Rozdział 22
-I to wtedy nabawiłeś się tej pierwszej blizny? -Spytał Frank.
-A jak... Reszta to twoja zasługa...
-Ee... Helen! A ty masz jakąś historię w zanadrzu?! -Zmienił szybko temat długowłosy mężczyzna. -Jeszcze nic nie mówiłaś...
-Ja? Hmmm... Nie. Miałam zwykłe, spokojne życie.
-Nikt nie ma takiego życia. Nie w dzisiejszych czasach... -Powiedział w zamyśleniu Fledder.
-Daj pan spokój z tą filozofią... Głowa mi pęka... -Mruknął Frank.
-A co do głowy... -Hans wyjął zza pazuchy piersiówkę pełną spirytusu.
-Skąd to masz?! -Zdumiała się Helen.
-Podebrałem Hessowi... Skubany był alkoholikiem. Chcesz łynia? Rodziców nie ma w domu... -Dopiero po chwili dotarło do niego to, co powiedział. -Wybacz... Rozkręciłem się...
-Nie... Już i tak nic nie pamiętam... Zapomniałam. -Powiedziała Luck i wzięła łyk alkoholu. -Uuuu! Mocne!
-Daj spróbować... -Poprosił Frank.
-E e e e e! Mało mam. -Zaprotestował Fledder.
-No, w sam raz dla mnie. -Powiedział Peterson biorąc głęboki łyk. -Aaach. Serio dobre... No. Było w sam raz...
-Cholera... -Mruknął Hans. -A tak w ogóle, to skąd masz ten płaszcz?
-Kupiłem sobie w Sewilli... Niezły, nie?
-Ta... Tym bardziej, że znaliśmy jego właściciela. Jeremy Harper. Moulton. Pewnie jakiś nieustraszony poszukiwacz przygód znalazł jego ciało... A właśnie. Mam coś twojego.
Hans wyjął z kieszeni poobijane i pęknięte okulary. -Myślę, że powinieneś to mieć. To twoje.
Frank zszokowany zabrał okulary i długo się im przyglądał. Po chwili wrzucił je w ogień.
-Co było, to było... To już zamknięty rozdział mojego życia...
-Jak chcesz...
Zapadła cisza. Po chwili gdzieś blisko obozu rozległo się wycie.
- Przygotujcie się... -Szepnął Hans i wyjął pistolet.
Reszta zrobiła to samo.
Nagle w blask ogniska weszła sporych rozmiarów bestia. Było to połączenie wilka i szczóra. Długi ogon, psi łeb i włochate, szare futro. Do tego ostre pazury i kły. Było takich w ciemności więcej...
Hans ustrzelił dwa takie potwory, Helen jednego a Frank trzy. Kiedy zrobiło się cicho, szybko się spakowali, zgasili ognisko i pośpiesznie ruszyli w ciemność...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro