VIII - Podejrzenia
Zaledwie kilka dni temu strzelaniny w najbliższej okolicy były praktycznie nieustanne. Teraz jest wręcz zbyt cicho. Nikogo tu nie ma. Dlaczego? Gdzie jest wojsko?
Dlaczego nie zawróciłem, gdy się zorientowałem, że coś jest nie tak? Poszedłem dalej, ryzykując, że podczas mojej nieobecności coś się stanie. Albo, że mi się coś stanie. Co więcej, skoro już podjąłem to ryzyko, powinienem do skutku szukać tego pieprzonego jedzenia. A ja poszedłem do szpitala. Po co?
A skoro już tam wszedłem, dlaczego nie zgodziłem się na propozycję Katji, żebyśmy się tam przenieśli? Przecież to rozwiązałoby wiele naszych problemów. Byłoby łatwiej ze wszystkim. Co się ze mną dzieje? Czemu, stojąc przed tyloma wyborami, za każdym razem podejmuję te najmniej racjonalne decyzje?
Wróciłem do domu na godzinę przed świtem, zestresowany ciągłym opierdalaniem samego siebie za swoje postępowanie tej nocy. Osiągnąłem szczyt głupoty i nieostrożności. Ale jak tylko przekroczyłem próg kamienicy, odciąłem się od tego. I tak było już za późno, by cokolwiek naprawić lub zmienić. Pomyślałem, że jeżeli moje działania będą miały jakieś konsekwencje, to i tak będę musiał je ponieść.
- Jestem. - Stwierdziłem pogodnie, zamykając za sobą drzwi.
- W końcu... Co tak długo?
Z zaskoczeniem spojrzałem w stronę, z której dochodził głos i zdziwiłem się jeszcze bardziej, kiedy zobaczyłem Cene.
- Co ty tu robisz? Domen miał dzisiaj pilnować.
- Ma gorączkę. – odparł obojętnie.
- Co? - spytałem ze zdenerwowaniem - Dlaczego?
- Nie wiem, może jest chory. Albo przemęczony. Pół nocy znosił jakieś rzeczy do piwnicy.
- To nie mogłeś mu pomóc?
- Spałem. - stwierdził tym samym, niewzruszonym tonem, który niesamowicie podniósł mi ciśnienie. - Kiedy wstałem, zobaczyłem, że ledwo stoi na nogach i wygoniłem go do łóżka.
Spuściłem wzrok i głęboko westchnąłem, momentalnie się uspokajając i odganiając od siebie kolejną bezpodstawną myśl, że Cene zaczyna troszczyć się tylko o siebie. Chociaż sam fakt, że pomyślałem w ten sposób, dawał mi podstawy, by sądzić, że coś w tym jednak jest.
- Od jak dawna ma tą gorączkę? - pytałem dalej, wypakowując z plecaka wszystko, co udało mi się znaleźć tej nocy.
- Mniej więcej od dwóch godzin.
- Dałeś mu leki?
- Przecież nie mamy leków. Skończyły się.
Zamarłem. Ale tylko na ułamek sekundy. Bardzo szybko przypomniałem sobie, że przecież Katja dała mi zapas i jeszcze szybciej podziękowałem sobie w myślach za to, że postanowiłem je wziąć.
- W porządku, przyniosłem trochę. - powiedziałem z lekkim uśmiechem, wyciągając mały pojemnik z tabletkami.
- Skąd? - spytał Cene, patrząc na mnie z zaskoczeniem.
- Później ci opowiem. Możesz iść, ja się zajmę młodym i posiedzę do rana.
Nie czekając na odpowiedź, wziąłem leki i poszedłem do pokoju Domena. Jak tylko zamknąłem za sobą drzwi, spojrzał na mnie i nerwowo usiadł, jednak od razu zamknął oczy i przyłożył dłoń do czoła. Zapewne kręciło mu się w głowie.
- Nie wstawaj. - powiedziałem łagodnie, siadając obok niego. Mniej lub bardziej świadomie oparł się o mnie, więc objąłem go jedną ręką. Ten atak gorączki nie był tak silny, jak ten pierwszy, ale podejrzewałem, że to była kwestia kilku godzin kiedy mu dorówna.
- Nic mi nie jest... - stwierdził cicho, drżącym głosem - Chwilę odpocznę i zmienię Cene.
- Nie musisz. W tym stanie i tak byś długo nie wytrzymał. - stwierdziłem, podając mu antybiotyk i butelkę z wodą.
- On nie śpi drugą noc...
- Wiem, ja go zmienię. Nie martw się.
Wypił prawie połowę zawartości butelki. Później się położył, a ja przykryłem go swoją bluzą.
- Co robiłeś w piwnicy? - spytałem, odstawiając butelkę na krzesło stojące obok łóżka.
- Schowałem tam ważniejsze rzeczy, na wypadek gdyby ktoś tu przyszedł. I trochę ją ogarnąłem, w razie gdybyśmy my musieli się w niej ukryć.
Poirytowane spojrzenie ukryłem pod lekkim uśmiechem. Jego upór mi imponował, ale zdawałem sobie sprawę, że przemawia za tym tylko i wyłącznie strach. Obawa przed tym, że wraz z Cene uznamy go za problem. Dlatego za wszelką cenę starał się udowodnić nam i przede wszystkim samemu sobie, że jest przydatny. Szkoda tylko, że robił to kosztem własnego zdrowia.
Kazałem mu nie wstawać i wyszedłem. Sądziłem, że Cene będzie na mnie czekał w kuchni i wypytywał o to skąd mam leki, ale nie było go. Dlatego po prostu usiadłem na krześle i przez okno obserwowałem jak promienie wschodzącego słońca odkrywają coraz wyraźniejsze zarysy zniszczonego miasta. Gdybym przed wojną miał okazję zobaczyć ten sam widok na jakimś zdjęciu, czy w książce, pewnie pomyślałbym, że ma w sobie coś magicznego. Że w pewnym sensie jest ładny. Teraz, patrząc na to, czułem tylko i wyłącznie złość. I przygnębienie, które potęgowało się z każdą minutą. A jednak z jakiegoś powodu nie umiałem oderwać wzroku. Po chwili do tych uczuć doszedł jeszcze niepokój, gdy uświadomiłem sobie, że w okolicy wciąż panuje przejmująca cisza. Byłem pewien, że wkrótce dowiem się dlaczego tak jest, i że nie będzie to dobra informacja.
Spędziłem w ten sposób kilka godzin, dopóki Cene nie wyrwał mnie z błądzenia po własnych myślach. Tak jak podejrzewałem, zaczął pytać o to, co robiłem w nocy. Już wcześniej czułem, że atmosfera między nami jest dość napięta, i że prędzej czy później się pokłócimy, a jednak szczerze przyznałem mu się do wszystkiego. Zgodnie z tym, czego się spodziewałem, zaczął mi wypominać, że czas, który powinienem przeznaczyć na szukanie czegoś do jedzenia, spędziłem w szpitalu. Z każdym kolejnym słowem coraz bardziej podnosił głos i używał coraz mocniejszych argumentów, nie rozumiejąc, że gdybym postąpił inaczej, nie mielibyśmy leków dla Domena. Sam od dłuższego czasu nie radziłem sobie z nerwami, więc szybko dałem się ponieść i doszło między nami do bardzo ostrego spięcia. Ostatecznie musiałem wyjść z pomieszczenia, wiedząc, że w przeciwnym razie najprawdopodobniej się pobijemy. To była ostatnia rzecz, jaka była nam potrzebna, ale jednocześnie pierwsza, na jaką miałem ochotę. Chociaż tak naprawdę nie miałem mu nic do zarzucenia, każdy jego gest, słowo, czy nawet ton głosu, który nie był taki, jakiego oczekiwałem, działał mi na nerwy.
Poszedłem do pokoju, który już dawno uznałem za swój i położyłem się na łóżku, zastanawiając się, czy rzeczywiście Cene dyskretnie próbuje coś ugrać tylko dla siebie, czy może to ze mną jest coś nie tak i niepotrzebnie wyolbrzymiam jego zachowanie, które tak naprawdę może być spowodowane jego rozpaczliwą próbą poradzenia sobie z sytuacją. Zasnąłem zanim udało mi się dojść do jakiegokolwiek wniosku i chociaż odespałem noc, obudziłem się znacznie wcześniej niż się spodziewałem. I w zupełnie innych okolicznościach.
- Peter... Mamy problem.
Głęboko westchnąłem i poczułem wewnętrzną irytację, nie tyle faktem, że Domen mnie obudził, co raczej samym słowem "problem". Spojrzałem na lekko zmartwioną twarz młodszego brata i usiadłem na łóżku, żeby jak najszybciej się obudzić.
- Co się stało?
- Nie mamy jedzenia. - stwierdził, a ja momentalnie wstałem i zacząłem iść do kuchni - To znaczy mamy, ale nie wystarczy dla nas wszystkich. I nie wiem co mam zrobić. Zjadłbym coś, ale jeżeli wy jesteście bardziej głodni, to poczekam do jutra, może coś znajdziemy w nocy. Nie chciałem cię budzić, ale Cene powiedział, żebym po ciebie poszedł. - tłumaczył, idąc za mną.
- Cene stwierdził, że to ja powinienem zadecydować? - spytałem ironicznie, wchodząc do kuchni i wymieniając z nim lodowate spojrzenia.
Spojrzałem na całą żywność jaką mieliśmy i przez chwilę na wszelkie sposoby próbowałem to podzielić tak, żeby wystarczyło dla każdego. Nie udało się.
- To naprawdę wszystko, co mamy? - spytałem z lekką rezygnacją.
Cene jedynie odwrócił wzrok, podczas gdy Domen niepewnie przytaknął kiwnięciem głowy.
- Dobra, to podzielcie to między sobą. To moja wina, że nie mamy nic do jedzenia, bo to ja niczego nie znalazłem. Poza tym, ty miałeś w nocy gorączkę. - stwierdziłem, patrząc na Domena, po czym przeniosłem wzrok na Cene - Ty też się rzekomo źle czułeś, a szkoda, bo na pewno przyniósłbyś nam zapasy na cały miesiąc.
- Nie próbuj zrzucać winy na mnie. - stwierdził chłodno - Ani oskarżać o kłamstwo. Traktujesz mnie jakbym zupełnie nic nie robił, a przypominam, że to ty wolałeś pieprzyć się z dziewczyną, którą widziałeś raz w życiu, zamiast szukać dla nas jedzenia.
- Powiedz jeszcze słowo, to przysięgam, że cię...
Przerwałem, słysząc otwierające się drzwi wejściowe. I chociaż już szedłem w kierunku Cene z zaciśniętymi w pięści dłońmi, jak tylko zobaczyłem, że do środka wchodzi grupa obcych ludzi, momentalnie zapomniałem o kłótni. On też. Szybko chwycił w ręce karabin i wymierzył go w pierwszą osobę, która nas zauważyła. Ja zdążyłem jedynie chwycić Domena za ramię i przyciągnąć do siebie, zasłaniając go. Chociaż ten, który nas zauważył nie był uzbrojony, jego trzech kolegów owszem, więc po sekundzie wszyscy mieli już wycelowane w nas pistolety.
---------------------------------------
🤕🤔🤗
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro