Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44

Jason

Spałem tylko trzy godziny, a już odczuwałem skutki zmęczenia. Nie mogłem jednak pozwolić sobie na luksus, jakim był odpoczynek. Feliks w każdej chwili mógł się wybudzić, a ja chciałem tam być, gdy uświadomi sobie, kto zgotował mu taki los.

Isabell przygotowała na śniadanie francuskie tosty, a ja zrobiłem kawę. Sama również nie wyglądała na wypoczętą, ale uparła się, że pójdzie do pracy. Od czasu wywiadu z Carrie Hallow brała na siebie więcej obowiązków niż zwykle, ale kiedy zaczynałem temat, zbywała mnie spojrzeniem, nie pozostawiającym miejsca na dyskusję.

Przebrałem się w czarne jeansy i koszulkę w tym samym kolorze. Zapakowałem zapasowy garnitur, a potem wrzuciłem do plecaka kilka przedmiotów, które według mnie mogły się przydać.

Wysadziłem Isabell pod siedzibą firmy. Przystanęła, zdając sobie sprawę, że nie mam zamiaru wysiąść.

– Muszę...

– Coś załatwić – dokończyła za mnie, po czym spuściła wzrok.

Nienawidziłem, gdy robiła się taka spięta i niepewna. Gdy wczorajszego wieczoru zobaczyłem zapuchnięte oczy, miałem ochotę sam sobie skopać dupę za to, że byłem powodem jej stanu. Tak bardzo chciałem powiedzieć, gdzie byłem i po co, ale nie mogłem. W razie problemów lepiej, żeby nie wiedziała. Poza tym pewnie spróbowałaby mnie odwieźć od tego pomysłu, a ja nie miałem w sobie dość siły, by się jej przeciwstawić.

Wolałem później błagać o przebaczenie, niż prosić o pozwolenie, jeśli cała sprawa się wyszłaby na jaw. Świadomość tego, jaką ta kobieta ma nade mną władzę, była przytłaczająca, a jednocześnie wyzwalająca. Uwielbiałem mieć wszystko pod kontrolą, ale bardziej uwielbiałem oddawać władzę szczupłej blondynce o oczach w kolorze iglastego lasu, z najpiękniejszym na świecie uśmiechem i duszy diablicy.

– Uważaj na siebie – powiedziała, przywdziewając służbowy uśmiech, po czym ruszyła do środka. Powiedziała to takim tonem, jakby doskonale wiedziała, gdzie i po co miałem zamiar jechać.

Odprowadzałem ją wzrokiem, aż nie zniknęła z mojego pola widzenia, a potem włączyłem się do ruchu.

Podjechałem na stację benzynową trzy przecznice przed opuszczonym magazynem, gdzie już czekała na mnie czwórka mężczyzn. Wyjąłem plecak z tylnego siedzenia i skierowałem się na zachód.

Mimo dość wczesnej godziny temperatura zaczynała być nieznośna. Po drodze starałam się odganiać od siebie niepotrzebne myśli. Musiałem być w pełni skupiony, nic nie mogło mnie rozpraszać.

Wystukałem SMS-a do starego znajomego, obmyślając wszystkie szczegóły planu. Młody ja, który tak pragnął odciąć się od przestępczego półświatka, byłby mną najprawdopodobniej rozczarowany.

Obszedłem opuszczony budynek dwa razy, zanim postanowiłem wejść do środka. Przy głównych drzwiach stał Zico i właśnie gasił butem peta, którego następnie schował do kieszeni. Widocznie śmiecenie nie było na liście jego grzechów.

– Oto i on! Już zaczęliśmy się obawiać, że nas wystawiłeś.

Minąłem go bez odpowiedzi i pchnąłem starą, żelazną bramę. Poprzednim razem, gdy tu byłem, wnętrze nie było tak dobrze widoczne. Drobinki kurzu unosiły się w powietrzu. Dzięki promieniom słońca wpadającym przez otwory pod sufitem, które niegdyś służyły za okna, były zauważalne gołym okiem.

Rozejrzałem się po betonowej podłodze. Widziałem świeże ślady kroków i być może ciągnięcia. Z łatwością odróżniłem je od tych, które zostawiłem z Harrym, podczas pierwszego spotkania.

Zico ruszył pierwszy, a nasze kroki odbijały się echem od cementowego podłoża. Doszliśmy do przeciwległej ściany, po czym chłopak skręcił w prawo. Szedł, aż w końcu stanął przy żelaznych drzwiach. Wyglądały na najmniej zniszczone spośród pozostałych. Przeraźliwie skrzypnęły podczas ruchu, ale wciąż wisiały na zawiasach.

W środku znajdowali się pozostali. Bucky opierał się nonszalancko o ścianę i rzucił mi blady uśmiech. Pozdrowiłem go skinieniem głowy, tak samo jak Alfiego, który bawił się motylkowym nożem.

W końcu spojrzałem na główny powód naszego spotkania. Feliks ledwie stał na nogach. Dłonie na wysokości nadgarstków miał przewiązane do rury grubym sznurem. Czarne, posklejane włosy opadały na twarz, która zwisała luźno, jakby wciąż był nieprzytomny.

– Idealne wyczucie czasu. Niedługo powinien się wybudzić – poinformował mnie Alfie.

Zdjąłem plecak i zacząłem wypakowywać jego zawartość na pobliski stół: kastet, kilka par rękawiczek, pistolet na gwoździe, kombinerki, folię malarską i butelkę z wodą. Pod czujnym okiem mężczyzn rozłożyłem plastik pod Feliksem. Noga mu drgnęła, gdy znajdowałem się blisko jego butów.

– Możemy zostać i popatrzeć? – zapytał Bucky z niebezpiecznym błyskiem w oku.

Wzruszyłem ramionami. Nie dbałem o to, czy pójdą, czy nie. Z jednej strony potrzebowałem ich, aby zajęli się później ciałem Feliksa, z drugiej byli dodatkowymi świadkami.

Chwyciłem Dravena za szczękę i uniosłem twarz. Powieki miał wciąż zamknięte. Założyłem rękawiczki i odkręciłem butelkę, a następnie zawartość wylałem mu na głowę. Zatrząsł się, wybudzony ze snu i zmarszczył brwi. Zdezorientowany rozejrzał się po pomieszczeniu i szarpnął sznurem. Na szczęście żaden z mężczyzn nie związał go na tyle mocno, aby się udusił w tej pozycji.

Feliks rzucił okiem na zebranych, ale dopiero, gdy zatrzymał się na mnie, w jego oczach pojawiło się coś na kształt rozpoznania.

– Co ja tu, kurwa, robię? – Głos miał zachrypnięty.

– Póki co, ledwo stoisz – odparłem. Zbliżyłem się i zmusiłem go do spojrzenia w moje oczy. Dźwignął się na nogach na nagły ruch. – Jesteś tu, bo przyczepiłeś się do moich bliskich. A jeśli nie będziesz współpracował, to już stąd nie wyjdziesz.

Zaśmiał się gorzko, od czego dostał napadu kaszlu.

– Nie byłeś skory do współpracy, kiedy ja ją proponowałem.

Wzruszyłem ramionami, nie zaszczycając go odpowiedzią. Wróciłem do stolika i nałożyłem kastet. Dobrze było czuć znajomy ciężar chłodnej stali. Dostałem ją od starego kumpla – Zacka, na zamówienie, kiedy takie akcesorium było jeszcze moim znakiem rozpoznawczym.

Wziąłem porządny zamach i wycelowałem w żebra mężczyzny. Dokładnie tam, gdzie Isabell miała siniaka po spotkaniu z nim. Z Dravena uszło powietrze, ale zacisnął zęby i wydał z siebie zduszony krzyk. Uderzałem raz za razem, aż dwa dolne żebra nie pękły pod naporem ciosów. Zamierzałem mu zostawić trochę więcej pamiątek.

– Wiesz, za co to? – spytałem zdyszany. Pokiwał głową, ale nie odpowiedział. – Powiedz!

– Za Hyun-soo.

– Błąd. – Następna pięść poleciała w stronę twarzy.

Głowę Feliksa odrzuciło na bok, a z ust pociekła krew. Skurwiel oblizał wargę, a potem napluł na ziemię, blisko moich butów. Wyrwałem nóż z ręki Alfiego i przeciąłem więzy na nadgarstkach czarnowłosego. Padł na kolana, ale na krótko, zaraz chwiejnie się podniósł i otrzepał spodnie.

– Co ty robisz? – zapytał Bucky, ale przerwałem mu podniesieniem dłoni. Odrzuciłem kastet i podniosłem gardę.

– Zaatakuj mnie. Nie ma żadnej frajdy, gdy się nie bronisz – skierowałem te słowa do Dravena.

– Mało sprawiedliwie, jak was jest troje. – Wyszczerzył zęby pokryte krwią, a ja ledwo powstrzymałem się przed wykrzywieniem twarzy w obrzydzeniu.

– Oni się nie wtrącą. Byli mi tylko potrzebni, żeby cię tu przywlec i popilnować.

Feliks niepewnie spojrzał po pozostałych, a oni, jak na potwierdzenie moich słów, cofnęli się pod ścianę za moimi plecami. W jego dłoni zalśnił nóż. Naprawdę, nie miałem pojęcia, gdzie on go, kurwa, ukrył, ale nie dbałem o to. Później zajmę się zjebaniem pozostałych za spartaczenie roboty.

Feliks poprawił chwyt i zamachnął się, ale chyba ksylazyna jeszcze nie do końca przestała działać, bo spudłował. Co więcej, nie był nawet blisko. Potrząsnął głową i ponowił atak, tym razem celniej. Odchyliłem górną część ciała, cały czas śledząc ostrze.

Zanim zdążył zastanowić się nad kolejnym ciosem, wyprowadziłem kop w brzuch. Krzyknął z bólu i zatoczył się do tyłu, chwytając się za pokiereszowane żebra.

– Zabierasz mi z tego całą zabawę – rzuciłem. Spojrzał na mnie spomiędzy mokrych kosmyków, posyłając mi mordercze spojrzenie. – Dlatego przejdę do rzeczy. Zamierzam zrobić ci to samo, co ty zrobiłeś Isabell, tylko bardziej brutalnie. A co do mojego kuzyna... za to zapłacisz w inny sposób.

– Po prostu mnie zabij i miej to z głowy – wysyczał.

– Kuszące, ale jestem zmuszony odmówić. Nie mam ochoty pozbywać się twojego ciała. Poza tym morderstwo prowadzi do śledztwa. Nie zamierzam siedzieć za pozbycie się takiej kanalii, jak ty.

– Czego chcesz? – zapytał, a kropla krwi zmieszana ze śliną wyleciała mu z ust.

– Już mówiłem, współpracy. – Ukucnąłem przy nim. Blada twarz, przekrwione oczy, rozcięta warga i ślady krwi wokół ust. W niczym nie przypominał moich wyobrażeń.

Zawsze przedstawiano mi go, jako dużego, złego wilka. I choć Draven bez wątpienia był drapieżnikiem, zaliczyłbym go raczej do sępa, niż przywódcy watahy. Padlinożercy, krążącego nad ofiarą tak długo, aż nie upewni się, że wyjdzie ze starcia zwycięsko. Poza tym był niestabilny psychicznie, a to zawsze sprawiało, że ludzie widzieli go groźniejszego, niż w rzeczywistości był.

Brzęk metalu podpowiedział mi, że Feliks był gotowy na wysłuchanie mnie. Nie mogłem się powstrzymać przed złośliwym uśmieszkiem, na który mężczyzna tylko zacisnął wargi.

No i mamy część pierwszą znęcania się nad Dravenem. Szczerze, kto czekał? *podnosi rękę*

Ale to nie wszystko...

"Biedny, głupi Feliks. Chyba nie sądził, że przyjdę tak nieprzygotowany. Podszedłem do plecaka i wyjąłem komórkę, a potem wszedłem w odebrane wiadomości."

Poza zemstą, odkrywamy mały sekrecik Jasona...

ZOSTAW COŚ PO SOBIE I WIDZIMY SIĘ W NASTĘPNYM ROZDZIALE.

SEE YA!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro