Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 17

Jeremy Harper był wysoki, miał 45 lat. Włosy, niegdyś blond, teraz były pokryte siwizną.

Siedział w swoim gabinecie. Przyglądał się przedmiotowi, który mógłby zmienić całą jego sytuację...

Usłyszał pukanie do drzwi. Pośpiesznie schował rzecz do szuflady biurka.

-Wejść!

-To ja. - Powiedział Peterson.

-Ach, witaj. Chciałem z tobą pogadać. Może to nie na miejscu, dopiero się ocknąłeś i wogóle, ale przydała by mi się pomoc.

-Zrobię, co będę mógł. Pomogłeś mi, ja pomogę tobie.

-Zatem... Moje misato ma problemy z dostawami handlowymi. Karawany przechodzą przez bagna. Kiedyś, dawno temu, zalęgła się tam zgroza... Nie ważne. Teraz są tam ghule. Ludzie, którzy mieli bliski kontakt z promieniowaniem i zmienili się w potwory. Napadają na moich ludzi i na te nieszczęsne karawany...
Przydałoby się je wytępić. Chciałbyś pomóc mi je... zabić?

-Ja... Hmmm. Czemu nie... I tak nie mam tu nic do roboty...

-No! To załatwione! Wieczorem uderzymy.

-A czym chcesz je zabić?

-Ogniem.

Kiedy Frank wyszedł, Harper wyjął jeszcze raz tą rzecz.

Urzył jej.

TYMCZASEM

-Halo... Johnson?

-Słyszę cię, generale, głośno i wyraźnie.

-Melduję. Zbliża się odwilż. Dwóch moich ludzu nie żyje. Można powiedzieć... Że zamarźli! -Zaśmiał się histerycznie Has i przetrał jeszcze raz ze zdenerwowaniem tłuste od potu włosy.

-Czego potrzebujecie? -Spytał Nadzorca.

-Śmigłowce. I materiały wybuchowe.

-Dobrze. Dostaniesz wszytsko, czego potzrebujesz, generale.

-Dziękuję.

Do Fleddera podszedł szybko szeregowy żołdak.

-Generale, nasz agent z Moulton na linii.

-Dobrze... Halo? O, witaj. Dawno nie meldowałeś... Ooo! Naprawdę? Za tydzień będziemy. Musimy się przegrupować i tak dalej... Dobre nowiny mi przyniosłeś. Najlepsze od dawna... Bez odbioru.

-No, Peterson... Nieźle się urządziłeś... Ale nie na długo...

WIECZOREM

Mały oddział z Harperem i Frankiem na czele dotarł na bagna.

Frank spostrzegł liche chaty, należały zapewne do ghuli.

Wyglądało na to, że wszyscy spali.

Harper dał znak swoim ludziom, a oni zaczęli zalewać domki i okolicę benzyną. Po chwili wysunęli się ludzie z miotaczami ognia.

Jeremy pstryknął palcami. Cała wioska stanęła w płomieniach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro