Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XX

Chociaż Maud była pewna co do tego, iż Cordelia doskonale wiedziała o rozmowie, do której doszło pomiędzy nią a Francisem, panna Enfield miała dość taktu, by o niej nie wspominać – w każdym razie tak długo, jak sama zainteresowana nie zamierzała podjąć tego tematu.

Na swoją obronę Maud miała to, że gdyby pan Francis Enfield nie zaczął bez żadnej przyczyny oczerniać pana Clarke'a, nie doszłoby do kłótni. Nie powiedziała też niczego, czego mogłaby żałować; gdyby zatem Cordelia poprosiła ją o zdanie relacji z owego pamiętnego wieczoru, panna Davenport uczyniłaby to bez najmniejszego rumieńca, chociaż z całą pewnością z mocno bijącym sercem.

Z kolei Francis podczas następnych dni był tak zajęty – albo tak doskonale udawał zajętego – że jego rozmowy z Maud, o ile, oczywista, w ogóle do nich dochodziło, ograniczały się jedynie do krótkiego powitania i zaskakująco serdecznej prośby o pozdrowienie rodziców. Panna Davenport czuła się nieco skonfundowana – nie miała pewności, czy mężczyzna nie stara się ocieplić stosunków między nimi po ostatniej sprzeczce – czy też po prostu bardzo lubił pułkownika Davenporta i jego żonę. Istniała też możliwość, iż był to zwyczajny zbieg okoliczności – a Maud nadmiernie wyczuliła się na szczegóły.

W przeddzień wyjazdu do Lancock jednak Maud zupełnie zapomniała o Francisie Enfieldzie i jego dziwacznym tonie głosu, bowiem pojawiło się zagrożenie, iż wycieczka w ogóle się nie odbędzie. Mimo iż ostatnie tygodnie były nad wyraz słoneczne, tego dnia gruba warstwa chmur przykryła niebo, a ulice Bath zalały ciężkie krople deszczu i nic nie wskazywało na to, by pogoda się miała odmienić.

Maud siedziała właśnie w saloniku domu na Milford Street. Wcześniej usiłowała czytać, lecz teraz odłożyła książkę na podołek i wraz z Cordelią zmartwionym wzrokiem wpatrywała się w ponury krajobraz za oknem.

– Przy takiej pogodzie – mruknęła Cordelia – nie ma mowy, byśmy gdziekolwiek zajechali. Obawiam się, że będziemy musieli odwołać wycieczkę.

– Och, mam nadzieję, że do tego nie dojdzie – odparła Maud, kręcąc głową. – To by było prawdziwe nieszczęście! Jest jeszcze szansa, że się rozpogodzi – jest dopiero południe, spójrz – do jutra zdążą wyschnąć drogi, jeżeli wkrótce przestanie padać.

Lecz zamiast przestać padać, deszcz stawał się coraz to bardziej ulewny i wreszcie nawet Maud musiała poddać się ogarniającej ją rozpaczy.

– To się nazywa pech! – westchnęła Cordelia, opadając na fotel. – Niemalże przez cały nasz pobyt tutaj było zupełnie sucho – że też deszcze musiały nadejść właśnie teraz! Bardzo pragnęłam jechać, zresztą sama wiesz najlepiej, Maud, jakie nadzieje wiązałam z tą wycieczką – a teraz wszystko stracone!

Panna Davenport wyprostowała się i zmusiła Cordelię do spojrzenia w jej kierunku, chwytając ją za dłonie.

– Moja droga, pan Waverly nie jest kimś, kto miesza o wiele mil od was. A nawet gdyby tak było – jeżeli naprawdę cię kocha, nie wierzę, by istniało cokolwiek, co mogłoby go powstrzymać od znalezienia jakiejkolwiek innej okazji po temu, by ci się oświadczyć. A zasługujesz jedynie na kogoś, kto przemierzyłby cały kraj w tym właśnie celu. Jeżeli tego by nie zrobił, nie jest ciebie godzien.

Na twarzy Cordelii pojawił się blady uśmiech.

– Zresztą – ciągnęła Maud – możemy jechać i w deszczu.

– W deszczu! – wykrzyknęła panna Enfield – o, niepodobna; oba powoziki są otwarte; byłaby to najmniej przyjemna wycieczka. Panowie nie pozwoliliby sobie na coś takiego – wiem, jak mężczyźni dbają o swoje powozy. Poza tym wszyscy byśmy się rozchorowali – a podróż po rozmokniętych drogach grozi wypadkiem.

Trudno było się nie zgodzić z troskami Cordelii, a chociaż Maud musiała w duchu przyznać jej rację, nadal starała się znaleźć jakiś optymistyczny akcent w tej sytuacji; wszak Cordelia była jej najbliższą osobą, nie licząc pułkownika i pani Davenport; teraz zaś jej szczęście było zagrożone i to z powodu tak błahego jak deszcz!

Po podwieczorku, gdy Maud musiała wracać do domu, pan Enfield nie zezwolił jej na podróż pieszo; nie chciał słuchać zapewnień, iż to tylko kwadrans drogi – że z pewnością nie zdąży nawet przemoknąć, a na pewno pójdzie dość szybko. Kazał podjechać powozowi niemalże pod same drzwi i upewniwszy się, iż panna Davenport jest bezpiecznie ulokowana wewnątrz, wrócił do swojej córki, która pomimo starań przyjaciółki popadała w coraz to głębszą rozpacz.

Sama zresztą Maud podczas owej krótkiej przejażdżki, która zakończyła się pod drzwiami domu na Charlotte Street, nie przestawała myśleć o tym, jak będzie wyglądał kolejny dzień. Ona sama wiązała z nim wielkie nadzieje; co prawda nie były one aż tak silne jak te, które zagościły już na dobre w sercu Cordelii, lecz nie oznaczało to wcale, że nie pragnęła się wybrać na tę wycieczkę – i że chociaż jakaś jej część nie wyczekiwała pytania, które mogło paść z ust pana Clarke'a – i które mogło zmienić całe jej życie.

Jakież było zdumienie, kiedy po zaledwie kwadransie, odkąd przekroczyła próg domu, deszcz wpierw złagodniał, a następnie ustał. Chwilę później zza ciężkich chmur wyłoniło się blade słońce, zapowiadające poprawę pogody. Maud pragnęła natychmiast poderwać się i pobiec z powrotem na Milsom Street, by pomówić o tym z Cordelią, jednak pani Davenport zatrzymała córkę dość stanowczym gestem.

– Mam o twojej przyjaciółce jak najlepsze zdanie, moja droga – powiedziała – i ufam, iż jej wzrok jest nie gorszy od twojego.

– Och, zupełnie mnie nie rozumiesz! – wykrzyknęła Maud.

– Rozumiem cię doskonale – odparła pani Davenport – ale sądzę, że masz dość zdrowego rozsądku, by mnie posłuchać. Jeżeli się przeziębisz albo skręcisz kostkę na ubłoconej drodze, z pewnością nigdzie się jutro nie wybierzesz. Pan Enfield był doprawdy bardzo dobry, proponując ci, że jego własny powóz odwiezie cię do domu – jak sądzisz, jak poczuje się teraz, widząc cię na progu swojego domu? Panna Enfield z pewnością dostrzegła już, że przestało padać. Podczas jutrzejszej wycieczki – nie mam co do tego wątpliwości – będziecie miały wystarczająco dużo czasu, by przedyskutować tę niezwykłą zmianę pogody.

A jako że pułkownik i bez prośby ze strony żony poparł te słowa, Maud zrozumiała, że jest na przegranej pozycji. Próbowała zatem znaleźć dla siebie miejsca, co w tej chwili okazało się niezmiernie trudne. Postanowiła poczytać – lecz dziesięć minut później książka leżała już odrzucona na stoliku, a panna Davenport przechadzała się niespokojnie po saloniku. Jednak kiedy jej matka, poirytowana takim zachowaniem, poprosiła ją, by wreszcie się czymś zajęła, ponownie opadła na fotel i chwyciła koszyk z robótkami. Niemniej zamiast zająć się swoim tamborkiem, szarpała tylko bezmyślnie końcówki tasiemek.

Dopiero kolacja zatrzymała ją na dłuższy czas w jednym miejscu, co nie oznaczało wszakże, iż panienka nie kręciła się niecierpliwie, rozglądając na wszystkie strony. Pułkownik kilka razy starał się ją o coś zagadnąć, lecz odpowiadała raczej lakonicznie – i mimo iż pułkownik uchodził za najcierpliwszego mężczyznę w całym hrabstwie, nawet i on musiał się poczuć podenerwowany zachowaniem córki.

Dzień jednak nieubłaganie zbliżał się ku końcowi i wreszcie Maud usnęła, pomimo zmartwień, że nie uda jej się tej nocy zmrużyć oka. Należy zatem zaznaczyć, iż spała spokojnie snem głębokim, pozbawionym koszmarów, zaś w nocy nie powrócił deszcz i żadna nawałnica nie zniweczyła zupełnie jej nadziei.

Wczesnym rankiem z kolei została obudzona – i to zupełnie na czas – śniadanie zostało przygotowane, na jej ubiorze nie było najmniejszej plamki, która mogłaby uczynić ten dzień choć trochę mniej przyjemnym, a pan Clarke pojawił się pod drzwiami domu tak elegancki i punktualny, że wszelkie zmartwienia wkrótce odeszły w niepamięć, zwłaszcza że Maud została zasypana taką lawiną komplementów – i to tak doskonale dobranych – iż nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że wycieczka miała być doskonała.

Z Cordelią oraz panem Waverly spotkali się po krótkiej przejażdżce na Milsom Street. Panna Enfield, chociaż trochę bledsza niż zazwyczaj, wyglądała przepięknie w modnie skrojonej, błękitnej sukience i pasującym doń kapelusiku. Maud była zatem całkowicie pewna co do tego, iż przyjaciółce uda się oczarować pana Waverly do tego stopnia, że nawet jeśli nie miał zamiaru się oświadczać, w tej chwili podjął ostateczną decyzję uczynienia Cordelii panią Waverly.

Towarzystwo wyruszyło spod drzwi domu pana Enfielda i chociaż Cordelia nadal obawiała się nieco, że zacznie padać, pomimo jej ciągłego zaglądania w górę, ku niebu, nie spadła ani jedna kropla deszczu. Maud poczuła pewnego rodzaju zdenerwowanie, acz to nie było w żadnym stopniu związane z obecnością pana Clarke'a, choć bardzo chciałaby móc to powiedzieć. W tej chwili jednak bardziej martwiła się o to, że biedna Cordelia swoim zainteresowaniem wkładanym w obserwowanie pogody straci przychylność pana Waverly.

– Panno Davenport – usłyszała w pewnym momencie Maud. – Przysięgam, jest pani tak zamyślona jak jeszcze nigdy.

Na ustach Maud pojawił się lekki uśmiech, acz z całą pewnością nie wyrażał on zażenowania, chociaż właśnie jego próbował się dopatrzyć pan Clarke.

– Nawet pan sobie nie wyobraża, panie Clarke – odparła łagodnie panna Davenport – jak bardzo Cordelia obawiała się, że wycieczka nie dojdzie do skutku. Przez cały wczorajszy dzień wypatrywała choćby najmniejszej zmiany pogody.

Pan Clarke nie odpowiedział od razu, lecz winę za to można było zrzucić na fakt, iż droga w tym właśnie miejscu była dość zdradliwa i mężczyzna skupił się na prowadzeniu swojego gigu tak bezpiecznie, jak to tylko możliwe.

– Zatem pani nie miała co do tego żadnych wątpliwości?

– Och! Oczywista, że miałam – każdy, kto widział, jak wielka była wczorajsza ulewa, musiałby mieć co do tego wątpliwości.

– Zadziwia mnie pani – odrzekł pan Clarke, kręcąc głową. – Skoro pani nie była pewna co do tego, czy wycieczka się odbędzie, czy powinienem rozumieć, iż wcale by się pani nie zasmuciła, gdybym się dziś nie zjawił?

Dopiero w tym momencie młodzieniec osiągnął żądany cel. Maud zarumieniła się, czując, jak jej serce przyspiesza. Początkowo przekonana była, iż się zawstydziła – jednak po chwili zorientowała się, że szło tu o inne uczucia; można by rzec, że znacznie przyjemniejsze. Wówczas bowiem uświadomiła sobie, jak bardzo zależało jej na tej wycieczce – i to głównie ze względu na pana Clarke'a, nawet jeżeli obecność Cordelii sprawiała jej niezmierną przyjemność.

Ton, jakim dżentelmen zadał swoje ostatnie pytanie, sprawił, iż wizja jego oświadczyn stała się nieco wyraźniejsza w myśli Maud. Cóż, w tym przypadku nie można było mówić o niczyim zwodzeniu – o obietnicy małżeństwa danej zupełnie nieświadomie. Pan Clarke był ze wszech miar dżentelmenem i nawet pułkownik Davenport nie mógł znaleźć w nim niczego niewłaściwego; zarówno zatem pułkownik, jak i jego żona uznaliby pana Clarke'a za zięcia jak najbardziej pożądanego. Zaś Maud...

Maud jeszcze nigdy nie myślała tak poważnie o małżeństwie jak w tej chwili. Wcześniejsze zaloty tak wielu młodzieńców były dla niej jedynie zabawą. Jednak w przypadku pana Clarke'a sprawa miała się zupełnie inaczej. Z panem Clarkiem potrafiła sobie wyobrazić życie aż do grobowej deski. Co prawda nie zasypywał jej potajemnymi liścikami ani skomponowaną przez siebie poezją, lecz jego takt i urok dotykały najczulszych strun w jej duszy. Nie pozwalał jej się nudzić: zabawiał ją w każdy możliwy sposób, zaś Maud była zaskoczona, jak wiele ich łączy – to, co interesowało jego, interesowało też ją – a gdyby nawet doszło do jakiegoś nieporozumienia, to nigdy nie rozstawali się w gniewie.

– Och, doprawdy, panie Clarke – Maud zaśmiała się. – Czy potrzebuje pan moich zapewnień, że miałabym złamane serce, gdyby nie doszło do tej wycieczki? Cieszyłam się na nią – cieszyłam równie bardzo jak Cordelia; sam pan to wie – dzieliłam się z panem swoimi nadziejami i ekscytacjami, kiedy dyskutowaliśmy przez ostatnie dni na ten jeden temat. Czy potrzebuje pan moich zapewnień, że nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie uczyniła wszystkiego, co tylko w mojej mocy, by wszystko poszło jak najpiękniej?

Tym razem to Clarke się roześmiał.

– Doprawdy, panno Davenport? A cóż takiego mogłaby pani uczynić?

– Przyznaję, że niezbyt wiele – odrzekła żartobliwie Maud – lecz los pozwolił mi zaznać choćby tego szczęścia, że pogoda się poprawiła i oto jesteśmy tutaj, w pańskim powoziku, wybierając się do cudownego Lacock.

– Otóż to, panno Davenport. A któż wie, co jeszcze los dla pani zgotował – dodał tajemniczo pan Clarke, wzbudzając w Maud uczucie nadziei graniczącej wręcz z pewnością, że tego dnia nie tylko Cordelia odbędzie najwspanialszą rozmowę swojego życia; a skoro tak, to nawet biedna Cordelia nie mogła być szczęśliwsza od Maud. W takiej chwili nawet owe parę kropel, które spadły na ich głowy, kiedy znajdowali się około godziny drogi od Lacock, nie mogło zepsuć jej humoru; mogło zresztą się zdarzyć, iż panienka nawet ich nie dostrzegła.

Chociaż Maud Davenport zawsze uchodziła za niezwykle towarzyską osobę, podczas tej przejażdżki wydawała się jeszcze bardziej elokwentna, jej poczucie humoru – jeszcze doskonalsze, a jej urok jeszcze wyrazistszy. Każdy, kto zobaczyłby ją w takim stanie, mógłby się w niej zakochać od pierwszego wejrzenia: zarumienione policzki i lśniące oczy sprawiały, iż wyglądała piękniej niż kiedykolwiek.

Ów stan utrzymywał się, kiedy już dotarli do Lacock. Ulokowawszy powoziki w stajni niewielkiej gospody, całe towarzystwo zadowoliło się herbatą i małą przekąską. Siedząc przy stole, pan Waverly powiedział z zaskakującą naturalnością:

– Pani wygląda dziś doprawdy olśniewająco, panno Davenport.

Sposób, w jaki wymówił te słowa, sprawił, że nawet oczekująca jego oświadczyn Cordelia nie poczuła się zazdrosna; wręcz przeciwnie, również się rozpromieniła i ochoczo przyznała panu Waverly rację.

Po wypiciu herbaty wszyscy razem udali się na spacer, jak to nazwał pan Clarke, najbardziej malowniczą trasą w całej Anglii, a kto wie, może i Europie.

– Pan wiele podróżował, panie Clarke? – zapytała wesoło Cordelia, której udzieliło się nieco czaru jej przyjaciółki.

W tej chwili spacerowali wszyscy razem – chociaż Maud bardzo się starała znaleźć wymówkę, by oddalić się od Waverly'ego i Cordelii, jej wysiłki spełzały na niczym; każdy z poruszanych tematów zdawał się interesować każdego w towarzystwie, a Maud w pewnym momencie musiała przyznać, iż sposób, w jaki wysławiała się Cordelia, wywoływał wyraz nieukrywanego podziwu na twarzy pana Waverly. Panna Enfield nigdy nie była przesadnie nieśmiała, zaś niejedna dama mogłaby pozazdrościć jej umiejętności konwersacji – teraz jednak, być może ze względu na czarującą okolicę, jej atuty wydawały się jeszcze bardziej oczywiste, a przy tym jeszcze bardziej zachwycające.

Decyzja o oddzieleniu się od Maud i Clarke'a należała do pana Waverly, który w pewnej chwili delikatnie przytrzymał dłoń Cordelii.

– Proszę spojrzeć, panno Enfield – zwrócił się do niej łagodnie, po czym wskazał na coś na horyzoncie – na co, tego Maud nie była w stanie dostrzec, jednak równie dobrze ów punkt mógł być widoczny jedynie dla dwójki zakochanych.

Maud zmuszona była odwrócić się, kiedy poczuła dotyk dłoni pana Clarke'a na własnej.

– Niech się tu zatrzymują, panno Davenport – rzekł ze śmiechem mężczyzna. – Nie ma tu niczego interesującego. Proszę mi wierzyć, że w okolicy są o wiele przyjemniejsze miejsca. Ale może jedynie moje oczy są w stanie je dostrzec. Wszak, jak panna Enfield zauważyła, wiele podróżowałem. Mam tę przewagę nad Waverlym, którego, niestety, powstrzymuje od podróży jego siostra.

Maud udało się zbyć ten temat jakąś niezobowiązującą odpowiedzią, która – mogła jedynie przypuszczać – nie zabrzmiała niegrzecznie.

– Pani wiele podróżowała, panno Davenport? – spytał nagle Clarke.

– Och! Nie, niestety. Nie było mi to dane. Mój ojciec osiadł na stałe w Maybridge przed moimi narodzinami.

– Zatem powinna pani zacząć. Doprawdy, z pani urodą i inteligencją z pewnością odnajdzie się pani w każdym towarzystwie w Europie. Francja lub Włochy z pewnością przypadłyby pani do gustu.

Maud uśmiechnęła się lekko.

– Cóż, na razie nie będzie mi to dane, panie Clarke. Wszystko zależy od mojego ojca, czemu zresztą trudno się dziwić; może lepiej, by nie spuszczał mnie z oczu, jak niektórzy uważają – podejrzewam, że gdybym podróżowała sama, ba, gdybym jedynie sama gdzieś wyruszyła, już stałoby się to skandalem.

W tej chwili Maud poczuła dziwną gorycz. Niezależnie od tego, czy uczyniła coś złego, czy też nie, jej bezmyślne postępki przeszłości kładły się długim cieniem na jej życiu. Chociaż zachowywała się wręcz przykładnie przez ostatnie miesiące, w świadomości wielu pozostawała skandalistką.

Cóż, owym plotkom aktywnie pomagała sama siostra pana Waverly'ego oraz jej przyjaciel, który – w dobrej lub złej woli – opowiedział pannie Waverly stanowczo zbyt wiele, by Maud miała do niego choć odrobinę szacunku.

– Nie ulega wątpliwości – przyznał pan Clarke, a jego słowa ubodły pannę Davenport, której niewielka cząstka duszy miała pewną nadzieję na to, iż mężczyzna zaprzeczy. – Podejrzewam jednak, że jest z tej sytuacji wyjście.

– Wyjście, panie Clarke?

– Obecnie znajduje się pani pod opieką swojego ojca – wyjaśnił pan Clarke – lecz pewne wydarzenie może – cóż – wyswobodzić panią.

Maud poczuła, że jej serce bije szybciej.

– Rozumiem, iż mówi pan o małżeństwie – rzekła wprost, uznając, iż udawanie, że nie rozumie słów pana Clarke'a nie ma najmniejszego sensu. – Wówczas znalazłabym się pod opieką swojego męża.

– Otóż to – zgodził się Clarke. – Z mężem z pewnością miałaby pani wiele okazji do podróżowania; o ile, oczywista, on sam będzie miłośnikiem podróży.

W głowie panny Davenport panował całkowity chaos; z jednej strony była pewna – albo chciała być pewna – iż jest to wstęp do oświadczyn, choć, do tej pory jeszcze nigdy nie słyszała podobnego. Z drugiej jednak owe słowa były dziwnie oficjalne, a nie osobiste, jak to powinno być z oświadczynami. Maud usprawiedliwiała pana Clarke'a tym, iż zapewne do tej pory nie miał jeszcze wielkiego doświadczenia w podobnych sprawach. Nie mógł wiedzieć, jak się oświadcza; w przeciwieństwie do niej, nie należał do osób, które otaczały się wielbicielami; nie wykazywał zamiłowania do flirtów i miłostek, zapewne nawet jeśli jakakolwiek dama skradła jego serce, nigdy nie doszło do zaręczyn. Mężczyzna taki jak Clarke mógł się nigdy nie oświadczać – co oznaczało, że Maud była jego pierwszą wybranką i jako bardziej doświadczona, powinna wziąć sprawy we własne ręce, by go ośmielić.

– Jestem przekonana, iż będzie – odpowiedziała wreszcie, choć odczuwała dziwną nerwowość, której do tej pory nie doświadczyła. – O ileż przyjemniejsze będą podróże w towarzystwie ukochanego!

– Nie wątpię, panno Davenport – odparł pan Clarke ze zdumiewającą rzeczowością, co zdziwiło Maud. – Kimkolwiek ów nieszczęśnik będzie, nie wątpię, iż przynajmniej pani będzie czerpała z tego wiele przyjemności.

Te słowa, tak oschłe, tak okrutne, zupełnie odebrały mowę zazwyczaj elokwentnej Maud. Młoda dama nadal wpatrywała się w swojego towarzysza, zapominając o tym, jak niegrzeczne było otwieranie ust w podobny sposób. Clarke jednak zdawał się nie zwracać na to większej uwagi – w tej chwili w ogóle nie przypatrywał się swojej rozmówczyni. Zaśmiał się krótko, po czym pozwolił dłoni panny Davenport wysunąć się spod swego ramienia i odwrócił się, wpatrując w jakiś punkt na horyzoncie.

– Panie Clarke – odezwała się po chwili Maud, odzyskując nieco swego ognia – tak się nie godzi dżentelmenowi.

– Zaś pani zachowanie nie przystoi damie – odparł Clarke.

– Wcześniej to panu nie przeszkadzało. Cieszył się pan z mojego towarzystwa tak samo, jak ja cieszyłam się z pańskiego.

– Och! Tak pani sądzi: zatem moja mała maskarada się udała. Widzi pani – ciągnął Clarke – nie tylko pani potrafi się bawić. Pozwoliłem pani zakosztować jej własnego lekarstwa. Przyjaciel panny Waverly w podobny sposób cierpiał; panna Waverly nie dziw, że pani nie lubiła od samego początku – ja z kolei bardzo troszczę się o szczęście panny Waverly.

Chociaż podczas owej przemowy Maud zamierzała kilka razy przerwać Clarke'owi, coś powstrzymywało ją od wypowiedzenia choćby słowa. Niemniej chociaż w jej oczach zalśniły łzy, nie pozwoliła ani jednej z nich spłynąć po policzku.

– Proszę zwrócić uwagę, że nie potrzeba dosłownego pytania – ani odpowiedzi wprost – by jedna czy druga strona uwierzyła w zaręczyny – czyż nie, panno Davenport? Przekonany jestem, że choćby przez chwilkę pomyślała pani, że zamierzam się pani oświadczyć. Czyż nie tak zabawiała się pani z owymi Bogu ducha winnymi młodzieńcami w Maybridge, doprowadzając ich nierzadko do szaleństwa? Proszę mnie zatem uznać za miłosiernego – nie obszedłem się z panią aż tak okrutnie i w czas przerwałem tę farsę.

I wyrzekłszy te słowa, skłonił głowę i odszedł. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro