Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XII - Nieunikniona decyzja

Gdy wróciliśmy, Domen momentalnie przyszedł do nas z uśmiechem i spojrzeniem pełnym ulgi. Chociaż czułem się podobnie gdy zobaczyłem, że wszystko z nim w porządku, nie potrafiłem tego okazać. On bardzo szybko spoważniał, gdy zobaczył krew na ubraniu Cene i jego wyraz twarzy.

- Co się stało? - spytał z powagą.

W odpowiedzi głęboko westchnąłem, podczas gdy Cene zrzucił plecak na ziemię i w milczeniu poszedł do swojego pokoju, trzaskając drzwiami. Domen chciał iść za nim, ale przytrzymałem go za ramię i powstrzymałem.

- Zostaw go. - stwierdziłem cicho. 

- Ale... Co zrobiliście? 

Opowiedziałem mu o wszystkim, co spotkało nas tej nocy. Jeszcze raz poprosiłem, by zostawił Cene w spokoju. Wyjaśniłem, że on potrzebuje chwili, żeby zaakceptować to, co się stało. Po dość długiej rozmowie, poszedłem się przespać, podczas gdy Domen obiecał zająć się tym, co przynieśliśmy i przypilnować domu do rana. 

Obudziłem się znacznie później, niż planowałem. Kilka godzin po dwunastej. Dłuższą chwilę po prostu leżałem na łóżku, nie mając szczególnej ochoty wstawać i wychodzić z pokoju, w obawie przed kolejnymi problemami, jakie mogą mnie czekać. Zmusił mnie do tego dopiero pusty żołądek, który w pewnym momencie bezlitośnie zaczął o sobie przypominać. 

W kuchni zastałem tylko Domena, który właśnie jadł "obiad". Na stole znajdowały się również posiłki przygotowane dla mnie i Cene. 

- Wszystko w porządku? - spytałem, siadając obok młodszego brata i przysuwając do siebie talerz z jedzeniem.

- Tak. - odparł pogodnie - Nic się nie działo. 

- Zjedz i się prześpij. - stwierdziłem, po czym spojrzałem na drugi talerz, leżący kawałek dalej i zmarszczyłem brwi. - Cene wychodził z pokoju? 

- Nie. Nie widziałem go odkąd wróciliście. - przyznał Domen z lekkim zmartwieniem - I nic nie jadł od tamtego czasu. 

Nie odpowiedziałem. Skończyłem posiłek, po czym wziąłem porcję Cene i poszedłem do jego pokoju. Gdy wszedłem do środka, siedział na łóżku z kolanami podciągniętymi do brody i wpatrywał się w okno. Prawą dłoń trzymał na pistolecie, który najwyraźniej zabrał tamtemu człowiekowi, poprzedniej nocy. W żaden sposób nie zareagował na moją obecność. W milczeniu podszedłem do jego łóżka, kładąc talerz na stoliku obok. 

- Przyniosłem ci kanapki. Musisz coś zjeść. - stwierdziłem łagodnie.

- Nie chcę. - odparł obojętnie, nie odwracając wzroku od okna. 

Głęboko westchnąłem i spojrzałem na broń leżącą obok niego. Usiadłem na skraju łóżka i dokładnie przyjrzałem się bratu. Szybko dostrzegłem w jego spojrzeniu coś, co mnie zaniepokoiło. Nie potrafiłem tego zinterpretować, ale wiedziałem, że to nie jest nic dobrego.

- Cene, wiem, że to co się stało... - zacząłem, kładąc dłoń na jego ramieniu, ale szybko ją cofnąłem, gdy pod jej dotykiem zadrżał i niespokojnie się poruszył.

- Mówiłem, żebyśmy tam nie wchodzili... - odparł cicho, nie patrząc na mnie.

- Wiem. Przepraszam. - stwierdziłem, spuszczając wzrok. - To moja wina.

- Ale to ja zabiłem człowieka. 

- Gdybyś tego nie zrobił, byłbym już martwy. Uratowałeś mi życie, zrozum to. On by się nie zawahał. To nie była bezbronna osoba, jak my, czy inni w tym mieście. Zabił wielu ludzi. 

- Peter, ja nie jestem od tego, żeby decydować kto zasługuje na śmierć. Nie miałem prawa odbierać mu życia. - stwierdził, patrząc za mnie z wyrzutem. Szybko jednak odwrócił wzrok, by ukryć łzy, które pojawiły się w jego oczach - Mówiłem, że musimy stąd odejść... Dlaczego chociaż raz nie mógłbyś mnie posłuchać? 

Przemilczałem to pytanie, przenosząc wzrok na pistolet, znajdujący się pod jego dłonią. Wyciągnąłem po niego rękę, ale wtedy Cene chwycił go mocniej i przysunął do siebie. 

- Oddaj mi to. - powiedziałem spokojnie, aczkolwiek z lekką stanowczością.

- A co? - spytał, patrząc na mnie z drwiącym uśmiechem - Boisz się, że strzelę sobie w łeb? 

Zanim zdążyłem zareagować w jakikolwiek sposób, przyłożył broń do swojej skroni i pociągnął za spust. I chociaż nic się nie stało, bo magazynek był pusty, w tamtej chwili myślałem, że sam go zabiję za to, co próbował zrobić.

- Nic z tego. - stwierdził drżącym głosem - Próbowałem. 

- Kurwa mać, oddawaj to. - powiedziałem szybko, podnosząc głos i wyrywając mu pistolet z ręki, a następnie odrzucając go na bok. Mocno chwyciłem brata za ramiona i przysunąłem się do niego - Co z tobą? Ten człowiek chciał mnie zastrzelić!

- Bo weszliśmy do jego mieszkania! - krzyknął, a po jego twarzy zaczęły spływać łzy - Gdyby nas ktoś próbował okraść, to co byś zrobił? Dla ciebie to jest takie proste, bo znów przypadek i szczęście uratowały ci dupę, podczas gdy ty nic nie musiałeś robić!

- Nie przypadek i szczęście. Tylko ty. 

- I nienawidzę się za to. - stwierdził ponuro - Z każdą chwilą coraz bardziej. 

- Wolałbyś, żebym to ja zginął, zamiast niego? 

- Wolałbym, żebyś raz w życiu przyznał mi rację i zrobił coś nie po swojemu! Przez ciebie musiałem zamordować człowieka i... - przerwał, po czym całkowicie się rozryczał. Odruchowo przytuliłem go do siebie, próbując go uspokoić - Nie potrafię sobie z tym poradzić... Już od dawna sobie nie radzę...

- Wiem. - stwierdziłem cicho - Zauważyłem. Przepraszam, że do tego dopuściłem. Masz rację, powinienem cię posłuchać. Miałeś rację w wielu sytuacjach. I dlatego jesteś mi potrzebny, rozumiesz? Nie możesz się teraz poddać.

- Nie wytrzymam tu dłużej... 

- Gdybym tylko miał pewność, że znajdziemy bezpieczne miejsce, już dawno by nas tu nie było. 

Nie odpowiedział. Przez długą chwilę wypłakiwał mi się w ramię, uwalniając wszystkie emocje, które się w nim nazbierały przez ostatni czas. A ja po prostu mu na to pozwalałem, licząc na to, że dzięki temu się pozbiera. Chociaż powoli docierała do mnie świadomość, że jego psychika nie uniosła tego wszystkiego. I że po części jest to moja wina. Nie chodziło tylko o tego człowieka, którego Cene zabił, ale o wiele rzeczy, które działy się wcześniej. Poczekałem, aż trochę się uspokoi i wyszedłem z jego pokoju, mając nadzieję, że jednak jakimś cudem będzie w stanie się z tego podnieść, mimo że gdzieś w głębi siebie czułem, że może być już za późno. 

Kolejnej nocy żaden z nas nigdzie nie poszedł. Nie było potrzeby ryzykować. Tym razem to ja pilnowałem domu, przez większość czasu myśląc o Cene. Wciąż nie wyszedł z pokoju. Domen bał się do niego iść i z nim rozmawiać. Widział, że psychika naszego brata całkowicie się posypała i nie chciał przez przypadek jeszcze tego pogorszyć. Jeżeli ktoś miał mu pomóc, to tylko ja. Chociaż wątpiłem w to, czy to w ogóle jest jeszcze możliwe. 

W końcu pojawił się w kuchni. Ubrany i z plecakiem, do którego spakował butelkę do połowy zapełnioną wodą.

- Co ty robisz? - spytałem z udawanym zaskoczeniem.

Wiedziałem, że do tego dojdzie. Że w końcu podejmie tę decyzję, chociaż bardzo chciałem wyprzeć to ze swojej świadomości. A jednak, chociaż nie miałem sił go zatrzymywać, nie chciałem tak po prostu się na to zgodzić.

- Muszę stąd odejść, Peter. - stwierdził, patrząc na mnie obojętnie - Nie daję sobie rady i nie będzie lepiej, dopóki będę tu siedział.

- Zginiesz. - odparłem chłodno.

- Może. A może znajdę jakieś fajne miejsce i wrócę po was.

- Mieliśmy trzymać się razem do końca. Bez względu na wszystko. - stwierdziłem z wyrzutem - Naprawdę wierzysz, że sam poradzisz sobie lepiej niż z nami?

- Nie wiem. - przyznał - Ale na pewno wy lepiej poradzicie sobie we dwójkę, niż że mną w tym stanie. Beze mnie jedzenia wystarczy wam na...

- Skończ pieprzyć. - przerwałem mu, odwracając wzrok, by ukryć łzy w oczach.

Cene smutno się uśmiechnął i spakował jeszcze kilka owoców.

- Mówiłeś Domenowi? - spytałem.

- Nie. - odparł, poważniejąc - Zrobiłby wszystko, żeby mnie zatrzymać. Tak będzie lepiej. 

Niechętnie przyznałem mu rację, kiwając głową.  

- Peter, dbaj o niego. - stwierdził, patrząc na mnie z troską - I o siebie też. Jeżeli wrócę, macie obaj być żywi. 

- A wrócisz? - spytałem z niekontrolowanym wyrzutem, chociaż wcale nie chciałem, by to tak zabrzmiało. 

W odpowiedzi Cene klepnął mnie w ramię i wyszedł. Chciałem go zatrzymać. Pobiec za nim i zabronić mu gdziekolwiek iść. Podporządkować go sobie siłą tak, żeby był mi w stu procentach posłuszny, bo tylko wtedy byłem o niego spokojny. Ale wiedziałem, że gdybym to zrobił, wyrządziłbym mu tylko większą krzywdę. Załamałby się, przytłoczony wszystkimi problemami, z którymi musieliśmy się mierzyć. Tak było lepiej. Przede wszystkim dla niego.

Ponieważ noc dobiegała końca i nic nie wskazywało na to, by cokolwiek miało się stać, poszedłem do swojego pokoju, żeby się na chwilę położyć. Ze zdziwieniem zauważyłem, że szafka stojąca przy moim łóżku była otwarta. Wiedząc, co się w niej znajdowało, szybko do niej podszedłem i zacząłem nerwowo szukać przepustki od Jurija, którą tam schowałem. Nie było jej. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że Cene wcale nie miał zamiaru szukać dla nas bezpieczniejszego miejsca. Miał zamiar uciec.

Skurwysyn, okłamał mnie.

----------------------------------
Cóż... stała się rzecz raczej nieunikniona 🤗

A wiecie że do końca jeszcze jakieś 2-3 rozdziały? 🙁

Jestem strasznie ciekawa Waszej opinii na temat wydarzeń w tym ff, bo chociaż ja tworzę te postacie, zaczynam dostrzegać pewne rzeczy, których nie planowałam i o których wcześniej nie miałam pojęcia.

Ale tym podzielę się z Wami na samym końcu 😊

Miłego czytania! 💖

~ Kurolilly

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro