Rozdział XXVIII
Informacja o tym, że pan Clarke opuszcza Somerset, zaskoczyła wszystkich mieszkańców Attenby i okolic. A może raczej należałoby rzec – wszystkich prócz jednego. Wystarczyła, by zburzyć panujący tu zazwyczaj spokój na wiele różnych sposobów – niektóre z młodych dam płakały, utraciwszy jednego z najlepszych partnerów do tańca; zaprzyjaźnieni z nim młodzieńcy dziwili się, nie otrzymawszy nawet jednej notki na temat tak nagłej decyzji; starsi dumali nad wybuchowością młodego pokolenia.
Niemniej kiedy sama informacja zaczęła w ogóle rozprzestrzeniać się wśród ludzi, Thomasa Clarke'a nie było już nigdzie w pobliżu; nie było zatem nawet możliwości, by wywiedzieć się od niego, jakiż to powód mógł wyrwać go ze wsi tak niespodziewanie – i to wkrótce po tym, jak wrócił. Co więcej, prócz tego, że służba podejrzewała, iż mężczyzna wyjechał gdzieś daleko i najpewniej nie zamierzał szybko powrócić, niewiele było wiadomo na temat celu jego podróży
Niektórzy sądzili, że udał się do Bath; że podczas swojego pobytu tam poznał jakąś kobietę, z którą się potajemnie zaręczył i nie chciał już dłużej czekać na zgodę jej rodziców. Inni obawiali się, że zachorował któryś z jego przyjaciół. Żadne jednak wyjaśnienie nie wydawało się wystarczająco dobre i nic dziwnego, że wyjazd pana Clarke'a okazał się żyzną glebą, na której wyrastał teraz las plotek.
Osobą, którą owo zachowanie zdziwiło najbardziej, był Henry Waverly. Cordelia musiała wyznać, iż zupełnie się tego nie spodziewała – zawsze uznawała go za najbliższego przyjaciela Clarke'a, a być może nawet jego przyszłego brata; zatem jeżeli nawet Waverly nie miał pojęcia, dokąd mógł udać się Clarke, w najbliższej okolicy nie mogło być nikogo, kto posiadałby jakiekolwiek informacje na ten temat.
– Doprawdy, bardzo mnie to dziwi – wyznała pewnego dnia Maud, kiedy wraz z Cordelią, Francisem i panem Waverlym spacerowali po parku.
Cordelia i pan Waverly przyspieszyli nieco kroku i znajdowali się już poza zasięgiem słuchu pozostałej trójki. Panna Davenport nie była pewna, czy wolałaby, aby Adeline tu była – dzięki temu mogłaby uniknąć niezręcznej sytuacji, bowiem ostatnimi czasy bardzo rzadko przebywała sam na sam z Francisem Enfieldem – czy raczej błogosławiła ten fakt, bo dzięki temu nikt nie był świadkiem tego, co zachodziło pomiędzy nimi. Jednak Adeline wolała odwiedzić pannę Waverly i zamiast spaceru z resztą rodziny postanowiła udać się w drugą stronę.
– Co takiego, droga panno Davenport? – zapytał z uprzejmym zdumieniem Francis. Maud cieszyła się, że ostatnimi czasy trochę częściej starał się być wobec niej grzeczny; co, oczywista, nie oznaczało, że całkowicie przestał się z niej naigrawać.
– Wyjazd pana Clarke'a. Minął już tydzień, a nie zapowiada się, by miał wrócić. Słyszał pan też, że pan Waverly nie dostał od niego żadnego listu. Zupełnie jakby rozpłynął się w powietrzu. Zastanawiające to – i niepokojące.
– Proszę tak nie tęsknić za wielbicielem – odrzekł z kwaśnym uśmiechem Francis – bo jeszcze bardziej zwątpię w pani gust.
Na policzki Maud wystąpiły ciemne plamy. Francis zreflektował się, iż swoim komentarzem sprawił rozmówczyni przykrość i natychmiast przeprosił. Panna Davenport jednak tylko pokręciła głową. Odnosiła wrażenie, że zasłużyła sobie na to. Ponadto – jak spostrzegła nie bez zdumienia podczas rozmyślań – zaskakująco łatwo przyszło jej pożegnać się z idealnym wizerunkiem pana Clarke'a.
Wcześniej przekonana była o swoim głębokim względem niego przywiązaniu. Faktem było, iż niekiedy wyśmiewała się z jego sposobu bycia; z tego, jak prędko zmieniał zdanie, byleby jej się przypodobać, jak ostrożnie dobierał słowa, by przykuć jej uwagę w taki czy inny sposób. Niemniej sądziła, że nawet jeżeli nie zdążyła się naprawdę w nim zakochać, to była niezwykle blisko. Przecież nawet liczyła na to, iż Clarke się jej oświadczy – i jak zawiedziona była, kiedy okazało się, że jest w błędzie.
Tymczasem okazało się, że ucierpiało nie jej serce, nie jej uczucia, ale duma i próżność. Owszem, pragnęła, by jej się oświadczył – po to tylko, by wiedzieć, jak wielkie na nim wywarła wrażenie. Teraz wcale nie była pewna, czy by go przyjęła; a nawet gdyby dała mu odpowiedź twierdzącą, czy zaręczyny nie zostałyby zerwane w przeciągu paru tygodni. Owszem, Maud była zraniona, oburzona; widok pana Clarke'a budził w niej wszystkie najgorsze myśli i emocje, lecz nie pozostała ani krztyna ciepłych uczuć, które złagodziłyby jej gniew – a tak powinno być, gdyby to w istocie była miłość.
– Ale naprawdę – ciągnął po jakimś czasie Francis – naprawdę tak bardzo dziwi panią jego wyjazd?
Maud wyglądała na zdumioną.
– Pana pytanie – odrzekła – sugeruje, że nie powinnam być zaskoczona. Skłamałabym mówiąc, że brakuje mi pana Clarke'a; niemniej to tajemnicze zniknięcie... nie wierzę w żadną z plotek; jeżeli ten człowiek kogokolwiek kochał, to tylko i wyłącznie siebie. Nie sądzę, by zamierzał tak nagle ożenić się z jakąś panną z Bath; nie, to raczej wygląda mi na ucieczkę od kogoś, a nie do kogoś.
– Trafnie pani rozumuje – zgodził się Francis.
– Gdyby nie zdumienie pana Waverly'ego – kontynuowała po jakimś czasie Maud, spostrzegłszy, iż jej rozmówca nie zamierza dodawać nic do tego, co powiedział – uznałabym, że on i pan Clarke się pokłócili – że pan Clarke oświadczył się Charlotte Waverly, a jej brat nie wyraził na to zgody.
Francis zaśmiał się krótko.
– Nie wątpię – wtrącił – że panna Waverly miała wielką nadzieję na to, że pan Clarke jej się oświadczy.
– Zaręczać się z takim człowiekiem! – wykrzyknęła Maud, co najwyraźniej rozbawiło jej rozmówcę.
– Doprawdy, panno Davenport, czyżby zaczęło jej być pani żal? – Maud była Francisowi niezmiernie wdzięczna, że nie poruszył tematu jej własnej nadziei na oświadczyny ze strony tego samego człowieka. – Jeżeli tak, nie ma takiej potrzeby. Pan Clarke i panna Waverly mają bardzo podobne charaktery. Oboje zakochani są wyłącznie w sobie samych. Panna Waverly chciała wyjść za przystojnego młodzieńca, którego zazdrościć jej będą inne młode damy – a powinna pani pamiętać, że w przypadku panny Waverly musi być i będzie to trudne. Nie wychodziłaby za niego z miłości do niego, tylko do siebie samej. Z kolei pan Clarke – który też, nie wątpię, dążył do tego związku – dostrzegał w pannie Waverly jedną niezwykle atrakcyjną u kobiety cechę.
– Cóż to takiego?
– Nie domyśla się pani, panno Davenport? Kobieta tak pozbawiona wszelkich cnót jak panna Waverly nie ma szans wyjść dobrze za mąż, o ile w grę nie będą wchodzić wielkie pieniądze.
Maud nie odpowiedziała od razu. Nagle w jej myślach pojawiła się rozmowa sprzed paru miesięcy; wówczas Cordelia relacjonowała jej dyskusję z panem Waverlym, który twierdził, iż pan Clarke ma całkiem przyzwoity roczny dochód. Wówczas nie uderzyło jej, czemu o tym mówił; teraz jednak uświadomiła sobie, że skoro w istocie wszystkie strony dążyły do związku pomiędzy panną Waverly a panem Clarkiem, panu Waverly'emu musiało zależeć na dobrobycie siostry. A jeżeli było tak, jak mówił Francis – jeżeli posag Charlotte Waverly w istocie był tak duży – nie mogło być mowy o wydawaniu jej za człowieka, który nie mógł się poszczycić fortuną.
– Ale proszę się nie martwić. Oboje są bezpieczni – uśmiechnął się Francis. – Nie wiem, trudno mi powiedzieć, czy gorzej dla nich byłoby zawrzeć to małżeństwo, czy też siłą ich rozdzielić.
Szli dalej w milczeniu. Maud nieco obawiała się każdej chwili ciszy, ilekroć ta zapadała pomiędzy nimi, w obawie przed niespodziewanymi – albo wręcz bardzo spodziewanymi – oświadczynami Francisa Enfielda. Nadal trudno jej było zdecydować, czy bardziej się ich bała, czy bardziej pragnęła.
– Jednak – podjęła po chwili, nie chcąc przedłużać milczenia, bo z każdą chwilą jej obawy wzrastały – skoro to nie ucieczka przed niezadowolonym opiekunem kochanki, to w takim razie co mogło zmusić pana Clarke'a do ucieczki?
Tym razem Francis nie odpowiedział, co zupełnie zdumiało Maud. Spojrzała w bok i dostrzegła, że mężczyzna jej się przypatruje.
– Panno Davenport – rzekł z niezwykłą powagą, co sprawiło, że serce zaczęło walić jej w piersi. Jednak to, co nastąpiło, wcale nie było oświadczynami. – Przez cały ten czas sądziłem, że jako niezłomna kokietka zdołała się już pani poznać na ludzkiej naturze – albo raczej na naturze mężczyzny.
Maud spłonęła rumieńcem.
– Doprawdy, panie Enfield.
– Czyżbym się mylił? – Francis uniósł brwi, zupełnie niezrażony reakcją panny Davenport. – Nie zaprzeczy pani, że jest niezłomną kokietką. Nie próbowała pani temu zaprzeczyć od samego początku, kiedy panna Waverly o tym wspomniała – jeszcze podówczas, w Bath. Ja z kolei nie jestem aż tak niedomyślny, jak pani zapewne uważa. Dostrzegam wystarczająco wiele, by panią zrozumieć.
– Z kolei ja zupełnie pana nie rozumiem – wykrzyknęła Maud. – Zamierza mnie pan obrażać?
– Gdybym chciał panią obrazić, panno Davenport, użyłbym zgoła innych słów. Nie; nazwałem panią kokietką, bo dokładnie nią pani jest. Lubi się pani podobać mężczyznom; mężczyźni to zauważają – do tego nie trzeba geniuszu, tylko odrobiny intelektu, który pozwoli na zrozumienie niepisanych zasad tej gry. A główną zasadą jest nie pozwolić sobie się zakochać. Pani się ma podobać; oni mają podziwiać. To tak jakby podziwiać kapelusz na wystawie – z daleka, przez szybę – ale go nie kupić.
– Panie Enfield – Maud podniosła głos – cóż z pana za dżentelmen! Oburzające – impertynenckie! Przyrównywać mnie do kapelusza.
Francis zaśmiał się.
– Kapelusza, droga pani – odparł – który wszyscy podziwiają, ale boją się go kupić w obawie, że jest za drogi.
Plamy na policzkach Maud pociemniały. Trudno jej było rozstrzygnąć, czy słowa Francisa miały być przyganą, czy raczej komplementem. Wolała zatem nie odpowiadać – nie chciała prowokować kolejnych komentarzy w podobnym guście.
– No już, już, proszę się nie gniewać, panno Davenport. Kapelusza nie trzeba kupować. Są tacy, którzy wolą go ukraść.
Maud już otwierała usta, żeby się odgryźć, ale kolejne słowa Francisa zupełnie ją zdumiały.
– Na przykład taki pan Prescott. Czyżbym się mylił? Nie – wiem, że się nie mylę. Ale drogocenne kapelusze nie tak łatwo ukraść.
Spojrzenie, jakim ją obdarzył, zupełnie różniło się od tego pełnego cynizmu wzroku, jaki zazwyczaj można było dostrzec w jego oczach. Maud przypomniał się wieczór, gdy Francis wrócił do Attenby – wówczas patrzał na nią w ten sam sposób; w sposób, który budził wszystkie jej emocje, choćby nie wiadomo jak głęboko skrywane. Nie mogła na to pozwolić – nie chciała – musiała jak najszybciej zmienić temat rozmowy.
– Zatem może ma pan rację i wcale nie poznałam się na męskich umysłach – powiedziała szybko. – W każdym razie nie dość, by zrozumieć przedziwne zachowanie pana Clarke'a. Albo też jego umysłu w szczególności nie zdołałam rozszyfrować.
Albo też – pomyślała z goryczą – w tej grze Clarke okazał się po prostu lepszy; może nawet ona sama, studiując męskie charaktery, osiągała pewne sukcesy – ale jedynie gdy ktoś był z nią szczery. Tymczasem pan Clarke zakładał na swoją twarz maskę; nie mogła go rozumieć, bo go nie znała.
– Mógłbym próbować się pani przypodobać – odrzekł Francis – i łechtać pani próżność, twierdząc, że uciekł w obawie, że ujrzy panią szczęśliwą u boku innego po tym, jak on potraktował panią w tak niegodny dżentelmena sposób. Niemniej nie przywykłem do tego, by komukolwiek się podobać czy łechtać czyjąkolwiek próżność, nawet jeżeli idzie o ładne młode damy. W tej kwestii musi znaleźć pani kogo innego.
– Proszę mnie nie dręczyć, panie Enfield – przerwała mu Maud, zaś Francis roześmiał się. – Nie oczekuję od pana ani komplementów, ani też pochlebstw; chciałabym tylko, by mi pan zdradził tajemnicę, bo wiem, że pan ją zna.
– Ja? Doprawdy, panno Davenport, nie mam pojęcia, dlaczego pani tak twierdzi.
– Bo też tak się pan zachowuje! Tak jak mnie przyjemność sprawia podziw u innych, tak pan uwielbia wiedzieć więcej – lubi pan zdawać sobie sprawę z tego, że jest pan w posiadaniu informacji, których nie zna nikt inny. Nie jest pan bez winy. Zatem proszę przestać mnie dręczyć i powiedzieć wreszcie prawdę.
– Jest pani niesprawiedliwa, panno Davenport! Owszem, uwielbiam wiedzieć więcej – lubię, gdy mnie pani dopytuje o szczegóły – wówczas błyszczą pani oczy, wiedziała pani? Pochlebiam sobie, że nie reaguje pani w ten sposób na rozmowę z nikim innym. Z kolei dręczenie pani to rozrywka, do której jedynie ja mam prawo. I znowu wiem, że się nie mylę; pana Prescotta od razu pani zbyła.
– Nie ma pan żadnego prawa mnie dręczyć.
– A jednak mogła pani odejść – i tego nie zrobiła.
Przystanęli. Maud nie wiedziała, co w tej chwili właściwie czuła, o czym myślała. Tajemnica zniknięcia pana Clarke'a wydawała się jedynie pretekstem do dalszych kłótni z Francisem Enfieldem. W istocie, gdyby nie podobało jej się to, jak mężczyzna się z nią obchodzi – chociaż przez cały czas nazywała jego zachowanie okrutnym i impertynenckim – mogłaby zawrócić i zostawić go samego. Tymczasem pozwalała mu na to wszystko, znajdując w tym podobną przyjemność, jaką czerpał on. Nie był dla niej ani miły, ani grzeczny, a jednak coś w jego zachowaniu nie pozwalało jej odejść.
– Cały czas twierdzi pani – podjął po chwili milczenia Francis, oferując Maud swoje ramię – że mnie nie rozumie. A jednak doskonale mnie pani rozgryzła. Co więcej, podejrzewam, że rozszyfrowała mnie pani lepiej, niźli sama przypuszcza. Tak, doskonale wiem, co się wydarzyło z Clarkiem. I muszę wyznać, że zrobiłem to częściowo z pobudek altruistycznych, a częściowo egoistycznych.
Maud spojrzała na Francisa ze zdumieniem, lecz tym razem on nie patrzał w jej stronę; jego wzrok utkwiony był w jakimś punkcie przed nim.
– Nie zamierzam ich pani teraz zdradzać, chcę pani oszczędzić natłoku wrażeń – w końcu spacer powinien być relaksujący, tymczasem ja od dłuższego czasu jestem powodem pani bezustannych zmartwień. Wyznam jedynie, że sam przyczyniłem się do wyjazdu Clarke'a. Może powinienem poprawić swoje wcześniejsze stwierdzenie – nie wiem wszystkiego na temat jego wyjazdu. Wiem, że wyjechał. Sam go do tego nakłoniłem. To, jak wyjechał, jedynie zdradza jego prawdziwy charakter. Nie popędzałem go wszak – mógł to uczynić spokojnie, wpierw pożegnawszy się ze wszystkimi. A jednak wolał działać pochopnie, nie zważając na swoich znajomych i przyjaciół; wolał, by ci się o niego martwili; wolał zwrócić na siebie uwagę całej okolicy; a jednocześnie zachował się niczym typowy tchórz, bojąc się mojej reakcji, gdyby nie wyjechał wystarczająco szybko.
– Panie Enfield!
– Cóż zamierza mi pani powiedzieć? – Francis wreszcie przeniósł spojrzenie na nią. – Że nie powinienem się tak zachowywać? Że to nie moja sprawa, gdzie podziewa się pan Clarke? Owszem, mogłem zostawić go w spokoju, ale uznałem, iż lepiej będzie się go stąd pozbyć. Jak mówiłem wcześniej, nie zamierzam pani zdradzać wszystkich swoich sekretów, przynajmniej nie teraz. Zachęciłem go do tego, by opuścił okolicę i znalazł miejsce dla siebie gdzie indziej, a on wykonał moją prośbę szybko i ochotnie. Ot, cała tajemnica. Ale jakaż cudowna pożywka dla plotek! Doprawdy, pan Clarke umie znikać – nawet jeśli nie z klasą, to przynajmniej malowniczo.
Maud nie wiedziała, co powinna odpowiedzieć na tak dziwaczne wyznanie. Fakt, iż to ze względu na Francisa pan Clarke opuścił okolice Attenby, niewiele wyjaśniał; młoda dama chyba wolałaby, aby jej rozmówca nie troszczył się aż tak bardzo o jej nerwy czy natłok wrażeń i od razu zdradził jej całą historię, lecz podejrzewała, że raz jeszcze chce wykorzystać swoją nad nią przewagę i potrzymać ją w niepewności jeszcze przez chwilę.
– Zdaje się, że zaczyna padać – usłyszała nagle głos Francisa. – Powinniśmy zawrócić; moja siostra i Waverly chyba już są w domu.
Niemniej Maud odnosiła wrażenie, że nie chodziło mu ani o siostrę, ani o deszcz – jednak sama uważała, że lepiej będzie, jeżeli znajdą się znowu w otoczeniu innych ludzi.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro