Rozdział 32
Grupa szła przez dwa dni bez odpoczynku, aż znalazła stare, opuszczone więzienie. Budynek miał trzy bloki połączone mostkami, cały był otoczony przez drut kolczasty i kilka uzbrojonych wieżyczek.
-To jest dobre miejsce... - Powiedział Rick i wszedł do więzienia. - Wygląda znośnie... Zostajemy tu!
-Na pewno...? - Spytał Frank. - Nie wiem czy...
-To jest miejsce, którego szukaliśmy. Nowy początek. Z dala od kanibali...
Gdyby ktoś wtedy spojrzał w stronę lasu, mógłby zobaczyć dwie sylwetki. Jedna w skórzanej kurtce i łysa, druga w wystrzępionej marynarce i rozwiązanym krawacie, bez lewej dłoni.
-Mamy was... - Powiedział Brandon. - Teraz was zniszczymy, puki tu jesteście.
-Sami nie damy rady... - Powiedział Major. - Musimy mieś broń, ludzi...
-Mam pomysł, jak temu zaradzić.
WIECZOREM
-Więc, jutro idziecie swoją drogą? - Spytał Term czyszcząc swój rewolwer.
-Tak... Musimy się spieszyć... - Powiedział Hans jedząc mięso upolowanego szczura.
-Nie będę was zatrzymywał... Ale dam wam trochę zapasów, które znaleźliśmy w magazynie.
Aneta Murray dała Frankowi trochę lekarstw , a Simon ich pobłogosławił. Tymczasem Hans i Henriks rozmawiali o broni, a Helen z Ignacym o narkotykach.
-I wtedy zabiłem go trzema strzałami! Wyobrażasz sobie? A najlepsze... - Mówił Fledder.
-Wtedy nie czujesz bólu, możesz dostać serią z karabinu i nic nie czuć! Dam wam trochę tego towaru, w końcu nam pomogliście... - Mówił Reubens.
-Chyba się polubili... - Mruknął Peterson.
-Chyba tak... - Powiedział Rick i przerwał Olivierowi pogawędkę i wysłał na zwiad razem Anetą i paroma innymi ludźmi. -Tylko nie zapuszczajcie się zbyt daleko! Macie być za dwie godziny!
-Phi...Nie rozkazuj mi, umiem o siebie zadbać... - Powiedział wyniośle Olivier.
-Ale inni mogą mieć z tym kłopot, więc będziesz za nic odpowiedzialny! Jasne, Henriks?!
-Dobra, żebyś się nie zesrał od tego dowodzenia... - Burknął wojskowy i wyszedł pierwszy na świeże powietrze, ciągnąc za sobą resztę swojego oddziału.
-Dupek... - Powiedział cicho Term i wyszedł do swojej celi, które zastępowały pokoje.
TYMCZASEM
Skuter dojechał do rozległej doliny, oddalonej o jakieś trzy kilometry od więzienia. W Wąwozie znajdowała się wioska ghuli, a na samym jej środku stał nieużywany od dawna czołg German King Tiger Initial.
Przywódca wioski, Janusz, był niski, pomarszczony i wyjątkowo głupi. Nosił starą, brązową kamizelkę. Był łysy.
-CZEGO TU CHCECIE? - Szczeknął, kiedy zobaczył dwójkę ludzi.
-Mamy dla was propozycję, ale musicie nam pomóc. - Zaczął Marcus, wymachując metalowym hakiem w miejscu lewej ręki. - Potrzebujemy was... Musicie tylko napaść jedną grupę, jakich wiele. Ale ta grupa zabrała nam wszystko, co mieliśmy, chcemy zemsty. W zamian dostaniecie całe więzienie, Jest tam ciepło i bezpiecznie. Jest tam dość zapasów, by was wszystkich wyżywić... Potem się rozejdziemy i nigdy się nie spotkamy.
-Hmmm... rzeczywiście, zimno daje nam się we znaki... - Powiedział Janusz i machnął na śnieg, który zalegał na lichych domkach zbudowanych z ziemi i patyków. - Umowa stoi!
-Wyśmienicie... a czy ten czołg działa?
-Działą, ale nie mamy benzyny.
-Ale my mamy... - Powiedział Hurt i zatarł ręce. - To będzie piękna bitwa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro