Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział V

Z całą pewnością byłoby kłamstwem rzec, iż Maud nie miała żadnych problemów z dotrzymaniem obietnicy; że obowiązki, które dotychczas były przykre, nagle przemieniły się w rozrywkę – wręcz przeciwnie, były równie nieprzyjemne jak do tej pory, jednak mając na horyzoncie nagrodę w postaci wyjazdu do Bath, z pewnością lepiej panowała nad własnymi emocjami; nie okazywała już rozdrażnienia czy niezadowolenia w tak otwarty sposób, a to, jak stwierdziła pani Davenport, już i tak wielki sukces.

Jeszcze nie tak dawno temu pani Davenport miałaby wątpliwości co do tego, czy jej córka poradzi sobie z postawionymi jej warunkami, lecz teraz, gdy już spostrzegła jej możliwości, jej zawziętość i ciężką pracę nad sobą, nie było dla niej żadnym zaskoczeniem, gdy Maud zasłużyła sobie na wyjście do Hughesów. Każdy, kto by ją teraz zobaczył, mógłby ze zdumieniem uznać, że panna Davenport była zupełnie inną osobą – a pani Davenport nawet by temu nie zaprzeczyła. Maud w istocie zmieniła się nie do poznania.

A jednak wizja spotkania z Lucy Hughes po tak długim czasie nadal napełniała dziewczynę złością i swoistym przerażeniem; Maud nie była pewna, czy będzie potrafiła zapanować nad własnymi emocjami, bo chociaż do tej pory jej się to udawało, to nie były to sprawy tak ważkie; inaczej powściąga się swoją irytację, gdy ścina się kwiaty, a inaczej gdy staje się twarzą w twarz z osobą, którą niegdyś uznawało się za swoją najbliższą przyjaciółkę. Zatem nie wykonywanie poleceń rodziców, a ten obiad miał być ostatecznym sprawdzianem jej silnej woli. Maud musiała zatem przypominać sobie nieustannie o tym, co majaczyło na horyzoncie – już zbyt wyraźnie, by mogła o tym zapomnieć, a jednak wciąż zbyt blado, by mogło się ziścić bez tej ostatniej próby. Wiedziała bowiem, że matka nie zgodzi się na wyjazd, jeżeli córka przyniesie jej wstyd w Evergreen Mansion.

– Nie pomyślałabym – powiedziała pani Davenport, obserwując, jak Betty układa włosy Maud – że kiedykolwiek zobaczę moją córkę wystraszoną. A tu proszę bardzo.

– Nie jestem przestraszona – obruszyła się panna Davenport. – Jestem zdenerwowana. Wcale nie podoba mi się to, że od zachowania Lucy Hughes zależy moja przyszłość. Jeśli mnie sprowokuje, nie wyjedziemy do Bath.

– Zatem nie daj się sprowokować – odrzekła tylko pani Davenport.

Prawdę powiedziawszy, Maud poczuła w tej chwili trudną do ujarzmienia złość na matkę – a jednak nie pozwoliła sobie na choćby jedno niepoprawne słowo. Zacisnęła tylko dłonie na podołku i skupiła się na własnym wyglądzie, podczas gdy sprawne dłonie Betty układały jej na czole misterne loczki.

Jeśli to mogło być jakimkolwiek pocieszeniem dla panny Davenport, z całą pewnością była ładniejsza od Lucy Hughes. Miała delikatniejszą cerę, bardziej pociągłą twarz i idealnie prosty nos, a jej oczy, choć również szare, nie były ani wyłupiaste, ani osadzone zbyt blisko siebie. A chociaż jej włosy przybrały po włosach jej ojca nieco miedzianą barwę, Maud widziała w tym raczej zaletę niźli wadę – cóż, trzeba przyznać, że niegdyś dziewczęta z wioski wyśmiewały się z niej z powodu jej włosów, jednak po jakimś czasie, widząc, jak dumna jest Maud ze swojej odmienności (trzeba wszak zaznaczyć, że większość młodych dam w okolicach Southbury może się poszczycić włosami w podobnym odcieniu mysiego brązu), przestano jej dokuczać. Co więcej, jak panna Davenport niegdyś spostrzegła, kilka młodszych dziewczyn starało się uzyskać podobną barwę, jednak efekty tego były dość opłakane.

Dlatego też Maud nigdy nie wstydziła się własnego wyglądu – ba, zupełnie otwarcie mówiła o tym, iż uznaje się za jedną z najładniejszych panien w całej okolicy – i trudno byłoby mieć jej to za złe. Z pewnością przewyższała pod tym względem wiele z nich, zaś jej pewność siebie jedynie dodawała jej uroku. Niemniej – jak zaczęła dowiadywać się dopiero teraz – pewność siebie należało odróżnić od zadufania w sobie i butności.

A jednak, siedząc wraz z rodzicami w powozie, Maud odzyskała nieco kurażu. Skoro wygląda tak ładnie – i skoro jej matka powiedziała w tym tygodniu na głos, że jej córka z pewnością bardzo się zmieniła, i to na lepsze – żadna Lucy Hughes nie będzie w stanie sprowokować jej na tyle, by utraciła nad sobą kontrolę. Nie kiedy miała w pamięci Bath.

Prawdę powiedziawszy, Maud błogosławiła fakt, iż był to proszony obiad, na którym mieli się pojawić nie tylko oni, ale również kilka innych rodzin z okolicy. Trochę irytowała ją zapowiedziana obecność pana Prescotta, niemniej pozostali goście mogli uchronić ją przed niepożądaną bliskością Lucy czy Fanny Hughes.

W momencie, w którym przybyli, w Evergreen Mansion był jedynie pan Prescott oraz państwo Lewisowie, mieszkający opodal. Pani Lewis była nieco zbyt gadatliwa, lecz Maud bardzo ją lubiła – zresztą w okolicy nie było chyba nikogo, kto nie darzyłby jej sympatią, i to niezależnie od wieku. Dlatego też to właśnie ją Maud wybrała na swoją ostoję. Co prawda przywitała grzecznie państwa Hughes (oraz Lucy i Fanny, choć zrobiła to znacznie bardziej ozięble niż zazwyczaj – i Lucy musiała to spostrzec), a także pana Prescotta, ale na szczęście on zatopiony był w rozmowie z panną Hughes.

Wówczas Maud poczuła coś dziwnego – i po chwili zrozumiała, że jest jej niezwykle żal, iż nie ma z kim podzielić się dobrą wieścią o planowanym wyjeździe. Jej oczy kilka razy uciekły ku Lucy, lecz ze zdumieniem zauważyła, że ta ani razu nie odwzajemniła tego spojrzenia – i najprawdopodobniej to właśnie to spostrzeżenie sprawiło, iż wszelki żal prysnął niczym bańka mydlana, a Maud już więcej nie odwróciła wzroku ku pannie Hughes.

Na szczęście wkrótce po przybyciu państwa Davenportów do Evergreen Mansion przyjechali kolejni goście i o wiele łatwiej było Maud skupić swoją uwagę na czym innym niźli zdumiewająco okrutne zachowanie Lucy Hughes. Dom przepełnił gwar rozmów i panna Davenport w pewnej chwili nawet zapomniała o tym, gdzie jest; czuła się tu o wiele swobodniej niż kiedykolwiek; obracała się ku każdemu, kto zadał jej jakieś pytanie, a odpowiadała z takim humorem, że nikt nie mógł się temu nadziwić: nawet pułkownik i pani Davenport, a ci przecież byli świadkami przemiany swojej córki.

W pewnej chwili uszu Maud doszły słowa pani Lewis, która zwracała się do jej matki.

– Doprawdy niezwykłe – mówiła. – Taka różnica! Wie pani – ostatnio wiele się o pannie Davenport słyszało, to jasne, acz stawiano ją w niezbyt dobrym świetle. Nie chcę mówić, o co dokładnie chodziło, ale – tu spojrzała znacząco na pana Prescotta – cóż, z pewnością nic pozytywnego. Teraz jednak – proszę mi wierzyć, pani Davenport – bardzo trudno mi ufać tym pogłoskom! W istocie, panna Davenport potrafiła być dość... cóż, nieokiełznana, niemniej teraz widzę, że zupełnie się myliłam!

Słysząc to, Maud zarumieniła się – a była to dla niej rzecz niesłychana; często bowiem słyszała miłe słowa na swój temat (choć kłamstwem byłoby rzec, że tylko miłe), lecz żadne do tej pory nie sprawiło jej tyle przyjemności. Jednocześnie jednak nie mogła się wyzbyć poczucia wstydu – wszak nie powinna była podsłuchać rozmowy między obiema paniami. Dlatego też tak prędko, jak tylko mogła, zmieniła swoje miejsce – a że zwróciła się do niej jedna ze znajomych, natychmiast przyjęła zaproszenie do konwersacji.

Trochę zdumiewające mogło się wydawać to, że w chwili, w której towarzystwo zostało poproszone do stołu, Maud odkryła, iż wyznaczono jej miejsce dość oddalone od miejsc Lucy czy Fanny – chociaż przyjęła to z ulgą, nie mogła się pozbyć wrażenia, że nie tylko ona żywi wobec kogoś jakąś urazę; najwyraźniej panny Hughes również były z jakiegoś powodu obrażone, choć Maud nie potrafiła zrozumieć dlaczego. Mimo iż był to dla niej dość nieprzyjemny obowiązek, gdy tylko jej matka wspomniała o tym, że powinna pomimo wszystko odpowiedzieć na tę feralną notkę od Lucy, zrobiła to natychmiast (fakt jednak pozostawał faktem, że Maud uczyniła to tak prędko jedynie po to, by nie musieć o tym więcej myśleć). Tak zatem panny Hughes otrzymały odpowiedź – Maud przekonana była, że doprawdy niezwykle uprzejmą, biorąc pod uwagę ton oryginalnej wiadomości – niezwłocznie.

Najtrudniejszym momentem wizyty w Evergreen Mansion był dla Maud ten, w którym doszło do jej konfrontacji z panem Prescottem. Panna Davenport wiedziała, że nie jest na to spotkanie gotowa, tymczasem przekonana była, że pan Prescott do niego dążył. Cóż – trzeba było pamiętać, że parę tygodni temu mężczyzna twierdził, iż Maud zgodziła się za niego wyjść – albo inaczej: że zgodziła się wręcz na ucieczkę z nim. Pułkownik Davenport osobiście rozmawiał z niedoszłym narzeczonym, oznajmiając mu, iż przenigdy nie da swojej córce zgody na podobne zaręczyny, zwłaszcza że te miałyby zostać zawarte w aurze skandalu. Panna Melville była bowiem – choć niezbyt bogata – znaną postacią w Southbury i gdyby w istocie doszło do zaręczyn pomiędzy panem Prescottem a panną Davenport, dobre imię obojga na zawsze zostałoby zbrukane – na to z kolei pułkownik nie mógł sobie pozwolić.

Nie można się zatem dziwić, iż widząc zbliżającego się pana Prescotta, Maud poczuła wzrastający w swym sercu niepokój.

– Panna Davenport – przywitał się grzecznie pan Prescott.

Trzeba było przyznać, że jak na osobę, której nie tak dawno odmówiono ręki wybranki, zachowywał się z niezwykłą godnością.

– Pan Prescott – odrzekła Maud, stwierdzając, że jej głos brzmi dokładnie tak, jak powinien: poważnie, a zarazem łagodnie. Na całe szczęście nie zadrżał, więc nie zdradził jej prawdziwych uczuć. – Mam nadzieję, że jest pan w dobrym zdrowiu.

– W jak najlepszym – odparł pan Prescott, uśmiechając się.

Z początku panna Davenport obawiała się, że z tym uśmiechem na twarzy pan Prescott powie jej coś niemiłego – ale nie, spytał o zdrowie rodziny, a także jej własne – następnie wspomniał coś na temat pogody i polowań – zbliżał się sezon; wielu mężczyzn w tym czasie spędzało godziny na świeżym powietrzu, by strzelać do ptactwa, zaś pan Prescott uchodził za jednego z najlepszych myśliwych w okolicy.

Z wolna Maud zaczęła się uspokajać. Im dłużej trwała ta rozmowa, tym bardziej przekonywała się, iż pan Prescott nie ma zamiaru ponawiać swoich przedziwnych zalotów; ani razu nie padło żadne sformułowanie, które kazałoby pannie Davenport sądzić, iż mężczyzna czuje wobec niej albo jakieś cieplejsze uczucie – albo wręcz przeciwnie, głęboką niechęć. To z kolei było bardzo dobrym znakiem. Mimo iż miała w tej kwestii jako takie doświadczenie, odrzucanie zalotników nigdy nie było jej mocną stroną (nadal chowała w pamięci bolesne chwile spowodowane odtrąceniem pana Eastona), zatem wolała nie musieć przez to przechodzić. Sądziła, że lepiej jest przykrych spraw unikać aniżeli stawiać im czoła – nawet jeśli wszelkie podręczniki dobrego wychowania, które podsuwała jej matka, traktowały o tym nieco inaczej.

Niemniej w pewnej chwili uznała, iż rozmowa trwa nazbyt długo. Nie należało jej zbytnio przeciągać, by nie ponawiać niepotrzebnie już raz ukróconych plotek – ponadto sama Maud nie czuła się komfortowo, rozmawiając z panem Prescottem. I to nie dlatego, że mężczyzna był złym rozmówcą – kiedy już przymknęło się oko na jego w niektórych kwestiach rażącą ignorancję, można było uznać go za całkiem przyjemnego towarzysza. Jednak obecna sytuacja wcale nie sprzyjała takim przyjacielskim konwersacjom pomiędzy nim a panną Davenport – i Maud musiała to odczuwać.

– Czyżbym panią nudził, panno Davenport? – spytał nagle pan Prescott.

– Ależ nie; nic z tych rzeczy – odparła Maud, zorientowawszy się, że w jakiś sposób musiała zdradzić się ze swoim zamiarem ukrócenia rozmowy. – Zdawało mi się jedynie, że moja matka mnie woła.

– Niemożliwe, panno Davenport – od dłuższej chwili rozmawia z panem Lewisem i ani razu na panią nie spojrzała.

Krew zaczęła uderzać Maud do głowy. Czyżby ten człowiek upewniał się, że ma prawo z nią rozmawiać? W tych chwilach, kiedy panna Davenport przekonana była, iż jej rozmówca się zastanawia, najwyraźniej sprawdzał, czy nie są obserwowani przez pana lub panią Davenport – to z kolei nie mogło nie irytować jego towarzyszki. „Bath," powiedziała sobie w duchu Maud, „myśl o Bath."

Ale nawet myślenie o Bath nie pomagało, kiedy pan Prescott przedłużał rozmowę, która stawała się z chwili na chwilę coraz to mniej przyjemna – wszystko bowiem wskazywało na to, że mężczyzna nie miał wiele więcej do powiedzenia ponad to, o czym wspominał podczas pierwszych dziesięciu minut rozmowy. Maud dosyć miała wysłuchiwania niekończących się przechwałek na temat tego, jak doskonałym strzelcem jest pan Prescott – jak wielki był ostatni upolowany przezeń bażant – jak wielu innych mężczyzn, nierzadko starszych i bardziej doświadczonych od niego, prosiło go o rady na temat celowania...

I pomyśleć, że Maud uznawała Lucy za swoją nemezis! Stojąc w salonie Evergreen Mansion, panna Davenport zaczęła błogosławić fakt, iż jej pobłażliwy ojciec nie kazał jej wyjść za pana Prescotta, bowiem gdyby sprawy przyjęły inny obrót i w istocie doszłoby do tego mariażu, w tej samej chwili mogłaby się modlić o wyzwolenie od tego męczącego człowieka.

Maud nie potrafiła się powstrzymać od rozglądania na boki w poszukiwaniu ucieczki; gdyby pan Prescott zadał jej to pytanie po raz kolejny, musiałaby mu odpowiedzieć, że tak, w istocie – jest śmiertelnie znużona jego niekończącą się paplaniną.

Na całe szczęście jednak pani Davenport musiała spostrzec jedno z błagalnych spojrzeń rzucanych jej przez córkę i wreszcie poprosiła ją do siebie. Odetchnąwszy głęboko, Maud dygnęła elegancko i przeprosiła swojego rozmówcę.

– Mam nadzieję, że zobaczymy się na balu, który wyprawiają nasi dzisiejsi gospodarze – powiedział znienacka pan Prescott.

– Och, nie, obawiam się, że to będzie niemożliwe – odrzekła Maud. – Wybieram się na zimę z rodzicami do Bath.

Dopiero po wypowiedzeniu tych słów zorientowała się, jak wielki popełniła błąd. Jak mogła wypowiedzieć nazwę tego miasta! Błysk w oku pana Prescotta świadczył o jednym: zamierzał podążyć za swoją wybranką do Bath, do Londynu, do Brighton – wszędzie, gdzie mógł się znaleźć blisko niej.

– Doprawdy! – wykrzyknął mężczyzna. – Bardzo malownicza miejscowość.

– Pan wybaczy – wtrąciła Maud, siląc się na spokój, ale po raz kolejny czuła, że irytacja zaczyna przejmować nad nią kontrolę – lecz matka mnie woła.

– Och, poczeka – odparł niedbale pan Prescott. – Proszę mi powiedzieć, pod jakim adresem się zatrzymujecie.

Panna Davenport nie zamierzała popełnić tego błędu po raz kolejny. Raz jeszcze, bardziej stanowczo niż poprzednio, powtórzyła, że woła ją matka i musi – ale to musi – do niej iść. Nie zważając na kolejny potok słów, który potoczył się w tej chwili z ust pana Prescotta, ruszyła w kierunku pani Davenport.

Na twarzy matki – ku swemu zdumieniu – spostrzegła coś, w czym dopatrywała się gniewu. Dopiero po jakimś czasie zrozumiała, że nie była to złość, raczej niepokój – i to chyba nie spowodowany przez nią samą.

– Doprawdy, Maud, musisz uważać, z kim i jak długo rozmawiasz – powiedziała pani Davenport.

– Och, matko, wybacz. Bardzo się starałam odejść od pana Prescotta, ale on jest taki nużący! Zagadałby mnie tam na śmierć, gdybyś mnie nie zawołała.

– Zawołałam cię, bo gdybyście mówili choćby chwilę dłużej, mogłoby to wyglądać niestosownie. Tak oddaleni od reszty towarzystwa! Kilka razy miałam wrażenie, że stara się ciebie dotknąć. Na Boga, Maud, musisz uważać.

Maud obiecała, że taka sytuacja już się więcej nie powtórzy; nie próbowała nawet wyjaśnić matce, że wszystko to działo się wbrew jej woli. Gdyby tylko mogła, z pewnością uniknęłaby przynajmniej połowy tej rozmowy. Zresztą wiele wskazywało na to, że pani Davenport rozumiała swoją córkę o wiele lepiej, niźli Maud z początku przypuszczała, bowiem nie robiła jej żadnych wyrzutów; prosiła jedynie o rozwagę. Kiedy zaś wszyscy razem ponownie znaleźli się w powozie, nie wspomniała o owej przydługiej konwersacji pułkownikowi.

Pułkownik z kolei spoglądał na swoją córkę z niekłamaną dumą – Maud nie pamiętała, by kiedykolwiek widziała podobny wyraz na twarzy ojca; mogła zatem stwierdzić, że bywały momenty, w których o wiele lepiej było być „przykładną damą".

– Nie mogli się ciebie nachwalić, cukiereczku – wyznał, nie dostrzegając karcącego spojrzenia rzucanego mu przez żonę (prosiła go już wiele razy, by wyzbył się tego przyzwyczajenia – Maud była już dorosłą kobietą i nie wypadało, by ojciec zwracał się do niej w podobny sposób). – Wszyscy, wszyscy, z którymi dzisiaj mówiłem, spostrzegli w tobie przedziwną przemianę. „Cóż to za nowy sposób?" – pytali. Na to ja mówiłem, „ano, dobra żona i dobra matka."

Najwyraźniej to sformułowanie zdołało w jakiś sposób udobruchać panią Davenport, bowiem wyraz jej twarzy złagodniał.

Niemniej nie ulegało wątpliwości, że wiele osób dostrzegło przemianę Maud Davenport – wszyscy byli z niej niezmiernie dumni – wszyscy twierdzili, że panienka wreszcie wydoroślała i niezaprzeczalnie wyrosła na prawdziwie szacowną damę. W ten też sposób pragnienie uwagi, którego Maud do tej pory się nie wyzbyła, zostało nasycone: mimo iż był to obiad u Hughesów, wszyscy mówili o niej, nie o Lucy czy o Fanny Hughes. A chociaż Maud obiecywała, że nie pozwoli sobie na ową ponurą satysfakcję płynącą z zemsty na swojej byłej przyjaciółce, w tej chwili syciła się nią do woli, nie karcona przez nikogo. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro