Rozdział XXIII
– Musicie uważać – powiedziała pani Davenport, spoglądając z troską na córkę. – Do tej pory rzadko kiedy bywałaś gdzieś zupełnie sama – w każdym razie bez kobiecego oka, które bez przerwy by na ciebie spoglądało. Tymczasem wydawać się może, iż właśnie jego potrzebujesz.
– Och, matko – westchnęła Maud, chwytając panią Davenport za ręce. – Przysięgam, przysięgam na wszystko, co jest mi drogie, że nigdy nie pozwolę sobie na nic, co mogłoby przynieść hańbę tobie, mnie lub komukolwiek innemu.
Jeszcze parę miesięcy wcześniej pani Davenport nie przypuszczałaby, iż podobne wyznanie mogłoby opuścić usta jej córki; a jednak teraz Maud stała tu, tuż przed nią, zaskakująco dojrzała – i jej matka wiedział, iż jej pociecha wypowiadała swoje słowa z absolutną szczerością. Szczerość niemniej nie mogła tu wystarczyć.
– Zatem musisz zacząć zważać na to, co robisz – odezwała się starsza dama. – Ostatnim razem tańczyłaś z panem Francisem Enfieldem przynajmniej cztery razy. Czy powinnam ci przypomnieć, że podobne zachowanie nie przystoi dobrze wychowanej pannie?
Usłyszawszy to, Maud natychmiast puściła matczyne dłonie, a na jej policzki wystąpiły ciemne rumieńce. Wiele zmieniło się w jej relacjach z bratem Cordelii, wiele zmieniło się też w jej postrzeganiu tego mężczyzny – to zaś mogło doprowadzić do tragedii, bo najwyraźniej sprawiało, iż Maud zapominała o podstawowych zasadach dobrego wychowania. Pocieszała ją myśl, że w miejscowościach mniejszych od Bath, gdzie tańczących było znacznie mniej niźli tutaj, nie zwracano aż takiej uwagi na konwenanse. Gdyby każdy miał się ograniczyć do zaledwie dwóch tańców z jedną osobą, bal można by równie dobrze zastąpić nudnym posiedzeniem.
Niemniej Maud zmusiła się do uśmiechu i raz jeszcze dała słowo matce, że będzie uważała na to, co robi, by nie pozwolić nikomu – ani znajomemu, ani nieznajomemu – na żadne niewybredne komentarze na temat jej, jej rodziny lub też znajomych.
Wiedząc zatem, że pozostawia córkę w dobrych rękach (co prawda pan Enfield nie należał do osób, które przywiązywałyby wielką wagę do ścisłego przestrzegania konwenansów, lecz z całą pewnością był porządnym człowiekiem o czułym sercu i niezgorszym poczuciu tego, co wypada, i tego, co nie przystoi), pani Davenport raz jeszcze objęła Maud ramionami i złożyła delikatny pocałunek na jej czole. Z takim oto pożegnaniem dołączyła do pułkownika Davenporta, który czekał na żonę w powozie.
Towarzystwo z Milsom Street miało wyjechać we wtorek, zatem Maud zamierzała korzystać z rozrywek, jakie dostarczało jej Bath, do granic możliwości. Tak zatem przez całe sobotnie przedpołudnie przechadzała się wraz z Cordelią wzdłuż ulic pełnych sklepów, śmiejąc się z co cudaczniejszych kapeluszy, około południa weszły do herbaciarni, gdzie przez dwa kwadranse rozkoszowały się ciastkami i dwiema filiżankami mocnego, aromatycznego napoju, a potem wybrały okrężną drogę, by powrócić do wynajmowanego na Milsom Street domu. Tam zastała je niespodzianka.
– Nie proszę cię, ojcze, żebyś wyruszał wraz ze mną, wiem, jaki to dla ciebie wysiłek – mówił Francis, kiedy panie zdejmowały kapelusze. – Po prostu informuję, że ja nie będę wracał z wami. Bardzo tego żałuję, ale...
– Ale bardzo lubisz porzucać swoje siostry – i gości – i wracać własnymi ścieżkami – zażartowała Cordelia, która wydawała się w niezwykle dobrym humorze, czemu zresztą trudno było się dziwić.
– Dobrze wiesz, że to nie tak, najukochańsza siostrzyczko – odparł Francis, a sposób, w jaki zwrócił się do siostry, świadczył o tym, że jej radość jest i jego radością. – Bardzo pragnąłbym wam towarzyszyć, lecz pewne sprawy wymagają mojej obecności na wsi. Muszę wrócić jak najprędzej. Nie mógłbym was ponaglać, zatem pozwolę sobie na jeszcze jeden dzień zwłoki i jutro z samego rana wyruszę w drogę.
– Doprawdy, Francis – wtrącił się pan Enfield. – Niekiedy, słysząc cię, jak o mnie się wyrażasz, odnoszę wrażenie, iż chciałbyś mnie już pochować. A ja nie zamierzam pakować się grabarzowi pod łopatę, w każdym razie jeszcze nie. Jestem w dobrym stanie i z pewnością mogę wyruszyć z tobą; to żaden kłopot. Pozwolę sobie odpowiedzieć też za panie, że o wiele przyjemniej będzie wrócić nieco prędzej, lecz razem, niż pozwolić, by wszyscy wpierw nas opuścili, nim my wreszcie zdecydujemy się na wyjazd z Bath.
Z początku Maud poczuła w sercu ukłucie żalu – choć doskonale wiedziała, iż to miejsce powinno było jej się już znudzić, wcale tak nie było, a każda chwila tu spędzona dostarczała o wiele więcej doznań, niźli jakakolwiek z chwil spędzonych na wsi. Kiedy jednak uświadomiła sobie, że nie ma tu nic, co w istocie by ją zatrzymywało, zaś Cordelia najwyraźniej paliła się już do powrotu do domu, jakiekolwiek niezadowolenie zniknęło.
Trochę smucił ją fakt, iż wkrótce miała nadejść wiosna, co oznaczało, iż nie będą organizowane bale – zaś podobno bale wyprawiane przez Enfieldów uchodziły za niezapomniane wydarzenia – ale Cordelia obiecała, że namówi ojca choćby na zwykły proszony obiad, podczas którego będą się mogły odbyć tańce.
– Attenby może nie znajduje się w tak czarującej okolicy jak Maybridge, może też nie mamy tak wielu uroczych sąsiadów jak ty, droga przyjaciółko – mówiła z pogodą Cordelia – ale uwierz mi, że mój ojciec ma niebywały talent zjednywania sobie ludzi – i to niezależnie od wieku. Z pewnością uda nam się uzbierać paru młodych ludzi chętnych do tańca niezależnie od pory roku.
– Daleka jestem od twierdzenia, że ludzie w Attenby nie wiedzą, jak się bawić – zaśmiała się Maud. – Sama dałaś mi tego przykład.
– No i będziesz miała więcej okazji do potańczenia z moim bratem – dodała przyciszonym głosem panna Enfield, na co Maud zarumieniła się mocno. – Przyznasz, że może nie jest tak romantycznym człowiekiem jak ci, o których mi opowiadałaś, ale z pewnością potrafi tańczyć. Ponadto – ciągnęła, nie zważając na protesty pełne udawanego oburzenia, które nieustannie opuszczały usta jej przyjaciółki – w tak ograniczonym towarzystwie nikt nie będzie mógł ci powiedzieć, że nie przystoi ci tańczyć z nim kilka razy podczas jednej zabawy.
– Jak w ogóle możesz tak mówić – odrzekła wreszcie Maud, nie zważając na śmiech Cordelii. – Moja matka wyraźnie mnie przed tym przestrzegała. Dałam jej słowo, że więcej nie przyniosę jej wstydu. Zresztą twój brat z pewnością nie chciałby tańczyć ze mną tak wiele razy, mając przy sobie inne znajome damy.
Spojrzenie, jakim obdarzyła ją Cordelia, było tak znaczące, że panna Davenport musiałaby być zupełnie niedomyślna, by nie zrozumieć, co miało ono znaczyć – a jednak, chociaż zrozumiała je doskonale, udawała, że pozostaje kompletnie tego nieświadoma.
Teraz, kiedy pan Clarke zniknął z pola widzenia, Cordelia ponownie zaczęła wierzyć w podziw, jaki jej przyjaciółka wzbudza w jej bracie; widziała wzrok, jakim na nią patrzył, słyszała też ton, jakiego używał, gdy o niej opowiadał, a chociaż nie ulegało wątpliwości, że tych dwoje dzieli niezmiernie wiele, łączyło ich zapewne jeszcze więcej. Być może to właśnie owe podobieństwa sprawiały, że Francis Enfield niekiedy miał takie problemy ze zrozumieniem Maud Davenport – i odwrotnie.
Maud powróciła do składania swoich sukien. Jako że postanowiono, iż opuszczą dom na Milsom Street następnego dnia, należało się jak najprędzej przygotować do wyjazdu. I podczas gdy panna Davenport wykorzystywała ten czas jak najproduktywniej, panna Enfield nie mogła się powstrzymać i od czasu do czasu spoglądała na swoją przyjaciółkę, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że powinna wrócić do swojego pokoju i również spakować swoje kufry. Dopatrywała się w Maud jakichkolwiek oznak, które świadczyłyby o pojawieniu się cieplejszych uczuć wobec Francisa. Sama nie miała wątpliwości co do tego, iż prędzej czy później podobne emocje poruszą serce panny Davenport, jednak wolałaby już teraz mieć pewność, że wystarczy te parę tygodni spędzonych w Attenby.
Cordelia Enfield nigdy nie należała do osób, które usilnie zajmowałyby się swataniem osób ze swojego towarzystwa, niemniej odnosiła przedziwne wrażenie, że pomiędzy jej bratem a przyjaciółką panowało przedziwne napięcie, które pojawiło się niemalże na samym początku ich znajomości – i które w jakiś niezwykły sposób wzbudziło jej nadzieję na to, że pewnego dnia Maud zostanie jej siostrą.
Oczywista, wiedziała, że bywały chwile, w których zarówno jedna, jak i druga strona uznawała, że ta znajomość nie będzie miała ciągu dalszego; że jedynym, co je łączyło, była osoba Cordelii. A jednak to były tylko chwile. Pomiędzy nimi były momenty, w których Francis po raz kolejny prosił pannę Davenport do tańca pomimo znacznej liczby kobiet w pokoju, zaś Maud bez mrugnięcia okiem go przyjmowała. I tańczyli – śmiejąc się, rozmawiając i zdając się nie zauważać poza sobą świata. Jednak tych momentów musiało najwyraźniej być zbyt mało, biorąc pod uwagę fakt, że ani Francis, ani Maud nie przyznali się do tego, by łączyło ich cokolwiek prócz zwykłej znajomości.
Cordelia nieco obawiała się ingerowania w podobne sprawy, zwłaszcza że była to rzecz nader delikatna; wolałaby nie zaszkodzić ani swojemu bratu, ani przyjaciółce. Niemniej odnosiła nieodparte wrażenie, że bez jej interwencji, żadne z nich nie zdecyduje się na kolejny krok. Tymczasem sama Maud musiała zdawać sobie sprawę z tego, iż Francis Enfield jest po tysiąckroć lepszą partią aniżeli pan Bradshaw czy Darlington.
Niemniej pozostawało im zaledwie parę tygodni, nim Maud będzie musiała wrócić do domu. Niestety, Cordelia bała się, że jeśli Francis do tego czasu się nie oświadczy, może tego już nigdy nie zrobić. Co prawda nie mieszkali bardzo daleko siebie, a jeżeli pułkownik wraz z żoną i córką postanowią tu wrócić, istniała całkiem spora szansa na to, że jeszcze się spotkają, lecz Francis bywał uparty. Choćby był szaleńczo w kimś zakochany, z czystej przekory mógłby się nie oświadczyć tylko dlatego, że dama nie dała mu wystarczającej zachęty. Tymczasem Maud, mimo iż przyzwyczajona do flirtów i kokietowania, nie wyglądała na chętną do dawania Francisowi Enfieldowi jakichkolwiek zachęt.
W oczach Cordelii właśnie to wydawało się największą obietnicą uczuć, jakie Maud mogła żywić wobec jej brata. Panna Davenport nigdy nie ukrywała przed swą przyjaciółką swojej niezbyt chlubnej przeszłości; kiedy poznały się nieco lepiej, opowiedziała jej, z jakiego powodu przybyła do Bath i skąd wzięły się plotki, które tak chętnie rozgłaszał pan Prescott i tym samym panna Waverly. Skoro zaś Maud, ta sama Maud, która nie tak dawno temu ryzykowała swoim dobrym imieniem po to, by otrzymać choć trochę uwielbienia ze strony płci przeciwnej, teraz potrafiła skupić swoją uwagę na jednym mężczyźnie (nawet jeżeli robiła to nieświadomie), a jednak nie starać się go wplątać w swoje sidła, wszystko wskazywało na to, że w grę wchodzą poważniejsze uczucia.
Jak jednak przekonać do tego Francisa? Choć czuły i troskliwy jako brat, Francis nadal był mężczyzną; wcale nie musiał rozumieć tego, co się działo w głowie Maud. Miał jednak oczy – i widział, że ta niekiedy wydaje się go unikać; miał też uszy i słyszał komentarze, które nie świadczyły o miłości. Z drugiej jednak strony musiał też dostrzegać rumieńce, które wywoływał na twarzy panny Davenport, niemające nic wspólnego z nieprzyjemnym zażenowaniem, musiał słyszeć, jak radosny był jej śmiech, ilekroć to on go wywoływał. Istniała zatem szansa – nawet jeśli niewielka – na to, że w odosobnieniu, z dala od zgiełku Bath, tych dwoje zbliży się do siebie wystarczająco, by doszło do owego upragnionego przez Cordelię wydarzenia.
– Byleby tylko nie opuszczał Attenby nazbyt często – mruknęła do siebie bezwiednie panna Enfield, a Maud natychmiast uniosła spojrzenie.
– Nie mieszkacie daleko od siebie, najdroższa. Będzie musiał wracać na noc, to oczywiste, a siostra z pewnością będzie go angażować znacznie częściej, niźli którakolwiek z nas by sobie tego życzyła, ale na pewno nie pozwoli sobie na opuszczanie Attenby częściej, niźli to będzie konieczne – odrzekła panna Davenport, przyjmując, że westchnienie Cordelii wywołane było jej silnymi uczuciami wobec pana Waverly'ego. – Ponadto jeżeli będzie tak, jak mówisz, i w Attenby organizowane będą obiady i przyjęcia, nie ma możliwości, by wychodził, nim pozostali wyjdą.
Prawdę mówiąc, fakt, że Maud z taką łatwością wyjaśniła sobie owe z pewnością niewłaściwe słowa, były Cordelii jak najbardziej na rękę; w ten sposób nie musiała się tłumaczyć i na jaw nie wyszły jej przemyślenia, które – w co nie ośmielała się wątpić – wzbudziłyby w Maud święte oburzenie.
– Masz rację – przyznała zatem, po czym wstała. Przebywanie z Maud sam na sam nie wydawało się w tej chwili najlepszym pomysłem. Jej siostrzane uczucia coraz to mocniej kusiły ją, by w jakiś sposób zarekomendowała brata, a tego panna Davenport nie mogła odebrać pozytywnie. – O ile tylko pan Waverly nie zabawi z dala od Attenby zbyt długo.
– Nie zniósłby tej udręki, jaką będzie nie tylko rozłąka z tobą, ale i przebywanie sam na sam z panną Waverly.
– Och, Maud, słowo daję, nie powinnaś oceniać jej tak surowo. Musi jej być ciężko bez matki; owszem, przyznaję, że wobec ciebie zachowuje się niekiedy wręcz karygodnie, lecz utrata matki w tak młodym wieku...
– Nie chcę cię zranić, moja droga – odparła zaraz Maud – lecz zarówno ty, jak i twoja siostra możecie o sobie powiedzieć to samo; jednak żadna z was nie zachowuje się w podobny sposób. Nie; tu nie jest winna ani nieobecność matki, ani też brak troski ze strony jej opiekuna, pana Waverly'ego. Jej zachowanie można tłumaczyć sobie jedynie faktem, iż jej charakter jest z natury zły.
Cordelia nie miała odpowiedzi na słowa tak ostre, a jednocześnie tak celnie trafiające w sedno. Nie mogła zatem zaoponować – nie potrafiła też zdobyć się na przyznanie Maud racji, choć niezmiernie była jej wdzięczna za to, że nie obwinia za zachowanie siostry pana Waverly'ego.
– Jest jeszcze młoda – rzekła po dłuższej chwili milczenia, co było doskonale wymijającą reakcją na komentarz Maud. – Pozostaje mieć nadzieję, że się mylisz; że pewnego dnia stanie się sympatyczniejsza, milsza i nie tak drażliwa.
Na twarzy Maud pojawił się leciutki uśmiech. Ująwszy dłonie przyjaciółki, delikatnie je ścisnęła.
– Zawsze tłumaczysz nawet najgorsze zachowanie każdego; jesteś aniołem, doprawdy, Cordelio. Ale odnoszę wrażenie, że wiesz tak samo dobrze jak ja, że w tym przypadku mówisz tak jedynie dlatego, iż Charlotte Waverly jest siostrą twojego drogiego pana Waverly'ego. I to tym lepiej świadczy o twoim sercu.
Cordelia odwzajemniła uśmiech, lecz nie odpowiedziała; zamiast tego oświadczyła, że jeśli nadal będzie się tak ociągała z pakowaniem, nie zdąży do następnego dnia i chyba pan Enfield zostawi ją tu zupełnie samą. Powiedziawszy to, wyszła z pokoju Maud, która z kolei usiadła na brzegu łóżka i westchnęła.
Trudno jej było zdecydować, czy bardziej się cieszy z wyjazdu, czy też smuci. Uwielbiała towarzystwo Cordelii; lubiła pana Enfielda i Adeline, zaś z Francisem Enfieldem łączyło ją coś przedziwnego. Jednak Cordelia miała rację – Attenby nie oferowało tak wielu rozrywek jak Bath czy choćby Maybridge. Skrócenie wyjazdu o parę dni oznaczało porzucenie przynajmniej jeszcze jednego balu i wizyty w teatrze.
Maud nie obawiała się, że zabraknie jej znajomych; nigdy nie miała problemów z nawiązywaniem nowych znajomości i lubiła powiększać swoje grono przyjaciół, jednak bolało ją trochę pozostawianie tu tych, których poznała dopiero parę tygodni wcześniej. Ponadto gdyby pan Enfield w istocie miał zamiar zorganizować tańce, groziło jej, że będzie tańczyła z Francisem o wiele częściej, niźli sobie dotychczas pozwalała.
Pomimo faktu, iż znała Francisa Enfielda już od paru dobrych tygodni, nadal nie umiała zdecydować, jakie emocje właściwie budzi w niej ten człowiek. Bywały chwile, w których niepomiernie ją irytował – i bywały te, w których w ogóle by się od niego nie oddalała. Chwile, kiedy pragnęła, by Adeline przyciągnęła znowu uwagę swojego brata i takie, gdy czuła się zaborcza, ilekroć kto inny zaczynał z nim rozmawiać. Jednak pobyt w Attenby mógł oznaczać, że wreszcie uda jej się to zrozumieć.
I chyba tego właśnie Maud bała się najbardziej. Obawiała się, że ten niezbyt czarujący, irytujący mężczyzna znaczy dla niej więcej, niżby pragnęła. On z kolei nie pozwalał jej myśleć, że ona cokolwiek dla niego znaczy. Już łatwiej było jej znieść rozłąkę z panem Eastonem, bo wiedziała, że przez jakiś czas w istocie była dla niego wszystkim. Ale zakochać się bez wzajemności! To nie było w stylu Maud Davenport.
– Ani się waż w nim zakochiwać. W przeciwnym razie nie tylko on cię znienawidzi, ale jego siostry i ojciec również – powiedziała sobie Maud, wstając i powracając do poprzedniego zajęcia.
Towarzystwo opuściło dom na Milsom Street następnego poranka. Wbrew usilnym staraniom Cordelii, Francis ruszył sam w swoim powozie, zaś wszystkie damy oraz pan Enfield zajęli drugi z nich.
– Z pewnością powóz Francisa porusza się szybciej – przyznał pan Enfield – ale, moja droga, nie jestem przekonany, czy przejażdżka nim nie odbiłaby się negatywnie na zdrowiu twojej przyjaciółki. Jest bardzo wietrznie i chyba zbiera się na deszcz; powóz twojego brata jest otwarty, więc gdyby w istocie zaczęło padać, panna Davenport mogłaby się przeziębić.
Oznaczało to niezbyt wygodną podróż w parnym, przepełnionym powozie, ale Maud była całkiem zadowolona. Odkąd podjęła swoje postanowienie, wolała nie przebywać sam na sam z Francisem Enfieldem w obawie, że odkryje jednak swoje ciepłe wobec niego uczucia. Nie zdawała sobie przy tym sprawy, jak bardzo jej przyjaciółka stara się doprowadzić właśnie do tego, czego Maud tak bardzo starała się uniknąć.
Drogi były nieco śliskie, jak zawsze o tej porze roku, jednak powozy toczyły się dość wolno i nic nie wskazywało na to, by którykolwiek z nich miał ulec wypadkowi, na skutek czego Maud i Francis zostaliby zmuszeni do kontynuowaniu swojej podróży tuż obok siebie. Tym bardziej, że po pewnym czasie Adeline oświadczyła, że przy najbliższym postoju wolałaby dołączyć do swojego brata, gdyż w takim ścisku robi jej się słabo. I w istocie to właśnie by się wydarzyło – Adeline opuściła większy powóz i Francis już podawał jej rękę, by pomóc jej wsiąść, kiedy Cordelia spostrzegła, jak nieodpowiedni jest strój jej młodszej siostry na podróż w otwartym powoziku.
– Jeżeli tak bardzo martwisz się o Maud, ojcze – zwróciła się do pana Enfielda – to tym bardziej powinieneś zaprotestować, widząc, jak ubrana jest Adeline. Ona z pewnością się przeziębi, jeżeli dołączy do Francisa.
Była to uwaga na tyle trafna, że nawet Francis Enfield musiał przyznać siostrze rację i wraz z nią przekonał ojca, by nie zgadzał się na tę zmianę.
– Coś jednak musi zostać przedsięwzięte – powiedział pan Enfield – skoro Adeline czuje się słabo. Cordelio, moja droga, może zatem ty dołączysz do brata?
– Z wielką chęcią bym to zrobiła – przyznała panna Enfield – lecz obawiam się, że po wczorajszym spacerze już jestem przeziębiona. Być może to nic – ale wolałabym nie ryzykować, biorąc pod uwagę, że wieziemy ze sobą gościa. Rozchorować się na wizytę przyjaciółki! Och, chyba nie może być nic gorszego.
W ten właśnie sposób Cordelia dopięła swego i panna Davenport, mająca na sobie tak ciepły płaszcz, jak i odpowiedni kapelusz, została niemalże przymuszona do dalszej podróży u boku Francisa Enfielda.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro