Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10

Peterson jechał ukradzionym samochodem drogą A-92 w stronę Sewilli. W trakcie podróży myślał o tym, co zrobi Hansowi... i nie miał pojęcia co zrobi. 

Owszem, chciał się zemścić za swoją "śmierć" i wszystko co go spotkało, ale doszedł do wniosku, że to nie ma sensu. Hans był po prostu w złym miejscu  i złym czasie... Chciał pomścić swoją córkę i dokończyć swoje zadanie... chciał wyeliminować jego zdaniem zagrożenie... 

Kiedy Frank zabił ojca, wiedział że to on był prawdziwym niebezpieczeństwem, jednak na poprawę relacji z Łowcą było za późno...

Teraz Peterson chciał odkryć sens swojego powstania z martwych i znaczenie dziwnych wizji z dziewczyną.

Nagle uszu Franka dobiegły dziwne dźwięki z silnika.

-Super... - Pomyślał w duchu. - Może jeszcze paliwo się skończy...

Wtem auto stanęło. Brak paliwa i usterka w silniku.

-No bez jaj...!

Peterson nie maił jak naprawić wozu, więc poszedł dalej piechotą. Pod wieczór zauważył chatkę przy drodze. Zapukał.

-Kto tam? - Spytał ktoś łamanym angielskim. -Czego tu chce? 

-Schronienia. Mogę zapłacić...

-Wchodź, proszę bardzo. Ważne, że nie jesteś nikim z otoczenia Juliana Hurio.

-kim jest ten Hurio? - Spytał Frank, kiedy już zdjął ubranie i zasiadł przy stole.

-Zły człowiek z niego... Rządzi lokalnymi bandytami. Ostatnio pukali tu z nakazem haraczu, mają przyjść jutro jeszcze raz... a my nic nie mamy. - Załamała ręce stara kobieta w chuście.

-mogę przeczekać tu do rana? Mógłbym pomóc wam z tymi oprychami...

-Och! Dzięki ci! Pewnie, tutaj masz materac...

RANO

Około dziesiątej rano rozległo się walenie w drzwi.

-OTWIERAĆ! DAWAĆ HARACZ! JUŻ!

-SPADAJCIE, GNOJKI! MACIE OSTATNIĄ SZANSĘ! ZOSTAWCIE ICH! -Zawołał Peterson wyjmując pistolet, podczas gdy biedna rodzina skuliła się w kącie izby.

-O TY! TAKIŚ ODWAŻNY? TO ZOBACZYMY! MARGOT! WYWARZAMY! 

Drzwi uległy pod trzecim kopniakiem. Frank już na nich czekał. Pierwszego, który pojawił się w pustej ramie po drzwiach potraktował patelnią, drugiego podciął i uderzył nożem w gardło. Trzeciego postrzelił w brzuch z rewolweru. nikogo więcej nie było.

Ostatni z oprychów jeszcze dyszał.

-Mówiłem, byście odpuścili... Nigdy nie słuchacie. Nigdy. - to mówiąc wbił lufę w gardło bandyty i obserwował, jak się dusi. Kiedy grasant umarł, Frank odwrócił się do przerażonej rodziny.

-Miałeś z nimi porozmawiać... Nie wszystkich zabijać... teraz wszyscy umrzemy! -Zawołał dwudziestokilkuletni syn gospodyni.

-Z nimi nie da się dogadać... W każdym razie, dziękuję za nocleg. To za straty. -Podał kobiecie kilkanaście naboi i granat. - Nie mam nic innego. Żegnajcie.

TYMCZASEM

-Widzisz Calais na horyzoncie? Tam wysiadamy, ale nie tak zwyczajnie. Nie możemy się pokazać an takim statku. Francja jest w sojuszu z Fergusem, więc musimy uciec się do podstępu. Weź proch i rozsyp go w ładowni. Potem wszystko zalej benzyną. Spotkamy się za dziesięć minut w szalupie. Dobra? - Spytał Fledder.

-Dobrze... Mam pytanie. czemu właściwie mi pomagasz?

-Przypominasz mi kogoś... Córkę. Jesteście bardzo podobne... Poza tym co miałem zrobić? Zastrzelić cię tam, nad brzegiem? Zabiliby mnie i tak.

-Hmmm... masz rację. Idę do ładowni.

Po dziesięciu minutach odczepili szalupę i zwodowali ją. Hans odliczał czas na zegarku. Miał nadzieję, że nie pomylił się w obliczeniach ani przy konstrukcji mechanizmu... Ale nie. Wszystko poszło zgodnie z planem.

-STAĆ. KONTROLA GRANICZNA! HALO! STÓJCIE! - Krzyczał celnik w stronę wielkiego okrętu, który parł na przód w stronę portu pełnego statków. -CO DO...

Nagle statek eksplodował w samym środku portu, znikając w tysiącach kawałków.

-Nieźle... - Powiedziała Helen, patrząc na wybuch.

-Pewnie. W końcu to był mój pomysł...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro