Rozdział 48
Isabell
W drodze do domu wciąż nie podjęłam decyzji, co zrobię z nowo zdobytymi informacjami. Choć Feliks niczego nie powiedział wprost, jego reakcja potwierdziła moje wcześniejsze przypuszczenia. Byłam pewna, że stanowiły tylko wierzchołek góry lodowej prawdy, której bałam się odkryć.
Miałam dwie opcje: skonfrontować Jasona i na podstawie jego wyjaśnień zdecydować, co dalej lub zdusić w sobie chęć wiedzy i spróbować przejść z tym wszystkim do porządku dziennego.
W głowie wciąż wyliczałam plusy i minusy każdej decyzji. Kochałam tego mężczyznę, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. Czy jednak potrafiłam udawać, że niczego nie podejrzewam?
Myśli krążyły po głowie i wpadały jedna na drugą, jak stado mrówek, kiedy ktoś włoży kij w mrowisko. Nie chciałam budować kolejnego związku na kłamstwach, co było hipokryzją z mojej strony, bo dziś właśnie jednego się dopuściłam.
Kiedy przekroczyłam granicę Brookvale, powoli zbliżał się wieczór. Słońce nadal wisiało wysoko, a ludzie tłoczyli się na stacjach, aby wrócić do domów. Cieszyłam się, że wybrałam dziś sandały na koturnie zamiast szpilek i z tego powodu postanowiłam udać się na spacer.
Drzewa pogubiły już pierwsze liście na znak zbliżającej się jesieni. Prognoza nie zapowiadała ochłodzenia w ciągu najbliższych dni, a co najwyżej kilka burz. Ciepłe powietrze owiewało mi twarz, gdy kroczyłam znajomymi ulicami, pamiętając, jak nie tak dawno temu nie czułam się bezpiecznie we własnym mieście. Teraz mogłam oddychać pełną piersią, bez konieczności oglądania się przez ramię, choć wciąż wzdrygałam się na nagły ruch w pobliżu, szczególnie gdy zapadał zmierzch.
Portier powitał mnie skinieniem głowy, gdy wkraczałam do apartamentowca, w którym dzieliłam mieszkanie z Jasonem. Widząc na ekranie windy liczbę dwanaście, uśmiechnęłam się blado, przypomniawszy sobie, że Hyun-soo mieszkał tam, gdy ukrywał się przed Feliksem.
Teraz to wszystko wydawało mi się zamierzchłą przeszłością, choć każde przerażające wspomnienie z tamtego okresu wciąż było we mnie żywe.
Zrzuciłam buty ze stóp i odrzuciłam torebkę na bok. Nie pierwszy raz byłam tu sama, ale teraz wszechobecna cisza mnie przytłaczała. Zdawała się oceniać przemilczane słowa i gładkie kłamstwa. Czy Jasona też tak dręczyło sumienie?
Opadłam ciężko na miękką kanapę, wciąż nie mając pojęcia, co zrobić z obecną sytuacją. Westchnęłam ciężko i przygryzłam wnętrze policzka. Jason powinien wrócić do mieszkania za kilka godzin, nie zostało więc wiele czasu, żebym podjęła decyzję.
Mój wzrok zatrzymał się na drzwiach do gabinetu. Ostatnio rzadko tam wchodziłam. Zastanawiałam się, czy Jason jest świadomy tego, że czytam fragmenty, które zaznacza. Uchyliłam drzwi i spojrzałam na niepasującą do reszty książek serię. Chwyciłam za Kłamstwa. Z oczywistego powodu, wydały mi się teraz właściwym wyborem.
Bez zastanowienia otworzyłam na losowym różowym znaczniku.
„Kiedyś nie wierzyłem w miłość. Teraz zdaję sobie sprawę z tego, że miłość była ostatnim elementem, którego brakowało w układance mojego życia. Dzięki niej w końcu byłem całością."
Emocje utworzyły gulę w gardle, utrudniając mi przełykanie śliny. Kochał mnie. Wiedziałam o tym. Mówił mi to wielokrotnie. Okazywał każdym gestem i poświęceniem, na które się zdecydował, ale również uwieczniał to uczucie na stronicach romansideł, a ja mogłam bezkarnie odkrywać jego uczucia raz za razem, otwierając którąkolwiek z nich.
Podskoczyłam, gdy doszedł do mnie dźwięk otwieranych drzwi, a książka wypadła mi z rąk z hukiem.
– Isabell? – Zdziwiony głos dobiegał z salonu.
Właśnie podnosiłam wolumin, gdy stanął w progu i nonszalancko oparł się o framugę. Nie zdążyłam odłożyć tomu na swoje miejsce, więc schowałam go za plecami.
– Tak?
– Co robisz w moim gabinecie? – Zmrużył oczy, ale nie wydawał się rozgniewany. Co najwyżej rozbawiony.
– Nic. Znaczy... Szukałam dla siebie jakiejś książki – wyjaśniłam, czując, jak rumieniec spowodowany wstydem wspina się na moje policzki.
– I wybrałaś – rzucił okiem na najwyższą półkę – romans? Tych masz akurat pełno w swoich zasobach. – Odbił się od framugi i ruszył w moją stronę.
Przełknęłam wyraźnie ślinę, świadoma tego, że zostałam przyłapana na szperaniu w jego rzeczach i czytaniu osobistych dla niego fragmentów.
– Zdziwiłam się, że je masz.
– Masz takie same – celnie zauważył.
Stanął tak blisko, że nawet przez materiał ubrań czułam bijące od niego ciepło. Sięgnął za moje plecy, po czym odebrał swoją własność.
– Przepraszam, nie powinnam była tego czytać – wyznałam pospiesznie i spuściłam wzrok, jednak nie na długo, bo chwilę później poczułam, jak Jason unosi mój podbródek.
– Nie masz za co przepraszać. Teraz jesteś u siebie. Poza tym prędzej czy później i tak bym ci je pokazał. – Ucałował mnie w czoło i nagle zrobiło mi się strasznie głupio. – Jak było u doktora Markovica? – zmienił temat.
– Skąd wiesz? – Brwi poszybowały mi do góry w zdziwieniu.
– Jestem twoim szefem. Wiem, kiedy bierzesz wolny dzień – odparł swobodnie. Szczerze wątpiłam, czy informowano go o dniu wolnym każdego z pracowników.
Mogłam ciągnąć to kłamstwo albo powiedzieć mu prawdę. Cóż... Teraz albo nigdy.
– Nie pojechałam do niego. Byłam u Feliksa – wyrzuciłam z siebie, póki miałam w sobie na tyle odwagi.
Spodziewałam się gradu pytań, iskierki gniewu, frustracji, czegokolwiek. Lecz ponownie Jason mnie zaskoczył. Mruknął tylko i skinął głową. Teraz to ja stałam się podejrzliwa. Czyżby wiedział od tym od początku? Śledził mnie?
Odepchnęłam od siebie paranoiczne myśli, zanim zdążyły na dobre zakiełkować w mojej głowie.
– Nie jesteś zły?
– Jestem zawiedziony, że wolałaś to zataić niż przyjść z tym do mnie – oznajmił.
Przygryzłam dolną wargę i spojrzałam na niego ze skruchą.
– Próbowałbyś mnie powstrzymać – szepnęłam.
– W pierwszym odruchu na pewno – wyznał. – Ale ja również wiem, jak to jest potrzebować, zmierzyć się z własnymi lękami. Przepraszam, że nie mogłem cię w tym wesprzeć. – Na dowód swoich słów przytulił mnie. Znajomy zapach i błogie ciepło otuliły mnie niczym koc.
Czy on przepraszał mnie, bo to ja go okłamałam? Jeśli wcześniej było mi źle, teraz czułam się paskudnie. Pozwoliłam mu uwierzyć, że był niewystarczający, abym zaufała mu w takiej sprawie, choć nie tak dawno temu powierzyłam mu swoje bezpieczeństwo.
– Nie powinnam tego przed tobą ukrywać, wybacz.
Kolejny pocałunek w czoło zdjął ułamek ciężaru, jaki spoczywał na moich ramionach. Czy to był odpowiedni moment, aby zacząć rozmowę o tym, co wydarzyło się w dzień złapania Dravena?
– O czym rozmawialiście? – zainteresował się Jason.
– Głównie to ja mówiłam – sapnęłam zirytowana, jednocześnie odczuwając dumę, że nie poddałam się własnemu strachowi, stając oko w oko z tym potworem.
– Pewnie masz mnóstwo pytań – bardziej stwierdził, niż zapytał. Brzmiał na zrezygnowanego.
Nie miałam serca kontynuować tej rozmowy. Może kiedyś, gdy wewnętrzna dziennikarka nie da mi żyć. Dziś jednak zdecydowałam się na niewiedzę. Znowu.
– Żadnego. – Spojrzałam głęboko w czekoladowe tęczówki, próbując w ten sposób zapewnić go, że cokolwiek się wtedy wydarzyło, mogło poczekać, aż sam będzie gotowy podzielić się tym ze mną.
– W sumie to ja również cię okłamałem. – Zmarszczyłam brwi, widząc jak jego usta wygięły się w uśmiechu, kiedy to powiedział. – Nie byłem dziś w delegacji. Odwiedziłem rodziców. Opowiedziałem im o tobie i... zdecydowali, że chcą cię poznać osobiście.
Zacisnęłam usta w cienką linię, próbując powstrzymać wzruszenie. Jason mało opowiadał o rodzicach. Kiedyś wspomniał, że miał z nimi skomplikowaną relację, a ja nie drążyłam tematu. Zaczęłam się obawiać, że takie zachowanie wejdzie mi w nawyk, a w zawodzie dziennikarki było to wręcz niedopuszczalne.
– Z miłą chęcią ich poznam. Kiedy przyjadą?
– Właściwie... czekają w salonie. – Potarł kark w zakłopotaniu i roześmiał się, widząc moje rozwarte w szoku usta.
– W salonie? – szepnęłam, po czym wskazałam palcem na pomieszczenie obok. Pokiwał twierdząco głową, a na twarzy wystąpił mu subtelny rumieniec.
Jason Collins się rumienił! Gdybym nie zobaczyła tego na własne oczy, nigdy bym nie uwierzyła.
– To co tak stoisz? Chodź mnie przedstaw – zarządziłam.
Splotłam nasze palce i wyszliśmy z jego gabinetu. Dwójka starszych ludzi stała wciąż w przedpokoju i rozglądała się ciekawsko się po ścianach. Kobieta w kasztanowych włosach rozpromieniła się na mój widok i ruszyła żwawym krokiem w naszą stronę.
– Isabell, tak? Jason tak dużo mi o tobie dziś opowiadał, że mam wrażenie, jakbym znała cię od dawna. – Zamknęła mnie w szczelnym uścisku. Pachniała migdałami.
– Mamo – skarcił ją syn. Choć dałabym sobie rękę uciąć, że usłyszałam w jego głosie nutę zażenowania, spowodowaną nagłym wylewem uczuć ze strony rodzicielki.
– Nazywam się Sally Collins, ale możesz mówić mi po imieniu – powiedziała kobieta, gdy już przestała mnie ściskać.
Uśmiechnęłam się nieśmiało i skierowałam wzrok na mężczyznę obok niej. Może miał parę zmarszczek, a ciemne włosy były oprószone siwizną na skroniach, ale podobieństwo między nim a Jasonem było wprost niezaprzeczalne.
– William Collins. – Wystawił dłoń w oficjalnym geście. Uścisnęłam ją.
Znikąd pojawiła się napięta atmosfera. Miałam wrażenie, że Jason odbywał właśnie jakąś niemą rozmowę z ojcem. Oboje mierzyli się surowymi spojrzeniami. Mogłam się założyć, że to Sally chciała się tu zjawić. Kiedy szturchnęła męża łokciem, a jego spojrzenie momentalnie złagodniało, gdy spojrzał w jej oblicze, tylko się w tym upewniłam.
Ten zachód słońca spędziliśmy w czwórkę. Mama Jasona i ja piłyśmy prosecco, swobodnie opierając biodra o parapet i dyskutując na przeróżne tematy, a mężczyźni co jakiś czas rzucali sobie krótkie spojrzenia. Żaden z nich nie powiedział słowa, zapewne nie chcąc burzyć tego niezwykłego dla wszystkich momentu.
Państwo Collins wyszli, gdy księżyc rozświetlał nocne niebo nad Brookvale. Zarezerwowali pokój w jakimś hotelu w mieście. Nikt nie zaproponował, aby zostali tutaj. Chyba dla wszystkich byłaby to niekomfortowa sytuacja.
– Na czym skończyliśmy? – zapytał Jason, oparłszy podbródek na moim ramieniu. Ciepły oddech owiał szyję w miejscu, gdzie znajdowały się jego usta.
– Nie mam pojęcia – odparłam rozbawiona. Wypity alkohol wprawił mnie w dobry nastrój. – Chyba miałam iść poczytać. – Zachichotałam, gdy połaskotał mnie po bokach ciała.
– Nawet wiem co – wyszeptał, a drapieżny ton wprawił moje wnętrzności w przyjemne wibracje. – Mam kilka czerwonych fragmentów – rzucił.
Zdążyłam mrugnąć, zanim porwał mnie w ramiona i przewiesił przez bark. Miałam świetny widok na jego tyłek. Nogą otworzył drzwi do gabinetu i wprowadził nas do środka.
– Czerwona – rozkazał, obracając się tak, abym mogła sięgnąć po Nienawiść. Faktycznie, wystawało z nich wiele czerwonych znaczników.
Szybkim krokiem przeniósł nas do sypialni i odłożył na satynową pościel. Zmiażdżył moje usta w pocałunku niemal od razu. Zatraciłam się w tej pieszczocie. Nie potrzebowaliśmy wiele, aby kilka chwil później zacząć desperacko ściągać z siebie ubrania. Przerywaliśmy pocałunki tylko, gdy wymagało tego pozbywanie się odzieży.
– Pamiętasz, jak kiedyś powiedziałem ci, że jestem twoim szefem, więc wciśniesz mnie wtedy i tam, gdzie ci powiem? – wysapał. Jego wyrzeźbiona klatka piersiowa poruszała się szybko w rytmie krótkich oddechów.
– Tak – rzekłam niepewnie.
– Dzisiaj się z tego wywiążesz, choćbym miał cię pieprzyć do świtu.
To było ostatnie pełne zdanie, zanim słońce wpadło przez okno do sypialni. Przestrzeń wypełniały jęki, przyspieszone oddechy i gwałtowne krzyki (głównie moje). Usnęłam w ramionach mężczyzny, który widział wszystkie moje blizny i nie tylko je zaakceptował, ale również wiele z nich pomógł mi zaleczyć.
Tamtej nocy nie potrzebowałam niczego więcej.
Wszystko ładnie pięknie, więc dlaczego został nam jeszcze jeden rozdział przed epilogiem? Otóż proszę państwa, mam przyjemność zaprosić was na pewną uroczystość!
"Coś nowego, coś starego, coś niebieskiego, coś pożyczonego..."
ZOSTAW COŚ PO SOBIE I WIDZIMY SIĘ NA IMPREZCE 💍💍
SEE YA!
2...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro