IV - Pomoc
- Kto to jest? - spytałem szybko, wskazując na żołnierza i dziewczynę, mniej więcej w moim wieku, ze sportową torbą przewieszoną przez ramię.
- Uspokój się. - powiedział Cene - To sanitariuszka.
- A on?
- Mój ochroniarz. - odparła dziewczyna, patrząc na mnie z powagą.
Nie opuszczając broni, przeniosłem wzrok na brata.
- Masz mi to w tej kurwa chwili, natychmiast wyjaśnić.
- Przeszukałem kilka opuszczonych mieszkań, znalazłem trochę wody i bandaży, ale żadnych leków. - zaczął - Więc stwierdziłem, że skoro i tak jesteśmy w beznadziejnej sytuacji, to zaryzykuję i sprawdzę w szpitalu. Nie dość, że tam nie bawią się w zabijanie każdego kogo napotkają, to w dodatku wciąż leczą innych ludzi. Spytałem, czy nie mają odstąpić jakichś antybiotyków. Zamiast tego, Katja postanowiła, że przyjdzie ze mną i osobiście zajmie się Domenem, pod warunkiem, że pójdzie z nią Luka, czyli jeden z ludzi ochraniających szpital. Wyluzuj.
- Więc zamiast wziąć to, co miałeś przynieść, postanowiłeś ich tutaj przyprowadzić? - spytałem niechętnie.
- A co, miałem wrócić i zabrać młodego do nich? I o której byśmy tam dotarli, o dziesiątej? On by tam w ogóle nie dotarł. A może miałem powiedzieć "nie, dzięki, ale mój brat, który nie ma pojęcia o medycynie, zajmie się młodym lepiej niż ty"? - odparł Cene z ironią. Katja swoim spojrzeniem wyraźnie dawała mi do zrozumienia, że mój brat ma rację, a mi nie pozostało nic innego, jak po prostu opuścić broń. Luka momentalnie zrobił to samo.
- Przepraszam. - stwierdziłem, wzdychając i patrząc z powagą na naszych gości - Nie wszystkim można ufać.
- Jasne, rozumiemy. - odparła Katja z lekkim uśmiechem.
- Co z młodym? - spytał Cene.
- Cały czas ma gorączkę. - stwierdziłem, po czym spojrzałem na Katję - Jeżeli potrafisz mu pomóc, błagam, zrób to.
Nie czekając na odpowiedź, poszedłem do pokoju, w którym leżał Domen. Cene i Katja od razu podeszli do jego łóżka i tylko Luka jako jedyny, nie wszedł do środka.
- Jestem. Jak tam? - spytał Cene, uśmiechając się do młodszego brata.
- Dobrze cię widzieć... - odparł słabym głosem Domen, po czym przeniósł wzrok na Katję - Kto to? Umarłem?
- Nie. - Stwierdziła z uśmiechem, po czym się przedstawiła i wyjaśniła kim jest i po co przyszła.
Przez kilka minut po prostu z nim rozmawiała, wypytując o różne rzeczy. Zapewne chciała zdobyć trochę jego zaufania, co w tym przypadku nie było szczególnie trudne. W końcu zdjęła opatrunek i przyjrzała się ranie, która znów zaczęła lekko krwawić. Widziałem, że Cene momentalnie odwrócił wzrok w drugą stronę. Stanąłem obok niego, żeby go uspokoić i jednocześnie z uwagą obserwowałem każdy ruch Katji.
- Okej, dobra wiadomość jest taka, że widziałam gorsze infekcje. - stwierdziła po kilku chwilach.
- A zła? - spytałem.
- Że opatrunek jest całkiem nieźle założony, a rana porządnie oczyszczona, więc zakażenie ma przyczynę gdzieś indziej. Mam na myśli to, że kula nie przeszła na wylot i trzeba ją wyciągnąć. - powiedziała, patrząc z powagą na Domena.
- Jeszcze mi powiedz, że bez znieczulenia... - odparł niepewnie.
- Niestety bez. Będziesz musiał wytrzymać. Im szybciej to zrobimy, tym lepiej. Gotowy?
- To chyba nie ma większego znaczenia. - stwierdził Domen z rezygnacją i zasłonił ręką oczy.
- Któryś musi go przytrzymać. - powiedziała Katja, patrząc na mnie i na Cene. Spojrzałem na brata i dałem mu do zrozumienia, że ja nie chcę tego robić. Nie miałem siły, przede wszystkim psychicznej. Bez słowa sprzeciwu stanął nad Domenem i chwycił go za barki, jednocześnie lekko się uśmiechając.
- Będzie dobrze. - powiedział łagodnie.
Nie było. Przynajmniej nie dla Domena. Gdy tylko Katja przystąpiła do zabiegu, on znów zaczął jęczeć z bólu i próbował się wyrwać. Chwycił Cene za ramiona tak mocno, że na jego skórze momentalnie pojawiły się zadrapania. Ale nie miał większych problemów z utrzymaniem go i całe szczęście, bo nie miałem zamiaru mu pomagać. Widząc jak Domen cierpi, instynktownie chciałem go bronić i musiałem powstrzymywać chęć odciągnięcia od niego Katji. Nie mogłem znieść tego widoku, mimo iż wiedziałem, że to dla jego dobra. Odwróciłem wzrok i zamknąłem oczy, próbując skupić myśli na czymś innym.
I nagle poczułem coś bardzo dziwnego. Zupełnie jakby ktoś uderzył mnie w twarz chcąc, żebym się otrząsnął. Zdałem sobie sprawę z tego, co robię. Jak bardzo duży błąd popełniam, zostawiając wszystko na głowie Cene, który i tak zrobił więcej, niż w ogóle mógłbym od niego wymagać. Tylko dlatego, że nie umiałem sobie poradzić z sytuacją. Domen mnie potrzebował. Bardziej niż kiedykolwiek. Widziałem, że co jakiś czas spoglądał na mnie, szukając wsparcia. Dlatego wziąłem głęboki oddech i podszedłem do nich.
- Odsuń się. - powiedziałem do Cene, zamieniając się z nim i mocno chwytając za barki najmłodszego brata. - Domen, patrz na mnie.
Musiałem kilkakrotnie powtórzyć polecenie, zanim napotkałem jego wzrok. Kiedy na mnie spojrzał, zobaczyłem w jego oczach mnóstwo cierpienia i strachu. Mimo, że ten widok mnie zabolał, podobnie jak ramiona, na których Domen z całej siły zaciskał dłonie, udało mi się uśmiechnąć.
- Oddychaj głęboko. - powiedziałem spokojnie - I nie bój się. Jestem tu, wszystko jest w porządku.
Cene stał obok mnie z założonymi rękami i wzrokiem wpatrzonym w okno. Widziałem, że mu ulżyło jak tylko zacząłem trzymać młodego. Zbyt wiele od niego oczekiwałem. To tylko utwierdzało mnie w przekonaniu, że podjąłem słuszną decyzję oszczędzając mu nerwów i biorąc to na siebie.
Domen oddychał znacznie spokojniej, chociaż wciąż zbyt szybko. Wolałem wierzyć, że faktycznie się uspokaja, niż że z bólu traci przytomność. Myślałem tylko o tym, by Katja powiedziała to jedno, cholerne słowo, na które tak czekałem. Na które wszyscy czekaliśmy. Na szczęście niezbyt długo.
- Skończyłam. - stwierdziła - To znaczy prawie, trzeba cię jeszcze zszyć. Muszę przyznać, że masz zaskakującą odporność na ból. Wielu ludzi już dawno by zemdlało.
- Zazdroszczę im... - odparł Domen i wziął kolejny głęboki oddech.
Zszyła go bardzo sprawnie, później podpięła go do kroplówki z antybiotykiem i chociaż założenie wenflonu również okazało się dla niego bardzo bolesne przez to, że był odwodniony, zniósł to bardzo dzielnie. W ciągu następnych kilkunastu minut jego stan zdecydowanie się poprawił. Ból ustąpił, a gorączka całkiem spadła. Wraz z Cene poczuliśmy niesamowitą ulgę i jednocześnie wdzięczność do tej dziewczyny. Ona z zadowoleniem spakowała swoje rzeczy, po czym pożegnała się z moimi braćmi i wyszła z pokoju. A ja tuż za nią, gdyż dała mi do zrozumienia, że czegoś ode mnie chce. Zanim wraz z Luką wyszli, wyjęła z torby opakowanie leków i podała mi je, patrząc na mnie z powagą.
- Masz. To jest antybiotyk, niech weźmie jedną tabletkę w południe i później w razie konieczności, jeśli będzie się gorzej czuł. I na litość boską, pilnuj tego, bo bez leków nie przeżyje następnego ataku gorączki.
- Dobrze.
- Niech nie wstaje przez kilka dni. Oszczędza się. Będziesz umiał mu zdjąć szwy?
- Chyba tak...
- To zrobisz to za pięć dni. I nie żałujcie mu jedzenia i wody. Stracił dużo krwi, poza tym infekcja wyniszcza organizm. Jeśli ma przeżyć, nie może być głodny. To tyle. Powodzenia.
- Czekaj... - zacząłem, powstrzymując ją przed wyjściem - Jak mogę ci się za to odwdzięczyć? Mogę coś zrobić?
Katja dokładnie przyjrzała się mi, a potem broni, która stała oparta o ścianę kawałek dalej.
- Po prostu nie dodawajcie mi roboty... - stwierdziła z wyrzutem i wraz z Luką wyszli, żeby wrócić do szpitala jeszcze przed świtem.
Dokładnie powtórzyłem jej słowa w głowie, żeby na pewno o niczym nie zapomnieć. Potem poszedłem do kuchni i jeszcze raz przejrzałem wszystko co mieliśmy. Wody nam nie brakowało. Z jedzeniem było gorzej. Jeśli Domen miał jeść normalnie i miało nam to wystarczyć na kilka dni, to ktoś musiał zrezygnować ze swoich porcji.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro