Rozdział XXXI
Jak nietrudno się domyślić, Maud Davenport nie wróciła do Maybridge okrzyknięta mianem skandalistki; nie wróciła też otoczona sławą i chwałą. Zamiast tego wróciła po cichu, radośnie, mając tyle do opowiedzenia swoim rodzicom, że z niecierpliwością oczekiwała chwili, w których ponownie ich ujrzy. Nie obawiała się, że nie otrzyma od nich zgody i błogosławieństwa; oboje bowiem znali Francisa Enfielda i całą jego rodzinę na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę z tego, że jej wybranek posiadał wszystko, czego można wymagać od odpowiedniego kandydata na męża dla córki: fortunę, dobre imię, czułe serce i dom niezbyt daleko od jej rodzinnego domu.
To, jak doszło do oświadczyn – a raczej fakt, iż to właściwie Maud oświadczyła się Francisowi – miało pozostać tajemnicą; tajemnicą, którą, jak podejrzewała, rodzice wkrótce odkryją. Zapewne zaczną załamywać ręce, biorąc pod uwagę, jak wiele wysiłku wkładali w to, by nauczyć swoją córkę dobrych manier; tymczasem ona uczyniła dokładnie to, czego czynić nie powinna. A jednak czy mogli ją za to ganić? Gdyby tylko wiedzieli, w jak twardym postanowieniu, by się nie oświadczać, trwał Francis!
– Miałem nadzieję, że zgodzisz się zostać moją żoną – wyznał, nim jeszcze rozstali się w Attenby – ale widziałam, jak bardzo starasz się nie dopuścić do tego, byśmy zostali sam na sam. Myślałem, że tego nie chcesz.
– Bo nie chciałam! – wyznała Maud. – Ale nie mogłam się bardziej mylić. Myliłam się, okrutnie się myliłam! I zaraz poznałam swój błąd... ale ty już nie zabiegałeś o te momenty prywatności; a nawet gdy zostawaliśmy sami, zachowywałeś się tak dziwacznie w stosunku do mnie.
– Dziwacznie! A jak miałbym się zachowywać, całym swoim jestestwem pragnąc, byś nie wyjeżdżała nawet na jeden dzień, lecz wiedząc, że moja propozycja zostanie odrzucona? Trudno było mi pozostawać z tobą sam na sam. Chciałem tego – i bałem się jednocześnie.
– Ja tak samo.
– Powinnaś była dać mi jakiś znak.
– Powinieneś był zapytać.
Francis uśmiechnął się i zapewnił, że tym razem zachowa się jak dżentelmen i wkrótce przybędzie do Maybridge, by prosić państwa Davenport o błogosławieństwo.
– Oni chyba nie mają tylu obiekcji, jeżeli idzie o małżeństwo, czyż nie? – zaśmiał się, a Maud poczuła, że palą ją policzki.
– Miałabym obiekcje, gdyby nie chodziło o ciebie. Ale że to ty zgodziłeś się zostać moim mężem, ani oni, ani ja nie moglibyśmy mieć nic przeciwko.
I rzeczywiście, zgodnie z danym słowem Francis Enfield przyjechał do Maybridge zaledwie parę dni po Maud. Pułkownik nie mógł być dumniejszy; pani Davenport nie mogła być szczęśliwsza – nawet wiedząc, jak niewłaściwie zachowała się Maud. Z kolei Maud przepełniała tak niezmierna ilość pozytywnych emocji, że nie wiedziała już nawet, co czuje. Mogła jedynie stwierdzić, że jest radosna – że już niczego jej nie brakuje.
Francis zaś wydawał się zupełnie innym człowiekiem. Chociaż Maud już jakiś czas wcześniej przestała go uważać za ponurego, teraz nie zauważała w nim niczego prócz radości. Śmiał się, żartował, niekiedy nawet wyśmiewał z niej samej – ona przyjmowała to nie tylko z godnością, ale wręcz dołączała do tych dowcipów, odwzajemniając się podobnymi na jego temat.
Nieco ponad tydzień po przyjeździe Francisa do Maybridge, dotarł list od pana Waverly'ego, w którym informował on, że odnaleziono pana Clarke'a; najwyraźniej był on w poważnych tarapatach finansowych i wiele wskazywało na to, że jego posiadłość trzeba będzie sprzedać – mówiło się jednak o jego prędkim ożenku z jakąś panną Brown, która warta była dziesięć tysięcy.
Prawdę mówiąc, kiedy Francis odczytał Maud ów list, młoda dama poczuła się oburzona – co więcej, przekonana była, iż podobne oburzenie czuł sam jego autor.
– Wiele wskazywało na to – mówiła – że pan Clarke zamierza się oświadczyć siostrze pana Waverly'ego; a chociaż ona sama weszła już w inny związek, nietrudno byłoby się dziwić zgorszeniu na wieść o tym, iż niedoszły narzeczony zaciągnął długi i dla pieniędzy związał się z przypadkową kobietą.
– Zapewne masz rację – przyznał Francis, składając list i chowając go do kieszeni – ale nawet jeśli nie ze względu na Charlotte Waverly, to przynajmniej przez wzgląd na jej brata cieszę się, iż do tego małżeństwa nie doszło. Biedny Waverly! Miałby mieć takiego człowieka za brata – tymczasem będzie mógł się poszczycić szwagrem tyleż przystojnym, co głupim. Panna Waverly z pewnością mogła trafić gorzej.
Można sobie wyobrazić, jaką sensację w Southbury wzbudziła jednak wieść o zaręczynach pana Prescotta z panną Waverly. Mężczyzna został jednogłośnie okrzyknięty największym nikczemnikiem w całym Somerset, zaś co zgryźliwsze kobiety obiecały, iż nowej pani Prescott nie dadzą tu żyć. Jedynymi osobami, które wydawały się zaintrygowane nadchodzącym dodatkiem do tutejszego towarzystwa, były panny Hughes, spodziewające się pięknej i eleganckiej młodej damy.
Z kolei wieści o zaręczynach samej Maud Davenport nie złamały tak wielu serc, jak można byłoby się z początku spodziewać; co prawda pan Bradshaw wydawał się trochę niepocieszony, wiedząc, iż odtąd na pewno nie będzie mu wolno pisać żadnych listów, nawet najkrótszych, do panny Davenport, lecz jego dobry humor wrócił równie prędko. Francis Enfield stał się wielką sensacją i wkrótce okrzyknięto go mianem najmilszego i najbardziej czarującego młodego człowieka.
Całe Southbury z niezwykłą łatwością zapomniało o przeszłych wybrykach panny Davenport i gdyby ktoś teraz wspomniał, iż parę miesięcy wcześniej tę samą młodą damę niemalże nazywano skandalistką, zostałby wyśmiany. „Nie, nie," mówiono by wówczas, „panna Davenport od zawsze była najmilszą, najlepiej ułożoną z dziewcząt; wszak jej ojcem jest pułkownik Davenport – nie ulega wątpliwości, że wychował ją na wspaniałą kobietę. Nic dziwnego, iż złapała taką dobrą partię".
Francis Enfield z pewnością był dobrą partią – partią, na którą, jak uznawała Maud, nie zasługiwała; z kolei on sam uważał, że gdyby nie niekiedy wręcz karygodne zachowanie panny Davenport, nadal byłby tym samym poważnym, nudnym mężczyzną.
Tak więc dwie zupełnie różne osoby, o dwóch zupełnie różnych charakterach, wkrótce połączyły się tak, iż stanowiły jedno. Trudno orzec, które z nich było szczęśliwsze; każde zarzekało się, iż to właśnie ono. Podobne zapewnienia można było również usłyszeć ze słów każdego członka obu rodzin. Można zatem zupełnie bezpiecznie uznać, że małżeństwo, które z początku uznawane było za zupełnie niemożliwe, samym faktem swojego zaistnienia uczyniło co najmniej tuzin osób najszczęśliwszymi na świecie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro