Rozdział XVIII
Jak nietrudno się domyślić, chociaż pobłażliwy pan Enfield niemalże natychmiast wydał zgodę na wyjazd swojej starszej córki, państwo Davenport wcale nie byli skłonni zezwolić Maud na tę wycieczkę.
– Dwie młode damy i dwóch kawalerów, bez żadnej przyzwoitki – Arthurze, doprawdy, nie jestem pewna, czy powinniśmy wyrażać zgodę – powiedziała pani Davenport. – Przybyliśmy tutaj, by oczyścić imię Maud ze wszystkiego, co mogłoby się wiązać z jakimikolwiek skandalami – już podczas obiadu u Enfieldów mogłoby się wydawać, że wszystko stracone, jednak na całe szczęście pan Waverly ma na tyle rozsądku, by nie pozwolić na rozwój sytuacji. Niemniej uczestnictwo naszej córki w podobnym projekcie...
– Ależ najdroższa – odparł pułkownik – sama przywołałaś nazwisko pana Waverly. Zachował się jak godzien zaufania dżentelmen – z kolei jeśli pan Clarke cieszy się jego zaufaniem, nie ma powodów do zmartwień. Zresztą Maud to nasza córka.
– Córka, która ma niebywały talent do pakowania się w tarapaty – zauważyła pani Davenport. – Nawet jeśli jej intencje są dobre.
– Niemniej będzie w towarzystwie godnego zaufania pana Waverly oraz panny Enfield, która do tej pory wydawała nam się bardzo stateczną osobą. Chyba że zdążyłaś zmienić zdanie na jej temat – rzekł pułkownik.
Usłyszawszy taki komentarz, pani Davenport nie mogła już dłużej się spierać. Pomimo swoich obaw wyraziła zgodę – o ile, oczywista, pułkownik zamierzał zgodzić się na wyjazd swojej córki. Nie mogła jednak odmówić mężowi, iż jego rozumowanie było słuszne – wszak Maud ostatnimi czasy zdążyła się zmienić; stała się znacznie bardziej odpowiedzialna za własne zachowanie i najwyraźniej wreszcie zaczęło jej zależeć na dobrej opinii innych ludzi. Znajdowała się zresztą pod pozytywnym wpływem Cordelii Enfield, która pomimo niezwykłego pobłażania ojca okazała się wartościową przyjaciółką, zupełnie niepodobną do Lucy Hughes. Z kolei pan Waverly w istocie zdawał się kimś, komu nie przyszłoby do głowy zhańbić młodą damę.
Co do tego ostatniego miała nie tylko świadectwo swoich własnych zmysłów i opinii, ale również bardzo dobre słowo pana Enfielda. Pan Enfield niejednokrotnie wychwalał owego młodzieńca podczas wspólnych spotkań (co prawda pani Davenport nieco obawiała się, iż spowodowane to było niezwykłym pragnieniem, aby któraś z panien Enfield za niego wyszła, niemniej trzeba było przyznać, iż jeszcze nikt, z kim podjęty był ów temat, nie powiedział ani jednego złego słowa na temat młodego pana Waverly).
Wreszcie zatem decyzja została podjęta – pułkownik Davenport zamierzał zgodzić się na ową małą wycieczkę, o ile, oczywista, Maud będzie się zachowywała poprawnie. Jednak sama zainteresowana miała się o tym dowiedzieć dopiero po balu w niższych salach ansamblowych, na który wybierali się tak Davenportowie, jak i Enfieldowie. Waverly wraz z siostrą oraz Clarke byli tego dnia zajęci gdzie indziej, zatem z największą przykrością musieli zawiadomić swoich przyjaciół, iż się nie spotkają.
Dowiedziawszy się o tym, iż nie spotka się z panem Clarkiem, Maud musiała przyznać, iż poczuła swego rodzaju zawód – podczas ostatnich dni, mimo że jeszcze nie mogła dać ani jemu, ani panu Waverly jasnej odpowiedzi co do ich wspólnego planu, znajdowała wiele radości w snuciu przeróżnych fantazji.
Żaden z nich nie miało jeszcze jasnego planu wycieczki – pan Clarke naciskał na to, by udać się do Uley, lecz rozsądniejszy pan Waverly, obawiając się, iż będzie to nazbyt długa trasa, starając się utemperować przyjaciela, zaproponował Badminton lub Bradford.
– W takim razie Glastonbury – odpowiedział w pewnym momencie Clarke.
– Absurd, Clarke, to jakieś dwadzieścia pięć mil stąd – odparł Waverly. – O ile towarzystwo będzie doborowe – tu skłonił głowę ku siedzącym opodal paniom – obawiam się, że to nazbyt długa trasa. Nie zamierzam zajechać tam po to, by zaraz wrócić. Jedziemy nacieszyć się widokiem, pozwolić sobie choćby na spacer i jakąś przekąskę.
– Dwadzieścia pięć mil to za daleko! – obruszył się pan Clarke. – Też mi co! Równie dobrze zatem będziemy mogli zupełnie zrezygnować z naszych powozów i jedynie przejść się po obrzeżach Bath.
Maud zachichotała, zaś panna Enfield wtrąciła dość nieśmiało, iż nawet taki plan w zupełności by jej wystarczył. Wzrok, jakim obdarzył ją Waverly, nie pozostawiał wątpliwości co do tego, iż nawet jeśli nie darzył jej uczuciem, kiedy wspomnieli o wycieczce po raz pierwszy, teraz nie mógłby nawet pomyśleć o małżeństwie z Adeline.
– Nie o to cię proszę – odezwał się jednak po chwili, zwracając się do przyjaciela – ale o odrobinę rozsądku. Nawet przy dobrych warunkach musielibyśmy liczyć około sześciu godzin w jedną stronę. A to stanowczo nazbyt długa jazda.
Clarke nie mógł się nie zgodzić z tą uwagą; nawet jeśli nie szanowałby swojego przyjaciela czy towarzyszek, szanował swojego konia – a przebycie takiej trasy w jeden dzień z pewnością zagroziłoby zdrowiu zwierzęcia.
– Musimy ograniczyć się do jakiegoś miejsca bliżej Bath. Castle Combe, Lacock – malownicza trasa, przyjemny finisz, a do Bath wrócimy jeszcze wieczorem tego samego dnia. W przypadku dłuższych wycieczek musielibyśmy zadbać o nocleg – to z kolei naraziłoby na szwank honor naszych uroczych towarzyszek.
Ilekroć tego typu rozmowy były toczone – a przez ostatnie dni rozmawiali na ten temat nadzwyczaj często – Clarke markotniał. W jego pojmowaniu wycieczka, która ograniczała się do najbliższego otoczenia, w ogóle nie była warta uwagi; jednak musiał brać pod uwagę to, iż w obecnej sytuacji nie mógł sobie pozwolić na nic więcej.
– Był pan już kiedyś w Castle Combe, panie Clarke? – podjęła po jednej z nich Maud, kiedy Waverly, uznając temat za zamknięty, zajął się rozmową z Cordelią na jakiś temat nieznany pannie Davenport.
– Och! Tak, byłem tam już parokrotnie – odparł pan Clarke. – Niezwykle malownicza wioska. Niemniej nie możemy liczyć na nic innego poza spędzeniem paru godzin na spacerze oraz zjedzeniem wspólnie wczesnego obiadu, jeśli mamy wrócić o, jak to mówi Waverly, przyzwoitej porze. A gdybyśmy tylko nadrobili trochę drogi, moglibyśmy się wybrać w jakieś ciekawsze miejsce.
– Ciekawsze, panie Clarke?
– Ano, ciekawsze. Powiedzmy Wells – była pani kiedyś w Wells? Nie? Zatem byłaby to dla pani nader przyjemna wycieczka. Wspaniała katedra, bardzo, bardzo stara. Samo miasto, jak mówią, sięga wieków średnich. Opodal Wells znajdują się wyjątkowo malownicze wzgórza Mendip. Z kolei Painswick uchodzi za jedno z najpiękniejszych miejsc spacerowych. Damy takie jak pani ubóstwiają spacery.
Maud zaśmiała się.
– Z pewnością, panie Clarke, niemniej widoki Castle Combe będą wystarczająco przyjemne, nie potrzeba nam jechać tak daleko po to tylko, by przejść parę mil. Nietrudno się zgodzić z Cordelią w tym aspekcie: żadnej z nas nie przeszkadzałby nawet spacer w pobliżu Bath, tak długo, jak miałybyśmy miłych kompanów.
– Doprawdy? Och, panno Davenport, zatem absolutnie nie nadaje się pani do doborowego towarzystwa.
Na twarzy Maud pojawił się ciemny rumieniec.
– O ile za doborowe towarzystwo uważa pan tych ludzi – odgryzła się – którzy nawet trzech kroków nie są w stanie przejść bez lektyki.
Zrozumiawszy, że w swoim dowcipie zaszedł nazbyt daleko, pan Clarke natychmiast postanowił się poprawić.
– Ależ nie, panno Davenport, źle mnie pani zrozumiała – odrzekł zaraz. – Następnym razem, kiedy będzie pani na balu, proszę się przysłuchać rozmowom co elegantszych dam. Niekiedy to robię dla rozrywki. Doprawdy, można się uśmiać! Panna Grey nie kupi muślinu innego niźli ten, który sprzedają w Northumberland – mimo iż jest to ten sam muślin, który kupiłaby w Plymouth czy Brighton, tyle że pięć razy droższy. Z kolei panna White spaceruje jedynie po przejechaniu pięćdziesięciu mil, w innym wypadku absolutnie nie jest w nastroju do chodzenia.
Maud zaśmiała się, acz dość ostrożnie.
– Skoro tak, to z pewnością do niego nie pasuję – przyznała – niemniej, muszę stwierdzić, iż nie zdarzyło mi się jeszcze niczego podobnego usłyszeć.
– Zatem proszę się nieco bardziej skupić na rozmowach podczas balu, a nie na tańcach.
– Dobry Boże! – wykrzyknęła Maud. – Czyż nie od tego są bale, by na nich tańczyć? Panie Clarke, doprawdy, niekiedy zupełnie mnie pan zaskakuje.
Clarke uśmiechnął się i niby przypadkiem musnął wierzch dłoni Maud.
– Panno Davenport, proszę się tak nie oburzać. Wpierw, nim się zacznie tańczyć, trzeba sobie znaleźć partnerkę. Życie nie jest takie proste dla nas, mężczyzn, jak dla dam. Podczas kiedy wy musicie jedynie pięknie wyglądać i zaglądać zalotnie zza waszych wachlarzy, by znęcić któregoś dżentelmena, by poprosił was do tańca, my musimy dokonać wyboru. Wy mówicie tak albo nie – do nas zaś należy obowiązek znalezienia odpowiedniej dla siebie partnerki, podejścia do niej, upewnienia się, iż nie jest już zajęta, a następnie poproszenia jej do tańca w taki sposób, by nawet do głowy jej nie przyszło, by dać odpowiedź negatywną.
– Kiedy pan mówi o tym w ten sposób – odparła Maud – pozostaje mi jedynie panu współczuć, iż w ogóle wymaga się od pana tańczenia.
– Niepotrzebnie, panno Davenport. Po tych wszystkich wysiłkach taniec wydaje się odpowiednią zapłatą. Niemniej aby odpowiednio dobrać partnerkę, droga pani, wpierw trzeba ją nieco poobserwować i – siłą rzeczy – przysłuchać się jej rozmowom.
– Tak czy inaczej nie powinien pan rozpowiadać cudzych rozmów w taki sposób.
– Nie zna pani ani panny Grey, ani panny White, panno Davenport, zatem proszę nie udawać oburzenia. Zwłaszcza że to damy plotkują chętniej niźli mężczyźni.
Mimo iż Maud wiele by dała, by pozbyć się tej rozmowy z pamięci, teraz, stojąc pośród innych ludzi w salach ansamblowych, nie mogła sobie jej nie przypomnieć; tym bardziej, że akurat jakaś dama tuż obok niej dość donośnym głosem opowiadała swojej przyjaciółce, jak to tutejsze trasy spacerowe mają się nijak w stosunku do tych, które można odnaleźć w pobliżu Londynu.
Tymczasem stojąca po drugiej stronie Maud Cordelia wyglądała na zupełnie nieszczęśliwą. Chociaż nie pozwoliła sobie na choćby jedną uwagę na ten temat, nawet na jedno zmizerniałe spojrzenie, zdarzyło jej się od czasu do czasu westchnąć, zwłaszcza gdy jej wzrok padł na tańczące opodal pary.
– Nie rozumiem cię, moja droga – powiedziała wówczas Maud. – Przecież podszedł do ciebie ów dżentelmen, kapitan Browne, zdaje się, odmówiłaś mu tańca. Zachowujesz się względem niego niesprawiedliwie. Może nie jest bardzo przystojny, ale poprosił mnie ostatnim razem; doskonały z niego tancerz i jeszcze lepszy rozmówca.
– Gdybym się zgodziła – odparła bez wahania Cordelia – byłabym niesprawiedliwa względem pana Waverly. Jak mogłabym tańczyć z kim innym?
Maud spojrzała na przyjaciółkę z nieco większym zainteresowaniem.
– Cordelio – powiedziała tak cicho, jak pozwalał jej na to gwar rozmów innych ludzi – czyżbyś była... czyżby pan Waverly...
– Och! – Panna Enfield zarumieniła się mocno. – Nie. Nie zadał mi jeszcze... to znaczy... pan Waverly jest doskonale uprzejmy i nie wątpię, że moje pragnienie może się wkrótce ziścić. Moja droga – dodała nieco ciszej, łamiącym się głosem – odnoszę wrażenie, że pan Waverly zamierza zadać mi to pytanie podczas planowanej przez nas wycieczki.
Ależ tak! Nagle Maud wszystko zrozumiała – dziwną niechęć pana Waverly, ażeby jego siostra była obecna podczas wyjazdu, pragnienie, aby znaleźć się gdzieś z dala od zgiełku Bath – oraz od pozostałych członków rodziny Enfieldów, przede wszystkim zaś od biednej Adeline, która, będąc Bogu ducha winną, w oczach swojego ojca bardziej nadawała się na narzeczoną pana Waverly niźli jego starsza córka.
Skoro zaś tak było, Maud nagle poczuła się potencjalnym intruzem w owym momencie prywatnej radości Cordelii oraz jej wybranka. Natychmiast też podzieliła się swoimi uczuciami z przyjaciółką.
– Ależ nie! Nie, kochanie – odpowiedziała zaraz Cordelia. – Nie wyobrażam sobie, żeby mogło ciebie tam nie być. Myślisz, że z kim podzielę swoje szczęście? Och, chyba serce by mi od tego pękło!
– Będziesz miała swojego ukochanego tuż obok, moja droga – zauważyła niezwykle zdroworozsądkowo Maud. – Z pewnością będziesz miała z kim podzielić swoją radość.
– Ależ nie! Gąska z ciebie, Maud, doprawdy! Nie mogłabym się nikomu zwierzyć. Pan Waverly... cóż, sama chyba rozumiesz, że w niektórych momentach przyjaciółki od serca są niezwykle ważne; uważam, że to jeden z tych momentów. Musisz, naprawdę musisz tam ze mną być! A gdyby moje przeczucie było niewłaściwe, gdyby pan Waverly po prostu zamierzał odbyć jedynie miłą wycieczkę, wówczas będziesz mi potrzebna jeszcze bardziej.
– Nie ma mowy, żeby ci się nie oświadczył, Cordelio – Maud uśmiechnęła się lekko, ściskając dłoń przyjaciółki. – Masz rację, że wszystko na to wskazuje. Ostatnio szuka twojego towarzystwa jeszcze bardziej niż dotychczas. Z dala od każdego, kto mógłby wpłynąć na jego decyzję, kto mógłby próbować odwieść go od tych planów będzie miał pełną swobodę zadania ci tego pytania, które zapewni wam obojgu szczęście na całe życie.
Z tymi słowami otuchy oraz zapewnieniem Maud, iż z pewnością pan Waverly nie pogniewa się, jeśli Cordelia zatańczy raz czy dwa z kim innym podczas balu, panna Enfield zgodziła się, kiedy kapitan Browne podszedł do niej po raz kolejny, spostrzegłszy, iż panienka do tej pory nie ma partnera.
Maud z kolei poczuła się dziwnie odtrącona – dotychczas nigdy nie miała problemów ze znalezieniem partnera do tańca, tymczasem tego wieczora nadal stała całkiem sama.
– To dlatego – powiedziała jej matka, kiedy Maud jej się zwierzyła – że odtrącasz ich samym swoim spojrzeniem.
– Odtrącam! Cóż znowu! – obruszyła się Maud.
– Moja droga – odparła pani Davenport – wyglądasz jak ktoś, kto za żadne skarby nie ma zamiaru dzisiaj tańczyć. Jeżeli ty i pan Clarke nie jesteście po słowie, a mam nadzieję, iż tak nie jest, uwierz mi, że możesz swobodnie wybierać spośród wszystkich młodzieńców tu zgromadzonych.
Maud uderzyły słowa matki. Zaraz też spytała, cóż też miały one znaczyć.
– Wolałabym – wyjaśniła pani Davenport – byś nie plątała się w żadne sekretne zaręczyny. One nigdy nie kończą się dobrze. Jeśli młodzi nie mają odwagi, by przyznać się rodzicom, że się kochają, to jak podobna miłość mogłaby się ostać? I jak mężczyzna, który nie potrafi poprosić o błogosławieństwo, ma się okazać dobrym mężem?
– Oczywista, że może się okazać dobrym mężem – zaperzyła się Maud, niemniej nie mogła zaprzeczyć, iż było w tych słowach stanowczo nazbyt wiele prawdy, by można je było ot tak zignorować. – Jednak nie musicie się z ojcem martwić. Nie zamierzam się zaręczać. A na pewno nie po cichu.
Nadal jednak nie mogła z całą pewnością stwierdzić, dlaczego tak uporczywie powtarza, iż nie chce się zaręczyć. Wszak kiedy pomyślała o panu Clarke'u, czuła owo przyjemne ssanie w żołądku – nie mogła tego pomylić z niczym innym. Nawet jeśli nie była to miłość, na pewno lubiła młodzieńca i gdyby ten zamierzał się jej oświadczyć, odtrącenie go sprawiłoby jej tyleż samo przykrości co jemu.
Pozostawało faktem, iż w głębi serca Maud miała nadzieję, że pan Clarke wykorzysta tę samą okazję, którą wydawało się, że wykorzysta pan Waverly. A chociaż panna Davenport słyszała wiele miłosnych wyznań w swoim życiu, to jedno miało być zupełnie inne aniżeli te, które wypowiedzano pod jej adresem do tej pory. Z drugiej jednak strony ilekroć panienka dopuszczała tę myśl do swojej głowy, musiała się natychmiast besztać. Wszak damie nie przystoi mieć nadziei na oświadczyny – zwłaszcza ze strony mężczyzny, który jeszcze nigdy nie dał jej zupełnie jasnych oznak, iż zamierza się jej oświadczyć.
Ale jakie miałyby być te oznaki? Czyż pan Clarke nie szukał jej towarzystwa? Czyż nie cieszył się, ilekroć się spotkali? Jego dłoń muskała jej dłoń czy policzek zdecydowanie nazbyt często, by można się było zgodzić z tym, iż za każdym razem był to czysty przypadek. Maud nie miała wątpliwości co do tego, iż ze strony pana Clarke'a również zrodziło się jakieś cieplejsze uczucie – nawet jeśli nie była to miłość, to z pewnością przywiązanie równie gorące jak to, które ona żywiła wobec niego.
– Zdziwiłabym się – wyrwała ją z zamyślenia pani Davenport – gdyby było inaczej. Moja córka – i ciche zaręczyny! Ha! Jeśli jestem czegoś zupełnie pewna, moja droga, to tego, iż postarasz się o to, by twoje imię było na ustach całej okolicy – i nie schodziło z nich przez najbliższy miesiąc albo i dłużej. Proszę cię jedynie – dodała pani Davenport nieco przyciszonym głosem – byś była ostrożna. O ile wiem, że pożądasz uwagi, wolałabym, aby twoja reputacja nie została po wieki wieków zniszczona jedynie z tego względu.
– Ależ ja jestem ostrożna, mamo – odpowiedziała natychmiast Maud, ignorując matczyne pełne niedowierzania spojrzenie. – Do tej pory nie pozwoliłam sobie na to, by stać się przedmiotem żadnych plotek czy skandali. Gdyby nie państwo Enfield, zapewne zupełnie nikt by o mnie tu nie usłyszał.
Pani Davenport roześmiała się.
– No już, już, bo jeszcze uwierzę, że w istocie stałaś się skromna – odparła teraz już lżejszym tonem. – Może i nie jesteś w Bath osobą tak popularną jak w Maybridge, lecz tylko ślepy nie spostrzegłby, jak wiele oczu odwraca się w twoją stronę, kiedy przechodzisz.
Te słowa wystarczyły, by połechtać próżność Maud Davenport. Nawet wizja zawiedzionych nadziei, która majaczyła od pewnego czasu w jej myślach, nie mogła teraz zupełnie zniszczyć jej dobrego humoru. Najwyraźniej też ta niewielka zmiana dokonała swego rodzaju cudu, bowiem oblicze Maud nie było już tak odpychające i po mniej niż kwadransie panna Davenport dołączyła do przyjaciółki w korowodzie par – może nie w towarzystwie pana Clarke'a, lecz w tej chwili nawet kapitan Allenby wydawał się doskonałym partnerem do tańca.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro