Rozdział XI
Teatr był pełen – trudno było się temu dziwić, biorąc pod uwagę fakt, iż sezon znajdował się w rozkwicie; Maud musiała przyznać, że zaskoczeniem dla niej było raczej, iż panu Enfieldowi w jakiś sposób udało się zarezerwować tak dobre miejsca – tak zatem cała loża była zajęta, a może nawet przepełniona. Tuż obok Maud siedziała Cordelia – z drugiej strony Cordelii usadowiła się wygodnie Adeline. Francis Enfield wcisnął się w sam kąt loży, a gdy Maud odwróciła się, by na niego spojrzeć, mogłaby rzec, że na jego twarzy widniał dziwny, jak gdyby naburmuszony wyraz.
Nim jednak zdecydowała, czy tak było w istocie, czy też zależało to od niezbyt korzystnego światła, z prawej strony dobiegł ich radosny okrzyk. Ze zdumieniem odwróciła głowę, lecz Adeline była pierwsza.
– Ależ to Charlotte! – wykrzyknęła z radością.
W istocie, w najbliższej loży po prawej stronie siedział pan Waverly wraz ze swoim przyjacielem, panem Clarkiem, zaś najbardziej z przodu – młoda, elegancko ubrana dama, której nawet przy najlepszej woli nie można by nazwać piękną: miała ogorzałą cerę, nieregularne rysy i wzrok pozbawiony życia. Niemniej kiedy machała do Adeline swoją drobną, odzianą w koronkową rękawiczkę dłonią, uśmiechała się tak promiennie, jak tylko potrafiła.
Trzeba jednak zauważyć, że pomimo wyraźnych różnic między obiema damami, Charlotte i Adeline były do siebie w jakiś przedziwny sposób podobne: zapewne było to coś w ich uśmiechu, sposobie poruszania się czy mówienia. Obie panie łączyła również szczera przyjaźń, co można było wyczytać z ich twarzy.
Po chwili rozmów i ustaleń doszło do porozumienia. Ażeby rozładować tłok w jednej z lóż, zadecydowano, iż obie panny Enfield przeniosą się – zgodnie z ich życzeniem – do loży pana Waverly. Maud nie była tym zachwycona – ponieważ Cordelia wstała, miejsce tuż obok niej się zwolniło – oczywista, tylko na chwilę, bowiem wkrótce zostało zajęte przez Francisa Enfielda. W tej chwili Maud była już zupełnie pewna, że rzeczywiście, jego twarz wyrażała swego rodzaju niezadowolenie.
Nawet pomijając niechęć Maud wobec starszego brata Cordelii, zamiana ta była co najmniej niekorzystna dla panny Davenport – Maud została bowiem pozbawiona upragnionego towarzystwa swojej przyjaciółki – w zamian musiała się zadowolić milczącym Francisem i krótkimi spojrzeniami, które rzucała jej Cordelia z sąsiedniej loży.
Prawdę mówiąc, trudno było jej skupić się na przedstawieniu, które rozpoczęło się jakiś czas później – przez moment zastanawiała się, cóż takiego mogłoby Cordelię skusić do zmiany loży; z tego, co zrozumiała, nie lubiła panny Waverly równie bardzo jak jej brat. Ale wówczas przypomniała sobie spotkanie z dżentelmenami na Milsom Street, jej rozmowę z panem Waverly – i wszystko stało się jasne.
Doskonale pamiętała, jak zdumiona była, słysząc dziwną rezerwę w głosie Cordelii podczas tamtej konwersacji; niemniej teraz z wolna sprawa zaczęła się klarować w jej głowie. To, co słyszała, nie było rezerwą, lecz ostrożnością; wszystko bowiem wskazywało na to, iż Cordelia Enfield żywiła romantyczne uczucia względem pana Waverly, jednak albo nie miała pewności co do tego, czy on je odwzajemnia, albo wręcz wiedziała, iż on nie czuje względem niej niczego podobnego. Maud jednakowoż skłaniała się ku tej pierwszej opcji – gdyby bowiem Cordelia pewna była, iż pan Waverly niczego względem niej nie czuje, spędzanie czasu tak blisko niego byłoby dla niej torturą; tymczasem wybrała bliskość – miała zatem nadzieję na to, że jej wdzięki w jakiś sposób pobudzą pana Waverly.
Dlatego też trudno byłoby stwierdzić, iż Maud gniewała się na Cordelię – z pewnością brakowało jej obecności panny Enfield przy swym boku, lecz teraz, gdy zrozumiała jej zachowanie, absolutnie nie miała do niej żalu. Niemniej nie potrafiła się pozbyć myśli, że o wiele przyjemniej byłoby oglądać sztukę, gdyby tuż przy niej nie siedział Francis Enfield.
Francis Enfield był bowiem zupełnym przeciwieństwem swojej siostry. Brakowało mu jej pogody ducha, serdeczności i łagodności. Był – co prawda – równie cichy i spokojny, jednak był to zupełnie inny rodzaj spokoju; u Cordelii zdawał się wynikać raczej z dobrego serca, podczas gdy u Francisa najpewniej był spowodowany cynizmem i krytycznym spojrzeniem na świat. Nic zatem dziwnego, iż Maud nie przepadała za tym młodzieńcem – można by się posunąć nawet dalej: po prostu go nie lubiła, zaś jedynym powodem, dla którego nadal przebywała w jego towarzystwie, był fakt, iż Francis był bratem Cordelii.
Odczuwała wszakże, że co jakiś czas wzrok Francisa jest w niej utkwiony. Z chwili na chwilę coraz bardziej ją to irytowało, jednak nie pozwoliła sobie nawet na jedno spojrzenie w jego kierunku – wolałaby, aby ich oczy się nie spotkały; ponadto istniało pewne prawdopodobieństwo, że mężczyzna spoglądał raczej w stronę swoich sióstr aniżeli na nią. Gdyby to okazało się prawdą, chyba spaliłaby się ze wstydu.
W chwili, w której nadeszła przerwa, Maud po raz pierwszy od momentu rozpoczęcia sztuki nieco się uspokoiła. Francis, który do tej pory siedział tuż przy niej, po prostu wstał i odszedł, zupełnie wytrącając ją tym z równowagi. Jej oczy powędrowały za nim, lecz nie ośmieliła się go zatrzymywać – zresztą nawet chyba nie chciała.
Minęło parę minut, nim wszyscy opuścili lożę; po tym, co się wydarzyło, panowie Waverly oraz Clarke musieli zostać przedstawieni – z kolei Maud bardzo ciekawa była panny Waverly, która w rzeczywistości wydała się jej zupełnie inną osobą niźli ta, którą sobie wyobrażała.
Charlotte Waverly była niska i zaskakująco korpulentna pomimo swojej drobnej buzi. Trudno byłoby ją nazwać ładną, ale z pewnością biła od niej aura kobiety z wyższych sfer, nawet mimo tego, iż żadna dama o jej pozycji nie pozwoliłaby sobie na doprowadzenie swojej cery do takiego stanu. Miała ciemne, duże oczy i kształtne usta, które nieustannie wydymała, jak gdyby sądziła, iż w ten sposób wyda się atrakcyjniejsza. Zapewne też ten właśnie wyraz twarzy sprawiał, iż w oczach Maud była tak podobna do Adeline Enfield.
– A więc znów się spotykamy – odezwał się pan Clarke (panna Waverly wraz ze swoim bratem zatopili się w rozmowie z panem Enfieldem). – Cóż za zaskoczenie; nie planowałem się tu pojawiać, panno Davenport, ale pani widok sprawia, że ani trochę nie żałuję przyjęcia zaproszenia od mojego drogiego przyjaciela.
– Nie lubi pan teatru, panie Clarke? – spytała ze zdumieniem Maud.
– Och! Nie – wręcz przeciwnie – uwielbiam teatr. Jednak proszę mi wierzyć, że mężczyźni mają wiele innych rzeczy do roboty, przeważnie obowiązków, które nie pozwalają im na zaznawanie podobnych przyjemności.
Maud nie mogła się powstrzymać: uniosła brwi i spojrzała na pana Clarke'a w taki sposób, że mężczyzna przestał się śmiać.
– Zatem powinnam rozumieć, iż wszystko, co robią kobiety, należy jedynie do przyjemności – powiedziała.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, iż mężczyznom przypadła w tym świecie rola zajmowania się interesami i zabiegania o pieniądze, jednak spełniając tę rolę, zadziwiająco łatwo zapominali o tym, jak kobiece dłonie wspierały ich we wszystkich poczynaniach. Niemniej mało której kobiecie przyszło w ogóle na myśl, by o tym wspominać – Maud zdawała sobie sprawę z tego, iż w tej chwili mogła być w oczach pana Clarke'a stracona.
Widać było, iż dżentelmen bije się z myślami; jego uśmiech to nikł z jego twarzy, to powracał z taką mocą, iż wydawało się to niepokojące. Kilka razy nerwowy chichot musiał zastąpić odpowiedź, która nadeszła dopiero po dłuższej chwili.
– Zupełnie mnie pani zaskoczyła – wyznał wreszcie pan Clarke. – Nie, oczywista; nie to miałem na myśli. Cóż! Zapewne ma pani teraz o mnie jak najgorsze zdanie.
Ku jego zdumieniu Maud uśmiechnęła się promiennie.
– Nic z tych rzeczy – odparła, zdumiona taką, a nie inną odpowiedzią. – Proszę wybaczyć; droczę się jedynie z panem.
Niemniej rozbawiło ją, z jaką łatwością pan Clarke porzucił własne zdanie na ten temat, byleby tylko się jej przypodobać. Z całą pewnością nie oznaczało to, że na zawsze pozbył się swoich poglądów; co do tego nie było wątpliwości – mężczyznom trudno przychodzi zmiana zdania, zwłaszcza gdy osobą, która stara się na nich wpłynąć, jest kobieta – jednak nawet podczas flirtowania mało który z nich pozwala sobie na tak dalece idącą podległość. Zamiast godzić się ze swoją rozmówczynią zapewne starałby się ją przekonać do własnych poglądów albo też pod przykrywką żartu – kłóciłby się z nią o to, kto ma rację.
Nic zatem dziwnego w tym, że Maud zdziwiło zachowanie pana Clarke'a. Było ono w pewien sposób podobne do tego, które charakteryzowało młodzieńców z okolic Southbury – i tym samym zupełnie niepodobne do tego, co zauważyła u mężczyzn, którzy obecnie przebywali w Bath. Z jednej strony wydawało jej się, że jej nadskakuje – z drugiej zachowywał się tak, jak gdyby ją lekceważył. Było to o tyleż fascynujące, o ile irytujące; i Maud nie była pewna, czy bardziej pragnie się tego człowieka pozbyć, czy zrozumieć jego zachowanie.
– Wy, kobiety – powiedział nagle pan Clarke – jesteście doskonałe w droczeniu się. Niekiedy robicie to tak zręcznie, że zaskakujecie mężczyzn do tego stopnia, iż oni nawet się tego nie spodziewają. I nim mnie pani złapie za słówko, panno Davenport, i oskarży o niesprawiedliwość względem pani płci, proszę zrozumieć, iż próbuję pani prawić komplementy. Nie jestem jednak tak obyty w towarzystwie jak pani – tak przynajmniej wnioskuję, biorąc pod uwagę, jak swobodnie się pani porusza wśród ludzi.
– Gładkość pana komplementów świadczyłaby o czymś zgoła innym, panie Clarke – zaśmiała się Maud – i zastanawiam się, czy próbuje pan ze mnie wyłudzić komplementy w swoim własnym kierunku, czy też stara się pan obniżyć moje względem pana oczekiwania.
– Och! Chyba zostałem przyłapany na gorącym uczynku! Rzeczywiście; miałem nadzieję usłyszeć z pani ust parę miłych słów. Jestem wielkim wielbicielem droczenia się, acz z tak sympatycznych ust niekiedy o wiele milej niźli przytyki jest usłyszeć komplement lub dwa, choćby najprostsze i najmniej wyszukane.
Jednak nim jakikolwiek komplement został wypowiedziany, pani Davenport, która pozostawała zupełnie nieświadoma owego niewinnego flirtu pomiędzy panem Clarkiem a jej córką, delikatnie dotknęła dłoni swojej córki, proponując, by obie przeszły się nieco i napiły czegoś, nim powrócą do loży. Pan Clarke lekko skinął głową na znak, że nie oczekuje dalszej rozmowy – zresztą jego uwagę zaraz przykuł pan Waverly, który zwrócił się do niego z jakimś pytaniem.
– Ciekawa osóbka z tej panny Waverly – odezwała się pani Davenport. – Zupełnie nie przypomina młodej damy.
– Wręcz przeciwnie, moja droga – odpowiedział pułkownik Davenport, który towarzyszył obu paniom. – Powiedziałbym, że przypomina je bardziej niż ktokolwiek inny: jest zapatrzona w siebie, nieposkromiona i niezwykle chciwa: idealny przykład osoby, w którą mogłaby zamienić się nasza Maud, gdyby nie ty.
Na policzkach Maud pojawiły się ciemne plamy.
– Pan Francis Enfield – wspomniała po chwili panna Davenport – powiedział, że panna Waverly jest bardzo podobna do jego siostry.
– Do Adeline Enfield? – powtórzył pułkownik. – Cóż, zapewne jest jakieś podobieństwo, ale oczekiwałbym od brata nieco większej czułości względem własnej siostry niźli to, co okazuje syn pana Enfielda.
Z jakiegoś względu Maud poczuła się nieco lepiej; wszystko bowiem wskazywało na to, iż jej ojciec także nie lubił Francisa Enfielda – a to umniejszało nieco jej poczucie winy. Trudno było bowiem nie lubić kogoś, kto był bratem Cordelii – skoro jednak sam pułkownik również za młodym mężczyzną nie przepadał, musiało w nim być coś antypatycznego.
Davenportowie powrócili do reszty towarzystwa jakiś czas później. Nie spodziewali się jednak, iż trafią na moment dość żarliwej dyskusji: Cordelia stała parę kroków od ojca, zakrywając usta dłonią; pan Enfield wyglądał na poirytowanego, podczas gdy Francis Enfield kręcił głową i powtarzał raz za razem, że „zaszło jakieś nieporozumienie" oraz że „to musi być jakaś obrzydliwa plotka". Z kolei panna Waverly wyglądała na zupełnie niewzruszoną, co wywołało wyraz zmieszania i niedowierzania na twarzach jej brata oraz pana Clarke'a.
Kiedy Francis Enfield dostrzegł zbliżających się Davenportów, natychmiast zamilkł; jego ojciec, słysząc to, odwrócił się, a gdy jego oczy napotkały oczy pułkownika, z jego twarzy znikły wszelkie negatywne emocje. Maud nie potrafiła tego pojąć; przez moment wpatrywała się w oblicze pana Enfielda, lecz po chwili przeniosła wzrok na Francisa – wówczas spostrzegła, że i on na nią patrzy. Przez moment wpatrywali się w siebie w milczeniu, po czym młodzieniec odwrócił się i wszedł do loży.
Cała ta sytuacja zaintrygowała Maud. Cóż takiego mogło zajść pomiędzy panem Enfieldem a jego synem? Bardzo pragnęła o tym pomówić z Cordelią: tylko ona mogłaby jej szczerze wyjawić detale tej przedziwnej rozmowy; ona była świadkiem wszystkiego (w przeciwieństwie do przechodniów, którzy, co prawda, odwracali się i unosili brwi, ale nie przysłuchiwali się dłużej) i ufała Maud na tyle, by jej o tym opowiedzieć. Niestety jednak i ona podążyła śladem swojego brata, zachęcona słowami pana Waverly, który zauważył, że „w istocie zaraz zaczyna się sztuka" – i w ten oto sposób szansa na dowiedzenie się czegoś więcej została stracona.
Nie bezpowrotnie, oczywista, bowiem obie panie miały się zobaczyć kolejnego dnia na Pulteney Street podczas obiadu, który wydawał pan Enfield. Chociaż podczas tego typu spotkań rzadko kiedy bywała okazja do poufnych rozmów, Maud przekonana była, że uda jej się znaleźć czas i sposobność, by do niej doprowadzić.
Na razie musiała pohamować swoją ciekawość do tego stopnia, by ponownie móc usiąść obok Francisa Enfielda i skupić się na sztuce. Kiedy jednak zajęła swoje miejsce, odniosła wrażenie, że mężczyzna miał trudniejsze zadanie: musiał bowiem ukrywać swoje wzburzenie i jednocześnie wytrzymać obecność swojego ojca tak blisko siebie – Maud doskonale znała ten trud; sama po kłótni z rodzicami wolała się od nich oddalić – Francis nie miał tej możliwości.
Pomimo zatem swojej dziwacznej niechęci wobec młodego mężczyzny Maud poczuła w tej chwili prawdziwe współczucie – niemniej nie miała jak go okazać, zatem mogła jedynie mieć nadzieję, że spojrzenie, którym go obdarzyła podczas tej krótkiej chwili, gdy ich oczy ponownie się spotkały, wyraziło wystarczająco wiele.
Francis Enfield nigdy nie był przesadnie radosnym człowiekiem – można by nawet rzec, że jak na dwudziestokilkuletniego mężczyznę przejawiał niezwykłe skłonności do melancholii – jednak w tej chwili wydawał się co najmniej dziesięć lat starszy i smutniejszy. Maud musiała przyznać, że ją samą to zdziwiło, lecz w tej trudnej dla niego sytuacji lubiła go chyba trochę bardziej niż do tej pory.
Zmuszając się do oderwania wzroku od Francisa Enfielda, panna Davenport odwróciła się, by spojrzeć na Cordelię – jednak ta była zajęta cichą konwersacją z panem Waverly. Nawet w ciemności Maud mogła dostrzec – lub też wydawało jej się, iż może dostrzec – rumieńce na twarzy przyjaciółki oraz błyszczące z podniecenia oczy. Wyobrażała sobie ten sam ton – chłodny i obojętny – który słyszała podczas krótkiej rozmowy na Milsom Street; i ponownie wydał jej się on zaskakująco nieadekwatny.
Kilkadziesiąt minut później, gdy sztuka dobiegła końca (Maud po raz pierwszy musiała przyznać, że czas spędzony w teatrze przepełnił ją znużeniem i irytacją), towarzystwo opuściło budynek teatru. Pan Enfield oraz jego syn byli dla siebie sztywno uprzejmi, jednak panna Davenport miała przeczucie, iż nie chodzi tu wcale o udawanie, iż kłótnia nie miała miejsca – raczej o sam przedmiot owego sporu – w każdym razie tak było ze strony Francisa Enfielda.
– Podobała się pani sztuka? – spytał rzeczony mężczyzna, kiedy chłodne powietrze zimowego wieczora uderzyło Maud w twarz.
– Och! – Panna Davenport była tak zdumiona tym nagłym pytaniem, że zupełnie nie wiedziała, co odpowiedzieć. – Tak; bardzo. Była niezwykle zajmująca.
Spojrzenie, którym obdarzył ją Francis Enfield, mówiło jednak jasno, że młodzieniec doskonale wie, iż Maud Davenport wcale nie skupiała się na przedstawieniu – wręcz przeciwnie, miała oczy, umysł i serce dla wszystkiego, co działo się wokół, ale nie dla sceny i występujących na niej aktorów. Ta przenikliwość speszyła młodą damę, jednak nie wybiła jej zupełnie z równowagi; zapewne dlatego, iż Francis nie wypowiedział tego komentarza na głos.
– W istocie. Tak wiele się tam działo.
– Panie Enfield... – zaczęła Maud, pragnąc wyjaśnić swoje roztargnienie, lecz nim zdołała ubrać swoje myśli w słowa, mężczyzna ponownie się odezwał.
– Rozumiem, że będę miał przyjemność widzieć panią jutro na Pulteney Street?
– Jak najbardziej – odpowiedziała Maud, tym bardziej zdumiona – nie spodziewała się takiej grzeczności ze strony Francisa Enfielda. Jednocześnie coś podpowiadało jej, iż pytanie to było jedynie pretekstem do tego, by zdradzić jego pragnienie rozmowy z nią. Czyżby chciał jej wytłumaczyć, co było powodem jego kłótni z ojcem...?
Uwagę Maud wkrótce pochwyciła Cordelia, która z zadziwiającą energią wyraziła swoje zainteresowanie sztuką (której najpewniej nie widziała, wnioskując z tego, jak zajęta była rozmową z panem Waverly) – swoją radość na wieść o tym, że Maud na pewno pojawi się na przyjęciu następnego dnia – swoje pragnienie, by nie musiały się jeszcze rozstawać – i zapewne wyraziłaby jeszcze wiele więcej, gdyby pan Enfield nie zwrócił się do niej stanowczo, iż powinni wracać już do domu. Dlatego też obie panie naprędce się pożegnały i każda ruszyła w swoją stronę.
Podczas podróży powrotnej na Charlotte Street żadne z Davenportów nie poruszyło tematu kłótni pomiędzy Francisem Enfieldem oraz jego ojcem; jedynie zaraz po przekroczeniu progu pułkownik wspomniał krótko, że „to ciekawa i tajemnicza sprawa".
Maud przekonana była, iż po tak pełnym wrażeń wieczorze będzie miała problemy ze zmrużeniem oczu. Jej umysł nadal był pełen głosu Francisa Enfielda, powtarzającego, że doszło do nieporozumienia; widziała przed oczyma jego zafrasowaną twarz i pełne zadumy spojrzenie. Nie potrafiła też pozbyć się wrażenia, iż przez cały ten czas mężczyzna starał się jej coś powiedzieć – albo też przekazać bez słów – jednak nie umiała pojąć, cóż to mogło być.
Niemniej gdy po wypiciu grzanego wina udała się do łóżka, zasnęła zaskakująco szybko i głęboko, by obudzić się w doskonałym humorze dziewięć godzin później.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro