Rozdział 47
Isabell
Standardowe widzenie w więzieniu trwa około sześćdziesięciu minut. Przeciętny osadzony ma prawo do trzech odwiedzin w miesiącu. Hyu miał jednak możliwość wizyt raz w tygodniu. Zapewne przez to, że jego zeznania pomogły złapać kogoś groźniejszego od niego samego.
Siedziałam właśnie w sali wspólnej, na jednej z metalowych ławek. Wszystko było tu przykręcone do podłogi. Nie każdy skazany mógł doświadczyć spotkań nieograniczonych szklaną przeszkodą. Wszystko zależało od stopnia ich przewinień i niebezpieczeństwa, jakie stwarzali dla otoczenia.
Nie chcąc zakłócać pozostałym ich krótkich rozmów z bliskimi, skakałam wzrokiem po szarych ścianach. Wszystko było tu takie przygnębiające. Stalowe siedziska i stoły, ponure ściany i wyprane z emocji twarze więźniów.
Charakterystyczny dźwięk otwierania drzwi oddzielających korytarz więzienia od sali widzeń wypełnił pomieszczenie. Kilka głów zwróciło się w tamtą stronę, gdy strażnicy wprowadzili trójkę mężczyzn. Na końcu szedł Hyun-soo.
Moje serce wykonało salto i uderzyło boleśnie o klatkę piersiową, gdy ciemne oczy uchwyciły moje spojrzenie. Nie wyglądał na przygnębionego, może był tylko trochę bardziej zamyślony, niż kiedy ostatnio go widziałam.
Na mój widok uśmiech rozpromienił mu twarz.
Cierpliwie poczekał, aż jeden z klawiszy odprowadzi go do ławki, przy której siedziałam. Oparł łokcie o stalowy blat i splótł palce. Na chrząknięcie strażnika odrobinę cofnął ręce. Przewróciłam oczami. To był Hyu, mój przyjaciel. Nie zrobiłby mi krzywdy. Jednak dla pilnującego nas strażnika nie miało to znaczenia. Hyun-soo był więźniem jak każdy inny osadzony tu mężczyzna, więc musiał przestrzegać zasad.
– Tak się cieszę, że przyszłaś. – powiedział Koreańczyk. Miałam wrażenie, że mówiąc to, odetchnął z ulgą.
– Niby dlaczego miałabym się nie zjawić? Przy okazji przywiozłam ci trochę kosmetyków i ciuchów. Przechodzą właśnie kontrolę. – Wskazałam na drzwi, którymi tu weszłam.
Łzy zapiekły mnie pod powiekami. Zamrugałam szybko, aby nie opuściły kącików oczu i zmieniłam temat. Nie mieliśmy dużo czasu, a miałam mu tak wiele do opowiedzenia.
– Jak się czujesz? Radzisz sobie? – zapytałam troskliwie. Tak bardzo chciałabym móc jakkolwiek go pocieszyć.
– Tak. Nie martw się o mnie, Isabell. Wiedziałem, na co się piszę.
Podciągnęłam nosem, gdy emocje zaczęły brać górę. Wiedziałam, że to nie ja napuściłam na niego Dravena, a jednak z jakiegoś powodu czułam się winna, że Koreańczyk utracił wolność. Mimo iż zgłoszenie się na policję było jego pomysłem.
Posłałam mu blady uśmiech i położyłam dłoń na jego. Strażnik poruszył się, więc ją zabrałam. Nie była już tak gładka, jak wtedy gdy dotknęłam ją po raz pierwszy, ale nadal była tak samo przyjemnie ciepła.
Przez następne kilkadziesiąt minut opowiadałam mu o wszystkim, co się wydarzyło od wieczora spędzonego w jego mieszkaniu. Mówiłam o wywiadach, moim związku z Jasonem, sprawie Feliksa, a nawet o Elenie. Przyjaciel słuchał i przez cały czas się uśmiechał. Ani się obejrzałam, a poinformowano nas, że zostało pięć minut do końca.
– Przepraszam, tak się zagadałam, że nic nie zdążyłeś powiedzieć – rzuciłam skruszona.
– Nie szkodzi. Cieszę się, że mogłem cię zobaczyć. Dobrze widzieć, że jesteś szczęśliwa.
Tak bardzo chciałam go przytulić. Poczuć znajomy zapach jaśminu, upewnić się, że jest prawdziwy, że naprawdę nic mu nie jest. Spojrzałam na klawisza znad ramienia przyjaciela, niemo błagając go o pozwolenie. Ledwo zauważalnie skinął głową.
Minęłam stół i wtuliłam się w Hyu jak tylko wstał. Cały gest trwał maksimalnie pięć sekund, ale musiał wystarczyć. Może nie pachniał już jaśminem, a szarym mydłem, ale jego serce biło zaraz przy moim i to uspokoiło moje nerwy.
Ze łzami w oczach odprowadzałam go wzrokiem, aż ciężkie drzwi zamknęły się za nim i dwójką innych więźniów z głośnym hukiem. Jeszcze tylko siedemdziesiąt dwa tygodnie i mój przyjaciel znów będzie wolny.
⚤
Hyun-soo nie był jedynym skazanym, którego zdecydowałam się odwiedzić. Ten drugi, zamknięty w Blackstone Prison – więzieniu o zaostrzonym rygorze, był jednak znacznie mniej przyjemną częścią tygodnia.
Dziesiątki razy zastanawiałam się, czy to dobry pomysł. Nie podzieliłam się tym faktem ani z Eleną, ani z Jasonem. Oboje próbowaliby odwieść mnie od tego pomysłu. I zapewne mieliby słuszność.
Musiałam jednak tam pojechać. Zobaczyć twarz z moich koszmarów jeszcze raz, tym razem oddzieloną ode mnie szybą. Upewnić się, że zagrożenie minęło. Jason by tego nie zrozumiał, dlatego wykorzystałam fakt, że w środę wyjechał na delegację do innego miasta i poprosiłam Katherine o dzień wolny, kłamiąc, że muszę spotkać się z psychiatrą.
Przez całą drogę do Holleyway, miasteczka oddalonego o dziesięć kilometrów od więzienia, wpatrywałam się w widoki za oknem. Mijałam bladozielone pola, ukwiecone łąki, a nawet gęste lasy, a mimo tak spokojnego i sielskiego widoku, czułam przetaczający się przez organizm stres. Żołądek, zawiązany na supeł od samego rana, nie chciał się rozluźnić, nawet gdy wysiadałam na ostatniej stacji.
Siedząc w taksówce, wciąż przekonywałam siebie, że był to dobry pomysł. Że przyniesie mi ulgę i upragniony spokój.
Kierowca wysadził mnie przed wysokim, betonowym murem, w bladobeżowym kolorze, otoczonym z góry drutem kolczastym. Przełknęłam gulę w gardle, gdy jeden z żandarmów mnie wylegitymował i na drżących nogach udałam się za nim do środka.
Nieprzyjemny dla oka gmach, z dwoma wieżami strażniczymi i grubymi kratami w każdym z okien wcale nie dodał mi otuchy. Wpisałam się na listę odwiedzających i w towarzystwie – innego już – mężczyzny ruszyłam korytarzem. Dźwięk naszych kroków odbijał się echem od grubych brudnoszarych ścian, naruszając w ten sposób przerażającą ciszę. Zupełnie, jakby to miejsce było opuszczone albo nawiedzone.
Przeszliśmy przez trzy pary żelaznych, ciężkich drzwi, otwieranych kartą dostępu przez pracownika, zanim znaleźliśmy się w docelowej sali. Było tu jeszcze bardziej ponuro, niż w zakładzie karnym, w którym znajdował się Hyu.
Rząd krzeseł ustawionych przy drewnianych blatach, otoczonych takimi samymi ściankami, sprawiał wrażenie, jakbym znajdowała się w urzędzie, a nie miejscu odsiadki samych niebezpiecznych osobników. Tym bardziej że przy każdym stanowisku, po prawej stronie, wisiała słuchawka, jak w starych budkach telefonicznych.
Wybrałam wolne krzesło i czekałam. Feliks zjawił się kilka minut później. Na jego widok serce gwałtownie przyspieszyło, a na dłoniach wystąpił pot. W pomarańczowym kombinezonie na wózku inwalidzkim nie wyglądał aż tak przerażająco jak go zapamiętałam, a mimo to poczułam, jak oddech grzęźnie mi w gardle. Dopiero gdy zajął miejsce naprzeciw mnie, zobaczyłam rozciętą wargę i żółto-zielony siniak wykwitający mu na pół twarzy. Dzięki związanym niechlujnie włosom miałam idealny widok na poturbowane lico.
Draven nie wyglądał na zaskoczonego moją wizytą. Wręcz przeciwnie. Wbijał we mnie spojrzenie ciemnych oczu tak bardzo, że wypalał mi w twarzy dwa punkty. Podniosłam słuchawkę zawieszoną na ścianie i gestem głowy nakazałam mężczyźnie zrobić to samo. Uśmiechnął się nieznacznie, ale zrobił to, wciąż nie odrywając ode mnie wzroku.
Oblizałam dolną wargę i wypuściłam długi oddech, chcąc w ten sposób zwiększyć pewność siebie. Tak wiele razy widziałam go w snach – zazwyczaj miał pogardliwy uśmiech i sztylet w dłoni. Mimo że teraz na pewno nie miał przy sobie broni, strach ponownie zacisnął pętle na mojej szyi, odbierając mi dech.
– Przyszłaś napawać się zwycięstwem? – Jego głos przebił się przez szumiącą w uszach krew. Wzdrygnęłam się na ten dźwięk. Musiałam zebrać całą odwagę, żeby nie rzucić ściskanym urządzeniem i nie uciec z krzykiem.
Poprawiłam pozycję na niewygodnym krześle. Skoro dotarłam tak daleko, nie mogłam stchórzyć. Nawet jeśli zdrowy rozsądek kazał mi wiać, gdzie pieprz rośnie.
– Nie wygrałam – odezwałam się, próbując zamaskować lęk, jaki wciąż na mnie wywierał.
Sapnął rozbawiony.
– Mam inne zdanie.
– Nie wygrałam – powtórzyłam. – Po prostu ty przegrałeś.
– Semantyka – odparł i lekceważąco machnął ręką. – W takim razie dlaczego tu jesteś? – No właśnie dlaczego? Żeby pokonać swoje lęki i odzyskać poczucie bezpieczeństwa? Już sam widok Feliksa w więzieniu powinien mi tego dostarczyć. A jednak czułam, że czegoś mi brakuje. – A może potrzebujesz wywiadu, co? Wiesz... Wspiąć się na szczyt dzięki rozmowie z takim przestępcą jak ja?
Pokręciłam głową. Oczywiste było, że Caroline dałaby wiele za wywiad z moim oprawcą, ale nie była na tyle bezuczuciowa, aby kazać mi zrobić to osobiście. Już samo to, że napisałam artykuł o jego aresztowaniu sporo mnie kosztował.
– W takim razie: po co? – Zabrzmiał na zirytowanego.
Obudził tym we mnie gniew. Zachowywał się, jakbym przerwała mu coś ważnego, a nie kolejny, nudny dzień w miejscu, gdzie nikt o zdrowych zmysłach nie chciałby zostać zamknięty. Traktował mnie niczym natrętną muchę.
Zacisnęłam pięść na słuchawce, próbując opanować wściekłość. Jakim prawem miał czelność tak się do mnie odnosić? Przez niego żyłam w strachu, bałam się własnego cienia, lękałam każdego obcego człowieka, a ten gnojek patrzył na mnie beznamiętnie, bez żadnego wyrazu skruchy na twarzy.
Czułam, jak fala gorąca uderza mi prosto w policzki, zmieniając ich kolor na purpurowy. Podczas gdy ja starałam się opanować rosnącą we mnie wściekłość, Feliks leniwie skanował moją twarz. Zauważyłam, że często wracał spojrzeniem do przedramienia, które było teraz odsłonięte, dzięki czemu blizna po jego nożu była widoczna.
Wzięłam kilka głębokich oddechów i przycisnęłam do piersi czarną słuchawkę, aby nie mógł patrzeć na to, co mi zrobił. Musiałam poczekać jeszcze kilka miesięcy, zanim będę mogła ją zakryć tatuażem. Oczywiście, jeśli lekarz wyrazi zgodę.
Strażnik za plecami czarnowłosego poruszył się, najpewniej uznając, że skończyłam rozmowę z więźniem, ale gestem dłoni dałam mu sygnał, żeby zaczekał, więc cofnął się do miejsca, w którym stał.
Opuszką palca przejechałam po nierównej fakturze skóry. Nawet gdy bliznę pokryje tusz, zadra w pamięci może pozostać ze mną na zawsze, a przynajmniej na bardzo długo. Dlatego nie mogłam teraz pozwolić, by to piętno zakłóciło mi ostatnią rozmowę z oprawcą. Gdy opuszczę ten przybytek, będę miała lata, aby zneutralizować traumę po nim.
Ponownie przyłożyłam do ucha urządzenie.
– Wiem, że to sprawka Jasona – blefowałam. Co prawda, miałam takie przypuszczenia, ale Jason nie rozmawiał ze mną o tym, co wydarzyło się tamtego dnia. Feliksowi nie zadrżał żaden mięsień. Nie wiedziałam, czy trop, który obrałam, był słuszny. – Wiem też, że ma na ciebie coś, co sprawiło, że ty jesteś tu, a on nie poniósł żadnych konsekwencji.
Gdybym nie wpatrywała się tak w oblicze Dravena, przegapiłabym krótki przebłysk gniewu w jego źrenicach. Moje wcześniejsze przeczucia się potwierdziły. Mogłam zacząć kopać głębiej, pozwolić dziennikarskiej części siebie wydobyć z Dravena tyle informacji, ile zdołam. Zdusiłam w sobie tę potrzebę, tylko z jednego powodu. Chciałam usłyszeć prawdę od kogoś, komu ufałam. A siedzącemu naprzeciwko mnie więźniowi nie zaufałabym nawet w stwierdzeniu, że woda jest mokra.
– Któregoś dnia zakryję piętno, którym mnie naznaczyłeś. Spojrzę na tatuaż i nie będę pamiętać, że gdzieś pod nim mam pamiątkę po spotkaniu z tobą. Ale ty – zrobiłam pauzę, aby dodać odrobiny dramatyzmu mojej przemowie. – Zawsze będziesz gnił tutaj. Każdego cholernego dnia, aż do końca swojego przeklętego żywota będziesz oglądał te same ściany, spał w tym samym niewygodnym łóżku, jadł obrzydliwe żarcie i spacerował po dwustu metrach kwadratowych spacerniaka. Aż w końcu przyjdzie dzień, w którym spojrzysz w niebo, wiedząc, że niczego więcej nie zobaczysz i przypomnisz sobie nasze pierwsze spotkanie. Będziesz umierał ze świadomością, że zabijałeś, kradłeś i niszczyłeś wielu potężnych ludzi, a siedzisz w więzieniu, po części przeze mnie.
Nie wiem, jakim cudem udało mi się zapanować nad głosem na tyle, że nie zająknęłam się ani razu. Zaciskałam palce na słuchawce, chcąc ukryć ich drżenie, tak mocno, że zbielały mi knykcie. Drugą rękę oparłam na udzie i choć w środku cała trzęsłam się z emocji, starałam się sprawiać wrażenie niewzruszonej obecnością bohatera moich koszmarów.
Feliks przechylił głowę, a jeden niesforny kosmyk opadł mu na czoło. Jego ciemne tęczówki rzucały pioruny w moją stronę. Oboje wiedzieliśmy, że to nie ja go pokonałam, tylko Jason. Zdawaliśmy sobie sprawę, że gdyby tamtego wieczora Feliks podjął inną decyzję, dziś byłby wolny.
Sądziłam, że coś powie. Wyśmieje mnie albo zakpi z moich słów. Jednak on tylko zmierzył mnie chłodnym wzrokiem, od którego dostałam gęsiej skórki, po czym bez słowa odwiesił słuchawkę i dał strażnikowi znak, że rozmowa została zakończona.
Nie poświęcił mi więcej uwagi, gdy klawisz odwoził go tam, skąd przyszedł.
Dla każdego coś fajnego, czyli Feliks i Hyun-soo w jednym rozdziale <3
Nie mogę uwierzyć, że ta historia zaraz dobiegnie końca. Ale czy aby na pewno? Usłyszałam propozycje, aby kontynuować historię Feliksa i Axela w spin-offie... Co wy na to? Czytalibyście?
A i jeszcze coś... Musicie poznać jeszcze kogoś, ale to w następnym rozdziale...
"Splotłam nasze palce i wyszliśmy z jego gabinetu. Dwójka starszych ludzi stała wciąż w przedpokoju, rozglądając się po ścianach. Kobieta w kasztanowych włosach rozpromieniła się na mój widok i ruszyła żwawym krokiem ku nam."
Jak myślicie, kogo poznamy na ostatniej prostej ku mecie?
ZOSTAW PO SOBIE ŚLAD, JEŚLI TOWARZYSZYSZ MI DO KOŃCA TEJ HISTORII.
SEE YA!
3...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro