Rozdział XII
Ku wielkiemu zdumieniu Maud okazało się, iż pan Enfield zaprosił na obiad również pana oraz pannę Waverly, a także pana Clarke'a. Wszyscy oni przybyli do domu na Pulteney Street wcześniej od Davenportów, zaś w momencie, w którym Maud przekroczyła próg pokoju, ten ostatni natychmiast się do niej zwrócił.
– Och! Panna Davenport! Nieco się obawiałem, że po wczorajszej dość niefortunnej rozmowie będzie pani na mnie tak rozgniewana, że w ogóle się tu pani nie pojawi – powiedział swoim zwykłym, lekkim tonem, wywołując na twarzy Maud uśmiech.
– Ależ nie – odparła. – W ogóle nie zdawałam sobie sprawy z tego, iż jest pan zaproszony. Niemniej rzadko kiedy gniewam się tak bardzo, by móc sprawić zawód swojej przyjaciółce i nie przyjść pomimo zaproszenia.
Pan Clarke doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż w tej odpowiedzi, pomimo iż była ona wypowiedziana tonem łagodnym i pełnym humoru, ukryta była szpilka – ugodziła dokładnie tam, gdzie miała – i dokładnie tak mocno, jak powinna; stanowiła raczej ostrzeżenie niźli karę i mężczyzna to zrozumiał. Niemniej miał na tyle zdrowego rozsądku, by nie kontynuować tego tematu – wkrótce rozmowa zeszła na pogodę i na najbliższe plany; pan Clarke przypomniał też, że zarezerwował sobie u panny Davenport pierwsze tańce.
Głos pana Waverly nadszedł dokładnie w tym momencie, w którym powinien: nim owe lekkie, nic nieznaczące tematy stały się nużące. Pan Waverly miał pewne wątpliwości co do sprawy dość sporej wagi, zatem pan Clarke przeprosił swoją rozmówczynię i podszedł do swojego przyjaciela. Ten moment wykorzystała Cordelia Enfield.
– Wreszcie mogę z tobą pomówić! – powiedziała szeptem, chwytając dłonie Maud. – Wybacz, że wczoraj potraktowałam cię tak oschle. Powinnam była z tobą zostać i wszystko ci wyjaśnić.
– Ależ nie! Byłaś w towarzystwie swoich przyjaciół i nie byłoby uprzejmie z mojej strony oczekiwać twojej obecności – odparła Maud, kręcąc głową. – Ponadto... Och, Cordelio, wybacz mi tę bezpośredniość, ale dostrzegam doskonale, co się dzieje.
Cordelia nie potrafiła ukrywać swoich emocji równie dobrze jak Maud; na jej policzkach natychmiast pojawił się ciemny rumieniec, a chociaż bardzo starała się nie spuszczać wzroku, trudno jej było patrzeć wprost na swoją rozmówczynię.
– Co się dzieje?
– Tak! – Maud uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Widziałam to wcześniej, podczas naszego spaceru po Milsom Street – a potem w teatrze. Bardzo starasz się to ukryć; podejrzewam, że przed swoim ojcem – ale pan Waverly... lubisz go, prawda? To nie ze względu na pannę Waverly – ani nawet na swoją siostrę – odwiedzasz ich tak często. Chodzi tu o twoją sympatię względem brata przyjaciółki panny Adeline.
Tym razem Cordelia nawet nie próbowała ukryć swojego zażenowania. Uścisk jej palców na dłoniach Maud również stał się mocniejszy.
– Rzeczywiście – powiedziała, lecz jej głos pozostawał przyciszony. – Wiem jedno: że mój ojciec nigdy by się na to nie zgodził; zdaje się, że planuje małżeństwo Adeline z panem Waverly! Muszę zatem udawać – nawet przed samą sobą – że w ogóle mi na nim nie zależy. Czyż nie uważasz tego za okrutne? Łamie mi to serce; muszę zatem przekonać samą siebie, że nic a nic do niego nie czuję.
– Nie, kochanie – odparła zaraz Maud. – Skoro tak ci na nim zależy, powinnaś doprowadzić do tego, by oświadczył ci się, nim dojdzie do związku, który tak cię przeraża. W przeciwnym razie nigdy sobie tego nie wybaczysz.
Zamilkła. Cordelii wydało się, że twarz przyjaciółki blednie, lecz równie dobrze mogło to być jedynie złudzenie – światło było bowiem dość słabe.
– Ale nie o tym chciałam mówić – podjęła po chwili panna Enfield; temat, który poruszyła Maud, był dla niej trudny i z pewnością nie chciała nań rozmawiać – a na pewno nie w pokoju pełnym ludzi, zwłaszcza gdy pan Waverly stał zaledwie parę stóp od nich. – Musiałabym być ślepa, by nie spostrzec zdumienia na twojej twarzy wczoraj, gdy byłaś świadkiem tej... cóż, dość niefortunnej kłótni, do której doszło pomiędzy moim ojcem i bratem. Prawdę mówiąc, kłótnia to słowo nazbyt wielkie, nazbyt mocne; nie, doszło najwyraźniej do nieporozumienia – Francis twierdzi, że wszystkiemu winne są pogłoski, które w Bath rozchodzą się stanowczo zbyt szybko i wśród niewłaściwych ludzi. Cóż, chodzi o rzekomy związek mojego brata z panną Waverly. Plotka dotarła do uszu mojego ojca, który zareagował zbyt impulsywnie – zwłaszcza biorąc pod uwagę, że zarówno Francis, jak i panna Waverly kategorycznie zaprzeczyli, by cokolwiek takiego miało miejsce.
– Twój brat i panna Waverly! – wyszeptała ze zdumieniem Maud. – Któż mógłby w to uwierzyć?
– Och, Maud, nie wyglądaj na taką zdumioną; tobie może się to wydawać zadziwiające, lecz zapewne zapominasz, że mieszkamy w niewielkiej odległości od pana oraz panny Waverly. Mój brat zna ich od dawna – przyjaźń niejednokrotnie można błędnie wziąć za miłość; zresztą niejeden związek narodził się właśnie z podobnej przyjaźni.
Maud musiała przyznać, iż w istocie nie wzięła tego pod uwagę.
– Niemniej – dodała po chwili – wczoraj twój brat w ogóle nie zwracał na nią uwagi! Siedziałam tuż obok niego...
I w tej chwili przerwała. Dopiero teraz dotarło do niej, co takiego mogło oznaczać owo ciągłe zerkanie w bok; w swoim egoizmie przekonana była o tym, iż Francis Enfield patrzy na nią – tymczasem mógł równie dobrze spoglądać w stronę Charlotte Waverly. Niemniej po kłótni – a tego była już zupełnie pewna – obdarzył spojrzeniem ją, a nie pannę Waverly; czy jednak to mogło świadczyć o czymkolwiek?
– Myślisz, że swoim zachowaniem starał się ukryć swoje przywiązanie? – spytała cicho, a w jej oczach pojawił się pełen zatroskania wyraz. – Zresztą – dlaczego miałby je ukrywać? Podejrzewam, że wasz ojciec byłby tym zachwycony.
– Nie mam pojęcia, najdroższa Maud – odparła Cordelia, kręcąc głową. – Ale mówiłam ci już, że mój brat jest bardzo... bardzo specyficzny. Może obawiał się, że swoim uczuciem, które mógłby żywić do Charlotte Waverly, uraziłby Adeline? Nie wiem – niemniej nie mam podstaw, by podejrzewać, że nas okłamał, twierdząc, iż ten związek nie mógłby nigdy istnieć. Tym bardziej, że sama panna Waverly to potwierdziła.
– Twój brat i panna Waverly – Maud nadal nie potrafiła się nadziwić. – Byłaby to chyba najdziwniejsza para ze wszystkich.
Jednak paniom nie było dane dalej rozprawiać na ten temat – wpierw dlatego, że sam zainteresowany, Francis Enfield, pojawił się niebezpiecznie blisko nich i spoglądał w ich kierunku (Maud mogłaby przysiąc, iż także się im przysłuchuje), a następnie poinformowano, iż obiad został podany do stołu, zatem całe towarzystwo ruszyło ku jadalni.
Umysł Maud nadal pracował na najwyższych obrotach nawet wówczas, gdy wszyscy zajęci byli posiłkiem. Bezwiednie spoglądała w stronę pana Francisa Enfielda, który siedział nieopodal, po drugiej stronie stołu, jednak gdy tylko się na tym przyłapała, natychmiast zaczęła się bardziej pilnować. Nic nie mogło wszakże zmienić faktu, że zorientowała się stanowczo nazbyt późno – Francis zdążył ją już zauważyć – i dał jej to poznać, lekko chyląc głowę.
Dopiero w tej chwili przypomniała sobie owo spojrzenie, którym mężczyzna obdarzył ją poprzedniego wieczora: spojrzenie, które starało się jej coś przekonać, a czego ona nie była w stanie zrozumieć. Gdyby tylko mogła znaleźć sposobność, by go o to spytać – lecz na to nie mogła liczyć jeszcze przez najbliższe kilkadziesiąt minut.
Czas wydawał się jej dłużyć równie bardzo jak w teatrze – przepełniało ją podniecenie, ale i niepokój. Cóż takiego mógł chcieć jej powiedzieć Francis Enfield? Znali się bardzo krótko – ona sama zresztą unikała jego towarzystwa niczym ognia, zatem nawet jego zabieganie o to, by poznać ją lepiej, musiało spełznąć na niczym. Teraz zaś po raz pierwszy z własnej woli pragnęła się znaleźć tuż obok niego, bez kogokolwiek, kto mógłby podsłuchać ich rozmowę – nawet Cordelii.
Z niewiadomych dla niej przyczyn osobą, która w tej chwili wydawała się jej najmniej pożądana, była Charlotte Waverly. Ta niewielka, niepozorna osóbka zajmowała sobą stanowczo zbyt wiele uwagi – i to uwagi każdego, kto się znajdował w tym pokoju; w jej obecności nawet Adeline Enfield wydawała się niewinna i niezwykle dobrze ułożona. I o ile Maud mogła ustąpić pierwszeństwa jednej kobiecie, zwłaszcza jeśli była nią siostra Cordelii, o tyle ustępowanie im wszystkim nie leżało w jej naturze i napełniało ją nieopisanym rozdrażnieniem.
Nie oznaczało to, oczywista, iż Maud nie posiadała żadnych sposobów na to, by skupić na sobie uwagę; jako osóbka, która zasłynęła wręcz tym, iż oczy wszystkich zwrócone były na nią, posiadała ich niezliczenie wiele; niemniej w pamięci chowała, pod jakim warunkiem przebywała z rodzicami w Bath: miała się nauczyć zachowywać niczym wzorowa dama. Musiała zatem uciszyć swoje pragnienia i przyzwyczajenia.
– Och, panno Davenport! – dobiegł jej uszu głos panny Waverly – brzmiał tak, jak gdyby młoda dama dopiero w tej chwili uświadomiła sobie, że nie jest tu jedynie w towarzystwie młodych mężczyzn. – Wyobraża sobie pani, że dopiero w chwili, gdy wróciłam do domu, przypomniałam sobie, że w istocie znałam już pani nazwisko?
Maud uniosła brwi ze zdumieniem, spoglądając na drugi koniec stołu, gdzie siedziała panna Waverly. Była wszakże tak poruszona wyższością, z jaką młoda kobieta ją traktowała, że nie potrafiła się zmusić do żadnej uprzejmej odpowiedzi.
– Ależ tak! Otóż wyobraża sobie pani, że spotkałam pewnego starego znajomego, już tu, w Bath, i on wymienił pani nazwisko! Cóż – musiałabym zaznaczyć, że wcale nie przedstawił pani w dobrym świetle. Albo raczej, proszę o wybaczenie, wydawało mu się, że przedstawia panią w jak najlepszym, lecz zabrzmiało to wręcz inaczej.
Krew zawrzała w Maud.
– Och, doprawdy? – To była jedyna odpowiedź, na jaką było ją stać.
– Tak! Zapewne zastanawia się pani, kim był ów jegomość – tak! Widzę to w pani oczach. W ogóle pani się nie domyśla!
Maud zagryzła mocno zęby. Wbrew temu, co twierdziła panna Waverly, już od samego początku domyślała się, o kim mowa – tym, który mógł znać zarówno pannę Waverly, jak i pannę Davenport, zapewne był pan Prescott; tylko on – z całego otoczenia Maud – nie miał dość oleju w głowie, by domyślić się, o czym warto jest mówić, a jakie fakty lepiej przemilczeć. Co więcej, tylko pan Prescott był tym typem człowieka, który wydawałby się zdolny do dłuższej konwersacji z panną Waverly, nie dając się przy tym całkowicie zagłuszyć jej paplaniną.
– Wręcz przeciwnie, panno Waverly – odrzekła spokojnie Maud. Zapomniawszy o obietnicach danych swoim rodzicom, uniosła dumnie głowę i wyprostowała się na krześle. Oczy wszystkich były utkwione w niej: to z kolei dodało jej kurażu. – Jestem przekonana, iż jest to pewien człowiek o nazwisku Prescott – muszę jednak z przykrością stwierdzić, iż z jego ust nigdy nie padło padło pani nazwisko.
– Ach, na pewno padło; jestem o tym przekonana – odrzekła swoim piskliwym głosem panna Waverly. – Swego czasu bardzo się przyjaźniliśmy; musiała pani o tym zapomnieć.
– Pochlebiam sobie, droga pani, że mam doskonałą pamięć; być może to, co z pani strony było głęboką przyjaźnią, ze strony pana Prescotta było jedynie przelotną znajomością.
Pomimo cichych odgłosów poruszenia, które zabrzmiały tu i ówdzie, Maud musiała przyznać, iż była z siebie dumna – udało jej się uniknąć zasugerowania wprost, iż podejrzewa pannę Waverly o znacznie bardziej zażyłą relację z panem Prescottem niźli zwykła przyjaźń. Niemniej z miny pani Davenport dało się wyczytać, iż ta domyśliła się prawdziwych intencji swojej córki.
Z kolei panna Waverly najwyraźniej rzadko kiedy doświadczała podobnego zachowania ze strony innych – była zszokowana – oburzona – zagubiona. Jej oczy powędrowały ku bratu, ten jednak po raz pierwszy nie poświęcał jej całej swojej uwagi – wręcz przeciwnie, wpatrywał się w Maud tak, jak gdyby ta była objawieniem. Panna Davenport, choć wolałaby nie widzieć tego spojrzenia akurat w oczach pana Waverly, doskonale znała ów wyraz uwielbienia – wszak w ten sam sposób wpatrywali się w nią młodzieńcy z Southbury.
Ściągnąwszy usta i walcząc ze łzami, panna Waverly odchrząknęła kilkakrotnie, po czym zawołała brata po imieniu.
– Henry! Henry – mówiłeś, że pójdziemy jutro na bal, prawda?
Kącik ust Maud drgnął leciutko; panna Waverly najwyraźniej bardzo starała się zmienić temat, a jednocześnie desperacko pragnęła ponownie zwrócić na siebie uwagę wszystkich wokoło. Panna Davenport uznała, iż dokonała tego, czego chciała – i zamilkła, skupiając się na jedzeniu i jednocześnie sycąc się samozachwytem.
– Powinnam założyć tę piękną suknię z różowego muślinu? Jak myślisz? – ciągnęła panna Waverly.
– Och... – odpowiedział pan Waverly, zupełnie nie spodziewając się tego pytania. – Nie mam pojęcia, moja droga – jeśli tylko uważasz, że tak będzie dobrze... Nie wiem, czy widziałem wiele kobiet w różowych sukniach.
Chociaż tym razem Maud nawet nie uniosła wzroku, doskonale wiedziała, iż komentarz na temat jej własnej sukni musiał dotrzeć do panny Waverly – zapewne przez Adeline Enfield. Trudno było jednak o dotkliwszą ranę niźli ta, którą zadał ukochanej siostrze sam pan Waverly – i to najpewniej zupełnie nieświadomie.
– Och, wszystko ci jedno – bąknęła niezadowolona panna Waverly, nim zwróciła się do pana Clarke'a. – A pan zatańczy ze mną?
Nawet Maud Davenport podobna bezpośredniość wydała się przekroczeniem jakiejś granicy. Uniosła zatem oczy, by obserwować reakcję pana Clarke'a, jednak teraz już nie starała się w żaden sposób zwracać na siebie uwagi. Wiedziała, iż jej zachowanie już graniczyło z bezczelnością, zatem niemądrze byłoby posuwać się jeszcze dalej.
W tym jednym aspekcie panna Davenport bowiem górowała ponad panną Waverly: podczas gdy ta ostatnia nie wiedziała, w którym momencie powinna się wycofać, Maud poznała już ludzką naturę na tyle, by domyślać się konsekwencji, jakie jej postępowanie z sobą niosło. A choć z pewnością była to zaleta jej umysłu, pani Davenport czuła tym większe oburzenie na myśl o tym, iż jej córka, pomimo swojej inteligencji, tak źle wykorzystuje dary, które otrzymała od natury.
– Ma się rozumieć, panno Waverly – odrzekł pan Clarke – niemniej jeśli mowa o tym samym balu, który w tej chwili mam na myśli, musi mi pani wybaczyć, ale pierwsze dwa tańce już zostały mi skradzione przez pannę Davenport.
Te słowa okazały się kroplą, która przelała czarę goryczy. Po krótkiej rozmowie, do której doszło pomiędzy panem Enfieldem a panem Waverly, zdecydowano, iż pannę Waverly należy jak najprędzej przetransportować do domu – najwyraźniej jej stan psychiczny nie pozwalał na to, by w tej chwili uczestniczyła w jakichkolwiek spotkaniach towarzyskich.
Ku zdumieniu wszystkich pan Clarke postanowił jednak pozostać z Enfieldami.
– Jestem tam zupełnie niepotrzebny – oznajmił – jedynie bym przeszkadzał. Młoda dama potrzebuje spokoju, odpoczynku, zaś ja – zwłaszcza gdy w pobliżu jest Henry – nie potrafię zachować ciszy. Moje usta nigdy się nie zamykają. Moja obecność sprawiłaby jej więcej tylko przykrości – a Henry'emu niepokoju.
Niezwykle sprawnie wyprowadzono pannę Waverly z domu, zaś na ulicy czekała wcześniej wezwana przez Francisa Enfielda lektyka, która miała młodą damę zanieść w gościnne progi. Pan Waverly pożegnał się krótko acz uprzejmie, a jego oczy na moment ponownie spoczęły na Maud Davenport. I raz jeszcze kobiecie wydało się, iż widzi w nich ten sam podziw – co w zaistniałej sytuacji wydało się jej wręcz nieprzyzwoite, acz niezwykle przyjemne.
Poruszenie wywołane atakiem histerii Charlotte Waverly przeminęło równie prędko, jak powstało. Wkrótce rozmowy zeszły na zwykłe, niewymagające tematy, a imię panny Waverly znikło z ust nawet jej najbliższej przyjaciółki. Dopiero jakiś czas później, gdy damy przeszły do saloniku, zostało ono wypowiedziane przez panią Davenport.
– Zachowałaś się bardzo okrutnie względem panny Waverly, moja droga – rzekła kobieta swoim ostrym tonem.
– Starała się mnie oczernić w oczach naszych wspólnych znajomych – odparła Maud. – Bardzo się starałam nie być niegrzeczna.
– Niemniej nie powinnaś jej doprowadzać do takiego stanu.
– Stanu? Ależ matko – nie ja ją do niego doprowadziłam; sama to uczyniła. Tak bardzo nie podobało jej się to, że pojawiłam się w gronie jej wielbicieli, że za wszelką cenę usiłowała umocnić swoją pozycję. Nie zamierzam dać się tak traktować, matko – jestem córką pułkownika Davenporta. Nikt nie znieważa mnie w towarzystwie w taki sposób.
Choć pani Davenport z pewnością zachowanie córki się nie podobało, nie potrafiła znaleźć żadnego argumentu, którym mogłaby poprzeć swoje słowa. Zatem raz jeszcze ostrzegła Maud, by nad sobą panowała, i porzuciła temat.
Gdy panowie dołączyli do pań, Maud Davenport natychmiast zwróciła się ku Francisowi Enfieldowi – ten jednak dołączył do Adeline i w ogóle nie zwrócił na nią uwagi, co niezwykle ją rozczarowało. Miała bowiem pewność, iż pragnął się z nią podzielić jakąś myślą – widziała to na jego twarzy zarówno podczas obiadu, jak jeszcze wówczas, w teatrze. Dlaczego więc teraz zachowywał się w ten sposób?
I chociaż później czuła względem siebie obrzydzenie, iż podobna myśl w ogóle postała w jej głowie, w tym momencie obecność Cordelii Enfield męczyła ją jak nigdy.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro