Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 27

Apatia.

Tym jednym słowem opisałabym siebie we wnętrzu karetki. Leżałam nieruchomo na kozetce, podczas gdy młoda ratowniczka na przemian stukała coś w tablecie i wykonywała mi podstawowe badania.

Nie płakałam. Chyba skończyły mi się łzy. Wciąż jednak spinałam się na każdy bodziec. Zupełnie, jakby moje ciało nie zorientowało się, że zagrożenie minęło.

Dotyk i głos kobiety były kojące, delikatne, mimo że łatwo było w nich zauważyć pewne mechaniczne działania. Opatrunek założony przez Jasona nie przesiąkł, lecz rudowłosa i tak go wymieniła, po czym znów wklepała coś w ekran.

Podwinęłam bluzę, ponieważ nie byłam w stanie powiedzieć jej o obolałym brzuchu. Gardło miałam wyschnięte, zachrypnięte od płaczu i krzyku. Nawet przełykanie śliny było niekomfortowe. Ratowniczka naciskała szczupłymi palcami po żebrach. Bolało. Zacisnęłam zęby i zamknęłam oczy. Pod powiekami stanęła mi twarz Feliksa, wykrzywiona w szyderczym uśmiechu.

Serce gwałtownie przyspieszyło. Poczułam się, jakby oprawca znów siedział na mojej klatce piersiowej. Próbowałam wziąć porządny oddech, ale nie byłam w stanie. Dłonie drżały mi tak mocno, że musiałam zacisnąć je na krawędzi kozetki.

Kobieta w karetce zareagowała od razu. Podtrzymała mnie za plecy i pomogła usiąść. Jej stłumiony głos nakazywał mi oddychać. Głęboki wdech. Stop. Długi wydech. I tak kilka razy, aż nie wróciłam do normy. Choć w obecnej sytuacji takie słowo nie istniało w moim słowniku.

Zrobiło mi się niedobrze, schowałam głowę między kolana i zwymiotowałam na podłogę. Ratowniczka nawet się nie skrzywiła. Podała mi papierowy ręcznik i ułożyła na boku.

Chyba odpłynęłam, bo kiedy znów otworzyłam oczy, do środka wlatywało świeże powietrze z zewnątrz, a po moich wymiocinach nie było już śladu. Nogi miałam jak z waty, znów kręciło mi się w głowie, a w uszach szumiało. Wsadzono mnie na wózek inwalidzki i zawieziono na izbę przyjęć.

Brodaty mężczyzna, który prowadził karetkę, przekazywał pielęgniarce wszystkie informacje, jakie wcześniej wpisała jego młodsza współpracowniczka o mojej osobie. Potem opiekę nade mną przejęła inna kobieta w białym kitlu, z ciemnymi włosami związanymi w ciasny kucyk na czubku głowy.

Nie pamiętałam, czy się przedstawiła. Chwyciła rączki wózka i popchnęła go w głąb szpitala. Zatrzymała się przy bladoniebieskim łóżku, oddzielonym od reszty białą kotarą. Pomogła mi się położyć i powiedziała lekarzowi wszystko, co wiedziała.

Ponownie zbadano u mnie odruchy źrenic, puls oraz pobrano krew. Czułam się jak widz we własnym życiu. Rozróżniałam słowa, dźwięki, zapachy i kolory, lecz nie mogłam się zdobyć na żadną reakcję.

Podjęto decyzję, że zostaję w szpitalu. W międzyczasie przyjechał Jason. Czarną torbę miał przewieszoną przez ramię i rozmawiał z lekarzem, co jakiś czas zerkając w moim kierunku.

Pamiętałam, jak zachowywał się w moim mieszkaniu. Choć jego spojrzenie było łagodne, ruchy przepełniał gniew. Falował mu pod skórą, jak potwór czekający, aż zostanie wypuszczony na wolność.

Teraz jednak miarowo kiwał głową, stojąc wyprostowany przed pracownikiem szpitala.

Podłączono mi kroplówkę. Światła, ściany i ludzie zlali się w jedno. Nie zapadałam w sen, jednak czułam, jakbym lewitowała nad własnym ciałem. Kółka od szpitalnego łóżka zaskrzypiały. Gdzieś jechaliśmy. Wyczułam zapach korzennych przypraw, ale nie potrafiłam zlokalizować Jasona.

Znaleźliśmy się w windzie. Choć zapewne byliśmy w niej tylko przez chwilę, wydawało mi się, że spędziliśmy tam długie godziny. Cokolwiek mi podali, działało. Ogarnął mnie spokój. Ciało stało się lekkie jak chmurka, a umysł przestał zadręczać się wszystkim wokół.

Chyba zrobili mi prześwietlenie głowy, ale nie byłam pewna. Otoczenie zlewało się ze sobą. Wyglądało jak zegary z obrazu Salvadora Dali. A potem nastąpiła ciemność. Nie śniłam, ale nie miałam też koszmarów. Chyba tkwiłam w tej części świadomości, która chroniła przed traumatycznymi wspomnieniami. Było mi tu dobrze, bezpiecznie.

Wolałabym tu zostać, dryfować w odmętach własnego umysłu, skryta przed okrutną rzeczywistością. Jednak to nie był mój czas. Jeszcze nie. Musiałam stanąć na nogi. Feliks Draven musiał zapłacić za to, co mi zrobił. Gdy ten moment nadejdzie, chciałam móc patrzeć mu w oczy.

Zostawiłem rzeczy Isabell w sali, do której ją przydzielono i czekałem, aż przywiozą ją z badań.

Wieźli ją na szpitalnym łóżku. Spała. Dostała silne środki uspokajające i przeciwbólowe. Opuchlizna spod oczu prawie zniknęła, ale za to pojawiła się na dolnej wardze. Siniak wykwitł od żuchwy aż do kości policzkowej. Ślady palców z szyi również odznaczały się na bladej skórze.

Przebrali Isabell w piżamę. Leżała nieruchomo, przykryta sztywną, wykrochmaloną pościelą. Na lewej ręce miała świeży bandaż. Zacisnąłem dłonie w pięści tak mocno, że aż pobielały mi knykcie, gdy przed oczami stanął mi obraz liter wyrytych na jej skórze.

Według wstępnych ustaleń lekarza Isabell miała zostać w szpitalu co najmniej tydzień. Wykonano zdjęcia obrażeń, które zapewne posłużą jako materiał dowodowy w sprawie Feliksa.

Nie złapią go. Byłem tego więcej niż pewien. Draven miał wprawę w uciekaniu przed wymiarem sprawiedliwości. Isabell stanie się tylko kolejną, nierozwiązaną sprawą.

Ja natomiast miałem szansę go dorwać. W przeciwieństwie do służb mundurowych nie dbałem o legalność moich metod. Miałem jeszcze sporo kontaktów w podziemiu, by znaleźć tego gnoja i zamierzałem je wykorzystać.

Najpierw musiałem jednak zabrać kilka rzeczy z domu Isabell i przewieźć je do siebie, zanim detektywi zabiorą mi klucze i zabronią tam wchodzić. Mowy nie było, by wróciła do tego miejsca. Jeśli wcześniej byłem nadopiekuńczy, to teraz nie odejdę od niej na pieprzony krok.

Ruszyłem korytarzem do wind. Minąłem pacjentów, lekarzy i ratowników medycznych, po czym głównym wyjściem dostałem się na zewnątrz. Zaskakujące było to, że wystukałem numer z pamięci, chociaż nie używałem go od ponad czterech lat. Miałem nadzieję, że wciąż działał.

– Kto mówi? – Podejrzliwy, zachrypnięty głos rozbrzmiał w głośniku.

– Coll – przedstawiłem się krótko przezwiskiem, jakim się do mnie niegdyś zwracał. – Mam dla ciebie zadanie. Cena nie gra roli.

– Zamieniam się w słuch.

Wróciłem do apartamentowca okrężną trasą, wypatrując, czy nie mam ogona. Co prawda Feliks nie byłby tak głupi, żeby czatować pod szpitalem, ale wolałem mieć pewność, że nie jestem śledzony.

Wsiadłem do windy i nacisnąłem przycisk kierujący na piętro dwunaste. Wyjąłem swój zapas kluczy. Bez powitania wszedłem do środka.

Hyun-soo właśnie oglądał jakiś program kulinarny, nieświadomy koszmaru, jaki Isabell przeszła dzisiejszego wieczoru. Palcem wskazującym poprawił okulary i odwrócił głowę. Gdy zobaczył mój wyraz twarzy, w ułamku sekundy uśmiech zamienił się w zaciśniętą linię.

Gniewnym krokiem zbliżyłem się do kuzyna i zacisnąłem pięści na jego koszulce. Potrzebowałem się wyżyć. Zdawałem sobie sprawę, że Hyu był niewinny, ale złość kotłująca się w moim wnętrzu nie dawała trzymać się w ryzach ani minuty dłużej.

– Znalazł ją – wycedziłem przez zęby. – Pobił i okaleczył, żeby przekazać ci wiadomość. Wyrył jej swoje inicjały na skórze.

Z każdym słowem podnosiłem go coraz wyżej. Zaparł się dłońmi o oparcie kanapy, ale nie wyszarpnął materiału spomiędzy moich palców.

– Gdzie ona jest?

– W szpitalu. Czuwa nad nią dwóch starych znajomych – powiedziałem tajemniczo, a następnie odrzuciłem od siebie mężczyznę. – Zabiję go, rozumiesz? Znajdę tę pierdoloną gnidę i skrzywdzę tak, że piekło wyda mu się rajem.

– Pomogę ci – rzucił hardo. Dłonią wygładził T-shirt i wyprostował plecy. Po niewinnym tancerzu nie został ślad. – Też znam kilka osób.

– Nie. Ty nie będziesz się mieszał. Feliksowi właśnie o to chodzi.

Nerwowo przeczesałem włosy już chyba setny raz tego wieczoru. Podszedłem do barku i wyjąłem whisky. Pociągnąłem łyk z butelki, a palący trunek pozostawił gorzki smak na języku.

Znalezienie Dravena nie będzie łatwe, w ukrywaniu wprawiał się całe życie. Schwytanie go wydawało się wręcz niemożliwe, a zabicie – niewykonalne. Ale był tylko człowiekiem, a każdy z nich miał jakiś słaby punkt. On również. Znałem jego słabość. Problem polegał na tym, że obiecałem po nią nie sięgać.

Podałem kuzynowi butelkę, ale odmówił. Nie lubił whisky. Usiadł na kanapie i splótł palce, opierając łokcie na kolanach. Myślał. Planował. Gdy po kilku minutach na powrót nasze oczy się skrzyżowały, już wiedziałem.

Hyun-soo Yang właśnie zlekceważył moje słowa. Chciałem tego, czy nie, wiedziałem, że go nie powstrzymam.


Biedna Isabell... Na szczęście nie jest z tym wszystkim sama. Chyba najbardziej kocham w Jasonie to, że był przy Isabell, kiedy go najbardziej potrzebowała!

A teraz łapcie cytat z 28 rozdziału:

"Zapewne usłyszał co nieco z ust córki i teraz uważał, że jestem nieodpowiednim mężczyzną dla niej. Nie dziwiłem mu się, ale również o to nie dbałem. Miałem zapewnić jej bezpieczeństwo i to zamierzałem zrobić, niezależnie od tego, czy jej staruszek mnie polubi, czy nie."

Dad vs Daddy XDXD Tak bym opisała interakcje Jasona i Stephena XD

ZOSTAW COŚ PO SOBIE I WIDZIMY SIĘ W KOLEJNYM ROZDZIALE!

SEE YA!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro