.

- Idziesz ze mną. - stwierdził chłodno, zatrzymując mnie.

- Żartujesz sobie? Myślisz, że nie mam co robić? 

- Mam rozkaz zatrzymania każdego cywila i przyprowadzenia go na posterunek, ty nie jesteś wyjątkiem. 

- Pierdol się Tepeš, nigdzie z tobą nie idę. 

Znów chciałem odejść, ale ten chwycił mnie za ramię, i przyciągnął do siebie, rzucając mi wrogie spojrzenie. 

- Wolisz wyliczankę? 

Spojrzałem na niego z niechęcią, ale ostatecznie odpuściłem. W jakimś stopniu mu ufałem. Na tyle, by wierzyć, że z nim nic mi się nie stanie. Jednocześnie nie wystarczająco, by próbować za wszelką cenę postawić na swoim. 

Poszedłem z nimi kilka ulic dalej, do budynku, który chyba kiedyś był komisariatem policji. Teraz rzeczywiście pełnił rolę posterunku wojska. W środku było pełno broni, jedzenia, wody i przede wszystkim, uzbrojonych żołnierzy. Nie czułem się pewnie. Jurij chyba to zauważył, bo praktycznie od razu poszliśmy do osobnego pomieszczenia. Za nami przyszedł jeden z żołnierzy, którzy byli z nim w sklepie, ale szybko kazał mu wyjść i zostaliśmy we dwójkę. Usiadł za chyba swoim biurkiem i spojrzał na mnie z uśmiechem.

- Siadaj. 

W milczeniu zająłem miejsce na krześle na przeciwko i po tym, jak rozejrzałem się po pomieszczeniu, niechętnie na niego spojrzałem. 

- Dowodzisz tutaj, czy jak? - spytałem. 

- Chwilowo. Mój dowódca właśnie próbuje odbić dzielnicę po drugiej stronie miasta. Chcesz jabłko? Weź. - stwierdził, wskazując na miskę pełną owoców, stojącą na biurku.

Spojrzałem podejrzliwie na leżące na samej górze jabłko, przeniosłem wzrok na Tepeša i ostatecznie wziąłem owoc. Mimo, że było to najsmaczniejsze jabłko, jakie kiedykolwiek jadłem, nie dałem po sobie poznać jakichkolwiek emocji. Wciąż nie czułem się pewnie w jego towarzystwie, co nie umknęło jego uwadze. 

- Czemu się denerwujesz? - spytał z powagą - Boisz się, że cię zastrzelę, albo nie wypuszczę? Daj spokój stary, przyjaźnimy się. 

- Kiedyś się przyjaźniliśmy. - odparłem. - Teraz raczej nie stoimy po tej samej stronie. 

- Co masz na myśli? Chyba nie trzymasz z Serbami? 

- Nie i nie zamierzam. Tak samo jak nie zamierzam trzymać z kimś, kogo kumple co noc próbują mnie ustrzelić z dachów w całym mieście. 

- O czym ty mówisz? 

- Ilu cywili zginęło z ręki wojska? Masz to gdzieś zapisane w tych swoich raportach? - spytałem, wskazując na jakieś papiery leżące z boku - Sam jestem w stanie ci podać kilkanaście takich sytuacji, których byłem świadkiem. 

- Nigdy nie zastrzeliłem żadnego cywila, ani nie wydałem takiego rozkazu. - odparł z powagą Jurij. - Jaki masz dowód na to, że to byli Słoweńscy żołnierze? 

- Wyjdź na ulicę, snajperzy siedzą na dachu każdego budynku. - powiedziałem, podnosząc głos - Strzelają do ludzi jak do kaczek i nie zastanawiają się nad ich narodowością. Skoro to nie jest nasze wojsko, to coś słabo wam idzie odbijanie tego pierdolonego miasta. Miesiąc temu oddział taki jak ten twój strzelał człowieka idącego kilkanaście metrów przede mną. Tydzień temu zamęczyli dzieciaka pod moim obecnym domem. To byli ludzie, z którymi prawdopodobnie pracujesz, może nawet znasz ich osobiście. Za każdym jebanym razem to mogłem być ja. Dzisiaj, gdyby zamiast ciebie dowodził ktoś inny, już byłbym martwy, więc przestań mi pierdolić o przyjaźni, która skończyła się w chwili, kiedy zastrzeliliście pierwszego człowieka, szukającego jedzenia dla swojej rodziny! - krzyknąłem wstając, na co Tepeš momentalnie wyciągnął pistolet i wycelował prosto w moją głowę. 

Wtedy zrozumiałem, skąd wzięło się poczucie niepokoju towarzyszące mi odkąd go spotkałem. Z jednej strony, spodziewałem się tego. Z drugiej, zabolał mnie fakt, że ktoś, kogo kiedyś faktycznie nazywałem bliskim przyjacielem, teraz nie miał do mnie zaufania. 

- No dalej, strzelaj. - powiedziałem chłodno - wyświadczysz mi przysługę. 

- Nie sądzę. - odparł tym samym tonem, wciąż trzymając broń skierowaną na mnie - Kto by się wtedy zajął twoimi braćmi? 

Przez kilka sekund patrzyłem na niego z niechęcią, udając, że temat, który właśnie rozpoczął, w żaden sposób mnie nie ruszył, chociaż w rzeczywistości było inaczej. W końcu głęboko westchnąłem i znów usiadłem. Jurij od razu schował broń.

- Skąd wiesz, że są ze mną? 

- Wracaliście do domu razem. Skoro ty wciąż tu jesteś, oni też.

Odwróciłem wzrok i nie odpowiedziałem. Nie byłem do końca pewien, czy mogę mu zdradzić wszystko, dlatego po prostu czekałem na jego pytania. 

- Żyją, prawda? - spytał, lekko zaniepokojony.

- Tak. - odparłem - Kiedy wróciliśmy do domu... Nasi rodzice już byli martwi. Dziewczyn nie było, z tego co wiem, wyjechały jeszcze przed zamknięciem granic. Nie mam pojęcia dokąd. Próbowaliśmy to przeczekać, ale było coraz gorzej, więc musieliśmy się przenieść do miasta. 

- Przykro mi z powodu rodziców. - stwierdził, spuszczając wzrok - A oni jak się trzymają? 

- Dobrze. Znasz Cene, on się dostosuje do każdej sytuacji. Zaadaptowałby się nawet na marsie. 

- A Domen?

- Boi się. Jak każdy. Próbuje to ukryć, ale wiem, że tak jest. Stara się jak może, pomaga, szybko się uczy. Ale to wciąż dzieciak. Jakoś sobie radzimy, ale nie ukrywam, że byłoby łatwiej, gdybyś mnie puścił w ciągu następnych dziesięciu minut i pozwolił wziąć to, co znalazłem w sklepie. 

Tepeš spojrzał na mnie z powagą, po czym wziął głęboki oddech i zaczął czegoś szukać. W końcu z jednej z szafek stojących obok biurka wyciągnął jakieś pismo. 

- Idź. I weź to. - stwierdził, podając mi kartkę. 

- Co to? - spytałem, z zaciekawieniem zapoznając się z jej treścią. 

- Przepustka. Z tym cię wypuszczą i z miasta i z kraju. 

- Chyba nie myślisz, że ich zostawię i tak po prostu ucieknę? - spytałem z oburzeniem. 

- Wiem, że nie. Ale może wam się przydać. 

- To daj mi od razu trzy i będzie po sprawie. 

- Peter, kurwa, ja sobie tego nie drukuję na zamówienie. Dostałem tylko dla siebie. 

W milczeniu położyłem pismo z powrotem na jego biurku, nie mając zamiaru go zabierać. Zanim jednak zdążyłem wstać, Jurij, ponownie mi je podał.

- Posłuchaj mnie uważnie. - zaczął, lekko podnosząc głos - Jeżeli któremuś z was coś się stanie, to może być jedyna szansa na przeżycie.

- A co z tobą? Jeśli będzie źle, to jak uciekniesz? - spytałem.

- Poradzę sobie. Weź to, trzeci raz nie będę powtarzał. 

Wziąłem. Miał rację. My potrzebowaliśmy tego bardziej niż on. Od razu pomyślałem o Domenie. Być może to była jego szansa na przeżycie i znalezienie dziewczyn. Być może, zamiast trzymać go rannego w samym środku wojny, powinienem dopilnować, żeby się stąd wydostał. W każdym razie, na pewno powinienem to przedyskutować z nim i z Cene. Prócz przepustki wziąłem jeszcze dwa jabłka dla braci i po prostu wyszedłem z posterunku jakby nigdy nic. Tepeš odprowadził mnie do wyjścia i na pożegnanie kazał na siebie uważać. 

Całą drogę do domu zastanawiałem się, czy to przypadkiem nie było nasze ostatnie spotkanie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro