Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 30

Trzy sylwetki, z czego jedna o kulach, szły płonącymi ulicami Azylu. Nagle stanęły. Zobaczyły przed sobą Marcusa Rybika z tasakiem.

-DALEKO NIE ZWIALIŚCIE. WIĘC, FRANKIE? RĄCZKA?

Peterson ruszył na Majora. Wtem część płonącego budynku runęła odgradzając Hansa i Helen od Rybika i Franka.

-HEJ! Frank?! -Krzyknęła Helen.

-Żyję! On niestety też...

Major złapał blodnyna i kopnął go w krocze. Ten wykorzystał to, że oponent jest wyprostowany, popchnął go tak, że ten wypuścił tasak, który Frank zręcznie złapał i wbił w nadgarstek Marcusa odcinając dłoń. Następnie kopnął w głowę powalonego Rybika. Na koniec podniósł go do pionu i wypchnął w falę ognia na środku drogi. Potem pognał ciemną uliczką.

-Złapiemy go po drodze! - Powiedział Hans i ruszył pierwszy w sąsiednią uliczkę.

Drogę zatarasowało mu dziecko z karabinem szturmowym.

-STAĆ, BO STRZELĘ! POŁÓŻCIE BROŃ NA ZIEMI...

-Spokojnie, dzieciaku... -Powiedział Fledder i bardzo wolno podszedł do nieg, ale ten widząc to uniósł broń gotową do strzału. Wtem Hans złapał kulę i grzmotnął chłopaka w głowę. I jeszcze raz. I jeszcze.

-RUSZ SIĘ! Musimy znaleźć Petersona!

Oniemiała Helen poszła za Hansem mijając martwe ciało.

-Czemu... -Spytała.

-Zabiłby mnie.

-Nie wiesz tego!

-Wiem... Widziałem wielu takich, jak on. Zrobią wszystko, by się wybić ponad przeciętną np. Zabijając kogoś takiego jak my... Nic ich nie powstrzyma. -Mówił Hans idąc wolno w dół brukowego chodnika.

Skręcając za róg wpadli na Franka.

-DOBRA, GDZIE TERAZ?! -Krzyknął ten.

-Jak najdalej z tej rzeźni! -Powiedział Hans. -Wiem! Na pewno mają tu jakieś statki...

-Po ostatnim statku został wysadzony port... -Mruknęła Helen.

-A masz lepszy pomysł?! Nie wiemy, ile tu jeszcze Major nam zostawił niespodzianek... Żyje? -Spytał Franka.

-Mało prawdopodobne. Odciąłem mu lewą dłoń, pobiłem do nieprzytomności i wrzuciłem do ogniska... -Powiedział z powątpiewaniem Peterson. -Ale widziałem porcik tam, niżej... Może zostały jeszcze jakieś łódki...?

-Sprawdzić nie zaszkodzi... -Powiedział Hans i wyrzucił jedną z kul. -Jedna mi wystarczy.

Kiedy dotarli do portu, zastali tam masę wygłodniałego tłumu, który jadł swoich martwych pobratyńców.

Łowca wyjął pistolet skałkowy i z nienawiścią zastrzelił pierwszego, drugiego zdzielił ołowianą rękojeścią w głowę. Frank zarąbał kilki tasakiem a Helen rzuciła w sam środek kanibali granat zabrany z ciała martwego kadeta.

Wszystko płonęło, wszyscy krzyczeli...

Cała trójka wpakowała się do pierwszej lepszej łódki z silnikiem i szybko popłynęła w dół Wisły.

Nie zobaczyli jedynej ocalałej sylwetki w porcie, która patrzyła na nich z bezradnością. Postać miała rozlgłe poparzenia, nosiła starą marynarkę i podartą koszulę. Nie miała lewej dłoni.

-Zapłacicie za wszystko... -Powiedział cicho Major. -Zniszczyliście mój dom, ja zniszczę was... Już niedługo.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro