Rozdział XXIV
Podróż powozikiem Francisa Enfielda miało z pewnością jedną przewagę nad jazdą zamkniętym powozem: widoki, które roztaczały się wokoło, wydawały się znacznie bliższe, znacznie bardziej kolorowe, znacznie piękniejsze. Nawet Maud nie mogła temu zaprzeczyć i początkowa złość prędko minęła. Co, oczywista, nie oznaczało, że jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki zniknęły wszelkie negatywne emocje; bowiem gniew zmienił się w zażenowanie i niepewność. Były to uczucia, których panna Davenport nie doświadczała często i przez to nie potrafiła sobie z nimi radzić tak dobrze, jak by tego chciała.
Początkowo podróż przebiegała w milczeniu i Maud nie była pewna, czy czuje wdzięczność, czy też poirytowanie zachowaniem swojego towarzysza. Z jednej strony bowiem oznaczało to, że sama nie musiała się angażować w konwersację, dzięki czemu łatwiej jej było trwać w swoim zamierzeniu, ale z drugiej sprawiało, że jej podenerwowanie i konsternacja wzrastały. Miała też nieodparte wrażenie, że milczenie Francisa Enfielda spowodowane jest jego gniewem czy też irytacją wzbudzoną przez nią samą. Im dłużej zatem trwała ta cisza, tym bardziej pragnęła ją przerwać.
Ale jak to zrobić? Jeśli nie uda jej się trafić w odpowiedni temat, z pewnością się pokłócą i dalsza podróż stanie się wręcz nieznośna; o wiele łatwiej było jednak milczeć. Z drugiej strony jeżeli nie odezwie się ani słowem, zapewne Francis uzna, że nie ma nic ciekawego do powiedzenia – albo też że wszystkie negatywne emocje powróciły i że ich znajomość została skazana na klęskę. Tymczasem przez kolejne tygodnie mieli mieszkać pod tym samym dachem – nie, z głupią albo poirytowaną kobietą nie można było żyć przez tak długi czas w jednym domu.
– Jak się pani podobają widoki? – odezwał się wreszcie Francis, jak gdyby czytając w myślach Maud i ratując ją od owego niewdzięcznego obowiązku rozpoczęcia rozmowy; jednocześnie wybrał chyba najłatwiejszy, najbezpieczniejszy temat, który nie dążył do kłótni. – Nie ma piękniejszego hrabstwa od Somerset, musi to pani przyznać, a już droga z Bath do Attenby na pewno może zostać uznana za najbardziej zjawiskową.
– Jest tu doprawdy bardzo pięknie – przyznała Maud, z ulgą zauważając, że odpowiadając na pytanie, jej unikanie spoglądania na mężczyznę jest w pełni usprawiedliwione. – Niemniej trudno mi się odnieść co do tego, czy to najwspanialsze hrabstwo, czy też nie. Podróżowałam znacznie mniej, niźlibym tego pragnęła, a gdy już gdzieś się wybierałam, niewiele miałam okazji do podziwiania widoków z otwartego powozu.
– Cóż takiego! – wykrzyknął Francis. – Zatem wiele pani straciła.
– Moja matka nie jest miłośniczką podróży. Co prawda bywaliśmy już w Bath i w Londynie, lecz nigdy nie skupiłam uwagi na widokach za oknem. Wydawały mi się jednostajne i nużące.
– Doprawdy, panno Davenport, zadziwia mnie pani. W takiej sytuacji to właśnie damy zabierają się za prawienie komplementów każdemu nadłamanemu źdźbłu trawy; tymczasem pani – widoki: jednostajne i nużące! Jakże można nie spoglądać przez okno podczas podróży – cóż innego można robić przez tak długi czas?
– Rozmawiać, panie Enfield; bywają rozmowy tak wciągające, że nie spostrzega się nawet upływu czasu.
– Nonsens. Żadna rozmowa nie wymaga, by poświęcało się jej tyle uwagi, żeby nie można było spojrzeć przez okno. Chociaż przyznaję, że o wiele łatwiej jest skupić się na otaczających nas widokach, kiedy powóz nie jest zamknięty. Cieszę się, że mój ojciec i siostra się mylili, a chmury rozeszły. Ale może powinienem teraz zacząć się martwić, że słońce panią oślepia; proszę się nie martwić, wkrótce będziemy na miejscu.
Maud zaśmiała się.
– Panie Enfield, proszę się ze mnie nie naigrawać.
– Naigrawać! Też co; kiedy się z panią nie zgadzam, czuje pani oburzenie; kiedy się o panią martwię, myśli pani, że się naigrawam. Powoli zaczynam się obawiać, że zabraknie mi wkrótce tematów, na które wolno mi będzie z panią rozmawiać.
– Pozostaje mi mieć nadzieję, że to nie nastąpi, panie Enfield.
– O, proszę. Teraz to pani się ze mnie naigrawa, panno Davenport. Gdyby nie wolno mi było się do pani odezwać, jestem przekonany, że tylko ja bym z tego powodu cierpiał.
– Co też pan mówi! Przecież ja bardzo lubię z panem rozmawiać.
Ledwie te słowa opuściły usta Maud, na jej twarzy pojawił się ciemny rumieniec. Natychmiast odwróciła wzrok pod pretekstem przyjrzenia się widokom, które rozpościerały się wokół nich, ale prawdę powiedziawszy, jeszcze nigdy jej myśli nie błądziły tak daleko od miejsca, w jakim się znajdowała. Jak mogła sobie pozwolić na tak bezmyślny komentarz! Bezmyślny, niepotrzebny, nierozsądny – och, co by powiedziała jej matka, gdyby ją usłyszała w tej chwili!
Odwracając twarz od Francisa, Maud nie wiedziała jednak, że w tej chwili, w której odważyła się wypowiedzieć coś podobnego, na wargach mężczyzny zaigrał delikatny uśmiech; nie wiedziała też, że była to dokładnie ta reakcja, którą on pragnął otrzymać. Gdyby była ona inna – gdyby panna Davenport przyznała mu rację, gdyby zmieniła temat albo w jakikolwiek inny sposób nie przyznała, że przepada za rozmowami, jakie toczyli, nawet jeśli dla niektórych mogły się one wydawać absurdalne, Francis zrozumiałby, że przez najbliższe tygodnie lepiej było nie przyjeżdżać do Attenby. Miał swój dom, choć mniejszy od posiadłości ojca, ale równie wygodny, w którym nie natykałby się na pannę Davenport na każdym kroku. Teraz zaś uznał, że wizyty w domu ojca nie będą wcale takie przykre.
Postanowił jednak nieco bardziej podroczyć się ze swoją towarzyszką. Skoro tak zależało jej na rozmowie, chciał, by teraz to ona przejęła inicjatywę, nawet będąc tak zażenowaną, jak teraz.
Tymczasem Maud cierpiała coraz bardziej przez tę przedłużającą się ciszę. Francis Enfield musiał uznać ją za nieznośną przez to tak nierozsądne zachowanie. Może uważał, że się mu narzuca? Pewnie czekał teraz chwili, w której będzie mógł opuścić powóz – albo kiedy ona z niego wyjdzie, a on natychmiast ruszy w dalszą drogę, do swojego domu.
– Niechże mnie pan przestanie dręczyć – odezwała się wreszcie.
– Ja! Dręczyć panią! Panno Davenport, jak może pani tak mówić. Przed chwilą sama pani przyznała, że lubi nasze rozmowy. Czy źle, że z panią mówię?
– Problem tkwi w tym, że pan przestał się odzywać, panie Enfield.
Kątem oka Maud spostrzegła na twarzy Enfielda uśmiech, którego nie potrafiła rozszyfrować.
– Niemniej już się odzywam. Jest pani dzięki temu szczęśliwsza? Ale obawiam się, panno Davenport – dodał po chwili, nim jeszcze Maud zdążyła odpowiedzieć na jego wcześniejsze pytanie – że teraz to pani kolej na wybranie tematu rozmowy. Ja zrobiłem to jako pierwszy; zauważyłem piękno tej okolicy, pokłóciłem się z panią o widoki, a potem usłyszałem, że byłaby pani zrozpaczona, gdybyśmy więcej nie rozmawiali.
– Nic takiego nie odpowiedziałam – wykrzyknęła Maud – i nie pamiętam, byśmy się pokłócili.
– Zatem nie pokłóciliśmy się, a pani z chęcią przyjęłaby moje milczenie. Proszę wybaczyć, najwyraźniej źle panią zrozumiałem.
Mimo iż z początku Maud zamierzała się gniewać, nie mogła się powstrzymać od krótkiego śmiechu. I dopiero w tej chwili – co przyznała ze wstydem, który wywołał dość niemiłą sensację w jej żołądku – uświadomiła sobie, że przez cały czas była absolutnie niesprawiedliwa wobec brata Cordelii. Z niewiadomych przyczyn nie rozumiała z początku poczucia humoru mężczyzny. Sama zresztą, nie będąc przyzwyczajoną do tego, by ktoś się z niej naśmiewał, odbierała jego słowa i zachowanie jako afront; tymczasem Francis najwyraźniej nigdy nie zamierzał jej ranić; wręcz przeciwnie, cenił jej intelekt na tyle wysoko, by pozwolić sobie na żarty. Och, jak okrutnie się mylił, jak bardzo przeceniał jej cnoty umysłowe! Jak zapatrzona w siebie musiała być Maud, że nawet niewinne żarty zdołały w niej wzbudzić tak silne negatywne emocje!
– Zatem trudno pana zadowolić, panie Enfield. – Maud wreszcie pozwoliła sobie na dość swobodny komentarz, wierząc w to, że jej rozmówca się nie obrazi. – Nawet najmniejszy spór odbiera pan jako kłótnię i najwyraźniej nie lubi pan, gdy się panu sprzeciwia.
– Panno Davenport – odparł Francis Enfield, na moment przenosząc wzrok na swoją towarzyszkę – nie wierzę, żeby pani to lubiła. Nie twierdzę, że nie istnieją na tym świecie osoby, które wręcz żyją kłótniami – które z radością sprzeczają się z każdym i to w każdej możliwej kwestii, nawet gdy zgadzają się ze swoim rozmówcą; nie, doskonale wiem o ich istnieniu. Niemniej pani do nich nie należy, panno Davenport.
– A skąd to pan wie, panie Enfield?
Uśmiech, który już od pewnego czasu czaił się w kącikach ust mężczyzny, teraz objął całą jego twarz; jego oczy wesoło rozbłysły, ale pojawiło się w nich coś jeszcze. Coś, co Maud widziała już w oczach innego mężczyzny kilka lat wcześniej. Wiedziała, że powinna odwrócić wzrok, być może nawet przerwać rozmowę, zrobić cokolwiek, byleby pozbyć się tego uczucia, które pęczniało jej w piersi.
Francis Enfield nie różnił się bardzo od Christophera Eastona. Obaj z pozoru ponurzy; obaj niezbyt przystojni, z początku niechętni do adorowania Maud Davenport; na żadnego z nich Maud Davenport nie zwróciła swojej uwagi. Ale każdy z nich wzbudził w niej emocje, których nikt inny nie potrafił. Z tą jedną różnicą, że historia z panem Eastonem wydarzyła się już jakiś czas temu; wówczas zachowanie Maud można było jeszcze usprawiedliwić jej młodym wiekiem. Teraz jednak panienka zbliżała się do swoich dwudziestych drugich urodzin i już dawno nie była młodziutkim dziewczęciem, które z łatwością można było wybielić, ilekroć dopuściło się nierozsądnego zachowania.
Odtrącenie pana Eastona było bardzo nierozsądne, nawet jeżeli mężczyzna był znacznie od niej starszy i seplenił. Francis Enfield jednak wiekiem był zbliżony do Maud, a jego wymowa nie pozostawiała nic do życzenia. Ponadto był bratem Cordelii, najbliższej w tej chwili przyjaciółki panny Davenport. Nie istniał żaden powód, dla którego Maud miałaby go odtrącić, gdyby mężczyzna w istocie miał plany się jej oświadczyć, a jednak zdawała sobie sprawę z tego, że jeśli ten moment miał wkrótce nadejść, nie potrafiłaby dać mu zadowalającej odpowiedzi.
Faktem pozostawało to, iż Maud nie miała pojęcia, dlaczego tak zdecydowana była nie wychodzić za pana Enfielda. Sytuacja, w której obecnie się znajdowała, nie sprzyjała też zastanawianiu się nad tym. Tym bardziej, że ku zgrozie panny Davenport mężczyzna właśnie zaczął odpowiadać na jej pytanie.
– Znam panią wystarczająco dobrze, panno Davenport. Nie spędziłem z panią tyle czasu, ile spędziła go z panią moja siostra, ale dość, by panią poznać.
– Doprawdy, panie Enfield! Spędziliśmy ze sobą tyle samo czasu – tymczasem ja nie jestem w stanie powiedzieć, żebym pana poznała wystarczająco dobrze. Nadal jest pan dla mnie zagadką nie do rozwikłania.
– Zatem pozostaje mi ufać, że teraz, gdy będzie pani mieszkała w Attenby i nie będzie pani miała gdzie przede mną uciec, pozna mnie pani na tyle, by nie miała pani wątpliwości co do tego, że jestem z pewnością najokropniejszym, najmniej godnym zaufania mężczyzną, jakiego pani kiedykolwiek spotkała.
Maud otwierała już usta, by zaprotestować, ale w jakiś sposób udało jej się od tego powstrzymać. Nie; nie da mu tej satysfakcji, nie pozwoli się sprowokować. Udało mu się już wyciągnąć z niej jedno wyznanie – drugiego nie otrzyma.
Na szczęście Attenby nie znajdowało się daleko i droga, którą później przemierzyli w niemalże całkowitej ciszy, trwała nie dłużej niż godzinę. Podczas tej godziny pan Enfield zapytał tylko parę razy, czy panna Davenport nie czuje się zmęczona albo zmarznięta, oraz wyraził obawę, że może powinna wrócić do zamkniętego powozu, gdzie z pewnością było cieplej, lecz Maud za każdym razem zapewniała go, iż czuje się doskonale i nie ma potrzeby zamartwiania się o nią.
Towarzystwo dotarło do Attenby, gdy słońce już zbliżało się niebezpiecznie do horyzontu. Podróżujący znacznie lżejszym powozikiem Francis i Maud przybyli nieco wcześniej niż pozostali, więc mężczyzna zaproponował rozprostowanie nóg podczas krótkiego spaceru; w ten sposób panna Davenport mogła lepiej przyjrzeć się domowi, w którym przez najbliższe tygodnie przyjdzie jej żyć. Z początku Maud zamierzała odmówić, ale jako że nie potrafiła znaleźć odpowiedniego usprawiedliwienia, zmuszona była przyjąć tę propozycję.
Po kwadransie spacerowania wzdłuż jednej z alejek musiała przyznać, iż absolutnie nie żałuje swojej decyzji. Tym razem Francis nie naciskał na nią i nie prowokował jej; jego słowa nie miały w sobie ani krzty drwiny, lecz to zapewne było spowodowane faktem, iż opowiadał jej w tej chwili o samym Attenby.
– Nie sposób się w nim nie zakochać, panno Davenport – dodał po chwili milczenia, gdy Maud przyglądała się szaremu kamieniowi murów i osadzonym w nim wysokim oknom. – Kiedy pani wizyta dobiegnie końca, nie będzie pani potrafiła wyjechać; proszę zatem przygotować rodziców na to, że spędzi tu pani więcej czasu, niźli z początku było zaplanowane; nie uwierzę, by była pani w stanie bez żadnych oporów opuścić to miejsce.
– Panie Enfield – zaśmiała się Maud, kręcąc głową. – Mam tu zabawić sześć tygodni; proszę mi wierzyć, że tyle wystarczy, by nacieszyć się jakimkolwiek miejscem, nie dopuszczając jednocześnie do tego, by się nim znudzić.
– Znudzić Attenby! Niekiedy wygłasza pani wręcz szokujące poglądy.
– Szokujące? To mnie powinny szokować pańskie słowa. Wszak zazwyczaj w ten sposób wyraża się o własnym domu, panie Enfield; tymczasem z tego, co wiem, mieszka pan kilka mil stąd.
Francis Enfield uśmiechnął się lekko.
– Zapomina pani – odparł – że mieszkałem tu wystarczająco długo, by kochać ten dom jak własny, a może i bardziej; co więcej, w pewnym momencie powrócę tu, by móc go nadal kochać. Tym bardziej więc nalegam, by przygotowała się pani na wizytę dłuższą niż zaplanowana.
– Po pobycie w Bath to raczej niemożliwe. – Maud pokręciła głową. – Pan może wrócić do domu w każdej dogodnej chwili; ja z kolei już od dawna nie widziałam Maybridge, nie przechodziłam się uliczkami Southbury, nie widziałam znajomych twarzy.
– W tej okolicy będzie miała pani wystarczająco wiele znajomych twarzy, a Attenby z pewnością może się równać z Southbury.
– Mówi pan tak, jakby pan znał Southbury.
– A pani tak, jakby nie wierzyła, że to możliwe.
– Zatem był pan w Southbury?
– Nigdy w życiu.
W tej jednak chwili przerwał im odgłos toczącej się po podjeździe karety – pozostała część towarzystwa właśnie dotarła szczęśliwie na miejsce i zarówno Francis, jak i Maud dołączyli do nich, nie odzywając się już do siebie ani słowem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro